HFM

artykulylista3

 

Pass HPA-1

022 027 Hifi 9 2022 003Niewielu konstruktorów sprzętu hi-fi jeszcze za życia stało się legendą. Jednym z nich jest Nelson Pass.

Założyciel Pass Laboratories ukończył wydział fizyki na kalifornijskim uniwersytecie w Davis. W 1973 roku, jeszcze w czasie studiów, podjął pracę w firmie ESS Speakers. Było to tuż przed przybyciem do niej samego dra Oskara Heila. Pod okiem genialnego Niemca Nelson zajmował się projektowaniem zwrotnic i obudów zespołów głośnikowych.

Rok później, po odebraniu dyplomu inżyniera, wraz z poznanym w ESS Reném Besne założył firmę Threshold Electronics. Głównym przedmiotem jej działalności miała być budowa wzmacniaczy. I to nie byle jakich. Pierwsza konstrukcja, nosząca symbol 800A, była monoblokiem o mocy 200 watów, oddawanych w klasie A. W czasie włączania go przygasały światła w całym domu, ale nie tylko to wyróżniało debiutancki piec Thresholda. Kolejne modele – o połowę słabszy wzmacniacz mocy 400A i preamp NS 10 z 1977 roku – położyły fundamenty pod przyszłą legendę założyciela firmy.
Najbardziej znanym wzmacniaczem Thresholda był w tamtych czasach Stasis, opracowany pod koniec lat 70. XX wieku. Przez całą następną dekadę stał się bazą do budowy kilku kolejnych urządzeń, a w 1985 roku licencję na jego produkcję kupiła japońska firma Nakamichi. W międzyczasie Threshold się rozrósł i nabrał korporacyjnego sznytu, co nie do końca odpowiadało światopoglądowi założyciela. Pod koniec 1991 roku Nelson Pass opuścił firmę Threshold i rozpoczął kolejne przedsięwzięcie pod marką Pass Laboratories. Zachował jednak udziały w poprzednim przedsiębiorstwie. Spieniężył je dopiero w 1997 roku.
Projektując wzmacniacze pod własnym nazwiskiem, Nelson Pass wykorzystał wiedzę i doświadczenie zdobyte w Thresholdzie. Od samego początku istnienia Pass Labs. wdrożył też kilka zasad, którym pozostaje wierny do dziś.

022 027 Hifi 9 2022 001

 

Wszystkie tranzystory osadzono
na własnych radiatorach.

 

 


Zasady
Po pierwsze – na ile to możliwe – projektuje urządzenia pracujące w klasie A. W najmocniejszych wzmacniaczach dopuszcza klasę AB, ale to bardziej wyjątki potwierdzające regułę.
Po drugie: w stopniu wyjściowym wykorzystuje tranzystory MOSFET.
Po trzecie: jest orędownikiem minimalistycznych projektów ze zmniejszoną liczbą obwodów i komponentów, przez które musi przejść sygnał. Jednocześnie sięga po najlepsze podzespoły spełniające kryteria konstrukcji, ale bez popadania w przesadę. Podstawą pozostaje gruntownie przemyślany projekt. Wykorzystane części powinny odpowiadać jego założeniom, a nie go definiować.
Po czwarte: we wszystkich urządzeniach stosuje opatentowaną przez siebie topologię Super-Symmetry, polegającą na specjalnym parowaniu obu połówek sygnału. Według Passa w klasycznych wzmacniaczach zbalansowanych dzięki symetrii zniekształcenia i szumy są zmniejszane dziesięciokrotnie. W przypadku supersymetrii spadek jest aż stukrotny.
I wreszcie – po piąte – wszystkie projekty muszą być tak przemyślane i dojrzałe, a jakość wykonania stać na tak wysokim poziomie, by oferowane urządzenia dawały zadowolenie swoim posiadaczom nie przez kilkanaście miesięcy, lecz przez kilkadziesiąt lat.
Powyższe zasady znajdują bezpośrednie przełożenie na ceny urządzeń Passa. Z jednym wszakże wyjątkiem. Testowany wzmacniacz słuchawkowy HPA-1 powstał w 2015 roku i, jak na amerykańską wytwórnię, jego cena okazuje się podejrzanie niska. Co więcej, od premiery ani razu nie została podniesiona – w  Stanach wciąż wynosi 3500 dolarów! W dodatku HPA-1 jest najtańszym urządzeniem produkowanym przez Pass Labs. Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z jakimś pół-Passem?

022 027 Hifi 9 2022 001

 

Kluczowa elektronika na jednej
płytce drukowanej.

 

 


Jam Somasundram
Wzmacniacz słuchawkowy HPA-1 jest pierwszym produktem firmy Pass Labs. zaprojektowanym przez Jama Somasundrama – byłego szefa zespołu konstruktorów Cary Audio. Z Nelsonem poznali się wieki temu, w dość zaskakujących okolicznościach. Pass od zawsze wspierał amatorskie urządzenia DIY; publikuje nawet ogólnodostępne schematy układów.
Kiedy Somasundram poszedł do college'u, postanowił zbudować klon Thresholda 400A. Natknąwszy się na pewien problem, zadzwonił po poradę do firmy i ku jego zaskoczeniu telefon odebrał sam Mr. Pass. Słowo do słowa i między panami nawiązała się nić porozumienia, która z czasem przerodziła się w długoletnią przyjaźń. A rzeczony klon 400A? Somasundram dokończył go według wskazówek Nelsona, po czym w celu przetestowania na różnych kolumnach zaniósł do lokalnego sklepu z drogimi klockami hi-fi. Po kilkudziesięciu minutach odsłuchu, w czasie których jego urządzenie pokazało sprzedawanym tam piecom, gdzie ich miejsce, Jamowi podziękowano za wizytę, a w biurze kierownika powieszono jego zdjęcie z podpisem „Tego pana nie obsługujemy”.
35 lat później, w lipcu 2013 roku Jam Somasundram dołączył do zespołu Nelsona Passa i spędził cały następny rok, ślęcząc nad projektem HPA-1. Co ciekawe, pierwotnie miał to być klasyczny preamp liniowy, a koncepcja dołożenia do niego wzmacniacza słuchawkowego narodziła się w trakcie prac. Pierwsza publiczna prezentacja HPA-1 miała miejsce na targach CES 2015 w Las Vegas, jednak do sprzedaży trafił dopiero rok później.

022 027 Hifi 9 2022 001

 

HPA-1 nie zawiera modnych
wejść cyfrowych.

 

 


Budowa
Wyglądem Pass HPA-1 bardziej przypomina niewielki zintegrowany piecyk stereo niż wzmacniacz słuchawkowy. Zaufanie budzi solidność wykonania, widoczna już przy pobieżnych oględzinach. Pierwsze wrażenia umacniają gruby na pół cala aluminiowy front oraz duże, również aluminiowe, pokrętło regulacji głośności. Centralnie umieszczone gniazdo 6,35 mm Neutrika z blokadą wygląda bardzo profesjonalnie, a obraz przedniej ścianki dopełniają trzy przyciski do wyboru źródła oraz aktywacji trybu przedwzmacniacza.
Nie przewidziano zdalnego sterowania, co może się wydawać zrozumiałe w kontekście urządzeń na biurko, jednak Pass może być również pełnowartościowym preampem stereo. Trudno, trzeba się będzie częściej ruszać z kanapy. Warto też w tym miejscu postawić inne pytanie: dlaczego w HPA-1 zabrakło słuchawkowego wyjścia symetrycznego? Jak twierdzi Nelson Pass, wyjście symetryczne, poparte w pełni zbalansowaną topologią obwodów wewnętrznych, tylko w niewielkim stopniu wpłynęłoby na jakość brzmienia, za to znacznie podniosłoby cenę. To ja już wolę tak, jak jest.
Przy współczesnych wzmacniaczach słuchawkowych z wbudowanymi przetwornikami c/a tylna ścianka HPA-1 wygląda wręcz spartańsko. Dwa wejścia analogowe i wyjście do końcówki mocy (wszystkie RCA) wydają się mocno niedzisiejsze, ale siła urządzenia nie tkwi w mnożeniu połączeń. Wszystkie złącza dostarczył Cardas. Są wysokiej jakości i powinny bez szwanku wytrzymać wiele zmian okablowania.
Żeby się dostać do wnętrza, trzeba odkręcić cztery długie śruby imbusowe w narożnikach pokrywy, spinające ją z podstawą. Gdy się z nimi uporamy i zdejmiemy ciężką klapę, oczom ukazuje się widok zupełnie obcy współczesnej młodzieży zanurzonej w zerojedynkowym świecie.
Obudowę skręcono z grubych płyt aluminiowych. Wszystkie miejsca styku wzmocniono w narożnikach aluminiowymi bloczkami. Aluminiowe są także  wysokie, podklejone gumą nóżki.
Kluczową elektronikę umieszczono na dużej wielowarstwowej płytce drukowanej, zajmującej niemal cały spód. Niemal, ponieważ okazały  transformator toroidalny spoczywa na własnej podstawie antywibracyjnej. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to na płytce umieszczono sygnaturę Jama Somasundrama – autora projektu HPA-1.
Trafo powstało specjalnie na potrzeby HPA-1, po odrzuceniu siedmiu gotowych zasilaczy. Przypomnę, że pierwotnie miał to być przedwzmacniacz liniowy, więc należało mu poświecić więcej uwagi niż banalnemu (?) słuchawkowemu. Zgodnie z dostarczoną specyfikacją transformator wykonała amerykańska firma Avel Lindberg, specjalista z ponad 40-letnim stażem. Element ma podwójne ekranowanie: klatkę Faradaya oraz opaskę z mumetalu, co ma zapewniać niski poziom szumów.
Urządzenie jest sterowane procesorem realizującym napisany na zamówienie program. W fazie miękkiego startu wzmacniacz pozostaje wyciszony przez 20 sekund, a proces wybudzania sygnalizuje migająca dioda. W trybie gotowości świeci światłem ciągłym. W przypadku chwilowego zaniku prądu, po przywróceniu zasilania HPA-1 przejdzie przez cykl wyciszenia, a następnie powróci do ostatnich ustawień.
Trafo uzupełniają cztery elektrolity, każdy po 10 tysięcy µF. Biorąc pod uwagę maksymalny pobór mocy na poziomie 23 W, można to uznać za przerost formy nad treścią, ale konstruktor zdecydowanie należy do ludzi, którzy wiedzą, co robią. Jak powiedział w którymś z wywiadów: „Problem z konstrukcją wzmacniacza słuchawkowego jest większy niż w przypadku wzmacniaczy mocy. Polega na tym, że musi on wysterować wiele, nierzadko skrajnie różnych, modeli. Impedancje słuchawek wahają się od 15 do 600 omów, co jest zakresem ogromnym. Aby obejść ten problem, musiałem użyć relatywnie mocnego zasilacza i zapewnić urządzeniu znaczne ilości prądu”.
Tyle o zasilaczu. A reszta?
Wejścia oraz tryb preampu są aktywowane przekaźnikami firmy Axicom. W celu maksymalnego skrócenia ścieżki sygnałowej funkcje te rozdzielono. W trybie przedwzmacniacza odłączane jest wyjście słuchawkowe i odwrotnie.
Ścieżki obu kanałów poprowadzono osobno. Według Passa jest to prosta dwustopniowa topologia CFA (wzmacniacz o niskim sprzężeniu zwrotnym), w stopniu wejściowym wykorzystująca dwie pary kaskadowych, niskoszumnych tranzystorów JFET.
Bezpośrednio sprzężone stopnie wyjściowe składają się z dwóch par komplementarnych tranzystorów MOSFET firmy Fairchild, pracujących w klasie A. Każdy został zamontowany na własnym radiatorze. Pass HPA-1 dysponuje mocą od 3500 mW dla słuchawek 20-omowych do 200 mW dla 300-omowych, czyli napędzi najdziwniejsze wynalazki na Błękitnej Planecie. Za regulację głośności odpowiada potencjometr Alpsa.

022 027 Hifi 9 2022 001

 

HPA-1 można pomylić
z purystycznym wzmacniaczem stereo.

 

 


Wrażenia odsłuchowe
Nelson Pass zwykł mawiać, że bardzo lubi brzmienie lamp, ale bardzo nie lubi związanych z nimi problemów. I taki właśnie jest HPA-1. Biorąc pod uwagę względy użytkowe i trwałość, może bez przeszkód służyć swojemu właścicielowi przez dekady. Natomiast jego brzmieniu bardzo daleko do stereotypowego tranzystorowca.
W czasie testowania HPA-1 korzystałem z kilku modeli słuchawek z różnych segmentów cenowych, od kilkuset złotych do ponad 20 tysięcy. Nawet jeżeli najtańsze potraktujemy z przymrużeniem oka, to patrząc kompleksowo, na pierwszy plan wysuwają się dwie cechy brzmienia: wybitna neutralność oraz muzykalność. Amerykański wzmacniacz ukazuje wyraźne różnice między nausznikami, także tymi wyraźnie droższymi od siebie. Pozostaje przy tym wyrozumiały dla niedoskonałości tych tańszych. Nie stawia ich w blasku jupiterów, lecz dyskretnie daje do zrozumienia, że to jednak nie ta liga i warto by się rozejrzeć za czymś bardziej adekwatnym. Natomiast droższym konstrukcjom pozwala rozwinąć skrzydła. Nawet kosztowne Audeze LCD-5 nie wyznaczyły szczytu jego możliwości, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie.


Tanie, drogie, najdroższe – całkowicie błędne myślenie
Kompletując zestaw hi-fi, często kierujemy się ceną jego elementów, a to droga donikąd. Owszem, plik banknotów będzie czynnikiem, bez którego najśmielsze nawet plany pozostaną na papierze, ale w czasie doboru sprzętu powinniśmy się kierować przede wszystkim jego własnościami brzmieniowymi, synergią z pozostałymi elementami, a dopiero na końcu opłacalnością zakupu. Audiofilski świat jest pełen udanych urządzeń kosztujących niewielkie pieniądze, jak i abstrakcyjnie drogich pomników ludzkiej arogancji.


Po co to wszystko piszę? Ano po to, żeby na Passa HPA-1 nie patrzeć przez pryzmat ceny, lecz potencjału. Nie będzie absurdem dołożenie go do używanego budżetowego systemu hi-fi, ponieważ wyznaczy poziom odniesienia, do którego będzie można w przyszłości dokładać kolejne elementy i zastępować nimi dotychczasowe. Może zabrzmi to jak herezja, ale nie odrzucam nawet ewentualności zbudowania wokół HPA-1 całego systemu. To naprawdę wyjątkowe urządzenie i nie warto na nie spoglądać jedynie przez pryzmat sklepowego paragonu.
Po tej przydługiej dygresji wróćmy do meritum, czyli brzmienia. Jak wspomniałem, Pass HPA-1 okazuje się wyjątkowo neutralny. Nie chodzi o to, że wreszcie prezentuje niezabarwione brzmienie, bo ono w dużej mierze będzie zależało od słuchawek. Jego neutralność polega na tym, że bez najmniejszych oporów łyka wszystko, co do niego podłączymy, starając się przy tym nie ingerować w dźwięk. Pozwala grać słuchawkom pełnią ich możliwości i dogaduje się z każdym modelem. A jeśli po włożeniu któregoś na głowę na waszej twarzy pojawi się grymas niezadowolenia, powie tylko: „Sorry, Winnetou, nie ja je kupiłem, więc miej pretensje do siebie”.
Także szerokość sceny, zasięg basu, detaliczność wysokich tonów oraz pozostałe czynniki zależały od podłączonych słuchawek. Pass dawał się wyszaleć każdym nausznikom, ukazując maksimum ich potencjału bez narzucania swojej wizji prezentacji muzyki. Z jednym wszakże wyjątkiem.


Wspominałem o lampowych sympatiach Nelsona Passa i rzeczywiście – słychać je w średnicy. Podłączając dobrze znane nauszniki, dostrzegałem lekkie ocieplenie i bliskość wokali. Nie traktuję tego w kategoriach odstępstwa od neutralności. Raczej jako podpis wybitnego malarza, umieszczony w rogu obrazu. Nie zaburza kompozycji, a od razu wiemy, z czyim dziełem mamy do czynienia.
Pomimo braku ograniczeń w górze pasma Pass nie działa jak  mikroskop, pod którym dostrzeżemy najdrobniejsze detale utworów. Nawet z referencyjnymi Audeze LCD-5 nie liczył diabłów na główce szpilki, lecz wydobył na powierzchnię mnóstwo emocji i całe pokłady melodyjności, zapisane w nutach. Gwoli wyjaśnienia: nie słuchałem na nim hip-hopu, disco polo ani thrash metalu. Poza tym – hulaj dusza.
HPA-1 znakomicie się odnajduje w każdym repertuarze. Czy będzie to smętne audiofilskie plumkanie, dynamiczny rock czy akustyczny blues i jazz, potrafi zapewnić maksimum przyjemności z grania. Pozostaje przezroczystym łącznikiem między artystami a słuchaczem, zaś kwestię ostatecznego dopasowania brzmienia do własnych preferencji pozostawia doborowi pozostałych elementów systemu.
Reasumując, Pass HPA-1 to urządzenie unikalne nawet na tle high-endowej konkurencji. W branży motoryzacyjnej funkcjonuje pojęcie supersamochodów. Tutaj mamy do czynienia z superwzmacniaczem słuchawkowym. A przecież to tylko połowa jego możliwości, bo nie zapominajmy o funkcji preampu liniowego.


Opłacalność
Na koniec kwestia opłacalności zakupu. Za niespełna 12000 zł można kupić wybitny wzmacniacz słuchawkowy jednej z najbardziej renomowanych wytwórni na świecie. Wtedy dostaniemy za darmo wysokiej klasy preamp liniowy. Albo odwrotnie: można kupić wysokiej klasy preamp, a Nelson Pass dołoży w prezencie kosztujący tyle samo wzmacniacz słuchawkowy. To łatwa decyzja. Pieniądze, jakie trzeba wydać, mogą jedynie odwlec moment zakupu, bo na pewno nie powinny stanąć na przeszkodzie.


Konkluzja
Pass HPA-1 należy do najlepszych na świecie wzmacniaczy słuchawkowych, bez względu na cenę. Koniec konkluzji.

 

pass hpa1


Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 09/2022