HFM

artykulylista3

 

Mark Levinson No. 5909

016 023 Hifi 05 2022 005Bezprzewodowe słuchawki to obecnie najbardziej chodliwy towar w świecie hi-fi. Produkują je niemal wszyscy szanujący się producenci w branży. I kiedy wszystkim się zdawało, że tort został już podzielony, pojawił się pan Marek i jednym kopnięciem wywrócił stół z łakociami.


Tak naprawdę, nie był to Mark Levinson we własnej osobie, ale jego biznesowi spadkobiercy. Co nie zmienia faktu, że i tak powstało niezłe zamieszanie.
Debiutanckie słuchawki Bluetooth z logiem Marka Levinsona to prawdziwa sensacja, bo uznanego producenta hi-endu nie podejrzewano nawet o prace nad czymś tak pospolitym. Emocje wywołuje również ich cena. Dla posiadaczy pełnych systemów Levinsona 5000 zł za nauszniki to jakiś żart. Dla pozostałych zjadaczy audiofilskiego chleba owe pięć „kafli” za słuchawki BT to… również żart, tyle że ponury. Sprawdźmy zatem, co się kryje pod enigmatycznym numerem 5909.


No. 5909
Od początku działalności Marka Levinsona wszystkie modele noszą oznaczenia liczbowe. Konia z rzędem temu, kto się w nich połapie; w każdym razie obecnie produkowane zaczynają się od „piątki”. Numer 5909 sugeruje dziewięćset osiem nieudanych prototypów, choć tak naprawdę tylko szefowie firmy wiedzą, co oznacza. Wydaje mi się, że pod koniec testu i mnie udało się go rozszyfrować, ale o tym później.
Levinsony No. 5909 są prawdopodobnie najdroższymi seryjnie produkowanymi słuchawkami Bluetooth na świecie. Oczywiście zawsze ktoś może do swoich marketowych nauszników przykleić kilka brylantów i wycenić je na okrągły milion, ale nie w tym rzecz.
Od 1990 roku Mark Levinson wchodzi w skład koncernu Harmana. Można by więc podejrzewać, że tak naprawdę za No. 5909 kryje się jakiś podrasowany JBL. Ale nie. Te słuchawki w niczym nie przypominają żadnego modelu siostrzanej firmy, a pod niektórymi względami nawet ustępują najlepszym modelom z Northridge.
Wyjęte z przepastnego pudła, No. 5909 prezentują się doskonale. Egzemplarz dostarczony do testów wykończono w głębokiej czerni z delikatnymi bordowymi wstawkami. Dostępne są także wersje szaro-czarna i burgundowa.

016 023 Hifi 05 2022 001

 

Grube i miękkie poduszki.

 




Budowa
Obudowy wykonano z ABS-u i pokryto metalicznym lakierem samochodowym. Do dbania o nieskazitelny połysk służy dołączona w komplecie ściereczka. Jarzma mocujące oraz pałąk to aluminium anodowane na czarno. Zewnętrzne dekielki z nazwą producenta są jedynie ozdobą.
Do sterowania służą przyciski na muszlach. Na lewej umieszczono włącznik zasilania i aktywacji trybu ANC, na prawej – trzy guziczki obsługujące odtwarzacz i telefon. I tu się kłania wyższość JBL-a, w którym owe przyciski bywają większe, bardziej rozsunięte i lepiej wyczuwalne palcami. Z tegoż JBL-a zapożyczono natomiast układ regulacji głośności, bowiem jego płynna praca przypomina najlepsze modele z pomarańczowym wykrzyknikiem.
Na prawej muszli zamontowano jeszcze złącze USB-C. Zabrakło natomiast typowego gniazda analogowego. Słuchawki Marka Levinsona, podobnie jak testowany niedawno Bang & Olufsen H95 i kilka innych, nie oferują bowiem trybu pasywnego. Oznacza to, że aby grać, muszą mieć przez cały czas włączone zasilanie. Dzięki wbudowanemu DAC-owi możemy jednak słuchać muzyki w czasie ładowania przez komputer.
No. 5909 należą do konstrukcji wokółusznych, ale nie wygląda się w nich jak z przytroczonymi do głowy doniczkami. Komfort noszenia zapewniają miękkie poduszki, wypełnione pianką z efektem pamięci i obszyte skórą. Identycznie wykończono fragment pałąka przylegający do głowy.
Owalne poduszki trzymają się obudów dzięki ciasnym zatrzaskom i w przypadku ewentualnego zużycia łatwo je wymienić. Po ich zdjęciu oczom ukazuje się gruby gąbkowy pierścień, a dopiero pod nim, w sporym oddaleniu od uszu, połyskują pokryte berylem membrany o średnicy 40 mm. Głośniczki, pomimo i tak znacznej odległości, dodatkowo oddziela od głowy stalowa pozłacana płytka dyfuzyjna. W jej centrum umieszczono czujnik ciśnienia, który zatrzymuje muzykę po zdjęciu nauszników z głowy.
Za pierścieniem, w którym osadzono przetworniki, zamontowano płytkę drukowaną, na której mieszczą się moduł łączności bezprzewodowej oraz wspomniany DAC. I to już wszystko? Prawie, ponieważ jeżeli dokładnie przyjrzymy się muszlom, to w górnej części dostrzeżemy wąskie szczeliny. Nie są to otwory stratne, wyrównujące ciśnienie wewnątrz obudów, lecz najprawdziwsze porty basowe. Noo… słuchawek z bas-refleksem to jeszcze nie ćwiczyliśmy.

016 023 Hifi 05 2022 001

 

W etui zmieszczą się akcesoria.

 




Wyposażenie i obsługa
Po względem wyposażenia No. 5909 wręcz rozpieszczają użytkownika. Fabrycznie są spakowane w sztywne etui, pokryte gumopodobnym tworzywem, które trudy podróży zniesie lepiej niż ekoskóra. Wewnątrz znajdziemy zamykaną przegródkę, a w niej:
- przewód zasilający 2 x USB-C, który można wykorzystać także do słuchania muzyki z komputera;
- przejściówkę USB-C/USB-A, bez której powyższa czynność byłaby niemożliwa;
- dwa przewody USB-C/3,5 mm o długości 1,25 m i 4 m, służące do podłączenia do tradycyjnych źródeł dźwięku;
- przejściówkę 6,3 mm;
- dwubolcową przejściówkę samolotową.
Same słuchawki także są bogato wyposażone. Moduł Bluetooth 5.1 obsługuje kodeki AAC, aptX Adaptive oraz LDAC. Tak, LDAC, przez lata pilnie strzeżony przez Sony. Jest to w tej chwili najlepszy kodek Bluetooth, umożliwiający transmisję danych z prędkością 990 kb/s i w rozdzielczości do 24 bitów/96 kHz. Dla porównania, aptX HD oferuje, odpowiednio, 576 kb/s i 24 bity/48 kHz.
Nie bez powodu wspomniałem o twórcy kodeku LDAC, który przez lata trzymał karty przy orderach. Obecność tej technologii w debiutanckich słuchawkach niszowej high-endowej wytwórni może więc dziwić. Należy jednak pamiętać, że Harman International, w skład którego wchodzi Mark Levinson, został w 2016 roku przejęty przez Samsunga, co znacząco podniosło jego pozycję przetargową we wszelkiej maści negocjacjach. Ich rezultat właśnie oglądamy w No. 5909. Że nie jest to tylko sztuka dla sztuki, świadczy fakt, iż w czasie testowania słuchawek korzystałem z telefonu Samsung Galaxy A52S 5G, który również obsługuje kodek LDAC. Dziwne jednak jest to, że Koreańczycy słowem się nie zająknęli  na temat jego obecności. Poważne niedopatrzenie, bo gdyby to ode mnie zależało, to trąbiłbym na prawo i lewo o pierwszym w pełni audiofilskim telefonie koncernu z bezprzewodową transmisją hi-res. Wróćmy jednak do słuchawek.
Kiedy korzystamy z trybu bezprzewodowego, sprawa jest oczywista. Kiedy jednak sięgniemy po przewód z wtykiem mały jack 3,5 mm, musimy pamiętać, że Levinsony No. 5909 nawet w przewodowym trybie „analogowym” korzystają z zasilania. Nie informuje o tym żadna dioda ani komunikat głosowy, ale i tak trzeba kontrolować poziom naładowania akumulatorów. Na szczęście, są na tyle pojemne, że wystarczają na 30 godzin pracy w trybie bezprzewodowym z włączonym systemem ANC i 36 godzin bez niego. Producent milczy na temat czasu pracy w połączeniu kablowym, ale zakładałbym nie mniej niż półtorej doby. Słuchawki mają wbudowany system szybkiego ładowania, który już po piętnastu minutach pod prądem przedłuża czas muzycznych podróży o kolejne sześć godzin. Samochody elektryczne mogą o tym tylko pomarzyć. Mimo wszystko przed długimi nasiadówkami warto sprawdzić stan baterii.
Niemal wszystkie bezprzewodowe słuchawki korzystają z fabrycznych aplikacji na smartfony i No. 5909 nie stanowią pod tym względem wyjątku. Sama apka jest ładna i powabna, ale wiele się w niej nie zwojuje. Najważniejsze funkcje to możliwość wyboru jednego z trzech trybów aktywnej redukcji hałasów (wysoki, niski, adaptacyjny), ustawienie trybu przeźroczystości, czasowego wyłącznika zasilania oraz wspomnianego pauzowania muzyki po zdjęciu słuchawek z głowy. Tę ostatnią funkcję w zasadzie można sobie darować, ponieważ w przypadku niewielkiej nieszczelności, spowodowanej np. podwinięciem skraju czapki pod poduszki lub noszeniem okularów z grubymi zausznikami, słuchawki dostają małpiego rozumu. Ostatnią opcją w aplikacji jest podbicie albo przycięcie basu o 3 dB. Nie zamierzałem z niej korzystać.

016 023 Hifi 05 2022 001

 

Obsługa odtwarzacza
muzyki przyciskami na prawej
muszli.

 




Badania terenowe
Zacznijmy od łyżki dziegciu, czyli przeciętnej dynamiki w trybie bezprzewodowym. W nagraniach klasyki bez problemu dochodziłem do maksymalnej głośności i nie pogniewałbym się o jakiś tryb „turbo”. W dynamicznym rocku podobny poziom osiągałem przy potencjometrze ustawionym na 80%, więc nie było dramatu. W tym miejscu nasunęły mi się skojarzenia z testowanymi niedawno B&O H95, które dopadła identyczna przypadłość. Nie wiem, czy to jakiś nadgorliwy brukselski decydent postanowił dbać o uszy swoich poddanych, ale wiadomo, od czego jest gorsza nadgorliwość. Na szczęście, w połączeniu kablowym głośnością sterowało urządzenie zewnętrzne i to już była zupełnie inna rozmowa.
Skoro jedyną ułomność No. 5909 mamy za sobą, to teraz na scenę zapraszamy pszczoły.
Najdroższe na świecie seryjnie produkowane słuchawki Bluetooth mogą rodzić adekwatne do ceny oczekiwania względem brzmienia. Levinsony zaspokajają je z naddatkiem.
W transmisji bezprzewodowej z wykorzystaniem kodeku LDAC (używałem tylko plików hi-res) No. 5909 wzniosły się na poziom niedostępny żadnej znanej mi konstrukcji przenośnej. To była jednak dopiero przygrywka, bo skrzydła rozwinęły dopiero ze wzmacniaczem słuchawkowym Vincenta KHV-200 (test: „HFiM” 4.2022). Podejrzewam, że nie był to kres ich możliwości i śmiem przypuszczać, że nie istnieje wzmacniacz dla nich „za dobry”.
Zastanawiacie się zapewne, co za „pacjent” wyda 5000 zł na słuchawki Bluetooth, skoro większość użytkowników przenośnych nauszników zadowala się modelami za kilka setek. Posiadacze Sennheiserów, B&O czy Bowersów za półtora tysiaka traktowani są na równi z audiofilskimi świrami, ale pięć tysięcy?! I tu wkroczyłem ja oraz moje spontaniczne badania terenowe.
W ich ramach udostępniłem No. 5909 kilku kolegom nieskażonym pojęciem audiofilizmu. Każdy z nich przez kilka godzin mógł słuchać wszystkiego, co tylko przyszło mu do głowy; im dziwniejszej muzyki, tym lepiej. Następnie wysłuchałem opinii na temat brzmienia Levinsonów, dopiero na końcu ujawniając ich cenę. Po otrząśnięciu się z szoku i zastanowieniu wszyscy biorący udział w eksperymencie stwierdzili, że są gotowi do pewnych wyrzeczeń i byliby skłonni zapłacić nawet nieco więcej. Ciekawe, prawda?

016 023 Hifi 05 2022 001

 

Budowa wewnętrzna.

 




Wrażenia odsłuchowe
Brzmienie jest nieprawdopodobnie neutralne i detaliczne. Słychać dosłownie wszystko – każde muśnięcie struny, każdy szmer na widowni i szelest kart partytury. Słuchawki nie bombardują jednak nadmiarem informacji, lecz dopieszczają nimi muzykę.
W pierwszych dniach testu ich dźwięk absorbował mnie tak bardzo, że nie mogłem się skupić na innych czynnościach. Stwierdzenie o odkrywaniu nowych pokładów muzyki w znanych nagraniach nie było nawet o włosek przesadzone. Po tygodniu mogłem już ze słuchawkami na uszach przeglądać Internet, ale i tak co chwilę łapałem się na tym, że zamiast czytać artykuły, skupiam się na muzyce. Może po kilku miesiącach na tyle by mi spowszedniały, że mógłbym w nich nawet czytać książki, ale chyba się o tym nie przekonam. Chociaż…
Drugą wyrazistą cechą Levinsonów jest bajeczna stereofonia. Nie odniosłem wrażenia, że słucham konstrukcji zamkniętej; raczej otwartej – i to z wysokiej półki. Odsunięcie przetworników od uszu wewnątrz muszli przyniosło pozytywny efekt, choć zapewne nie tylko geometria przesądziła o sukcesie. Budowa panoramy stereofonicznej zdecydowanie odbiega od typowej sceny ze słuchawek. Zamiast wyraźnej separacji kanałów z dodatkowymi dźwiękami umiejscowionymi wewnątrz głowy, przestrzeń nie dzieli się na lewą i prawą stronę, lecz płynnie przechodzi przez głowę i rozpościera się wokół niej. Separacja muzyków pozostaje wyraźna, a ich odległości od siebie – czytelne i ten aspekt nie podlega żadnej dyskusji.
Wspomniałem na wstępie o neutralności, a tę w segmencie słuchawek Bluetooth  można uznać za wzorcową. Biorąc pod uwagę niespotykanie naturalne wśród przenośnych nauszników brzmienie instrumentów i ludzkich głosów, No. 5909 można wykorzystywać jako sprzęt do testowania innych urządzeń. Także w połączeniu przewodowym zachowały wszystkie powyższe cechy brzmienia, co czyni z nich wyjątkowo wartościową i uniwersalną propozycję. W dodatku mocny hybrydowy Vincent KHV-200 pozwolił zapomnieć o zastrzeżeniach dotyczących dynamiki. W połączeniu z nim Levinsony zachowywały się jak klasyczne high-endowe słuchawki pasywne. W tym momencie podział na sprzęt domowy i mobilny uległ zatarciu, ponieważ No. 5909 sprawdzą się w każdej konfiguracji.
Zapewne jesteście ciekawi, jak się spisywały niskie tony, podrasowane bas-refleksem. Nie ma śladu subwooferowej maniery. Bas pozostaje typowy raczej dla konstrukcji zamkniętych: twardy, konturowy, bez oznak podkolorowania. Dla potrzeb naukowych odtworzyłem kilka elektronicznych „utworów”, składających się głównie z tępego walenia, tak uwielbianych przez młodocianych rycerzy ortalionu mknących w sfatygowanych gruchotach, i – o  dziwo – zabrzmiały przyzwoicie. Ciężki i tłusty bas był bliski przekroczenia cienkiej czerwonej linii, ale potrafił się przed nią zatrzymać. W ramach terapii sięgnąłem po muzykę organową, a określenie „królewski majestat” pasowało do Levinsonów jak ulał.
To były szczegóły, a tak ogólnie: do jakiej muzyki amerykańskie słuchawki nadają się najlepiej? Do każdej, pod warunkiem, że będzie nienagannie zrealizowana. Niechlujnie nagrany rock zabrzmi dokładnie tak, jak został uwieczniony w studiu, za to kiedy inżynier dźwięku przyłożył się do swoich obowiązków, jego wysiłki zostaną w pełni docenione.
Bardzo dobrze wypadają klasyka (bez zwyczajowego efektu koca na głośnikach), produkcje mistrzów elektronicznych instrumentów klawiszowych oraz muzyka filmowa. A już prawdziwy popis możliwości No. 5909 dają w nagraniach akustycznych. Bez różnicy, kto występuje: mały skład jazzowy, gitarzyści z towarzyszeniem perkusjonaliów, klasyczny big band czy audiofilskie gwiazdki. Absorbują uwagę w stu procentach i nie pozwalają się skupić na czymkolwiek poza słuchaniem. Ma to swoje dobre strony, ponieważ codzienne monotonne dojazdy do pracy mijały mi w okamgnieniu i tylko żałowałem, że autobus nie utknął w jakimś gigantycznym korku, który przedłużyłby tę przyjemną czynność.
Reasumując, No. 5909 to fenomenalne słuchawki, które praktycznie kończą temat poszukiwań przenośnych nauszników. Chociaż…
Przyszło mi do głowy, że kilku producentów hi-endu może podjąć rękawicę i zaproponować jeszcze lepsze i jeszcze droższe modele Bluetooth. Jako pierwszego widziałbym Focala, którego bezprzewodowe konstrukcje wyraźnie odstają cenowo i stylistycznie od stacjonarnych. Jeśli do któregoś z modeli na kablu dołożyłby równie nowoczesne układy transmisji bezprzewodowej, to słuchawkowy wyścig zbrojeń wejdzie na zupełnie nowy poziom. Gdy do Francuzów dołączą inni i impreza rozkręci się na całego, to pamiętajcie, że Mark Levinson, wbrew oznaczeniu 5909, był pierwszy.
Na koniec rozwiązanie zagadki symbolu. Liczbę 5909 można rozszyfrować następująco:
5 – wygląd i obsługa
9 – brzmienie
0 – rozpoznawalność marki przez społeczeństwo
9 – jakość/cena
Wszystko w skali 0-6.

016 023 Hifi 05 2022 001

 

Tę nazwę rozpoznają
tylko audiofile.

 




Konkluzja
Zwrot No. 5909 dystrybutorowi odwlekałem nieprzyzwoicie. Co prawda, odchodząc, nie powiedziały znamiennego „I’ll be back”, ale po głębokim zastanowieniu chyba się na nie szarpnę. Nie przypuszczam, bym znalazł lepsze słuchawki Bluetooth za dowolne pieniądze, choć to dopiero pierwszy model Levinsona. Daję sobie czas do namysłu do lata, bo jak mawiał klasyk, zawsze może się trafić większa ryba.

 

Mark Levinson No. 5909



Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 05/2022