HFM

Creek Evolution 100 A

3439092016 003
Gdybym miał wymienić kilka marek, które darzę największym szacunkiem, na pewno nie pominąłbym Creeka. Brytyjska firma nigdy nie zgłaszała high-endowych pretensji i produkowała elektronikę w umiarkowanych cenach. I zawsze robiła to w wielkim stylu. Jej wzmacniacze i odtwarzacze CD świetnie wypadały na tle konkurencji, pasowały niemal do każdych kolumn, były dobrze zaprojektowane i uniwersalne. Stanowiły kwintesencję klasycznego stereo: minimum ekstrawagancji, maksimum muzyki, wzorcowy stosunek ceny do jakości. Powiecie, że znajdzie się kilku producentów z podobnym dorobkiem?


Być może, ale jeszcze jedna rzecz czyni brytyjską manufakturę wyjątkową. Przez ponad 30 lat nie miała ani jednej wpadki.

 


 


Obecna oferta Creeka mówi wszystko o filozofii firmy. Tylko stereo, w skromnej, ale przemyślanej konfiguracji. Klienci mają do wyboru dwie linie i jednocześnie dwa poziomy jakości: 50 i 100. Obie serie obejmują po trzy urządzenia: odtwarzacz CD, będący jednocześnie rozbudowanym przetwornikiem z 7 wejściami cyfrowymi (Evolution 50 CD – 5100 zł, Evolution 100 CD – 7400 zł), wzmacniacz zintegrowany (Evolution 50 A – 4290 zł, 50 W; Evolution 100 A – 8300 zł, 110 W) i końcówkę mocy, pozwalającą rozbudować system do bi-ampingu (Evolution 50 P – 3450 zł, Evolution 100 P – 7450 zł). Listę zamyka skromny dodatek – miniaturowy preamp słuchawkowy w dwóch odsłonach. Na pierwszy rzut oka pasuje jak kwiatek do kożucha, ale Brytyjczycy produkują takie wzmacniacze słuchawkowe od 1993 roku, a klienci po prostu chcą je mieć. Trudno się dziwić, bo OBH 11 (dla jednej pary słuchawek) kosztuje tylko 900 zł, a OBH 21 mk 2 (dla dwóch par) – 1750 zł.

3439092016 001Klasyczny Creek
– płaski, kanciasty
i ergonomiczny.
Instrukcja obsługi
zbędna.

 


To już wszystko. Żadnych kabelków, stolików i kolumn, chociaż… Creek jest właścicielem Eposa, który również zachowuje konserwatywne podejście. W cenniku znajdziemy jeszcze trzy pozycje: przetwornik Ruby DAC (2700 zł), przedwzmacniacz gramofonowy Sequel mk 2 (730 zł) i radyjko Ambit Tuner (AM/FM, 690 zł). Nie są to jednak samodzielne klocki, tylko płytki do rozbudowy wzmacniaczy zintegrowanych. Montuje się je za klapką Line Input 1 z tyłu urządzenia.

Budowa
Creeki zawsze wyglądały tak samo: płaskie niczym naleśniki, przypominały trochę elementy wieży naszej starej Unitry. Do czasów legendarnej integry 4330 nawet nie przewyższały ich zbytnio urodą. Dopiero później pojawiły się eleganckie płyty czołowe z aluminium. Taką ma Evolution 100, a na niej – dwie duże gałki. Większa to potencjometr głośności, mniejsza – wybierak źródła sygnału. Osiem przycisków obsługuje zarówno podstawowe funkcje, jak i dodatkowe, dostępne po zainstalowaniu opcjonalnych płytek. Z najczęściej spotykanych: balans i regulację barwy tonu, z poziomu menu. Evolution 100 jest sterowany mikroprocesorowo, a jego obsługa jest intuicyjna. Na środku wylądował wyświetlacz OLED. Pokazuje głównie poziom głośności i wybrane źródło. Można go przyciemnić albo wyłączyć. Z przodu znalazło się też wyjście słuchawkowe (duży jack) i włącznik sieciowy. Szlifowane aluminium ma elegancką, połyskującą strukturę. Można też wybrać kolor czarny.

3439092016 001Wyświetlacz
pokazuje intuicyjne
menu.

 


Wzmacniacz jest mały, ale zaskakująco ciężki, co jest zasługą potężnego transformatora toroidalnego. Creek zawsze przywiązywał dużą wagę do zasilania. Tutaj trafo ma 360 W mocy i dostarcza prąd do baterii niewielkich kondensatorów Wimy. Michael Creek był jednym z pionierów takiego rozwiązania. Zawsze uważał, że układ wielu małych jednostek zapewnia szybsze przeładowanie i tym samym odpowiedź na impuls, przy niższej indukcyjności i impedancji, niż w przypadku dużych walców. Końcówki mocy pracują w klasie G. Polega ona na tym, że do mocy 25 W tranzystory są zasilane niższym napięciem, a po przekroczeniu tego progu podawane jest automatycznie wyższe. W praktyce rzadko będziemy przekraczać punkt graniczny.
Same końcówki pracują w trybie push-pull, z komplementarnymi elementami wzmacniającymi w układzie Darlingtona – dioda + para tranzystorów Sankena (STD03P, STD03N). Przykręcono je do sporego radiatora, położonego pod wycięciami wentylującymi w obudowie. W końcówce nie ma żadnych scalaków.

3439092016 001Przełącznik napięcia zasilania,
jakby ktoś miał zamiar
się przeprowadzić.

 


Przedwzmacniacz zrealizowano na płytce przy wejściach. Regulacja głośności odbywa się na drabince rezystorowej JRC, a wybierak źródła zbudowano na przekaźnikach. Układ nie jest zbalansowany, ale urządzenie wyposażono w wejście XLR.
Na tylnej ściance znalazło się pięć par złoconych czinczy. W standardowej wersji pracują jako wejścia liniowe. Jedno z nich zdublowano solidnym XLR-em z zatrzaskami. Zaraz za nim sygnał jest desymetryzowany przez układ scalony JRC 5840. Wejścia Line 3 i 4 można zdefiniować w menu jako Direct i wtedy ominą przedwzmacniacz. W ten sposób do Creeka da się podłączyć zewnętrzny procesor albo źródło z regulowanym napięciem wyjściowym. Ponadto do Evolution 100 można dokupić płytkę phono; wzmacniacz wyposażono w zacisk uziemienia dla przewodu gramofonowego. W menu określamy, czy po wpięciu słuchawek sygnał ma płynąć do gniazd głośnikowych, czy nie. Tych są dwie pary, nie złocone, za to zalane plastikiem, co pozwala uniknąć przypadkowego zwarcia. Wprawdzie wzmacniacz jest na taką ewentualność przygotowany, bo wyposażono go w szereg zabezpieczeń, ale wymiana bezpieczników wymaga rozkręcenia obudowy. Zaciski rozstawiono bardzo wąsko, co wynika z niewielkiej ilości miejsca na tylnej ściance. Jeżeli będziecie wybierać rodzaj końcówek kabli głośnikowych, to zdecydowanie polecam banany. Ich instalacja będzie bezkolizyjna. Z widełkami czekają Was same kłopoty. Będą wystawać ponad obudowę (kiepsko to wygląda) i w prawym kanale wtyki mogą zawadzać o przewód zasilający.

3439092016 001Pięć wejść RCA i jedno XLR.

 

Ponarzekać wypada na zdalne sterowanie, a raczej pilot. Prawie identyczny mam do dekodera TV. Mnóstwo na nim drobnych przycisków, których nie będziecie używać. Nie jest ani intuicyjny, ani przyjazny. Trzeba się do niego przyzwyczaić.

Konfiguracja
Creek ma dużą wydajność prądową. Nie dajmy się zwieść skromnym rozmiarom, bo „Setka” jest w stanie zasilić nawet niewielkie elektrostaty i magnetostaty. Warto też zwrócić uwagę na wyjście słuchawkowe. Nie jest to zwykła dziurka, ale układ na poziomie oddzielnych przedwzmacniaczy Creeka, wart pewnie więcej niż niejedne słuchawki, które do niego podłączymy. Podobno wysteruje nawet trudne konstrukcje. Do tego należy pochwalić wyposażenie i możliwość rozbudowy. Po zamontowaniu niedrogiej płytki z Creeka robi się… amplituner. Po dodaniu kolejnych, wszechstronne urządzenie, gotowe do pracy ze wszystkim, co gra i pliki nosi. Najważniejsze jest jednak to, że czego byśmy nie zrobili, pozostaje stereofoniczną integrą w klasycznym wydaniu.
W czasie testu Creek pracował w towarzystwie odtwarzacza Gamut CD 3 i kolumn Audio Physic Tempo VI. Sygnał płynął kablami Albedo Monolith Reference (łączówka i głośnikowe), a prąd dostarczał szczytowy system Ansae: listwa Power Tower i trzy sieciówki Supreme. Do kompletu dołączyły słuchawki Beyerdynamic DT 990.

3439092016 001Pilot jak do dekodera TV.

 


Wrażenia odsłuchowe
Wzmacniacze Creeka zawsze grały jasno, nawet na granicy lekkiego rozjaśnienia, ale za to ich dźwięk był przejrzysty i przestrzenny. Dawały radość osobom lubiącym dużo szczegółów i niuansów. To pożądana cecha w średnim segmencie cenowym, bo o ile zawsze da się trochę okiełznać temperament wysokich tonów, to nie da się już dodać muzyce szczegółów czy poszerzyć sceny. Creeki zawsze ożywiały leniwe kolumny, dodawały im blasku i urealniały przekaz.
Evolution 100 A ma podobny charakter. Też nie żałuje góry, jest przejrzysty i czysty jak łza, ale dodaje do tego potężne basisko. W mocnym rocku (Dream Theater) od razu czujemy obecność podstawy harmonicznej. Nie jako wypełnienia pasma, ale jednej z głównych atrakcji. Dłuższe dźwięki z klawiszy pulsują i lubią od czasu do czasu zrobić masaż brzucha. Przy tym czuje się, że 110 W w tabelce to nie przechwałki. Potencjał tego maluszka budzi wręcz niedowierzanie. Patrzymy na niego i zastanawiamy się: skąd w nim tyle dźwięku? Jak udało się osiągnąć taką dynamikę? Kręcimy gałką w prawo, przechodzimy na kolejne poziomy. Czekamy na moment, w którym brzmienie zacznie się dusić i pojawią się zniekształcenia albo całość ulegnie kompresji. A tu – nic z tych rzeczy.

3439092016 001Wnętrze wypełnione niemal na ścisk.

 


Paradoksalnie, im głośniej Creek gra, tym bardziej się otwiera, strzela kalorycznymi impulsami i dostaje skrzydeł. Wygląda to nawet tak, jakby konstruktor chciał pokazać, że ograniczenia są wzmacniaczowi obce. Co jednak najważniejsze, charakter dźwięku się nie zmienia. Podobnie jak u Levinsona, choć oczywiście nie tak samo, ale w zbliżonym stylu. Nie burzą się proporcje pomiędzy zakresami pasma. W drugą stronę, przy cichym graniu, też czujemy przejrzystość faktury. Tekst jest czytelny, a brzmienie instrumentów akustycznych nie matowieje. Oznacza to, że niemal w całym zakresie głośności udało się zachować taką samą charakterystykę, a to już zaleta droższych konstrukcji. Oczywiście, 8300 zł to nie drobne na piwo i fajki, ale trudno w podobnej cenie znaleźć tak emocjonalne i bezpretensjonalne granie. Creek się bowiem nie wysila ani nie pręży muskułów na darmo. Można rozbierać muzykę na składowe, opisywać konkretne aspekty brzmienia, ale najważniejsze jest pierwsze wrażenie. W tym dźwięku po prostu nie ma tajemnic. Nie trzeba niczego odkrywać. Pierwsze obserwacje są trafne i dłuższe słuchanie może prowadzić jedynie do wniosku, że wszystko jest jak należy i gdyby próbować coś dodać lub odjąć, nie wyszłoby to całości na dobre. W zasadzie od tego należałoby zacząć opis, jednak osoby, które już miały kontakt ze wzmacniaczami Creeka, zauważą, że ten gra inaczej.

W pierwszej chwili wydaje się, że spokojniej, cieplej i, jak się wcześniej rzekło, potężniej. Po nieco dłuższym odsłuchu dochodzi się jednak do wniosku, że to Creek taki sam jak poprzednie. Jasny, przejrzysty i przestrzenny. Szlachetniejszy niż tańsze i starsze konstrukcje, ale nadal wyciskający z kolumn smaczki i szczegóły. Różnica polega na tym, że do tej całości dorzucono bonus w postaci basu. Zaznaczmy od razu, że to bas z innej półki. Przywodzący na myśl raczej duże końcówki mocy niż skromną integrę. Nie powoduje to jednak przyciemnienia barwy ani przykrycia pozostałych zakresów pasma. Brzmienie systemu często przypomina naczynia połączone. Jeżeli dodamy niskich częstotliwości, a resztę pozostawimy bez zmian, ucho odbierze to jako wycofanie wysokich tonów. Często w trakcie masteringu, jeżeli chcemy uwypuklić bas, nie musimy go dodawać. Wystarczy odjąć troszkę góry i otrzymamy pożądany efekt. Tymczasem w 100 A wygląda to tak, jakbyśmy budowali domek z klocków i postanowili przy fundamentach dać kilka większych. Creek rzadko wprowadza nowości i starannie dopracowuje swoje konstrukcje. Myślę, że do „Setki” przyłożył się szczególnie, bo to w końcu flagowa integra i wizytówka firmy.

3439092016 001Serce zasilacza, czyli płaski
transformator toroidalny

 


Dlatego słyszymy mnóstwo detali w górze pasma, a sola hammondów brzmią namacalnie, jakby instrument stał obok nas. Gitary też mają naturalną barwę, a szarpnięcia strun czy przesuwanie palcem po gryfie urastają do roli spektaklu. Kiedy grają trzy, a nawet cztery, jesteśmy w stanie odróżnić ich barwę i odseparować partie. Gdy przyjdą spokojniejsze plany, podkolorowane elektroniką, natychmiast pojawia się przestrzeń. Jak na tę cenę, spektakularna, wręcz „lampowa”. Ze względu na temperament i sposób grania 100 A można by zaszufladkować jako „wzmacniacz rockowy”, „koncertowy”, ale kiedy przychodzi pora na balladę, pokazuje inną twarz. „Far From Heaven” (z albumu „A Dramatic Turn of Events”) rozwija się w kameralnym składzie: fortepian, kwartet smyczkowy, wokal. Tutaj dźwięk nie przypomina już potężnej końcówki, ale wzmacniacz w czystej klasie A – ciepła, okrągła średnica, wiolonczela „zebrana” w bliskim planie i czytelny głos. Przyznam, że to drugie oblicze jest zaskoczeniem i aby naprawdę docenić klasę wzmacniacza, warto posłuchać muzyki fortepianowej. Nie znajdziecie tu żadnych wodotrysków, tylko… prawdziwy fortepian. W droższych wzmacniaczach, jak redakcyjny McIntosh MA8000, może być on trochę bardziej otwarty, trochę głębszy w basie, trochę lotniejszy w alikwotach. Ale tu  instrument ma autentyczne rozmiary i dokładnie oddaną barwę w całej skali. Na dobre wychodzi też okraszenie basem, bo starsze Creeki trochę odchudzały niskie oktawy. Do tego dochodzi szeroki zakres dynamiki. Można opisywać poszczególne płyty i utwory, jednak w przypadku muzyki fortepianowej odpada cała gadanina o gustach i szkołach brzmienia. Bo fortepian, jaki jest, każdy słyszy i jedyne, co można z nim uczynić, to oddalić reprodukcję od oryginału. Creek zaserwował mi „Obrazki z wystawy” Musorgskiego w wykonaniu Pogorelicha (Deutsche Grammophon; jeżeli jeszcze tej płyty nie macie, to proponuję przerwać lekturę i złożyć zamówienie w sklepie internetowym) na tyle „oryginalnie”, że mogę jedynie napisać, że nie mam pytań. Za te pieniądze to po prostu wzorzec. I tak samo jest w symfonice. Kultura, wyważenie proporcji, przestrzeń, naturalność barwy… Naprawdę, trudno by mi było określić, jaką muzykę naleśnik z Wielkiej Brytanii gra lepiej: Dream Theater czy Szostakowicza.

3439092016 001Końcówka mocy
z czterema parami
tranzystorów.

 


Konkluzja
Creek Evolution 100 A jest jak kameleon. Raz koncertowy, muskularny, z wybuchowym temperamentem, innym razem akustyczny, romantyczny i wrażliwy. Od wielu lat uważam, że przy ograniczonym budżecie elektronika Creeka jest oczywistym wyborem, a przynajmniej nie można jej pomijać w trakcie poszukiwań. W tym przypadku Mike Creek sięgnął jednak wyżej. Blisko umownej granicy, gdzie zaczyna się trudno definiowalny hi-end. Bez pretensji i zadęcia. Im dłużej słucham 100 A, tym większego nabieram do niego uznania. Oraz przekonania, że gdyby się zdarzyło, że musiałbym przy nim pozostać, to specjalnie bym nie narzekał.
Chętnie spróbowałbym jeszcze konfiguracji z dodatkową końcówką mocy, ale nie mam dwóch par gniazdek w kolumnach. Odnoszę jednak wrażenie, że taki komplecik mógłby zamieszać wśród utytułowanych wzmacniaczy za tzw. „poważne pieniądze”.

3439092016 010Bateria kondensatorów
zaraz za płytą przednią.

 



Ze słuchawkami
Kupowanie osobnego przedwzmacniacza słuchawkowego nie ma sensu. Zamontowany w integrze z powodzeniem wytrzymuje porównanie z separowanymi preampami Creeka. Z Beyerdynamikami DT 990 dźwięk był przestrzenny i rozdzielczy. Można nawet powiedzieć, że ze słuchawkami Creek gra lepiej niż z kolumnami. Nabiera zaskakującej plastyczności w klasyce i rytmu w rocku. W basie staje się o oczko lżejszy, ale to być może cecha DT 990 i z Ultrasone mielibyśmy nadmiar szczęścia. Za to góra nabiera alikwotów, a średnica okrągłości i ciepła. W czasie oglądania filmów uznanie budzi czytelność dialogów i złudzenie realizmu efektów przestrzennych. Naprawdę, system 5.1 wydaje się w tym układzie zbędny, a do tego można zafundować sobie projekcję w nocy i nie narażać się na utyskiwania rodziny i sąsiadów.


 

    

CreekEvolution100A o



Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 09/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF