HFM

Nowości i zaszłości – koniec roku 2022

pexels pixabay 51346
Oto garść płyt, która dotarła do redakcji w ostatnim czasie. Postanowiliśmy nie poddawać ich konwencjonalnym ocenom. Bez wyraźnego powodu, więc nie szukajcie w tym żadnego ukrytego sensu. Jeśli je przedstawiamy, to znaczy, że coś w sobie mają. Dlatego poczytajcie na spokojnie i jeśli uznacie, iż Was ciekawią, nie krępujcie się posłuchać. Dzisiejsza możliwość zapoznania się z większością muzycznych produktów, bez wychodzenia z domu jest niesamowita. Dawniej (adresuję to do młodszych czytelników), jak się chciało posłuchać płyty przed zakupem, to trzeba było jechać do sklepu i liczyć na uprzejmość sprzedawcy. „Ten cały internet” ma jednak swoje plusy. 


076 080 Hifi 12 2022 004

 


Meek, Oh, Why ?
„Offline” Asfalt Records 2022

Wspomniałem we wstępie o plusach internetu nie bez powodu. Podmiot liryczny albumu „Offline” projektu Meek, Oh, Why? ma, jak się zdaje, trochę dosyć wirtualnego świata i większości rzeczy z nim związanych. Taki jest, podobno, obecnie rodzący się trend wśród ambitnej młodzieży. Daj Bóg, bo ogólnie internet więcej odbiera niż daje. Ale nie tylko o tym jest ten album. Gdybym miał określić jego klimat w paru słowach, napisałbym: katastrofizm, duszność, niepewność, pragnienie ucieczki, ale również romantyczne uczucia rodzące się na tle rozpadu świata. Dystopijne wątki, coraz częściej dają o sobie znać w kulturze popularnej. Cywilizacja łacińska zdaje się jawić jako "cesarstwo u progu wielkiego konania". Sytuację podżegają konflikty wojenne, rozlane w różnych punktach świata, straszenie bronią nuklearną oraz pandemia tajemniczego wirusa z Azji, z którym prawie każdy miał do czynienia, a niewiele może na jego temat powiedzieć. Oczywiście na młodych osobach, które urodziły się i funkcjonowały w (do tej pory) bezpiecznym świecie, tego typu wydarzenia rzeczywiście mogą robić wrażenie. Tak jest pewnie właśnie w tym przypadku. Czuję się trochę zakłopotany tą płytą. Z jednej strony niesie wiele ciekawych pomysłów. Z drugiej sprawia wrażenie bardzo nieokrzesanej, a nawet wręcz licealnej. Z tego jednak, co się orientuję, główna postać projektu, Mikołaj Kubicki, dochodzi do trzydziestki. Więc może, po prostu, czasy się zmieniły i dziś młodzież później dojrzewa? W każdym razie zawarte w tekstach dylematy to taka wrażliwa szkoła średnia. Innym elementem dychotomicznym jest rozkrok pomiędzy niby hip-hopem, a popowym wokalem. Brzmi to trochę jakby RAU, Taco Hemingway i Dawid Podsiadło nagrali wspólną, nie do końca porywającą produkcję. Uważam, że śpiew wychodzi Mikołajowi Kubickiemu lepiej niż rapowanie. Z drugiej strony jednak rozumiem, że takiej ilości treści nie dałoby się skumulować w formule zwykłej piosenki. Poza tym produkcja. Niby słychać określoną świadomość i pomysłowość, ale czasem całość sprawia wrażenie improwizacji, która powstała w bardzo krótkim czasie. Skąd poczucie mixtape’u, który został zarejestrowany w 48 godzin, a nie pełnoprawnego albumu? Nie tylko przez wzgląd na to, że zaprezentowany materiał zamyka się w około trzydziestu minutach. Pomimo wielkich starań, by pasma siedziały na miejscu, przeładowania analogowymi brzmieniami, całość brzmi bardzo nierówno! Nie oznacza to, że ta twórczość pozbawiona jest uroku, ale przydałoby się to wszystko wygładzić i uporządkować. Przykładowo: genialny saksofon Kuby Więcka w „Uśpionych Agentach” został przykryty, schowany i bez sensu wtopiony w tło. A przecież mógł stanowić jeden z największych atutów wydawnictwa! Jednak, żeby nie było, że tylko narzekam, kwestionuję i podważam. Te teksty są może licealne i niezbyt odkrywcze, ale z całą pewnością niegłupie. Produkcji, mimo tego, że pobrzmiewa momentami dość dziwnie nie wolno odmówić muzykalności, konsekwencji i charakteru. No i bywają momenty piorunująco świetne, takie jak na przykład „Planety”, gdzie wszystkie pasma siedzą na miejscu, ale potrafią równolegle robić niesamowite wrażenie. To już czwarta płyta Meek, Oh, Why?. Może więc piąta, w sposób dojrzały, rozwali system? Szczerze tego Mikołajowi życzę. No i najważniejsze na koniec. Dziś najtrudniej o melodię, a tych pięknych na albumie naprawdę nie brakuje. Jeśli więc myślicie nad muzycznym prezentem dla wrażliwego nastolatka, który ciągle jeszcze szuka swojej drogi, ta płyta to wcale nie jest głupi pomysł. Praktycznie bez przekleństw, za to ze sporym ładunkiem emocjonalnym i ogólnie mądrym przesłaniem.


076 080 Hifi 12 2022 005

 


Distant Mantra
„Solitude Republic”
Lynx Music 2022

Bardzo spójny i stylowy produkt ostateczny. Dlaczego tak brzydko, że „produkt”? No bo płyta JEST produktem! Przecież się ją kupuje. Nawet jeśli słucha się jej w streamingu, nadal jest to rodzaj zakupu, choć nie tak oczywistego, jak w przypadku fizycznego nośnika. Większość osób tego kompletnie nie rozumie. Artyści czasem traktują siebie samych jako wyjątkowo wrażliwe istoty, które trzeba wspierać tylko za to, że są. Publiczność, nabywając fizyczne albumy, nie kupuje jednak „cegiełek” tylko…frajdę. Frajdę obcowania z dziełem, które jest kompletne, porywające i piękne. A w każdym razie takowym być powinno. Zespół Distant Mantra i stojący za nią ludzie doskonale to rozumieją, proponując nam produkt ostateczny w postaci wspaniale dopracowanej. Od brzmienia, produkcji, kompozycji, poszczególnych partii instrumentów zaczynając, na oprawie graficznej kończąc. Oczywiście niektórym ta psychodeliczna, specyficzna estetyka może nie przypaść do gustu, ale trudno. Co to za muzyka? Klimatyczna, post-rockowo-popowa jazda z pogranicza fascynacji Cocteau Twins, Garbage, a nawet The Gathering. W strukturze aranżacji warto zwrócić uwagę nie tylko na czytelne, a zarazem bogate przestrzenie, ale również grę gitarzysty (stojącego też za produkcją i realizacją) Krzysztofa Jaglińskiego i basisty Przemysława Piotrowskiego, który porusza się po grubych strunach bardzo zgrabnie i melodyjnie zarazem. Rytmy są tu, podobno programowane, choć trudno w to uwierzyć, bo brzmią bardzo naturalnie. Z tego, co wiem zespół ma jednak już w swoim składzie żywego perkusistę, by móc pokazać się na koncertach. Jestem niezmiernie ciekaw, jak to wszystko zabrzmi na żywo i na następnej płycie. Żeby nie było jednak do końca za słodko. Wokal. Na przyszłość trzeba się zdecydować, czy śpiewamy jak w kapeli grającej rocka gotyckiego, czy jak Elizabeth Fraser. Rozkrok jaki bierze Małgorzata Maleszak jest, momentami, zbyt chwiejny. Podobnie jak jej fraza, która sprawia, że linie melodyczne są tak nieoczywiste, iż czasem bliżej nieokreślone. Rzadko mamy do czynienia z prostą melodią podaną na tacy. Dziwi to podwójnie, bo każdy inny element aranżacji jest zdecydowany, konkretny i na miejscu. Ale być może jest to celowy zabieg, który ma na celu uwypuklić kontrapunkt względem idealnie poukładanej reszty. Nie zmienia to faktu, że dla wielu osób owa chwiejność pewnie okaże się największym atutem albumu. W końcu ludzie lubią zjawiska nietypowe i ciekawe.


076 080 Hifi 12 2022 001

 


Gallileous
„Fosforos”
PMR 2022

Ile macie płyt? Tylko tak szczerze. Są kolekcjonerzy, których zbiory idą w tysiące. Ale są też tacy, którzy mają na półce trzydzieści albumów, a całe ich „słuchanie muzyki” ogranicza się do stu utworów, które dobrze znają i kołowrotek ten trwa od trzydziestu lat. Nie chcę tu nikogo prowokować, ale katowanie non stop dwóch najbardziej znanych płyt Dire Straits, Diany Krall, Pink Floyd, Led Zeppelin, Milesa Davisa, Jeana Michela Jarre’a i Stinga jest dobre na samym początku, gdy poznaje się dźwięki, wraz ze wszystkimi niuansami. Dobrze jest zaczynać od właściwych wzorców. Natomiast później warto jest rozszerzać swoje horyzonty. Po to właśnie funkcjonuje nasz dział z recenzjami i powstają takie artykuły, jak ten. Staramy się być uczciwi w ocenach, żeby nikt nie został pokrzywdzony, ale z drugiej strony bez przesady. Podpisujemy materiały własnymi nazwiskami, więc nie ma szans pochwalić produkcję, która sobie na to nie zasługuje. Z drugiej jednak strony rozumiemy czym jest rynek niezależny, bo większość płyt, jakie przychodzą do redakcji pochodzi właśnie z niego. W tym wszystkim trudno złapać sprawiedliwy balans. Artyści często przyjmują postawę „kiepsko to nagraliśmy, ale może się tam w redakcji nie kapną” albo „nieważne, co napiszą, byle napisali”. Efekty takiego postępowania są bardzo różne. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlatego, by naświetlić jak ważna jest otwartość umysłu, dawanie szansy mniej znanym twórcom, przy zachowaniu pełnej uczciwości, w której wyraźnie zakładamy, że nagranie i wciśnięcie ludziom gniota, to numer na raz. Przy ocenach i opisach płyt bierzemy te wszystkie czynniki pod uwagę. Także tak. Musicie to wiedzieć. Ale trzeba też wziąć poprawkę na fakt, że jeśli pojawiają się wydawnictwa, które dostają najwyższą ocenę, to dostają ją za coś. I wówczas samoistnie wyznaczają określoną skalę, w której dobra i dobrze brzmiąca płyta oceniona na pięć, obniża szansę na wysoką ocenę w przypadku płyty średniej lub kiepskiej. Przechodząc do opisu omawianej nowości. Gallileous nie gra rocka progresywnego, jak mogłoby się zdawać, lecz coś pomiędzy uwspółcześnionym glam rockiem, grunge’m, stonerem i (jedynie momentami) klasycznym art rockiem. A może właśnie to jest prawdziwy rock progresywny, w którym wolno więcej, więc nie ograniczamy się do typowych przebiegów, długich solówek, klawiszowych pasteli i piętnastominutowych opowieści dziwnej treści? Trudno powiedzieć, ale w razie czego wiedzcie, że ten materiał to przede wszystkim solidny, rockowy kopniak, a dopiero później przestrzeń i czary. Dlatego ogromny plus za odwagę w określaniu stylu, który (z jednej strony) jest dobrze wszystkim znany, z drugiej nie tak oczywisty. Już, chociażby, za to zespół zasługuje sobie na uwagę. Przypomnijmy: zespół niepoczątkujący. Jego historia sięga lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Nie są więc debiutantami, choć składy zmieniały się przez lata wielokrotnie i jak to na rynku niezależnym bywa, kapela zaliczyła wiele przygód. Płyta „Fosforos” to odlotowa, rockowa przygoda. Momentami toporna, ale przecież niektórzy to uwielbiają. Gallileous dba jednak o równowagę, wplatając w struktury swoich utworów elementy space rockowe, a nawet sięgające do muzyki z lat sześćdziesiątych XX wieku (ewidentne nawiązania do zespołu Animals), a momentami wczesnego Pink Floyd. Żeby jednak nie było za słodko, trzy sprawy. Po pierwsze wokal. Partie są trudne i ryzykowne. W większości zaśpiewane poprawnie. Bywają jednak momenty, gdy głos grzęźnie w gardłowym rejestrze i niezbyt charyzmatycznie przebija się przez muzykę. Warto by było zastanowić się nad tym w kontekście aranżacyjnym i zdjąć nieco nogę z gazu, by stworzyć frontmance przestrzeń. Albo dopracować wykonanie wokalu w tych momentach. Po drugie perkusja. Jeśli już jedziemy taką naturalnością i takimi nawiązaniami do tradycji, to zwyczajnie źle brzmią bębny sprawiające wrażenie próbkowanych. A w każdym razie częściowo wzbogaconych. Chodzi o to, że albo full natura i „back to the roots” w każdym znaczeniu, albo pomysł na konkretny aranż, który jedynie nawiązuje do korzeni, ale stanowi nowoczesny amalgamat, w którym elektronika nie przeszkadza. Sprawa numer trzy to miks i mastering. Moim skromnym zdaniem brzmi zbyt ciemno, a pasma są zbyt zbite i ujednolicone. Na przyszłość przydałoby się całość rozszerzyć i wzbogacić.


076 080 Hifi 12 2022 002

 


Karol XVII & MB Valence
„Essay”
Get Phisical 2022

To nie jest opis dla fanów Deep House’u, bo oni z pewnością znają twórczość duetu. To jest opis dla ludzi spoza sfery gatunku, żeby w ogóle wiedzieli jak ugryźć temat. Ogólnie rzecz ujmując: mamy tu do czynienia z bardzo inteligentną, klubową elektroniką. Uwaga! Polską elektroniką, choć wydaną przez niemiecką wytwórnię. Uporządkujmy fakty. Istniał kiedyś niezależny projekt o nazwie „Lofix”. Kryjący się za tą nazwą artyści proponowali muzykę niezwykłą: gęstą, analogową, brudną, ale zarazem ciepłą, oniryczną i magiczną. To było ponad dwadzieścia lat temu. Dziś słuch o nich zaginął, ale dźwięki pozostały. Jeśli będziecie próbowali ich szukać – może być trudno. Piszę o tym dlatego, że formuła proponowana przez duet Karol XVII & MB Valence nieco przypomina tamtą twórczość. Oczywiście mam na myśli przede wszystkim pewien klimat i podobieństwo w kreowaniu planów. Bo ogólnie tamten projekt był na tamte czasy, a ten to jednak produkcja godna lat dwudziestych XXI wieku. Pod względem bardziej znanych i możliwie dostępnych skojarzeń uprawiana przez Karol XVII & MB Valence sztuka ma w sobie coś z Telefon Tel Aviv. Natomiast to też należy potraktować bardzo ogólnie i tylko jako pewien drogowskaz. „Essay” to bowiem produkt świeży, nowoczesny i światowy. Jeżeli płyta, już za pierwszym razem, wywołuje wrażenie pod tytułem: „Nie słucham takiej muzyki, ale te dźwięki są tak wspaniałe, że chciałoby się je zabrać ze sobą”, oznaczać to może tylko tyle, że z każdym następnym przesłuchaniem będzie jeszcze lepiej. Duet zadbał o równowagę. Album wypełniają nie tylko abstrakcyjne, transowe utwory instrumentalne, ale również kompozycje zbliżone bardziej do klasycznych piosenek. Na płytę zaproszono znakomitych wokalistów, którzy dopełniają klimat i stawiają kropkę nad „i”. Głosy gościnnie występujące na albumie to przede wszystkim: Jono McCleery, Kelly Timlin, Lazarusman. To wykonawcy światowo znani i szanowani. Nie ma więc mowy o poziomie garażowym, choć nadal pozostajemy w kręgu muzyki niezależnej. Żeby jednak nie było za słodko. Zdaję sobie sprawę, iż Deep House, jako gatunek, rządzi się swoimi prawami, czyli wymaga określonych ram, które wyznaczają (między innymi) konkretne brzmienia. Nie mogę mieć zatem pretensji o zbyt mocne podkreślanie w miksie wysokotonowych akcentów perkusyjnych. Prawda jest jednak taka, że z uniwersalnego punktu widzenia psują one odbiór przewspaniałego, super inteligentnego, wyważonego, fantazyjnego tła, zwyczajnie je zagłuszając. Byłoby cudownie usłyszeć kiedyś remiksy bez klasków i wysokich werbli rodem z klasycznego do bólu automatu TR-808. Choć wiem, że każdy gatunek rządzi się swoimi prawami i wówczas byłoby bliżej do Dark Ambientu. Abstrahując jednak od tej uwagi, która wiąże się bardziej z optyką słuchacza uniwersalnego i mainstreamowego, „Essay” jest jedną z najlepszych płyt, jakie dane było mi usłyszeć w roku 2022. To siedemdziesięciominutowa podróż przez świat duszny, oniryczny, mroczny i piękny. Warto wziąć ją na nocną wycieczkę samochodową.


076 080 Hifi 12 2022 003

 


Status Quo
"Quo'Ing In The Best Of The Noughties"
Mystic 2022

Znany i lubiany, legendarny wręcz band, najbardziej rozpoznawany jest dzięki coverowi, który wdzięcznie wykonał, popularyzując song mocniej niż miało to miejsce w przypadku oryginału. Mam tu na myśli, oczywiście znany hit „In the army now”, wcześniej grany przez zespół Bolland and Bolland, zwany też czasem krócej: „Bolland”. Ale dziś nie o tym, choć rzeczony utwór znajdziemy na tym kompilacyjnym wydawnictwie. Co poza tym? Całe mnóstwo innych rarytasów, z różnych czasów, kooperacji, okoliczności i przypadków. Większość z nich to oczywiście największe hity wykonywane przez zespół, ale tym razem podane jest to trochę inaczej. Nie jako zwykłe „The best of”. Akustyczne wersje, koncertowe wersje, mniej znane miksy, nieznane dotąd tejki. Czyli gratka głównie dla najbardziej zagorzałych fanów grupy, ale również dla kolekcjonerów. Podwójny, starannie wydany album to podroż przez różne momenty w karierze Status Quo. Żeby jednak zachować równowagę zespół przygotował na niniejsze wydawnictwo kilka współczesnych miksów. Podobno istnieje również limitowana, trzypłytowa wersja, w digipacku, ale do redakcji dotarła jedynie podwójna w jewel case. No i to tyle, bo parafrazując Jana Himilsbacha „ile można pieprzyć o tym samym?”.

Michał Dziadosz
12/2022 Hi-Fi i Muzyka