HFM

artykulylista3

 

Sennheiser IE 600

026 029 Hifi 06 2022 003
Jeszcze nie opadły emocje wywołane przez flagowe dokanałówki IE 900, a już Sennheiser zaprezentował kolejne intrygujące słuchawki – IE 600.


Określenie ich mianem „intrygujących” to daleko idące niedomówienie, bowiem IE 600 to jedne z najnowocześniejszych słuchawek dousznych na Błękitnej Planecie. Wyjątkowość zawdzięczają obudowom, wykonanym ze stopu metali amorficznych. O co tyle hałasu?



Dwa łyki historii i techniki
Metale amorficzne, inaczej zwane szkłem metalicznym, powstają w wyniku gwałtownego schłodzenia płynnego stopu do postaci stałej. Jak gwałtownego? Z szybkością miliona stopni Kelvina na sekundę. Oczywiście ciekły metal nie osiąga takiej temperatury – w przypadku stali jest to około 1800° K (ok. 1520° C) – więc proces schładzania trwa milisekundy. Uzyskany w ten sposób metal nie ma budowy krystalicznej. Jego struktura atomowa zmienia się w nieuporządkowaną i przypomina klasyczne szkło, co skutkuje znacznymi zmianami jego parametrów fizycznych w porównaniu ze stanem pierwotnym. Do najbardziej typowych należy zaliczyć twardość, plastyczność oraz odporność na korozję. W efekcie uzyskuje się materiał, z którego można wytwarzać elementy lżejsze i wytrzymalsze od analogicznych, wykonywanych z tradycyjnych stopów metali.
Pierwszym metalem uznanym za amorficzny był stop złota z krzemem, uzyskany w 1960 roku. Ze względu na konieczność ekstremalnie szybkiego schładzania można było z niego wykonywać jedynie elementy o mikronowych grubościach i tym samym znikomej pojemności cieplnej, np. metalowe folie.
Zapewne powyższa metoda uzyskiwania szkła metalicznego funkcjonowałaby do dziś w charakterze ciekawostki technicznej, gdyby na początku lat 90. XX  wieku nie odkryto stopów tworzących metale amorficzne przy szybkości schładzania rzędu kilkuset stopni Kelvina na sekundę. A to otwierało zupełnie nowe możliwości.


Pierwszym tego typu stopem, opracowanym w 1992 roku przez instytut badawczy California Institute of Technology (Caltech), był Vitreloy 1, składający się z cyrkonu, berylu, tytanu miedzi i niklu. Kolejne wersje pozwalały na wolniejsze tempo schładzania płynnego metalu, a co za tym idzie – produkcję znacznie większych elementów znajdujących najróżniejsze zastosowanie. W kolejce po amorficzne produkty natychmiast ustawiła się NASA, która po raz pierwszy wykorzystała nową technologię w sondzie kosmicznej Genesis. Obecnie metale amorficzne można spotkać nawet na Marsie, o ile ktoś się tam wybierze na wycieczkę.
Współcześnie produkowane metale amorficzne do zastosowań komercyjnych są oparte na stopach cyrkonu, platyny oraz palladu, czyli surowcach raczej nietanich. Dodajmy do tego kosztowną metodę schładzania, a zrobi się naprawdę drogo. Co ciekawe, ratunek dla portfeli przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. Na scenę zapraszamy urządzenia do druku przestrzennego.
Pierwsza drukarka 3D została opracowana przez Chucka Hulla już w 1984 roku, a technikę druku, pod nazwą stereolitografii, opatentowano dwa lata później. W 1986 roku Hull założył firmę 3D Systems, produkującą komercyjne drukarki przestrzenne, jednak jakość gotowych wydruków znacznie odbiegała od oczekiwań wywołanych ich ceną.


026 029 Hifi 06 2022 001

 

Popularne gniazda Fidelity+ MMCX
ułatwiają wymianę kabli.

 

 


W 1988 roku Scott Crump opracował metodę osadzania topionego materiału i rok później założył firmę Stratasys, mającą na celu wytwarzanie drukarek 3D powszechnego użytku. Na debiutancki model 3D Modeler trzeba było co prawda czekać aż do 1992 roku, ale zapoczątkował on wysyp niedrogich domowych drukarek przestrzennych. Co to ma wspólnego ze słuchawkami Sennheisera? Już do tego dochodzę.
Produkcja elementów z metali amorficznych wymaga drogiego i zaawansowanego zaplecza technicznego. Całkiem niedawno jednak dwie niemieckie firmy, Trumpf oraz Heraeus Amloy, wspólnie opracowały metodę druku 3D ze sproszkowanych stopów amorficznych. Pierwszy producent działa w branży stalowej już równe sto lat; drugi jest start-upem wydzielonym z firmy o 120-letnim doświadczeniu w obróbce szkła. Razem zrewolucjonizowały wytwarzanie produktów ze szła metalicznego.
Wspólnie opracowana metoda polega na laserowym drukowaniu 3D dowolnie dużych elementów, składających się z niezwykle drobnych ziarenek metalu amorficznego. Dzięki mikroskopijnej objętości ciepło jest odprowadzane szybko, a specjalne stopy, oparte na cyrkonie, o czasie schładzania równym 200 K/s, pozwalają kształtować dowolnie skomplikowane elementy. Na co dzień Heraeus Amloy zajmuje się produkcją implantów kości i nie ma wiele wspólnego ze światem hi-fi, ale… właśnie zaczyna mieć.
Stało się to z inicjatywy Jermo Köhnke, managera produktu w Sennheiserze. Poszukiwał on alternatywnej i mniej czasochłonnej niż w przypadku IE 900 metody produkcji obudów słuchawek dokanałowych. I tak trafił na świat metali amorficznych reprezentowany przez Heraeus Amloy.


Budowa
Obudowy IE 600 powstają w zakładach Heraeus Amloy w bawarskim miasteczku Karlstein. Do ich wytwarzania używa się stopu Amloy-ZR01 na bazie cyrkonu, lżejszego i trzykrotnie twardszego od stali, opracowanego w 2018 roku. O jego jakości świadczy choćby fakt, że pokryto nim wiertło w marsjańskim łaziku.
Surowe obudowy powstają na laserowej drukarce 3D w partiach liczących po 30 par, a proces trwa kilkadziesiąt minut. Możliwości, jakie stwarza laserowy druk przestrzenny, pozwalają na tworzenie dowolnie skomplikowanych przedmiotów, co skwapliwie wykorzystuje Sennheiser. Jednoelementowe obudowy IE 600 kryją w sobie dwie komory strojone do różnych częstotliwości, znane z niegdysiejszych flagowych dokanałówek IE 800 S („HFiM” 11/2020). Rozwiązanie to, nazwane Dual Chamber Absorber (D2CA), ma za zadanie pozbycie się efektu maskowania, w którym dźwięki o dużej amplitudzie, w naszym przypadku niskie tony, przykrywają cichsze sygnały. Poprzez zmniejszenie energii rezonansów poprawia się klarowność dźwięku oraz jego rozdzielczość.
To tylko jeden z elementów składających się na obudowę przetworników, a pozostałe tajemnicze zakamarki, jak łatwo się domyślić, pozostają sekretem firmy.
Po wydrukowaniu surowe obudowy poddaje się wieloetapowej ręcznej obróbce, w czasie której powierzchnia uzyskuje satynową gładkość. Zachowane zostają natomiast wszystkie „zmarszczki”, powstałe w fazie druku, dzięki którym nie ma dwóch identycznych wizualnie słuchawek na świecie. Następnie obudowy  pakuje się po 20 kompletów do pudełek wyłożonych gąbką i wysyła do Irlandii, do zakładu Sennheisera. Tam montowane są 7-mm przetworniki TrueResponse, identyczne jak we flagowych IE 900, oraz pozłacane gniazda Fidelity+ MMCX, a gotowe słuchawki przed spakowaniem są dokładnie testowane. Dopiero gdy przejdą tę procedurę, można je wysłać w świat.
Do IE 600 producent dołącza dwa przewody o długości 1,25 m, wzmocnione paraaramidem. Pierwszy wyposażono w standardowy wtyk 3,5 mm (mały jack), zaś drugi – w 4,4-mm wtyczkę zbalansowaną Pentaconn. Poza nimi w zestawie znajdziemy dwa komplety dousznych wkładek – silikonowe i pianki Comply, akcesoria do czyszczenia oraz zgrabne etui podróżne.
Sennheiser zapewnia, że dzięki unikalnym obudowom IE 600 mogą być słuchawkami na całe życie. Sprawdźmy zatem, czy ich wyrafinowanej konstrukcji dorównają walory brzmieniowe.


026 029 Hifi 06 2022 001

 

Jednoelementowe obudowy IE 600
są drukowane w technice 3D.

 

 

Oczekiwania
W zasadzie IE 600 mogłyby się nazywać IE 900 Minus, ale ze względów marketingowych nie byłby to chyba najszczęśliwszy pomysł. Szykując model leżący pomiędzy IE 300 a IE 900, szefowie Sennheisera nie mogli go nazwać inaczej niż IE 600. W dodatku – z uwagi na legendarne HD 600 – nowe słuchawki miały wywoływać określone skojarzenia. Czy ten plan się powiódł, o tym za chwilę.
Ze względu na niecodzienną budowę IE 600 oraz fakt, że wyposażono je w przetworniki z flagowych IE 900, wystrzeliłem swoje oczekiwania dotyczące dźwięku na orbitę. Wiedziałem, że popyt na flagowe IE 900 wciąż przewyższa podaż, przez co, pomimo wysokiej ceny, nadal są praktycznie nie do dostania. W IE 600 znajdziemy natomiast niemal to samo, ale za wyraźnie mniejsze pieniądze. Czyżby okazja życia? Zaraz się okaże.
W materiałach Sennheisera można znaleźć zestawienie wszystkich modeli z serii IE wraz z ich cechami brzmieniowymi. I tak, przy IE 300 możemy przeczytać o ich „ekscytującym strojeniu ze świetnym basem”. Zgoda. IE 900 z kolei to „niezwykła szczegółowość wysokich tonów, brzmienie dobrze pasujące do muzyki klasycznej”. Prawda, choć nie tylko do klasycznej. Najnowsze IE 600 opisano jako „wyjątkowo wszechstronne, z neutralnym strojeniem i szybkim, dokładnym basem”. Akurat! Zanim jednak do tego doszedłem, musiałem zaliczyć przysłowiowy kubeł zimnej wody na głowę.


Wrażenia odsłuchowe
Dziewicze IE 600 obracają w gruzy dotychczasowe doświadczenia ze słuchawkami Sennheisera. Wyjęte prosto z pudełka brzmią ciężko, mrocznie i basowo. Gdyby ktoś mi je podsunął w ślepym teście, przysiągłbym, że słucham chińskich pchełek, adresowanych do miłośników dużych kolumn w niewielkim pokoju. Dałem sobie zatem spokój i puściłem z laptopa zapętlony plik do wygrzewania słuchawek. Po trzech dniach zastąpiła go playlista złożona z ulubionych piosenek inżyniera Mamonia, a po kolejnych czterech były to już zupełnie inne słuchawki. Choć skojarzenia z HD 600 pozostały luźne.
Dokanałowe IE 600, owszem, są „wyjątkowo wszechstronne”, ale ich uniwersalny charakter wynika z dołączonych przewodów. Inne cechy ujawniają w połączeniu standardowym, a inne w zbalansowanym. Zacznijmy od tego pierwszego.


Ze smartfonu
Większość użytkowników słuchawek dokanałowych podłącza je bezpośrednio do smartfonu. Co prawda, nowych wysokich modeli nie wyposaża się już w wyjście 3,5 mm, co skłania do sięgnięcia po konstrukcje bezprzewodowe, ale zapaleńcy ratują się przenośnymi DAC-ami. Ich właśnie miałem na myśli, wypożyczając do testu IE 600. Najpierw jednak postanowiłem się sponiewierać, zasilając dokanałówki Sennheisera bezpośrednio z telefonu. I tu przeżyłem pierwsze zaskoczenie. Co prawda mój Samsung A52S 5G pod wieloma względami ustępuje porównywalnym cenowo odtwarzaczom plików, jednak z IE 600 nie było dramatu. Przyzwoita dynamika w skali makro i mikro, dostateczna detaliczność i taki sobie bas nie brzmiały może porywająco, ale z braku laku tego mezaliansu bym nie dyskwalifikował.
Nie po to jednak wydajemy 3500 zł na słuchawki, żeby słuchać muzyki brzmiącej ledwie poprawnie. Sięgnąłem więc po przenośny DAC, wyposażony w dwa standardy gniazd: typowe 3,5-mm i 4,4-mm zbalansowane. Na pierwszy ogień poszło to pierwsze.


026 029 Hifi 06 2022 005

 

Przewód prowadzimy górą,
za uchem.

 

 


Wyjście 3,5 mm
W popularnym połączeniu niezbalansowanym brzmienie okazało się lekkie, zwiewne, z konturowym basem i bardzo przestrzenne. Świetnie pasowało do muzyki akustycznej, zwłaszcza klasyki. Pod względem detaliczności IE 600 niemal nie ustępowały IE 900, aczkolwiek we flagowym modelu każdy dźwięk był rozbijany na nieco drobniejsze cząsteczki. Tu brzmienie było bardziej spójne, relaksujące i muzykalne. Poruszając się pośród nagrań jazzowych, audiofilskiego plumkania czy rockowych koncertów „unplugged”, byłem w siódmym niebie. Ta przestrzeń, te niuanse, ta dźwięczność wysokich tonów i bogactwo barw zachwyciłyby nawet emerytowanego artylerzystę. Neutralność wysokich tonów i średnicy można zaliczyć do wzorcowych, ale „szybki i dokładny bas” był tak szybki, że prawie go nie dostrzegałem. A przecież było go aż nadto w niewygrzanych słuchawkach. To co, obraził się i poszedł? Brakujący element odnalazł się po zmianie połączenia na zbalansowane.
Wyjście zbalansowane
Panie i panowie, dziewczęta i chłopcy, takiego mięcha w dole pasma w słuchawkach dokanałowych nie kupicie za żadne pieniądze. No, może przesadziłem, bo testowane niedawno Audeze Euclid też nie wypadły sroce spod ogona, ale one kosztują niemal dwukrotnie więcej.
Zmiana charakteru brzmienia nastąpiła natychmiast po wymianie kabla. Stało się bliższe, bardziej namacalne, ciut cieplejsze i z bardziej plastyczną średnicą. Detaliczność i doświetlenie wysokich tonów nie straciły swoich walorów, za to dół… Z zaskakującą głębią, szybkością i barwą dorównywał najlepszym konstrukcjom, z jakimi miałem do czynienia w swojej recenzenckiej karierze.
Jak łatwo się domyślić, IE 600 sprawdziły się w muzyce rozrywkowej, a im więcej było w niej prądu, tym większą wykazywały ochotę do grania. A teraz najlepsze: kontrolnie odtworzony akustyczny jazz i muzyka dawna zabrzmiały nie gorzej niż ze standardowym przewodem. Dodatkowa energia basu tchnęła w nie nowe życie, choć nie myślcie, że zachciało mi się pląsać przy Mozartowskim „Requiem”. W każdym razie, dopiero w połączeniu zbalansowanym IE 600  zasługują na miano „wyjątkowo wszechstronnych”, choć nie upierałbym się przy „neutralnym strojeniu”.
Na koniec porada konsumencka. Jeżeli macie zamiar kupić IE 600, to z połączenia niesymetrycznego korzystajcie tylko do czasu zaopatrzenia się w odtwarzacz plików lub przenośny DAC z wyjściem zbalansowanym. A nawet jeśli poruszacie się wyłącznie w obszarze muzyki akustycznej i dodatkowy kabel w zestawie traktujecie na równi z piątym kołem u wozu, podłączcie na próbę słuchawki w trybie zbalansowanym i posłuchajcie „Ciemnej strony Księżyca”. Nie musicie dziękować.


026 029 Hifi 06 2022 001

 

Prawy kanał wyróżniono czerwoną
wstawką.

 

 

Konkluzja
Z przywoływanymi w teście HD 600 najnowsze IE 600 mają jedną wspólną cechę: już na starcie stają się klasykami, które posłużą właścicielowi przez długie lata. W moich 25-letnich nausznikach z Wedemark już zanikła gąbka na pałąku i lekko zmechaciły się poduszki, ale wciąż potrafią zdeklasować brzmieniem niejednego współczesnego konkurenta. A teraz pomyślcie, co pokażą IE 600, jak się rozkręcą. Bo jeśli ich nie zgubicie, będziecie mogli zabrać je nawet w zaświaty.

 

 

senheiserie600



Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 06/2022