HFM

Monachium High End 2022 - część 1

008 033 Hifi 7 8 2022 051
Mija właśnie 40 lat od chwili, kiedy w małym miasteczku Neuss niedaleko Dusseldorfu grupka entuzjastów dobrego dźwięku zorganizowała pierwszą edycję wystawy High End. Zainteresowanie okazało się na tyle duże, że rok później zmieniono lokalizację na znacznie większą i od 1983 do 2003 impreza odbywała się w hotelu Kempinsky na obrzeżach Frankfurtu nad Menem.

Tekst i zdjęcia: Jacek Kłos

Mimo że dosyć szybko stało się jasne, że i on pęka w szwach, High End Society długo nie podejmowało decyzji o przeprowadzce; w efekcie w Kempinskim odbyło się aż 21 edycji wystawy. Przenosiny do Monachium nastąpiły w roku 2004 i dopiero wnętrza centrum wystawienniczego M.O.C. okazały się wystarczająco przestronne, żeby pomieścić zarówno większość producentów sprzętu, jak i wszystkich zainteresowanych zwiedzaniem i nawiązywaniem relacji handlowych. Doceniając przestrzeń i oddech, niemal wszyscy narzekali na niekorzystną akustykę pomieszczeń. Kolejne lata pokazały jednak, że da się ją poskromić, a nowa miejscówka ma więcej plusów niż minusów. Po drodze High End zdetronizował wszystkie podobne imprezy branżowe i dorobił się rangi największej i najważniejszej wystawy sprzętu grającego na świecie. Kilka majowych dni jego trwania audiofile, producenci, importerzy i dziennikarze wpisywali do kalendarzy z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, a przygotowania do kolejnej odsłony rozpoczynały się wkrótce po zakończeniu poprzedniej. I tak się wszystko miało toczyć do końca świata i o jeden dzień dłużej, aż nagle przyszła pandemia i cały ustalony przez dekady porządek wywróciła do góry nogami. Edycje w 2020 i 2021, choć zapowiadane, były przekładane, a w końcu odwoływane. Dość długo nie było także pewności, czy High End odbędzie się w maju 2022. Kiedy zostało to oficjalnie potwierdzone, pojawiło się nie mniej istotne pytanie: co zostało z dawnego splendoru i czy w ogóle warto znowu się tam wybierać? Czy dopiszą wystawcy? Czy przyjdą zwiedzający? Czy będzie co oglądać i na czym zawiesić ucho? Wreszcie: czy czeka nas wybuch optymizmu, czy jednak krajobraz po bitwie? Nie było sensu snuć rozważań na sucho. Najlepszym sposobem było przekonać się samemu.

Oczekiwania

Jedynym pewnym sposobem uniknięcia rozczarowania jest brak oczekiwań – ta reguła potwierdziła się w tym roku idealnie. Na wystawie przysłuchiwałem się przez chwilę rozmowie dwóch spotkanych w centrum prasowym kolegów z branży. Jeden nie krył zawodu, choć nie do końca potrafił sprecyzować, czego mu brakuje. Drugi tonował lamentacje, argumentując, że jest normalnie, a po dwóch latach przerwy i niepewności co do tego, czy wystawa w ogóle się odbędzie, to i tak sukces. Bliżej mi do drugiej argumentacji, ponieważ odbieram ją jako bardziej racjonalną. Ale rozumiem także zawód wyposzczonego przez dwa lata audiofila, który nieświadomie rozbudził w sobie oczekiwania nie wiadomo jakich cudów. Wszyscy się za Monachium stęskniliśmy i wszystkim nam brakowało tego tłumu, ciekawych prezentacji i unoszącego się nawet na korytarzach zapachu prądu. Zmęczenia na koniec każdego dnia, a jednocześnie satysfakcji z odbytych rozmów, obserwacji i ustrzelonych ujęć. W 2022 niby wszystko to było, ale skromniej. I nie mówimy tutaj o ogólnych odczuciach, ale o faktach. Na otwierającej wystawę konferencji prasowej przedstawiciel High End Society Stefan Dreischarf zaserwował dziennikarzom zwyczajową dawkę urzędowego optymizmu. O tym, że wystawa jest najlepsza, największa i najważniejsza – wiemy i nie dyskutujemy. Tyle że trochę za bardzo się rozpędził. Po pierwsze, zaprezentował slajd ze statystykami, który widzieliśmy już w 2019; nawet numer edycji się nie zmienił i pozostało 38. zamiast 39. Ale to jest szczegół techniczny, który można złożyć na karb roztargnienia lub zajmowania się znacznie istotniejszymi sprawami. Niepotrzebnie jednak brnął w temat, podkreślając rekordowe zainteresowanie i pełne obłożenie. Ściemniać wiarygodnie też trzeba umieć, a tym razem publicznie formułowane deklaracje były zbyt łatwe do zweryfikowania. Może gdyby ktoś był w M.O.C.-u po raz pierwszy, przyjąłby je na wiarę, ale bywalcy zauważyli, że kilka dużych sal w dobrych miejscach, w których zazwyczaj odbywały się prestiżowe prezentacje, zamieniono na zamknięte przestrzenie spotkań z dealerami. Przeważnie było w nich pusto, więc chodziło o zamaskowanie niewykorzystanego miejsca, a nie o rzeczywistą potrzebę.

Ten los spotkał na przykład duże pomieszczenie, zajmowane od lat przez moich ulubionych Koreańczyków z Silbatone – tych, którzy zamiast zachwalać swoje lampowe wzmacniacze, prezentowali zestawy głośnikowe Western Electric z lat 20. i 30. XX wieku i opowiadali o nich, nie mając w tym literalnie żadnego interesu, bo kolumny i tak nie były na sprzedaż. W tym roku w „ich” wielkiej sali hulał wiatr, to znaczy zamieniono ją na przestrzeń dealerską, potrzebną tam jak świni siodło. Kolejne duże pomieszczenie w bardzo dobrym miejscu stało się salą VIP dla honorowego gościa High Endu 2022 – Alana Parsonsa, mimo że wcześniej niczego takiego nie praktykowano. Ponadto dało się zauważyć, że niewynajętą powierzchnię jednej z hal na parterze oddzielono od reszty, tak żeby nie było widać pustego miejsca. Wreszcie – centrum prasowe z parteru przeniesiono piętro wyżej, do bardzo przestronnej i świetnie zlokalizowanej sali, która na poprzednich edycjach również była wynajmowana. Wszystko to są posunięcia zrozumiałe, chociażby ze względu na fakt, że w 2022 roku na High End praktycznie nie dojechali goście z Azji. Covidowe restrykcje – zwłaszcza obowiązkowa kwarantanna po powrocie – komplikowały wyprawę do Europy tak bardzo, że wystawcy z tamtego regionu rezygnowali. Organizator mógł o tym powiedzieć otwarcie i nikt nie uznałby tego za słabość imprezy. Zamiast tego postanowił nas uraczyć cukierkową wizją i kolejną porcją propagandy sukcesu. Niepotrzebnie. Sukcesem był bowiem sam fakt, że pomimo piętrzących się trudności i rekordu zakażeń, odnotowanego w Niemczech w marcu 2022, High End nie tylko się odbył, ale też zwyczajnie mógł się podobać.Prezentacji było tyle, że nie da się wspomnieć o większości z nich. Spośród pojawiających się co roku firm i produktów zawsze trzeba wybrać zaledwie ułamek tych, o których napisze się choćby jedno sensowne zdanie. Wiadomo, że łatwiej się przebić wystawcom zajmującym osobne, nieraz bardzo gustownie urządzone i zaadaptowane sale w atriach, niż tym na parterze, ale i tak większość się pomija. High End jest po prostu ogromny, a tegoroczne minimalne okrojenie niczego w tym względzie nie zmienia. Tę skalę i różnorodność trudno ogarnąć choćby pobieżnie. O szczegółowym opisie należy zapomnieć od razu. Można się natomiast pokusić o wyłapanie tendencji. Rysująca się najmocniej, a zarazem budząca spontaniczny sprzeciw polega na podnoszeniu cen. Powiedzmy to sobie wprost: niektórzy producenci kompletnie odlecieli. Sęk w tym, że owych „niektórych” zaczyna się robić niepokojąco wielu; a może po prostu bardziej rzucają się w oczy? Po drugim dniu zwiedzania kolumny wycenione na 200 tysięcy euro przestały na mnie robić wrażenie; podobnie jak wzmacniacze po 180 tysięcy. Ale kiedy – spoglądając rutynowo w cennik – widzę gramofon za 460 tysięcy dolarów, to zaczynam się zastanawiać, czy aby żyjemy na tej samej planecie. Bo 460 tysięcy dolarów to jakieś 2 mln zł. Za gramofon. Fakt, że z ramieniem, phono stage’em i transformatorem dopasowującym, ale to nadal abstrakcja.

A może po prostu przemawia przeze mnie niewystarczająca siła nabywcza i brak zrozumienia świata prawdziwego luksusu? Może; wolę jednak nieco bardziej przystępne propozycje, a tych, niestety, ubywa. Producenci potrafią z dnia na dzień zmienić cennik o 25-30%, nie zmieniając w urządzeniach nic albo dokonując korekt zaledwie kosmetycznych. Drożeją także modele serii podstawowych, podnosząc początkującym audiofilom barierę wejścia. Oczywiście, można wszystko zrzucić na inflację, ale to by było zbyt proste. Inflację bowiem producenci high-endu zaczęli wprowadzać, zanim się pojawiła, coraz śmielej serwując ceny strawne tylko dla bajecznie bogatych klientów z Azji. To właśnie oni rozpuścili high-endowe manufaktury, tolerując w zasadzie każdą swawolę. Bo skoro klient nie ma limitów, to dlaczego producenci mieliby je sobie narzucać? W końcu posiadanie urządzeń z najwyższej półki nie jest obowiązkowe i jeżeli kogoś nie stać, to nie musi kupować. Niby racja, co nie zmienia faktu, że część tego ciekawego rynku wystrzeliła się na orbitę okołoziemską i ani myśli wracać. I wielka szkoda, bo jakkolwiek byśmy nie utyskiwali, to prawda jest taka, że często te niedostępne high-endowe urządzenia potrafią pięknie grać muzykę. Gdyby tak nie było, nie byłoby się czym przejmować. Kiedy jednak przyzwyczailiśmy się do pięknego brzmienia w domu i chcielibyśmy od czasu do czasu coś zmienić lub poprawić, to koszt takiego przedsięwzięcia może przyprawić o zawrót głowy. Oczywiście jest jeszcze rynek wtórny, ale i on podąża śladami pierwotnego. Przyjdzie więc albo uzbroić się w cierpliwość, albo wzmocnić zasoby gotówkowe i mężnie stawić czoła coraz większym wyzwaniom. Niezależenie od opcji, skompletowanie bardzo wysokiej klasy systemu hi-fi stało się obecnie trudniejsze dla większości z nas. Druga tendencja to równość źródeł sygnału. Bardzo awansowały serwery. Luksusowe produkty Taiko, Aurendera czy wreszcie mojego ulubionego Wadaxa udowadniają, że nawet z plików można uzyskać rasowy dźwięk bardzo wysokiej jakości. W systemach z najwyższej półki grające komputery nie stoją już wstydliwie schowane za kotarą, ale dostają własną półkę na stoliku, obok wyrafinowanego gramofonu, magnetofonu szpulowego czy – paradoksalnie chyba najrzadziej – odtwarzacza CD. Biją źródła fizyczne łatwością obsługi, pojemnością pamięci i szybkością dostępu do utworów. Jakością dźwięku starają się dorównać i w pewnych aspektach im się to udaje. W innych pewnie nigdy się nie uda. Kto słuchał dobrze brzmiącego źródła analogowego, ten wie, że to inna jakość emocji. Trzecia obserwacja dotyczy obecności wystawców wcześniej albo niewidywanych, albo niezauważanych. Miłe zaskoczenie sprawiła mi liczna reprezentacja firm z Polski, ale zobaczyłem też nowe marki z innych krajów, które wcześniej nie wpadły mi w oko. Wygląda na to, że stali bywalcy, którzy zdecydowali się odpuścić edycję 2022, zrobili miejsce debiutantom – firmom, które już wcześniej radziły sobie całkiem nieźle, ale teraz zyskały sposobność wypłynięcia na szerokie wody. To cieszy i pokazuje, jak wiele ciekawego się dzieje poza mainstreamem i ile wciąż pozostaje do odkrycia. Na koniec dwie refleksje czysto subiektywne. Coraz bardziej podobają mi się producenci z Hiszpanii i Grecji. AlsyVox, Wadax, True Life Audio czy Ypsilon są ambitni i odważni. Ich kraje nie kojarzą się zwykle z high-endem, a lokalne rynki nie zapewniają wystarczającej chłonności. A jednak to właśnie stamtąd pochodzą zaawansowane projekty, które coraz śmielej przebijają się w Monachium, a ich walory brzmieniowe doceniają słuchacze na całym świecie. Oczywiście i tutaj mamy do czynienia z cenowymi abstrakcjami, niemniej na tle konkurencji propozycje południowców wydają się naprawdę ciekawe i zasługują na to, by traktować je z całą powagą. Niezmiennie natomiast zadziwia mnie brak przygotowania przez wystawców najprostszych informacji na temat prezentowanych systemów. Na palcach obu rąk dało się policzyć pokoje, z których można było zabrać spis prezentowanych urządzeń wraz z cenami i oznaczeniem nowości. Do rzadkości nie należały nawet stoiska, na których – poza urządzeniem – nie było żadnej, ale to dosłownie żadnej informacji.

Tak jakby wydrukowanie kilku danych, przewidywanej daty wprowadzenia do sprzedaży oraz ceny stanowiło wyzwanie ponad siły. A przecież High End jest w znacznej mierze imprezą branżową. W tym roku dla profesjonalistów przeznaczono dwa z czterech dni, właśnie po to, żeby stworzyć zwiedzającym lepszą okazję do zapoznania się z szeroką ofertą producentów. I nawet mimo to znakomitą większość wystawców przerosło przygotowanie jednej kartki z podstawowymi informacjami. Nie uważam za rozsądne ani celowe drukowanie pięknych katalogów na kredowym papierze, bo nie dosyć, że są ciężkie, to jeszcze źle się po nich pisze. Ale tzw. one pager ze zbiorem najważniejszych informacji byłby na wagę złota. Koszt druku jest minimalny, obciążenie dla środowiska naturalnego również, a ułatwienie pracy – nieocenione. Cały czas mam nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieni. Chwalę tych, którzy się przygotowali, innym sugeruję, że warto o tym pomyśleć, ale idzie to jak po grudzie. Może przynajmniej na Audio Show coś się w tym względzie poprawi. Nigdy nie należy tracić nadziei. Jeżeli chodzi o podsumowania, to z grubsza by było na tyle. Teraz zapraszam na fotoreportaż, a tych, którzy jeszcze na High Endzie nie byli, zachęcam do wycieczki. Na pewno nie będziecie się nudzić.


008 033 Hifi 7 8 2022 002

 

Gościem honorowym High Endu 2022
był Alan Parsons – znakomity inżynier
dźwięku („Abbey Road” The Beatles,
„The Dark Side of The Moon” Pink Floyd)
i współzałożyciel zespołu
Alan Parsons Project.

 



008 033 Hifi 7 8 2022 003

 

Kore – nowy flagowiec DALI. Wszystko, co najlepsze, ale bez wchodzenia w kosmiczne technologie i stratosferyczne ceny. 80000 euro za parę to nadal nietanio, ale kolumny są bardzo dobrze zestrojone i gruntownie przemyślane. Piorunujące wrażenie robi stabilność stereofonii. Specjalnie usiadłem w najgorszym miejscu – 45 stopni poza osią główną – a i tak źródła pozorne były idealnie lokalizowane i czytelne. Taki poziom na samym początku wystawy zaostrza apetyt i sprawia, że wymagania rosną.

 



008 033 Hifi 7 8 2022 004

 

Jeden z dwóch 29-cm wooferów DALI Kore.
Wielki i ciężki, co widać po minie prezentera

 



008 033 Hifi 7 8 2022 002

 

Western Electric we współczesnej odsłonie pokazało prototypowe kolumny ze średniotonowym modułem AMT 777. Przetwornik pracuje w obudowie wykonywanej techniką druku przestrzennego, a celem konstrukcji jest równomierne rozpraszanie pełnego spektrum częstotliwości w szerokim zakresie +/- 90 stopni. Dzięki temu, aby odbierać dźwięk o optymalnym nasyceniu składowymi, nie trzeba będzie siedzieć w sweet spocie. Przetwornik ma pokrywać spektrum 150 Hz – 2 kHz, a impedancja wyniesie 6 omów. Bonus to wysoka efektywność, sięgająca 100 dB/W. Dźwięk na prezentacji był jeszcze lekko szorstkawy, ale to zapewne kwestia ostatecznego strojenia. Kolumny mają być gotowe pod koniec roku 2022. Ceny na razie nie podano.

 



008 033 Hifi 7 8 2022 002

 

Koreańska firma Rose specjalizuje się w streamerach, ale od niedawna ofertę uzupełnia zintegrowany wzmacniacz RA180. Poza ciekawym wzornictwem, przypominającym połączenie Nagry z odsłoniętym mechanizmem zegarkowym, charakteryzują go dwa rzadko spotykane rozwiązania techniczne. Stopień końcowy pracuje, co prawda, w popularnej klasie D, ale zamiast krzemowych zastosowano w nim tranzystory FET z azotku galu (GaN). Producent podkreśla, że ta technologia pozwala uzyskać bardzo krótkie czasy przełączania, dzięki czemu dźwięk jest tak płynny i harmonijny, że bardziej przypomina klasę A niż to, co zwykle kojarzymy z D. Ponadto w każdym kanale pracują faktycznie dwa monobloki. Można je zmostkować przełącznikiem na tylnej ściance i dostarczyć kolumnom moc, która wzrasta do 400 W na kanał. Należy jedynie pamiętać, że w takiej konfiguracji powinny być 8-omowe. W wyposażeniu, oprócz trzech liniowych wejść RCA i jednego XLR, znalazł się zaawansowany phono stage MM/MC z możliwością dopasowania krzywej korekcji. Wszystko to za relatywnie przystępną cenę 6000 euro. Do RA180 można dokupić któryś z firmowych streamerów: RS201 za 2199 euro, RS250 za 2499 euro albo RS150 za 4399 euro.

 



008 033 Hifi 7 8 2022 002

 

Urządzenia amerykańskiej firmy ΩMA, czyli Oswalds Mill Audio, należały do tych, których ceny mroziły krew w żyłach. Monitory The Museum Speaker kosztują 119000, wzmacniacz Special K – 165600, a gramofon K3 – 460000; wszystko w dolarach. A to i tak oferta specjalna na wystawę. O ile drożej jest bez promocji, lepiej nie pytać.

 



008 033 Hifi 7 8 2022 002

 

Monitory ΩMA The Museum Speaker powstały w 2021 roku na potrzeby wystawy Anthem, organizowanej w nowojorskim Muzeum Guggenheima. Obudowy wykonano z pozyskiwanego w Pensylwanii jesionu, poddawanego obróbce termicznej, zmieniającej strukturę drewna. Czterodrożny układ składa się z dwóch 15-calowych wooferów oraz współosiowego średnio-wysokotonowego modułu kompresyjnego, umieszczonego w drewnianej tubie o kształcie stadionu. Dzięki efektywności 100 dB/1 W oraz impedancji nominalnej 8 omów monitory powinny stanowić łatwe obciążenie nawet dla słabowitych lampowców. Zwłaszcza że konstrukcja jest półaktywna – dolny woofer jest zasilany własnym wzmacniaczem. Jak zapewnia właściciel firmy – Jonathan Weiss – The Museum Speaker potrafią osiągać koncertowe poziomy głośności, nie generując żadnych zniekształceń, a ich użytkowanie w domu przypomina posiadanie na własnym podjeździe bolidu Formuły 1.

 




Jacek Kłos
07-08/2022 Hi-Fi i Muzyka