HFM

artykulylista3

 

T.A.C. Dream

036 039 Hifi 7 8 2022 006Nie ma chyba audiofila, który choć raz nie zadał sobie pytania, czy lepszą drogą do osiągnięcia muzycznej nirwany będzie lampa, czy tranzystor. To naprawdę twardy orzech do zgryzienia i jednej odpowiedzi nie ma. Chyba że… posłuchamy Hanny Banaszak, która śpiewała przed laty „w moim magicznym domu sam się rozgryza orzech”.


Tube Amp Company to siostrzana marka Vincenta. Właścicielem obu jest Sintron Distribution, zajmujący się wytwarzaniem i dystrybucją sprzętu hi-fi. Dla porządku przypomnę tylko, że kapitał jest niemiecki, a produkcja chińska.
Urządzenia Vincenta znamy doskonale. Są u nas dostępne od około dwudziestu lat. T.A.C., jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w urządzeniach lampowych i ze swoim o wiele skromniejszym katalogiem zawsze pozostawał w cieniu Vincenta. Ale i tak kilka razy trafił na nasze łamy. Mniej więcej dekadę temu osobiście opisywałem odtwarzacz C-60 oraz integrę V-60. Jeszcze wcześniej poznaliśmy wzmacniacz 834 i komplet K-35/C-35. Co ciekawe, dwa ostatnie modele nadal znajdziemy w oficjalnym katalogu firmy. Wraz z testowanym wzmacniaczem Dream oraz wzmacniaczami V-88 i T-22 stanowią nie trzon aktualnej oferty T.A.C.-a, lecz jej… całość.


036 039 Hifi 7 8 2022 001

 

T.A.C. Dream od spodu. Widać kawałek zasilacza oraz płytkę drukowaną dla lamp sterujących.

 

 

Budowa
Zacznijmy od obserwacji, że wzmacniacz występuje w różnych źródłach pod dwiema nazwami: 34 Dream i Dream. Obie odnoszą się do tego samego urządzenia. A jako że na froncie testowanego egzemplarza widnieje tylko napis „Dream”, to właśnie tę nazwę przyjmiemy jako wiążącą. Ten dodatkowy symbol liczbowy to nawiązanie do modelu T.A.C. 34, którego produkcję już zakończono. Dream jest jego następcą, określanym wręcz jako wersja „de luxe”. Trudno mi ocenić skalę zmian w budowie wewnętrznej. Od strony wizualnej natomiast widać, że Dream ma o jedną parę lamp więcej, a wystające wcześniej z górnej części obudowy wierzchołki dwóch kondensatorów tym razem estetycznie zniknęły.
Niezależnie od niuansów, warto zauważyć, że testowane urządzenie do nowości, delikatnie mówiąc, nie należy. Nie zdołałem zidentyfikować roku debiutu, ale na pewno miał on miejsce ładnych kilka lat temu.
T.A.C. Dream ma wygląd klasycznego lampowca. Za niską platformą, na której umieszczono lampy, znajduje się wysoki blok, ekranujący zestaw transformatorów. Urządzenie jest transportowane z metalową osłoną sekcji lampowej, ale zostało stworzone do pracy bez niej, o czym za chwilę. Demontaż jest łatwy. Wystarczy odkręcić cztery śrubki.
Na przedniej ściance mieszczą się włącznik zasilania oraz dwa pokrętła: jedno do regulacji siły głosu, drugie do wyboru źródła dźwięku. Trudno o większy minimalizm.
Górna powierzchnia platformy z lampami oraz przednia część bloku z transformatorami są chromowane. Lustrzane powierzchnie potęgują efekt świetlny, kiedy wzmacniacz pracuje.
Z tyłu też jest oszczędnie. Znajdują się tam zaledwie cztery wejścia RCA, gniazdo zasilania oraz terminale głośnikowe z oddzielnymi odczepami dla kolumn 4- i 8-omowych.
Wnętrze można obejrzeć po odwróceniu Dreama do góry nogami i odkręceniu spodu. Widać wtedy część układu zasilającego oraz elektronikę na jednej płytce drukowanej. Część połączeń zrealizowano techniką montażu przestrzennego. Silne pokrewieństwo z modelem 34 zdradzają nadruki na płytce oraz na jednym z transformatorów. Za regulację siły głosu odpowiada klasyczny potencjometr analogowy. Nie ma on nawet silniczka, więc o zdalnym sterowaniu można tylko pomarzyć. Jak za dawnych dobrych lampowych lat.


036 039 Hifi 7 8 2022 001

 

Dopiero z tyłu tak naprawdę widać potęgę sekcji transformatorów.

 

 

Po oględzinach nasuwa się jeden wniosek – jest skromnie, ale porządnie. Widać, że w Dreamie, w odróżnieniu od bardziej wysmakowanych wzorniczo modeli K-35 i V-88, T.A.C. stawia na surowość i prostotę. Nie marnuje budżetu na zbędne ozdoby. Z jednym małym, ale kluczowym wyjątkiem. Mam na myśli parę magicznych oczu.
„Magic eye” to typ lamp, do którego zalicza się 6E2. Dwie takie zobaczymy w centralnej części wzmacniacza. Nie mają bezpośredniego związku z brzmieniem, ponieważ znajdują się poza ścieżką sygnałową. Ich zadaniem jest wizualizacja chwilowego natężenia dźwięku. Funkcjonalnie przypomina to działanie wskaźników wychyłowych, ale optycznie nawiązuje do głębokiej tradycji lampowej.
Lampy typu „magiczne oko” mają zbiornik wypełniony luminoforem, czyli substancją fluorescencyjną, która świeci na zielono (właściwie to kolor typu akwamaryna), kiedy jest „bombardowana” elektronami z katody. Kształtem części świecącej steruje zmienne napięcie elektrody „widzianej” przez luminofor. W przypadku zastosowanej tutaj 6E2, będącej odmianą popularniejszej EM84, część świecąca ma kształt pionowego paska. W stanie spoczynku świecą tylko jego górny i dolny odcinek, ale w czasie grania zaczynają drgać, zbliżając się do siebie w rytm muzyki. Im głośniej, tym drgania mają większą amplitudę, a przy teoretycznie maksymalnym wysterowaniu poruszające się świecące części powinny się ze sobą stykać. Wygląda to zabójczo. Aż chce się zgasić światło w pokoju i patrzeć na wzmacniacz w czasie słuchania muzyki. Dlatego właśnie Dream powinien pracować bez metalowej pokrywy osłaniającej lampy. Oczywiście nie ma żadnego zakazu pozostawienia jej na miejscu, podobnie jak nie ma zakazu noszenia szalika latem. Można, ale po co?
Lampy sterujące to dwie pary 6N3. Napisy na nich są słabo widoczne, więc nie będę zgadywał nazwy producenta; prawdopodobnie pochodzą z Chin. W stopniu mocy występują dwie pary EL34C chińskiej firmy PSvane. Cała produkcja odbywa się w Chinach. Oznacza to niższe koszty, natomiast jakość produkcji zależy od jej kontroli, a nie od kraju producenta, więc niczego nie należy z góry przesądzać. Droga przetarta przez Vincenta sugeruje, że możemy być o nią spokojni.


036 039 Hifi 7 8 2022 001

 

Cztery wejścia liniowe.

 

 

Konfiguracja systemu
T.A.C. Dream zagrał w redakcyjnym systemie, złożonym z odtwarzacza CD Naim 5X (wspomaganego zasilaczem Flatcap 2X) i monitorów Dynaudio Contour 1.3 mkII.


Przygotowanie
Do testowania Dreama z tymi właśnie głośnikami podchodziłem z obawą. Po pierwsze dlatego, że parametry monitorów Dynaudio są dość wymagające, zwłaszcza dla niedrogich wzmacniaczy lampowych. Po drugie dlatego, że mają one tendencję do lekkiego zaokrąglania dźwięku. A to, w zestawieniu z lampą, może doprowadzić do nadmiaru szczęścia, czyli audiofilskiego nieszczęścia. Byłem przygotowany na wdrożenie planu B i zorganizowanie drugiej pary kolumn, w przypadku gdyby T.A.C. sobie nie poradził. Okazało się jednak, że nie ma takiej potrzeby.
Zacznijmy od potencjalnego problemu z wydajnością. Mam tutaj dobrą wiadomość – nie wystąpił w ogóle. Zgodnie z nominalną impedancją monitorów wykorzystałem odczepy dla 4 omów i od początku dźwięk był odważny, swobodny i… głośny. Oczywiście głośność zależy od poziomu wysterowania, ale w przypadku Dreama ten zupełnie wystarczający zaczyna się już na samym dole użytecznej skali. Bo w praktyce okazuje się, że niemiecko-chińskiej lampy bardzo cicho i cicho słuchać się nie da. Wynika to z klasycznej bolączki zwykłych potencjometrów, które dość często charakteryzuje problem ze zrównoważeniem kanałów. Tutaj jest tak, że na pierwszym ząbku jest cisza, na drugim cisza, na trzecim jeden kanał gra cicho, a drugi prawie w ogóle, na czwartym jeden kanał gra średnio, zaś drugi cicho. Na piątym wreszcie oba grają tak samo i to już jest prawie koncert.
Ci, którzy chcą się cieszyć prawdziwymi efektami pracy magicznego oka, muszą jednak lubić słuchać jeszcze głośniej. Na samym początku użytecznej skali, czyli na wspomnianym piątym ząbku, paski luminoforu pozostają nieruchome. Wzbudzają się dopiero wtedy, gdy pokrętłem głośności ruszymy odważniej. W teorii mogą się one nawet dotykać, ale z obawy o reakcję sąsiadów nawet nie próbowałem tego wymusić. Odważyłem się jedynie dojść do godziny dziewiątej. Uwierzcie mi, to naprawdę wystarczy. Choć na papierze moc wynosi zaledwie 40 watów, to słychać, jakby było ich o wiele więcej. Nie mam pojęcia, jak oni to zrobili.


036 039 Hifi 7 8 2022 001

 

Odczepy dla kolumn
4- lub 8-omowych.

 

 

Wrażenia odsłuchowe
Po ustaleniu pożądanego natężenia dźwięku możemy się wreszcie zająć jego charakterem. A ten jest naprawdę wyrazisty. T.A.C. Dream nie imituje drutu ze wzmocnieniem ani nie dąży do ideału neutralności. To nie jest lampa udająca tranzystor. To jest lampa, która niczego nie udaje. Ze swojej lampowości jest wręcz dumna i dumę tę eksponuje na każdym kroku. Ale po kolei.
Na początku odsłuchu uwagę zwraca obszerna scena. Dream gra szeroko i głęboko, jakby chciał podkreślić, że nie zna ograniczeń. Ale gabaryty generowanej przestrzeni to jedno, a jej precyzja drugie. I w tym drugim aspekcie dostrzegamy lekką umowność. Niby wszystkie dźwięki odnajdują swoje miejsce, ale ich punktowość się nieco rozmywa.
Po chwili, gdy już zaakceptujemy budowę przestrzeni, możemy zacząć się delektować średnicą. To zdecydowanie największy atut Dreama, który poruszy nawet najbardziej zagorzałych przeciwników lampowego brzmienia. Główną jej cechą jest soczystość barw, ale jako drugą wymieniłbym ich ocieplenie. T.A.C. Dream prezentuje esencję lampowych zalet i czyni to gorliwie, żeby nie powiedzieć: z żarliwością. Cały czas odnosiłem wrażenie, że konstruktor dążył do skonfigurowania brzmienia, które ma przynosić przede wszystkim radość ze słuchania, bez oglądania się na parametry techniczne. I pięknie się to udało. Otrzymujemy tak rozbujaną muzykalność, że zatracenie się w niej daje nie tylko satysfakcję estetyczną, ale niemalże fizyczną.
Oczywiście należy zadać pytanie, czy to lampowe odurzenie nie prowadzi do podbarwień. W moim odczuciu brzmienie rzeczywiście podąża w tym kierunku, jednak zatrzymuje się bezpiecznie przed granicą zafałszowania. Co ciekawe, taki rodzaj grania w niektórych przypadkach daje wręcz iluzję większego realizmu. Bo Dream świetnie odtwarza akustyczny pogłos i uwielbia kreować atmosferę. Przy części nagrań można wręcz poczuć bliskość z zespołem muzycznym, wyobrazić sobie zaparowaną salę, a nawet poczuć opary whisky. Wrażenia podobnej autentyczności nie osiągnie się sfałszowaną barwą.


036 039 Hifi 7 8 2022 001

 

Magiczne oczy w akcji.
Zdjęcie i tak nie oddaje
ich prawdziwego czaru.

 

 

Kontury dźwięków są zaokrąglone, co potęguje efekt niesamowitej płynności. Takie brzmienie jest bardzo dobrze „wchłanialne”. Słuchacz od razu łapie z nim bliski kontakt. I w miarę upływu czasu ta więź się umacnia. Nawet jeżeli w pewnym momencie zdamy sobie sprawę z jakieś wady, to nie będzie nam ona przeszkadzać. Pierwiastek emocjonalny wynagradza wszystkie ewentualne mankamenty. Bo pewne mankamenty są. Na przykład analityczność zaliczyłbym do poziomu typowo budżetowego. Jest wystarczająca, jeżeli chcemy się cieszyć muzyką, ale nie wytrzymuje konfrontacji z droższymi wzmacniaczami. Wybór jest kwestią priorytetów odbiorcy.
Średnie tony praktycznie monopolizują przekaz, a lekko osłodzona góra oraz próbujący (nie zawsze skutecznie) schodzić dość nisko bas stanowią jedynie tło dla promieniującej ze średnicy muzykalności. Na samym dole pasma można odczuć lekkie poluzowanie. Dream na pewno nie wyznacza wzorca kontroli. Ale brzmienie jako całość jest na tyle przekonujące, że dopóki nie zaczniemy z premedytacją analizować zakresów pasma, odsłuch dostarczy zdecydowanie więcej satysfakcji niż znaków zapytania.
Faworyzowana muzykalność nie oznacza w przypadku tego urządzenia upośledzenia dynamiki. Wspomniałem wyżej, że Dream gra odważnie i rzeczywiście jest w nim pewien energetyczny impet, którym konstruktor zrekompensował ewentualne dynamiczne niedociągnięcia. Rytm zaznacza się na drugim planie. Uderzenia perkusji są pozbawione ostrego ataku. W teorii może to budzić pewne zastrzeżenia, ale praktyka rozwiewa obawy. W nagraniach Nirvany, Metalliki czy Depeche Mode Dream pokazuje taką żywiołowość, że nawet złagodzenie uderzeń w talerze nie odbiera muzyce autentyczności. Poza tym pamiętajmy, że mówimy tu nie o hi-endzie, tylko o urządzeniu z niższych rejonów średniej półki. A na tym poziomie wiele można wybaczyć. I jeżeli wybaczymy, to dostaniemy nagrodę w postaci takich muzycznych emocji, o jakich posiadacze niejednego tranzystora mogą tylko pomarzyć.
T.A.C. Dream to wzmacniacz, który naprawdę warto poznać. Gra z charyzmą, polotem i zapałem. Czaruje barwami lampowego brzmienia. Spokojnie wysteruje nawet wymagające głośniki. I na dodatek został świetnie wyceniony.


036 039 Hifi 7 8 2022 001

 

Magiczne oczy zasłonięte pokrywą.
Tak właśnie nie wypada.

 

 


Konkluzja
Hanna Banaszak śpiewała przed laty: „w moim magicznym domu ciepło jest i bezpiecznie...”. Tak też będzie i u nas, gdy usiądziemy przed magicznym okiem T.A.C.-a i włączymy muzykę.

 

tac dream



Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 07-08/2022