HFM

artykulylista3

 

Pass INT-250

060 065 Hifi 7 8 2022 007Producenci zwykle wkładają wiele wysiłku, by trafić w gusta potencjalnych klientów. Są jednak i tacy, którzy nie muszą i nie chcą niczego udowadniać. Wiedzą, że chętny na dobry dźwięk prędzej czy później i tak się znajdzie. Myślę, że w Pass Laboratories wiedzą o tym doskonale.


Pass to jeden z symboli amerykańskiego hi-endu. Swoją renomę zbudował na konstrukcjach dzielonych. I słynie z nich do dziś. W aktualnym katalogu doliczyłem się aż 13 wzmacniaczy mocy. Nie będziemy ich tutaj przedstawiać, bo to – po pierwsze – temat na bardzo długą opowieść, a po drugie – do testu dotarł wzmacniacz zintegrowany.
W ofercie Passa znajdują się trzy takie konstrukcje: INT-25, INT-60 oraz topowy INT-250. Przed laty produkowano jeszcze INT-150. Z tego zestawu nie znam tylko „sześćdziesiątki”. INT-25 i INT-150 testowałem dawniej, a INT-250 – teraz.


Budowa
Pass INT-250 to wielki i ciężki wzmacniacz. Przy tak okazałych gabarytach i masie około 50 kg lepiej się w pojedynkę nie porywać na wyjmowanie go z pudełka. Nawet we dwóch nie jest lekko. Na szczęście, na tylnej ściance zamontowano uchwyty, które wiele ułatwiają.
Pracujący Pass wygląda znakomicie. Z ascetyzmem przedniej ścianki kontrastuje okrągłe okno ze wskaźnikiem wychyłowym na białej, podświetlanej na niebiesko tarczy. I właśnie to okno z miejsca przykuwa uwagę. Co ciekawe, na tarczy nie zaznaczono żadnej jednostki pomiaru, a jej wyskalowanie okazuje się nieprecyzyjne – mamy tylko punkty oznaczające początek, środek i koniec. W dodatku wskazówka od razu po włączeniu, nawet bez sygnału, wędruje w okolice mniej więcej 2/3 pierwszej połówki i ani myśli się stamtąd ruszyć. Mało tego, w czasie normalnej pracy wzmacniacza też nawet nie drgnie. Zaintrygowany tym statycznym zjawiskiem, zacząłem poszukiwać dokładniejszych informacji, o co chodzi. W instrukcji obsługi (tej dostarczonej z urządzeniem, ponieważ wersja do ściągnięcia jest trochę okrojona) znalazłem jedynie stwierdzenie, że wskaźnik pokazuje „nie bias, lecz napięcie wyjściowe”. Po co jednak mierzyć coś, co – zmierzone – jest ciągle takie samo? Tajemnica musi się kryć gdzieś głębiej. I prawdopodobnie jest związana z klasą pracy układu.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Wyjście do zewnętrznej
końcówki mocy.

 

 

Pass Labs kojarzy się z zamiłowaniem do klasy A, choć w ofercie znajdują się także wzmacniacze pracujące w AB. INT-250 jest przez producenta zaliczany do drugiej grupy. Okazuje się jednak, że początkowe waty mocy (najczęściej mówi się o 15, choć podejrzewam, że może być nawet więcej) są oddawane w klasie A. Skąd się okazuje? Doprawdy nie wiem, ale chyba w każdym bardziej szczegółowym opisie tego wzmacniacza powtarza się ta informacja. W każdym, za wyjątkiem samego źródła. Przedstawiając INT-250, Nelson Pass omawia raczej własne refleksje na temat jego brzmienia, posiłkując się dla urozmaicenia wywodu opisem audiofilskich poglądów Jill, czyli swej małżonki. Szczegółów rozwiązań technicznych i koncepcji inżynierskich zdecydował się nam oszczędzić. No cóż, wiemy jedynie, że za konstrukcje zintegrowane w Pass Labs odpowiada Wayne Colburn, którego zadaniem było wykorzystanie gotowych sekcji mocy, wdrożonych wcześniej w innych urządzeniach. W tym kontekście INT-250 to zintegrowana kontynuacja końcówki mocy X250.8.
Wracając do wychyłowego wskaźnika, zaczyna drgać (w niewielkim zakresie, ale dobre i to), kiedy wzmacniacz gra bardzo głośno. Tak głośno, jak zazwyczaj u siebie nie słucham, czyli powyżej wskazania 3/4 skali. Istnieje zatem koncepcja, że drganie wskaźnika oznacza „wybudzenie się” wzmacniacza z klasy A i wejście w zakres mocy oddawanej już w AB. Czy taka interpretacja jest możliwa? Nie wykluczam, choć nie będę jej też bronił, gdyż mam za mało informacji.
Reszta przedniej ścianki wygląda klasycznie i skromnie. Zawiera tylko niezbędny zestaw przycisków (włącznik, selektor źródeł, składający się z czterech pozycji, oraz wyciszenie), 63-stopniowe pokrętło regulacji głośności, wyświetlacz pokazujący aktualny stan wysterowania oraz okienko odbiornika podczerwieni. Warto zwrócić uwagę, że wzmacniacz nie zapamiętuje ostatnio wybranego źródła ani poziomu głosu. Po każdym powrocie z trybu uśpienia INT-250 jest ustawiony na pierwsze wejście i zerową głośność.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Uchwyty pomagają w przenoszeniu,
ale to i tak robota dla dwóch.

 

 

Gruby front z aluminium w dolnej części urozmaicono poziomym wcięciem, biegnącym przez całą szerokość urządzenia. Przy prawej dolnej krawędzi widać niewielkie, dyskretnie wyfrezowane logo Passa – efekt jest znakomity. Ostatecznie mógłbym zrozumieć estetyczne zarzuty w odniesieniu do samego wyświetlacza, choć mi akurat bardzo się on podoba – zarówno jego jaskrawość, jak i odcień niebieskości.
Do ścianek bocznych przymocowano okazałe radiatory. Ich wysokość i ukośne ułożenie piór tworzą bardzo dużą powierzchnię odprowadzania ciepła. Z góry jednak ostrzegam: efekt jest niewielki. Pass nagrzewa się szybko i bardzo mocno. Bez radiatorów zapewne mógłby poparzyć, ale nawet z nimi długo ręki na nim nie potrzymamy. Pogłoski o klasie A należy traktować jako uzasadnione.
Z tyłu również nie doszukamy się wielu atrakcji. Dla mnie zaletą jest fakt zignorowania mody na dodawanie przetworników do wzmacniaczy. INT-250 jest do bólu liniowy, tradycyjny i jednozadaniowy. Nie ma nie tylko DAC-a, ale nawet preampu słuchawkowego ani gramofonowego.
Terminale głośnikowe są pojedyncze. Obok gniazda zasilania umieszczono zacisk uziemienia, do opcjonalnego wykorzystania w razie potrzeby. Wejścia liniowe są cztery. Nie należy dać się zwieść pozorom i liczyć osobno wszystkich sześciu. Przy numerach 1 i 2 są do dyspozycji zarówno RCA, jak i XLR-y, ale użycie jednego z nich wyklucza drugie. Czyli w sumie można podłączyć cztery źródła dźwięku, co się zgadza z numeracją przycisków na froncie.
INT-250 został też wyposażony w wyjście z przedwzmacniacza do dodatkowej końcówki mocy albo aktywnego subwoofera. Tutaj również można samemu zdecydować, czy wybierzemy połączenie zbalansowane czy niezbalansowane.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Pilot.

 

 

Wnętrze
Po zdjęciu pokrywy przekonamy się, że boczne ścianki to grube na ponad 1 cm aluminium. Cały układ elektroniczny wygląda dość klasycznie, choć jednocześnie imponuje rozmachem. Zacznijmy od zasilania. Ogromny transformator toroidalny od góry i od dołu został wielowarstwowo zaekranowany, tak aby wpływ jego mikrowibracji na obudowę był jak najmniejszy. Reszta zasilania znajduje się na dolnej płytce z tyłu. Dokładnie obejrzeć jej nie można, więc nie sprawdzimy ani pojemności kondensatorów filtrujących, ani ich producenta (choć podejrzewam EDC). Można je za to policzyć – wychodzi po 12 na kanał.
Do wspomnianych aluminiowych boków bezpośrednio przymocowano tranzystory MOSFET IRFP240 Vishaya (przynajmniej te w górnym rzędzie). Kiedy 13 lat temu testowałem INT-150 („HFiM” 11/2009), pary w dolnym rzędzie tworzyły IRFP9240. Jak jest tym razem, nie sposób się dopatrzeć. A ile tych wszystkich tranzystorów razem? Oj, panie, po 20 na kanał. Nic dziwnego, że radiatory mają mnóstwo roboty. Przy tranzystorach znajduje się podłużna płytka drukowana, na której umieszczono prawie wyłącznie rezystory.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

W tym ujęciu wszystko wygląda
przewiewnie i lekko. Ale lekko nie jest.

 

 

Sekcja preampu została rozdzielona na dwa niemałe druki. Pierwszy z nich, na którym mieszczą się stopień wejściowy (z wejściami buforowanymi przekaźnikami) oraz drabinka rezystorowa do regulacji siły głosu, widać w pobliżu tylnej ścianki. Drugi to zarządzany mikrokontrolerem NXP układ logiczny, przymocowany pionowo do frontu.
Jak wspomniałem, stopień mocy w INT-250 w dużej części lub całości został przejęty z końcówki X250.8. Natomiast preamp, widoczny przy tylnej ściance, jest identyczny z tym w INT-60. To są właśnie zalety konstrukcji modułowej. Być może dzięki niej udało się utrzymać w miarę rozsądną, jak na realia high-endowe, cenę.
Ciekawostką z oględzin wnętrza jest napisana odręcznie flamastrem w dwóch miejscach data montażu (kwiecień 2020) wraz z parafką technika, kierownika kontroli lub może nawet samego Wayne’a Colburna.
Do wzmacniacza dołączono solidny metalowy pilot, taki sam jak do innych modeli zintegrowanych i przedwzmacniaczy Passa.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Wycinek końcówki mocy
z tranzystorami IRFP240.

 

 

Konfiguracja systemu
Pass INT-250 zagrał w zestawie redakcyjnym. Źródłem sygnału był jak zwykle odtwarzacz CD Naim 5X z zasilaczem Flatcap 2X, a dźwięk płynął z monitorów Dynaudio Contour 1.3 mkII. Przy parametrach amerykańskiego pieca nie trzeba się martwić o kompatybilność z głośnikami. Może poza jakimiś potworami Pass powinien bez problemu wysterować wszystko, co ma membranę.


Wrażenia odsłuchowe
W odsłuchach high-endowych sprzętów często zaznaczam, że z początku dźwięk nie robi wielkiego wrażenia, a jego klasę zaczynamy doceniać dopiero po jakimś czasie. Zdarza się, że to kwestia kilku płyt, czasem kilku dni, a w rzadszych przypadkach proces może się jeszcze wydłużyć. Urządzenia akcentujące od początku swoją wyjątkowość w oczach i uszach doświadczonych audiofilów stają się z miejsca podejrzane. Bo albo upływ czasu boleśnie obnaży skutki uboczne brzmieniowych wodotrysków, albo i te wodotryski po opadnięciu pierwszego oszołomienia okażą się zwykłą ściemą.
W tym kontekście z integrą Passa jest pewien problem. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie niemal od pierwszego utworu (choć owszem, była po porządnej rozgrzewce) i nie zawiodła do końca. A że nie pasuje to do wspomnianych wyżej tradycyjnych scenariuszy? Tym gorzej dla scenariuszy.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Gigantyczne trafo – jego wysokość
optycznie skraca górna perspektywa.

 

 

Tak jak – z jednej strony – docenienie klasy brzmienia INT-250 było łatwe, tak z drugiej – o wiele trudniejsze okazało się rozpoznanie przyczyn wszystkich wrażeń. Żaden z elementów dźwięku nie dominował przekazu. Żadnego zakresu pasma nie wyeksponowano bardziej, niż dopuszcza kryterium liniowości na tej półce cenowej. Po pierwszym wieczorze byłem w stanie powiedzieć jedynie, że słucham muzyki na sprzęcie wyśmienitej jakości i koniec. Dopiero kilka następnych dni pozwoliło na tyle wgryźć się w koncepcję brzmienia Passa, że mogłem zacząć dokładniej analizować elementy audiofilskiego rzemiosła. Lub sztuki, jeśli ktoś woli.
Jedną z kluczowych zalet INT-250 jest magia sceny. Nie chodzi jednak o szerokość czy głębię – te mieszczą się w high-endowym standardzie. Tym, co rzeczywiście robi różnicę, jest umiejętność wydobycia realizmu lokalizacji z każdego materiału. Nawet nagrania, zdawałoby się, bez potencjału zaczynają rozkwitać w przestrzeni. Instrumenty zajmują ściśle określone miejsce, a im bardziej punktowe źródło dźwięku tworzą, tym wyraźniej zaznaczają swą obecność w pokoju. Nie rozmach zatem, a realizm sceny jest tutaj imponujący. A gdy do odtwarzacza trafia nagranie ze świetną stereofonią – iluzja uczestnictwa w słuchanej muzyce może sprawić, że ze szczęścia zakręci nam się w głowie.
Bas z takiego wielkiego pieca musi być okazały i taki rzeczywiście jest. Pass podąża  drogą złotego środka pomiędzy dwiema skrajnościami. Przypomnę, że jedna to bas świetny, a równocześnie przyczajony; taki, który przez większość czasu pozostaje w pogotowiu i objawia się błyskawicznie dopiero, kiedy w nagraniu występuje odpowiednio nisko zarejestrowany fragment. Wtedy uderza błyskawicznie i z całą mocą. Na zaskoczonym słuchaczu robi to piorunujące wrażenie. Druga droga to takie napompowanie muzyki niskimi tonami, aby solidne pulsowanie unosiło dźwięk przez cały czas. To podejście może się podobać, ale wcześniej czy później i tak spowszednieje. U Passa potencjał dołu pasma jest fenomenalny i choć urządzenie nie epatuje nim w trybie ciągłym, to dba, abyśmy nie odczuli niedosytu, oczekując na basowe atrakcje.


060 065 Hifi 7 8 2022 010

 

Przy wysterowaniu 04 wskaźnik na wyświetlaczu pozostaje nieruchomy jak głaz. Aby go rozruszać, trzeba naprawdę dać czadu.

 

 

W ten sposób otrzymujemy bas wielki, ale nienachalny. Taki, który potrafi zaskoczyć w momentach specjalnych, a „na co dzień” zapewnia solidną, zrównoważoną podbudowę brzmienia. Kontrola pozostaje bardzo dobra, mimo że nie należy do szczególnie rygorystycznych. I pomimo tego, że od czasu do czasu z rozkoszą odczujemy jakieś nokautujące uderzenie, to i tak brzmienie zachowa pełną swobodę, bez grama monotonii.
Powyżej zwróciłem uwagę na dwie kwestie: wysmakowaną przestrzeń i świetny bas. Moim zdaniem to kluczowe elementy, na których INT-250 opiera swoje brzmienie. Ale jeszcze raz podkreślę, że robi to bez ostentacji. Ani jeden, ani drugi składnik nie zostają rozdmuchane ani nawet zaakcentowane. Chodzi o to, że nie ich ilość czy skala, lecz właśnie jakość ukazuje się nam jako pierwsza.
Mówiąc o klasie A, często wpadamy w pułapkę pewnego audiofilskiego mitu. Ma on oczywiście swoje podstawy – wiadomo, że kosztem niskiej efektywności (więcej ciepła, mniej mocy) uzyskujemy dźwięk o mniej lub bardziej wyraźnym zabarwieniu lampowym. Tyle fakty, bo mit mówi dodatkowo, że dogrzany dźwięk klasy A jest z definicji lepszy od dźwięku klasy AB. Ale to nie klasa pracy tranzystorów decyduje o klasie brzmienia, lecz klasa projektu i jego wykonania. Przy tym samym budżecie można zaoferować nieudany wzmacniacz w klasie A i bardzo dobry w AB albo odwrotnie. Nie oceniam więc Passa, ani żadnego innego wzmacniacza przez pryzmat trybu przełączania tranzystorów, tylko przez pryzmat obiektywnych kryteriów odsłuchowych. Ale niezależnie od deklarowanego obiektywizmu i tak zawsze ciekawi mnie, jaki w przypadku „A-klasowości” jest jej faktyczny brzmieniowy narzut i jej słyszalność. W przypadku INT-250 rozpoznawalność należy uznać za względnie dużą. Pora więc zająć się średnicą.
Pass gra żywymi, mocnymi barwami, a ich kompozycja pozostaje harmonijna. Średnie tony są mięsiste i opływowe, nie zatracając przy tym przejrzystości ani analityczności. Początkowo można odnieść wrażenie, że konstruktor chciał zachować neutralną temperaturę barw, ale w miarę odsłuchu coraz wyraźniej odczuwamy lekkie ocieplenie. W połączeniu ze względnie stonowaną, ale bardzo szczegółową górą pasma średnica staje się sercem całego brzmienia. Frazes może i wyświechtany, ale tutaj pasuje jak rzadko kiedy.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Pass INT-250

 

 

Na podstawie doświadczeń odsłuchowych ostatnich lat przypuszczam, że aktualnie  konstruktorzy high-endu szczególną uwagę poświęcają trzem kluczowym elementom: neutralności, muzykalności i plastyczności. Pierwszy i częściowo trzeci wszyscy rozumieją dość podobnie. Różnice najczęściej wyznacza podejście do muzykalności, bo tę można budować na wiele sposobów. O muzykalności może bowiem decydować temperatura barw i ich nasycenie, stopień konturowości dźwięków i powiązana z nim płynność, praca basu, osłodzenie góry czy wreszcie – odwzorowanie przestrzeni. Pass nie zajmuje tutaj określonego stanowiska. Prezentuje podejście uniwersalne. Łączy wymienione składniki w zdrowych dawkach. Często łapanie wszystkich srok za ogon jest ryzykowne i może się skończyć chaotycznym miszmaszem. Jednak w tym przypadku rezultat okazał się znakomity.
Skala dynamiki jest szeroka, ale tak dobrana, aby nie generować zbędnej energii tam, gdzie jej nie potrzeba. INT-250 pozwala cieszyć się zatem heavy-metalowym koncertem, ale nie rozbija spokoju romantycznych ballad czy jazzowego plumkania. W dynamice zawiera się jednak także stopa rytmiczna i tutaj amerykański wzmacniacz przygotował małą niespodziankę. Podkreślam: małą niespodziankę, a nie żaden szok, żeby nikt nie zinterpretował moich spostrzeżeń bardziej dosłownie niż autor miał na myśli. A miał na myśli, że rytm Passa jest nieco twardszy i nieco bardziej pogrubiony, niż można by się spodziewać po brzmieniu o tak muzykalnej i plastycznej charakterystyce.


060 065 Hifi 7 8 2022 001

 

Przy wysterowaniu 04 wskaźnik na wyświetlaczu pozostaje nieruchomy jak głaz. Aby go rozruszać, trzeba naprawdę dać czadu.

 

 

Konstruktorzy często dokładają starań, aby nieco ugrzecznić uderzenia w bębny, a zwłaszcza w talerze. INT-250 został pozbawiony takiej audiofilskiej elegancji. Perkusję odtwarza bez żadnych zahamowań, a wszystkie uderzenia odczuwamy bezpośrednio. I takie podejście przybliża nas do muzyki na żywo. Będzie mniej relaksu, za to więcej przenikliwości i zaangażowania. Ale podkreślę raz jeszcze – żaden element brzmienia nie został wyeksponowany i rytm nie stanowi pod tym względem wyjątku. Chodzi nie o jego moc, lecz o poszerzenie konturów z jednoczesnym zaostrzeniem samych krawędzi. Co w kontekście całego obrazu muzycznego nadaje muzykalności element werwy i zdecydowania.
Po trzech tygodniach odsłuchów z żalem rozstawałem się z Passem. Jego bogaty i niewysilony dźwięk pozwalał się cieszyć muzyką każdego gatunku i nagraniami każdej jakości. INT-250 niczego nie eksponował ani nie starał się na siłę niczego udowodnić, a wszystkie elementy brzmienia zostały dobrane tak, by zachować równowagę w każdej sytuacji dźwiękowej. Nie znajdziemy tu fajerwerków związanych na przykład z wyżyłowaną górą czy zabójczym dołem. Zamiast tego przybliżymy się do esencji muzyki.
W audiofilskim świecie funkcjonuje coś w rodzaju mitycznego rankingu najlepszych wzmacniaczy zintegrowanych. Wiadomo, że przy kombinacjach dzielonych trudniej o wymierne porównania – zwłaszcza że ta sama końcówka z różnymi preampami może pokazać różne oblicza. Osobiście nigdy się nie zajmowałem typowaniem zwycięzcy. Ale tylko dlatego, że nie testowałem większości kandydatów. Mogę się jedynie wypowiadać na temat urządzeń, które znam.
Czy słyszałem lepsze integry? Od razu powiem, że tak, i to na pewno dwie. Mam na myśli Vitusa SIA-030 i Vitusa SIA-025. Problem w tym, że pierwsza kosztuje trzy i pół, a druga – dwa razy więcej od Passa. Gdyby zadać pytanie od drugiej strony: czy słyszałem lepszą integrę za około 50 tys. zł – musiałbym się już mocno zastanowić. Bo tak na gorąco, to nic mi nie przychodzi do głowy. Na zimno prawdopodobnie też nie przyjdzie. To tyle w kwestii rankingów.


Konkluzja
Jeżeli ktoś nie zrozumiał moich zawiłych aluzji, to powiem wprost: Pass INT-250 jest wyjątkową high-endową okazją!

 

Pass INT 250



Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 07-08/2022