HFM

artykulylista3

 

Chord Electronics Anni

040 043 Hifi 7 8 2022 005Testując nietypowy brytyjski sprzęt hi-fi, często wspominamy o dziwactwach przypisywanych dumnym mieszkańcom Albionu. Magazyny hi-fi są pełne sucharów na temat niecodziennych nawyków Anglików, dotyczących ruchu lewostronnego, popołudniowej herbatki czy też używania osobnych kranów do ciepłej i zimnej wody. Tak jakby miały one tłumaczyć odbieganie brytyjskich rozwiązań technicznych od powszechnie przyjętych standardów.


Bohater dzisiejszego testu idealnie się wpisuje w stereotyp odklejonego od rzeczywistości Anglika. Najnowszy wzmacniacz Chorda, firmy obdarzonej ponadprzeciętną fantazją w projektowaniu sprzętów grających, może zaskoczyć nawet najstarszych weteranów hi-fi. Urządzonko wielkości tabliczki czekolady producent klasyfikuje jako wzmacniacz stereo i to by jeszcze było do przełknięcia. Oburzenie wywołuje natomiast cena 6500 złotych, która w relacji do gabarytów, mocy i możliwości wydaje się być wzięta z kosmosu. Gdyby Anni miał wbudowany streamer i supernowoczesne układy cyfrowe, można by ją znieść, ale w Chordzie nie znajdziemy nawet… zdalnego sterowania.
Ze względu na nieszablonowy wygląd i gabaryty Anni wydaje się idealny do postawienia na eleganckim biurku prezesa opływającej w dostatki firmy. Co prawda, do dna przyklejono gumowe stopki, jednak żeby wzmacniacz prezentował się godnie, należy go posadowić na specjalnym racku za marne 1390 zł. Ale to nie koniec wydatków, ponieważ samotny Anni aż się prosi o uzupełnienie pozostałymi komponentami z serii Qutest, czyli przedwzmacniaczem korekcyjnym oraz przetwornikiem c/a, które ze względu na nietypowe umiejscowienie przycisków także powinny stać na wspomnianych podstawkach. Każdy na własnej. W ten oto sposób, za blisko 20000 złotych, możemy sobie skompletować elegancką i nietuzinkową mikrowieżę, dysponującą oszałamiającą mocą 10 W na kanał. A gdzie źródła, przewody i kolumny?
W tym momencie wszelkie dowcipy o dziwactwach poddanych królowej Elżbiety II nabierają sensu, ale… wszystko jest kwestią tytułowego kontekstu. O nim za chwilę.


040 043 Hifi 7 8 2022 001

 

Obudowa z dwóch elementów
wyfrezowanych z aluminium.

 

 




Budowa
Nie ma co owijać w bawełnę: Chord Anni jest wykonany perfekcyjnie. Niby przy tej cenie nikt łaski nie robi, ale w porównaniu z nim niejedno droższe urządzenie renomowanej manufaktury wygląda jak wyklepane przez kowala.
Obudowę wyfrezowano na obrabiarkach CNC z dwóch bloczków aluminium i anodowano na czarno. Na górnej krawędzi, obok otworów wentylacyjnych, znalazły się dwa podświetlane przyciski, będące swoistą wizytówką Chorda. Prawy to włącznik, lewym zaś wybieramy napięcie na wyjściach głośnikowych. „Gain” działa w dwóch trybach – wysokim i niskim – a po wpięciu słuchawek automatycznie przełącza się na niski. Instrukcja milczy na temat, od czego uzależnić wybór. Trzeba się więc kierować intuicją.
Z przodu znajdziemy malutkie uniwersalne pokrętło (enkoder), obwiedzione wianuszkiem niebieskich diod. Służy do regulacji głośności oraz wyboru źródła. Po obu stronach znalazły się dwa gniazda słuchawkowe: standardowe 6,3 mm oraz 3,5-mm minijack. Niewielki napis obok symbolu nauszników dumnie informuje, że Anni to „Amplifier+”, choć nie wiadomo, co się kryje za tym określeniem. Jeżeli się odnosi do wyjść słuchawkowych, to obok gniazda 6,3 mm powinien się znaleźć 4,4-mm zbalansowany Pentaconn. Bo skoro ktoś lekką ręką wyłoży 6500 zł na biurkowy wzmacniacz, to po następnej wypłacie wysupła też podobną kwotę na high-endowe słuchawki, wyposażone w rozmaite kable.
Pomimo mikroskopijnych rozmiarów, tylna ścianka Anni została wygodnie rozplanowana. Jej centralny element stanowią dwa wejścia RCA dla źródeł analogowych. Po obu stronach umieszczono terminale głośnikowe, przyjmujące wyłącznie standardowe wtyki bananowe i BFA. Ze względu na szczupłość miejsca sugeruję się rozejrzeć za niezbyt grubymi przewodami. Nad prawym kanałem zamontowano zakręcany zacisk, kojarzący się z wejściem gramofonowym. Nic z tego. W Anni należy z niego skorzystać, jeżeli po podłączeniu zasilacza pojawi się buczenie. Wtedy zacisk należy połączyć z najbliższym punktem uziemienia.
Rzeczony zewnętrzny zasilacz to duża i ciężka buła, wyposażona w czteropinowy wtyk DIN, który należy wetknąć w odpowiednie gniazdo na tylnej ściance.


040 043 Hifi 7 8 2022 001

 

Widełkom i gołym kablom
wstęp wzbroniony.

 

 




Drugim zagadkowym elementem jest małe koncentryczne gniazdko nad lewym wyjściem głośnikowym, opisane jako „DC Out”. Ki diabeł? Po przegrzebaniu pudełka z akcesoriami znalazłem dziwną przejściówkę, z jednej strony zakończoną wtyczką USB-A, z drugiej – dwoma kabelkami, z microUSB oraz koncentrycznym wtykiem zasilania. Służy ona do przekazania energii kolejnym urządzeniom mikrowieży Chorda bezpośrednio ze wzmacniacza Anni. Sprytne. Po pierwsze – cały system uruchamia się jednym przyciskiem, po drugie – do minimum ograniczamy okablowanie.
Rozkręcając wzmacniacz, byłem bardzo ciekaw, co zastanę w środku. No cóż, wnętrze również wygląda niecodziennie i nie znajdziemy w nim standardowych końcówek mocy na odlewanych radiatorach.
Elektronikę zamontowano na jednej płytce, wypełniającej dno. Z lewej strony widać dwa duże kondensatory, będące elementami układu miękkiego startu i wyłączania (po odłączeniu zasilania wzmacniacz wygasza się jeszcze przez kilkadziesiąt sekund). Resztę miejsca zajęły obwody przedwzmacniacza. Długi wybierak źródeł zintegrowany z potencjometrem przymocowano bezpośrednio do wejść. Oba źródła oraz wyjścia słuchawkowe są załączane przekaźnikami Omrona. Końcówki mocy, wykorzystujące miniaturowe P-MOSFET-y FR9024N, umieszczono na osobnej płytce. Jej tylną stronę podklejono grubym plastrem termoprzewodzącej masy, a nadmiar ciepła w stronę otworów wentylacyjnych w pokrywie wypycha płaski wiatraczek. Moim zdaniem to trochę przekombinowane. Konstruktor Anni mógł po prostu poszatkować pokrywę nad stopniem końcowym i nie bawić się w śmigiełka.
Według informacji Chorda, w Anni wykorzystano autorską topologię obwodu Ultima – układu korekcji błędów z podwójnym sprzężeniem wyprzedzającym. Nie wiem, być może, ale gdybym potknął się o nią na środku ulicy, to nawet wtedy bym jej nie rozpoznał. W każdym razie, dzięki niej Anni powinien być idealnym partnerem high-endowych słuchawek oraz skutecznych audiofilskich monitorów.


040 043 Hifi 7 8 2022 001

 

Chord Anni w całej
swej niepozornej okazałości.

 

 




A tytułowy kontekst?
Wzmacniacz Chorda, ustawiony na eleganckim blacie z egzotycznego drewna, pięknie się prezentuje w folderze reklamowym, jednak – przynajmniej w naszych warunkach – ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Według oficjalnych danych niemal połowa Polaków do 35. roku życia mieszka z rodzicami. Pomimo boomu budowlanego, własne mieszkanie, zapewniające godne warunki życia, pozostaje dobrem luksusowym, na które stać nielicznych szczęśliwców. Reszta musi się zadowolić wynajmem albo 20-metrową szufladą, poetycko zwaną „mikroapartamentem”. Na otarcie łez dodam, że podobne problemy dotyczą też znacznie bogatszych społeczeństw, np. niemieckiego czy włoskiego, choć to zapewne marna pociecha. Wróćmy jednak na nasze podwórko.
Kilka lat temu moi znajomi wynajmowali 27-metrowe mieszkanie na warszawskim Osiedlu za Żelazną Bramą. Osiedle owo, niezwykle nowatorskie w chwili narodzin w latach 60. XX wieku, powstało według zasad najsłynniejszego architekta modernizmu – Le Corbusiera, więc te mikroskopijne mieszkanka okazują się jednak zadziwiająco ergonomiczne. Na wspomnianych 27 metrach mieściły się: przedpokój, malutka ślepa kuchenka, pełnowymiarowa łazienka z wanną, salonik i sypialnia. Po przekroczeniu progu czułem się, co prawda, jak Gandalf w odwiedzinach u Bilbo Bagginsa, ale nie było dramatu. Usadowiwszy się na kanapie z widokiem na kuchnię, kierowany zawodowym zboczeniem zastanawiałem się, gdzie bym ustawił sprzęt grający. Z uwagi na brak miejsca nie było mowy o zastosowaniu standardowego zestawu stereo (gospodarze używali mikrowieży z tycimi głośnikami). A przecież było to luksusowe 27 metrów! W 20-metrowym „mikroapartamencie” maleńki wzmacniacz Chorda i jakiś kieszonkowy DAC podłączony do laptopa oraz para biurkowych monitorów stwarzają jedną z nielicznych szans na wysokiej jakości dźwięk. Na takiej powierzchni nie potrzeba nawet dużej mocy, a umieszczenie sprzętu w zasięgu ręki zwalnia posiadacza z konieczności używania pilota. Nie wiem, czy angielskim konstruktorom znane są nasze problemy mieszkaniowe, ale dzięki Anni uwolnili sporo ludzi od wizji charczących głośniczków Bluetooth. W takim kontekście wysoka cena zaczyna być akceptowalna. A jakie rodzi oczekiwana względem brzmienia?
Konfiguracja systemu
Malutkiego Chorda potraktowałem jak każde inne urządzenie dostarczone do testów. Nie stosowałem taryfy ulgowej, wynikającej z małych gabarytów, a jedyne odstępstwo dotyczyło przewodów głośnikowych. W miejsce używanych na co dzień grubych QED-ów Genesis Silver Spiral podłączyłem znacznie cieńsze QED-y Silver Anniversary, dożywające spokojnej starości w pudełku pod łóżkiem. Cała reszta systemu, czyli odtwarzacz Oppo BDP-103D i monitory Xavian XN125, pozostała bez zmian. Pod koniec testów te ostatnie wymieniłem na JBL-e L52 Classic.
System grał w 20-metrowym pokoju zaadaptowanym akustycznie, o lekko rozjaśnionej charakterystyce.


040 043 Hifi 7 8 2022 001

 

Anni i przetwornik Qutest,
czyli high-endowy biurkowy
zestaw słuchawkowy.

 

 




Wrażenia odsłuchowe
Użytkownicy wzmacniaczy tranzystorowych na wieść o dziesięciu watach Anni zaczną się tarzać ze śmiechu, natomiast ich koledzy, posiadacze urządzeń lampowych, zawołają zapewne: „O, to więcej niż moja 300B!”. I obie grupy będą miały rację. 10-watowy piecyk w świecie mocarnych tranzystorów to żart. Stojące na przeciwległym biegunie SET-y z powodzeniem sterują sporymi podłogówkami o wysokiej skuteczności i nikogo to nie dziwi. W obu przypadkach dysponujemy jednak mocnymi zasilaczami, a co za tym idzie – dużą wydajnością prądową. Wzmacniacz Chorda jest zasilany zewnętrznym modułem o (prawdopodobnie) komputerowym rodowodzie. Trudno się więc  spodziewać przestawiania ścian. W czym zatem tkwi tajemnica Anni? Nie mam zielonego pojęcia, jednak brzmienie, jakie zaprezentował najmniejszy wzmacniacz Chorda, kazało zweryfikować dotychczasowe stereotypy związane ze sprzętem grającym.
Kierowany daleko idącym sceptycyzmem, po podłączeniu całego systemu (jeszcze przed odtworzeniem pierwszej płyty), ustawiłem pozom głośności na godzinie trzynastej. Kilkadziesiąt sekund później, po pierwszych taktach „90125” grupy Yes, przewracając się o własne nogi, rzuciłem się w stronę potencjometru głośności. 10 watów?! Wolne żarty. Malutki Anni ryknął tak, jakby miał ich co najmniej osiem razy więcej. Przy wysokim poziomie wyjściowym i potencjometrze na godzinie 11 uzyskałem normalną głośność, przy której zazwyczaj słucham muzyki. Mało tego, w przeciwieństwie do większości mocnych pieców, które rozkręcają się powoli, 10-watowy Chord ciągnie równo od samego dołu. Kręcąc potencjometrem w prawo, można dotrzeć do samego końca skali bez groźby spalenia kolumn, choć wtedy robi się zdecydowanie za głośno.
Brzmienie brytyjskiego wzmacniacza cechują energia, witalność i timing, jakich byśmy się po nim nie spodziewali. Słychać, że chce mu się grać. Trudno  mówić o nieskrępowanej potędze brzmienia, ale zamiast budowania ściany dźwięku, skupia się na odwzorowaniu barw, detalach i kreowaniu panoramy dźwiękowej. Instrumenty zajmują określone miejsce pomiędzy głośnikami, a głęboka i zdecydowanie wykraczająca poza głośniki scena przywodzi na myśl większe i mocniejsze konstrukcje. Pod tym względem maluch Chorda może nie mieć kompleksów. Posłuchajcie na nim kilku nagrań J.M. Jarre’a albo jazzowych występów, zarejestrowanych w dużych salach koncertowych, a podpiszecie się pod moją opinią obiema rękami. Właśnie stereofonia wydaje się kluczowym atutem Anni, a słowa o tym, że kolumny na czas testów zniknęły z pokoju odsłuchowego, piszę pewnie dlatego, żeby wkurzyć tych, którzy uważają, że tylko duży może więcej.
Wysoki poziom prezentują również średnica i wysokie tony. Oba zakresy cechuje przejrzystość i melodyjność. Są szybkie i dźwięczne. Bardzo dobrze zabrzmiały na Anni spokojne piosenki z akompaniamentem instrumentów akustycznych, wszelkiej maści smyczki i perkusjonalia. Wbrew obawom, brzmienie nie zostało rozjaśnione. Jeżeli w zamyśle realizatorów muzyka miała brzmieć miękko i archaicznie (np. płyty Erica Bibba), Chord przekazywał tę wizję i nie forsował własnych pomysłów. W takich przypadkach słychać było, co prawda, wszelkie świsty palców przesuwających się po strunach, jednak miały one miękki, analogowy charakter i nie odciągały uwagi od głosu lidera.
Żeby nie było zbyt słodko, dodam, że choć brzmienie Anni potrafi w kilku aspektach zachwycić, to jego piętą achillesową okazuje się bas (co w sumie nie powinno dziwić). W nagraniach klasyki nie trzeba się było domyślać jego obecności, ale brzmiał, jakby dobiegał z pudełka – wątło i bez najniższych składowych. Fragmenty soundtracków wycisnęły ze wzmacniacza maksimum możliwości, ale już w nagraniach rockowych zdecydowanie brakowało kopa. Tu akurat nie zadziałała żadna magiczna sztuczka i chyba dobrze, że Anni nie łże w żywe oczy. Zdziwiłbym się, gdyby 10-watowy piecyk wprawiał w drżenie podłogę przy każdym uderzeniu stopy perkusisty. Zamiast tego dostałem szybkość i dżwięk wolny od zniekształceń. Do ciężkiego łojenia Anni się nie nadaje, ale spokojny blues, rockowe ballady i muzyka jazzowa nie powinny być dla niego wyzwaniem.


040 043 Hifi 7 8 2022 001

 

Końcówki mocy na pionowej płytce.

 

 




Słuchawki
Dwie dziurki na froncie wyglądały prowokacyjnie. Po zakończeniu odsłuchów przez głośniki zebrałem kilka par słuchawek i podłączałem je do wyjść. Dopiero z nausznikami Anni pokazał, na co naprawdę go stać.
Jeżeli miałem zastrzeżenia do basu i potęgi brzmienia z głośników, to ze słuchawkami nie pozostał po nich nawet ślad. Producent nie podaje mocy na wyjściach słuchawkowych, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby była zbliżona do tej na głośnikowych. Dynamika nie ma żadnych ograniczeń, ale Anni potrafi nie tylko zagrać głośno. Współpracując ze słuchawkami, stawia na neutralność, a uzyskane brzmienie będzie wyłącznie pochodną doboru nauszników. Wzmacniacz sprawia wrażenie, jakby nie miał własnego charakteru, przez co niebezpiecznie zbliża się do ideału „drutu ze wzmocnieniem”.
Maluch Chorda wyraźnie podkreśla różnice w brzmieniu nauszników i bez problemu dostosowuje się do repertuaru. Podejrzewam, że posiadacze high-endowych słuchawek po krótkim seansie nawet nie spojrzą w stronę kolumn, co pozwoli im dodatkowo zaoszczędzić nieco miejsca w mieszkaniu. Quod erat demonstrantum.


Konkluzja
Mały Chord zabił mi ćwieka. Biorąc pod uwagę relację wartości postrzeganej do ceny, powinienem go spuścić po brzytwie. Z drugiej jednak strony – zauroczył mnie brzmieniem ze słuchawek. Nie jest to wzmacniacz dla twardo stąpających po ziemi realistów. Na szczęście świat hi-fi rządzi się nieco innymi prawami, a pojęcie „rozsądnego zakupu” miewa tu różne znaczenia. Dlatego uważam, że modelem Anni Chord wyznaczył kierunek rozwoju dla tego typu konstrukcji i pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy konkurencja podejmie temat, a na rynku zaroi się od podobnych urządzeń. Kiedy w 2007 roku Steve Jobs prezentował pierwszego iPhone’a, część ludzi także pukała się w głowę.

 

Chord Electronics



Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 07-08/2022