HFM

artykulylista3

 

Vincent SV-737

026 031 Hifi 05 2021 001
W 1995 roku założyciel Vincenta – Uwe Bartel – wpadł na szalony pomysł, a jego realizacja wywołała skrajne emocje. Sensacja na samym początku daje nowej marce rozpoznawalność, ale czy w audiofilskim światku o to właśnie chodzi?

Vincent istnieje od 26 lat (jest rówieśnikiem „Hi-Fi i Muzyki”). Działalność rozpoczął od rezygnacji z jednego ze swoich największych atutów. Zamiast pozostać w Niemczech, przeniósł produkcję do Chin. Uwe Bartel był pionierem i zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Obecnie Chińczycy dysponują technologią, doświadczeniem i wszystkim, co potrzebne, by dotrzymać nawet high-endowych standardów. Wtedy jednak spadek jakości wydawał się nieunikniony. Dlatego Bartel zorganizował własną fabryczkę i wyszkolił personel, przekazując go pod ścisłą kontrolę inżynierów – ktoś musiał patrzeć pracownikom na ręce. Tym samym stworzył model, powielony wkrótce przez liczne grono naśladowców, nie wykluczając początkowych krytyków jego poczynań.



Bartel przyjął dwa założenia. Pierwsze niespecjalnie oryginalne: zaproponować w przystępnej cenie sprzęt możliwie najwyższej jakości. W tym względzie innym udało się to wcześniej. Czasem na tyle dobrze, że osiągnęli sukces i urośli do rozmiarów koncernu. Początkujący przedsiębiorca nie był im w stanie podskoczyć, zwłaszcza w segmencie budżetowym. Dlatego Uwe przy zbliżonym poziomie cen postanowił pójść dalej i zaproponować sprzęt z wyższej półki. Na komponentach nie był w stanie oszczędzić, więc zredukował koszty pracy. Odbyło się to w oporami, bo pierwsi klienci narzekali na jakość. Urządzenia nie były, mówiąc oględnie, bezawaryjne; nie zawsze też wyglądały równie dobrze jak te z Europy albo USA. Zdarzało się jednak, że dany model grał jak trzykrotnie droższa konkurencja, więc „odważnych” z każdym miesiącem przybywało. Równolegle Vincent poprawiał jakość, chociaż rynek zauważał to z opóźnieniem. Bartelowi nie brakowało cierpliwości i… Można by ten wywód kontynuować, ale lepiej podsumować pytaniem: czy znacie historię japońskiej motoryzacji?
Drugie założenie dotyczyło brzmienia. Oprócz tego, że możliwie najlepsze, miało być miłe dla ucha. Stąd od początku firma wykorzystywała lampy. Na starcie oferowała dość specyficzną estetykę, ale to się zmieniło wraz z zatrudnieniem Franka Blohbauma – konstruktora, który wcześniej pracował dla Thorensa.
Vincent zawsze specjalizował się w elektronice, głównie we wzmacniaczach. Wypracował sobie w tej dziedzinie konkretny wizerunek – dziś niemiecka marka kojarzy się z mocnym, wydajnym i sensownie wycenionym wzmacniaczem hybrydowym. Czyli dokładnie takim, jak SV-737.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

„Profesjonalne” gałki.

Budowa
Opisywana integra to obecnie flagowy model w katalogu – najdroższy, najmocniejszy i bogato wyposażony. Przyjmuje sygnał w formie analogowej i cyfrowej; przewodowo i bez. Opiera się na czterech solidnych nóżkach z elastycznymi pierścieniami tłumiącymi wibracje.
Wzornictwo z nutką retro jest dla Vincenta charakterystyczne, więc i SV-737 trudno pomylić z produktami konkurencji. Znak firmowy to okienko na płycie czołowej. Za szybką świeci lampa. Oczywiście, nie można jej wygasić w czasie grania, bo to element toru sygnałowego. Można za to przyciemnić w czterech krokach albo wygasić diody, którymi jest podświetlona. Wówczas widać tylko delikatną poświatę. Wygląda pięknie i ożywia jednolicie czarny lub srebrny front.
Obudowę wykonano w całości z metalu, a przednia ścianka to gruby płat szlifowanego aluminium. Z aluminium wytoczono też cztery gałki, podobne do tych w Coplandzie czy TEAC-u oraz w urządzeniach studyjnych. Dwie z lewej służą do regulacji barwy. Z prawej umieszczono wybierak źródeł i pokrętło głośności.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Elementy
wyposażenia.

 

W dolnej części biegnie wyżłobienie, a w nim – wyjście słuchawkowe 6,35 mm oraz szereg diod i przycisków. Największy to włącznik zasilania; lampka nad nim sygnalizuje pracę wzmacniacza. Małe diody wskazują wybrane wejście. Opisano je symbolami S1, S2 itp. dla analogu, więc warto zapamiętać kolejność. Po ukośniku jest symbol źródła cyfrowego i tu już wiadomo, z czego gramy.
Mały przycisk z lewej służy do wyboru trybu pracy: analogowego albo cyfrowego. Kolejny to wyłącznik regulacji barwy. Dwa z prawej uruchamiają wyjścia głośnikowe – każde można włączyć albo wyłączyć osobno.
Ostatni nawiązuje łączność Wi-Fi. Po dodaniu wzmacniacza do domowej sieci i zainstalowaniu polecanej przez Vincenta aplikacji Muzo-Player (na iOS i Android) możliwe będzie korzystanie m.in. z serwisów streamingowych Tidal i Spotify. Do bezpośredniego przesyłania plików z telefonu czy tabletu służy Bluetooth. Każda metoda transmisji ma własną antenkę.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Elementy
wyposażenia.

 

Na tylnej ściance rozmieszczono sporo gniazd. Na środku – wygodne zaciski dla dwóch par kolumn, przyjmujące wszystkie rodzaje końcówek oraz gołe kable. Rozstawiono je szeroko i zalano plastikiem, aby uniknąć przypadkowego zwarcia. Pod nimi widać trójbolcowe gniazdo zasilania, przełącznik napięcia 220/110 V (zabezpieczony osłoną) i wyzwalacze 12 V.
Z lewej strony znalazły się wejścia. Na górze cyfrowe – dwa koaksjalne i dwa optyczne, a pod nimi – analogowe: sześć liniowych, złoconych RCA. Nieużywane gniazda można zatkać dołączonymi w komplecie zaślepkami. SV-737 nie ma wbudowanego przedwzmacniacza korekcyjnego, nawet w opcji. Być może dlatego, że Vincent proponuje aż cztery zewnętrzne pudełka, w cenach 500-2650 zł.
Zestaw gniazd uzupełniają wyjście z przedwzmacniacza i wejście do końcówki mocy, połączone zewnętrznymi zworkami. Po ich rozpięciu można podłączyć zewnętrzny procesor. Ostatnie to rec-out dla rejestratora albo zewnętrznego wzmacniacza słuchawkowego.
Po bokach zamontowano efektowne radiatory, które w czasie pracy potrafią się mocno nagrzać. Na płycie frontowej niższego modelu SV-237MK znalazł się dumny napis „Class A”.W SV-737 klops, nie ma go! Jeżeli poczuliście się rozczarowani, uspokajam: SV-737, tak samo jak mniejszy kolega, oddaje pierwszych 10 W w klasie A. Przez większość odsłuchów będziemy się w niej mieścić. Jednocześnie do dyspozycji mamy aż 180 W/8 Ω i 300 W/4 Ω.
Wnętrze na cztery sekcje dzielą metalowe przegrody. Stanowią ekran dla pól elektromagnetycznych i poprawiają sztywność obudowy. W centrum umieszczono zasilacz, oparty na dużym transformatorze toroidalnym, zamkniętym w puszce. Każda sekcja jest zasilana z osobnego odczepu. Obok znalazł się moduł zasilający preamp. W tym ostatnim wykorzystano triody. Dwie 6N2P-EV, spełniające normy wojskowe, odpowiadają za wzmocnienie napięciowe, a dwie 6N1P pracują jako sterująca i bufor. W zasilaniu zastosowano jeszcze jedną 85A2, która wraz z półprzewodnikami stabilizuje napięcie. Vincent podkreśla, że taka konfiguracja jest wolna od bolączek układów lampowych, czyli szumów i buczenia. Przy okazji obniżono impedancję wyjściową, dzięki czemu przedwzmacniacz lepiej kontroluje końcówki mocy.
Te znalazły się po bokach obudowy, także z trzech stron otoczone grodziami ekranującymi. Czwarta ściana to radiator, do którego przykręcono dwie komplementarne pary tranzystorów Sankena. Płytka zawiera także elementy zasilacza, w tym elektrolityczne kondensatory Rubycona. Wybierak wejść zrealizowano na przekaźnikach Takamisawy. Przy tylnej ściance widać małą płytkę. To DAC na układzie Texas Instruments PCM2705.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Pilot
– elegancki,
aluminiowy,
poręczny.

 

Wnętrze jest dość szczelnie wypełnione dobrymi elementami elektronicznymi. Widać dbałość o drobiazgi, jak choćby plastikowe tuleje, przez które przeprowadzono kable; na ostrych krawędziach mogłyby się wycierać.
Pilot wykonano z aluminium. Jest porządny i elegancki, a do tego poręczny i intuicyjny. Dziesięć przycisków w zupełności wystarcza i pozwala się szybko nauczyć bezwzrokowej obsługi.
Wzmacniacz wykonano równie starannie jak konstrukcje audiofilskiej konkurencji w podobnej cenie, a jest przy tym mocniejszy i wydajniejszy od większości.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Wnętrze podzielone
na cztery „pokoje”.

 

Konfiguracja systemu
Więcej mocy oznacza większą kompatybilność, czyli poszerza wybór kolumn o konstrukcje trudniejsze do wysterowania. Do SV-737 można spokojnie podłączyć droższe podłogówki o „kłopotliwym” przebiegu impedancji. Nie powinno być też problemu z magnetostatami ani elektrostatami, bo końcówki mocy to solidne tranzystorowe piece.
W teście wzmacniacz miał łatwe zadanie, ponieważ pracował z Audio Physicami Tempo VI. Sygnał pochodził z odtwarzacza C.E.C. CD 5 i płynął przewodami Hijiri (HCI/HCS). Prąd oczyszczała Ansae Power Tower.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Zapuszkowany transformator.

Wrażenia odsłuchowe
Vincent gra inaczej niż wszystkie wzmacniacze tranzystorowe. Jest hybrydą i ma potężny zapas mocy, więc spodziewamy się łomotu. Ale jest też lampą, wnosić łagodność. W odsłuchu okazuje się, że jego charakterowi zdecydowanie bliżej do szklanych baniek. I to wcale nie tych, które starają się pozostać neutralne, jak Audio Research ani „tranzystorowo” przejrzyste jak Copland. SV-737 idzie dalej albo – jak kto woli – najdalej. Tam, gdzie rządzi estetyka Audio Innovations, Unison Research i im podobnych. A przyznacie, że „bardziej lampowo” już chyba się nie da.
Ten klimat jest jak imbir albo lukrecja – smak wyjątkowy i niepowtarzalny. Wystarczy raz spróbować, żeby rozpoznać zawsze. Ten dźwięk nawet nie stara się być neutralny; maluje nagrania własnymi barwami. Inna sprawa, że są urzekająco piękne i przenoszą w inny świat. Jako skrajnie subiektywny, nie podlega on obiektywnej ocenie. Trzeba sobie jedynie odpowiedzieć na pytanie: podoba nam się, czy nie. Jeżeli to drugie, to do Vincenta nic nie przekona. Bo mimo licznych zalet zawsze będzie grał tak samo. A skoro tak, to aż korci zapytać, czy nie lepiej sięgnąć po oryginał na EL34? I tutaj się zaczyna wyliczanie niedogodności. Zwykle takie konstrukcje dysponują znikomą mocą, rzędu kilkunastu watów. A jeżeli więcej, to zachodzi obawa, że „to już nie to”. Konsekwencje okazują się dotkliwe, bo odpada słuchanie mocniejszej muzyki, a i ta mniej skomplikowana potrafi nawarzyć piwa. Zrobimy trochę głośniej i… głośniki zaczynają charczeć, jak rycerz ugodzony strzałą w gardło. Zniekształcenia pojawiają się zdecydowanie zbyt wcześnie i narzucają nie tylko repertuar, ale i dobór kolumn. W zasadzie pozostają tylko głośniki o wysokiej skuteczności, najlepiej powyżej 95 dB albo wybitnie łatwe do wysterowania. Pierwsze, z natury rzeczy, wnoszą własny charakter; drugich nie ma zbyt wielu.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

DAC.

Tymczasem Vincent jest wolny od tych wad i ograniczeń. Może grać głośno i pociągnie wszystko, co się nam żywnie podoba.
Charakter SV-737 najłatwiej rozpoznać w skomplikowanym materiale. Na takie okazje mam Marcusa Millera i Dream Theater. W pierwszym otula ciepła fala dźwięku, wypełniona oblewającym wszystko pogłosem. Wysokie tony są specyficznie wygładzone; zaokrąglenia obserwujemy w oklaskach, ale też wykończeniu najwyższej góry dowolnego instrumentu. Dzieje się tu coś nadzwyczajnego, choć znanego osobom oswojonym ze wspomnianymi Audio Innovations czy Unisonem. Góra jest czyściutka, czytelna. Mieni się barwami, a jednocześnie jej aksamit zaokrągla szpilki tak, aby nie ukłuły, tylko mile łaskotały. W talerzach słyszymy ich metaliczność, a kiedy pałeczka uderza w rant werbla – drewno. Zostaje samo gęste, bez nosowego przyciemnienia, ale syki i szelesty znikają. W rzeczywistości kreowanej przez Vincenta ostrość ani metaliczność nie istnieją. Pasowałyby zresztą do tego dźwięku jak musztarda do biszkopta.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

SV-737 to hybryda.

Jest co innego – najwyższe tony mają dziwną skłonność do szybowania z pogłosem, co powoduje, że scena wręcz wybucha głębią. Średnica jest nawet nie tyle gorąca, co w pewien sposób nieziemska. Posłuchajcie klawiszy na koncertowym albumie „Tutu Revisited”, a poznacie je od innej strony. Podobnie saksofon i trąbkę. Też bardziej się kojarzą ze snem niż jawą. Mało w nich realizmu, za to jest coś, do czego koniecznie chcemy wrócić, gdy się obudzimy. Ni cholery nie jesteśmy sobie w stanie przypomnieć fabuły i trudno przywołać jakiś konkret, ale wiemy, że było pięknie.
Wysokiego basu w tym nagraniu… nie ma. Albo gdzieś się schował, albo został przemalowany na barwy maskujące. Jest za to niski, który pulsuje z zaskakującą energią. Lampiaki-słabiaki próbują uzyskać podobny efekt i te starania zostały tutaj odtworzone z zaskakującą wiernością. To jest ta sama estetyka!

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Klasyczne stereo
plus dwie antenki.

 

Basowi, czego jak czego, ale kontroli i szybkości „zarzucić” nie można. Tempo, czytelność – to nie ta bajka. Jest natomiast specyficzne dawkowanie energii. Stopa i gitara lubią kopać. Miękko, z wybrzmieniem rozpuszczonym w pogłosie. Jednak wyczuwa się też potencjał Vincenta. Nie przyspiesza, choćby mógł. Nie zbiera się, zgarnięty mocną garścią, ale wspomniane kopniaki rekompensują wszystko miękkim masażem żołądka.
Dream Theater to… ciekawe doświadczenie. Tutaj bas schodzi bardzo, bardzo nisko. Niesie ze sobą „posępną głębię”, ale i specyficzną delikatność. Sęk w tym, że miłe dla ucha gitary i wokal, w którym nie istnieje coś takiego, jak sybilanty, przeczą charakterowi muzyki, jej założeniom. Dla miłośników metalu będzie to świętokradztwo, ale jestem pewien, że zdarzy się i taki, co z poczuciem wstydu nieśmiało wyjąka: „Ale… mnie się tego słucha dobrze”. Bo na tym właśnie polega tajemnica lampowców, na które zapatrzył się Vincent.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Klasyczne stereo
plus dwie antenki.

 

Każda muzyka akustyczna wypadnie na SV-737 pięknie. Symfonika zachwyca rozmiarami sceny, plastycznością barwy instrumentów, ale już dynamika została pokazana nie tak, jak by sobie życzyli Mahler albo Wagner. Jest „lampowa”. Za to muzyka wokalna – fantastyczna! Jeżeli spodobają się Wam głosy śpiewaków operowych albo jazzowych, to już nie będziecie chcieli „inaczej”. Że bardziej realistycznie, naturalnie? Nie, bo to jest właśnie sen o brzmieniu, którego nie ma w realnym świecie i po to zrobiono pewne urządzenia, żeby przenosiły w krainę marzeń. A może wyszło to przypadkiem? Wszystko jedno, Vincent w tę podróż zabiera.
Wokale są bajeczne, ale jest coś, czego na SV-737 słucha się jeszcze lepiej. To nieskomplikowany pop w rodzaju Dire Straits, a także starsze rzeczy, à la Pink Floyd. Jestem pewny, że gdybyśmy mogli się przenieść w tamte czasy,  zabierając ze sobą Vincenta i współczesną resztę systemu, serca wszystkich koleżanek zdobylibyśmy szturmem na jednej prywatce. A od tych „romantycznych” musielibyśmy się oganiać parasolką.

026 031 Hifi 05 2021 002

 

Kawał kloca – 21 kg.

 

Konkluzja
Najmocniej przepraszam, ale wszelkie oceny „gwiazdkowe” byłyby w tym przypadku krzywdzące.

 

 

2021 05 22 09 39 54 026 031 Hifi 05 2021.pdf Adobe Reader

 

Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 05/2021