HFM

artykulylista3

 

Jerzy Połomski

068 073 Hifi 01 2023 015
Zaistnieć jest bardzo łatwo. O wiele trudniej natomiast utrzymać powodzenie. Śpiewanie zawsze sprawiało mi niesłychaną satysfakcję. Publiczność przyjmowała mnie tak gorąco, że nie mogłem zejść z estrady. Teraz wiem, że nie stanowię nowości dla publiczności, ale mam uskładany kapitał sympatii, który procentuje. Mnie nie odbiera się w związku z jednym szlagierem. Na mnie pracują lata. Jestem przypisany do swojego pokolenia i wobec niego czuję odpowiedzialność.
(z wywiadu Jerzego Połomskiego dla „Wiadomości Gminnych” Białej Podlaskiej, kwiecień 2015)



Otoczył dyskrecją własny życiorys. Nie skorzystał z kilku propozycji wydania książki wspomnieniowej. Nie obruszał się na plotki na swój temat i nie wdawał w polemiki, co najwyżej śmiał się w duchu z kłamstw i niedorzeczności. 61 z 89 lat życia spędził na estradzie. Był skarbnicą wiedzy, doświadczeń i obserwacji dotyczących historii polskiej piosenki. W trakcie tysięcy występów w kraju i za granicą, dzieląc garderobę z innymi artystami w czasie tras koncertowych, w studiach nagraniowych widział i słyszał niejedno, lecz w udzielanych wywiadach pozostawał nad wyraz powściągliwy. Czasem wymknęło mu się słowo, pół zdania, szczegół wychodzący poza informacje zwykle podawane na jego temat. Rozwijając te bezcenne zalążki wiedzy, spróbujmy opowiedzieć o piosenkarzu i jego czasach.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Architekt swojego życia
Urodzony 18 września 1933 roku w Radomiu Jerzy Pająk (tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko) od dziecka lubił śpiewać, a najbardziej fascynował go pogłos podbijający dźwięk w podcieniach bramy kamienicy, w której mieszkał z rodzicami, siostrą i bratem. Rodzina utrzymywała się z jednej pensji ojca, skromnego urzędnika, więc kiedy tuż po wojnie chłopiec zapytał o możliwość kupna pianina i lekcje muzyki, spotkał się z odmową. Rodzice uważali, że powinien wiązać swoją przyszłość z zawodem, który da mu stały, przyzwoity dochód. Po latach, na spotkaniach z młodą publicznością, doradzał z uśmiechem: „Przy wyborze zawodu nie dajcie się sugerować rodzinie!”.
Po szkole podstawowej został zapisany do gimnazjum handlowego, renomowanej radomskiej szkoły, upaństwowionej po wojnie. Naukę w pierwszej klasie musiał przerwać przez poważne problemy ze zdrowiem (ostre zapalenie stawów), a potem przeniósł się do technikum budowlanego. Ta szkoła zapewniała solidną profesję, ale Jerzy, który oprócz dobrego słuchu przejawiał zdolności plastyczne, miał nadzieję, że po maturze pójdzie na studia architektoniczne. Okazało się, że w szkole prężnie działa chór (istnieje do dziś, przez lata prowadził go kolega z klasy Połomskiego) i chłopak stał się jednym z jego najlepszych śpiewaków.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Egzamin wstępny na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej zdał, jednak nie znalazł się w gronie przyjętych; zabrakło mu kilku punktów, akurat tylu, ile dostałby za pochodzenie robotnicze lub chłopskie albo za przynależność do Związku Młodzieży Polskiej – przypomnijmy: jest rok 1952, szczyt stalinizmu. Religijni rodzice Połomskiego (w dodatku brat matki był księdzem) nie wyobrażali sobie syna jako zetempowca w czerwonym krawacie.
Postanowił podejść do egzaminu na architekturę ponownie za rok, a tymczasem podjął pracę w wyuczonym zawodzie, jako kosztorysant projektów budowlanych w Miejskim Zarządzie Instalacji Sanitarnych w Radomiu. I obmyślał plan B. W owych czasach można było zdawać egzaminy tylko na jedną uczelnię w danym roku akademickim. Wyjątek stanowiły szkoły artystyczne; tam egzaminy były miesiąc wcześniej, a nieprzyjęci mogli dalej szturmować „zwykłe” uczelnie. Połomski miałby więc dwie szanse zostania studentem i uniknięcia poboru do wojska, czego się bardzo obawiał.
Zapisał się na kurs przygotowawczy do stołecznej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Pod prysznicami
Absolwent budowlanki, kosztorysant instalacji sanitarnych na studiach aktorskich? Może nie jest to częsty przypadek, ale nie powinien dziwić. Wojciech Pokora ukończył technikum budowy silników samolotowych i przez pewien czas pracował w Fabryce Samochodów Osobowych. Bogdan Łazuka uczęszczał do technikum budowlanego, lecz go nie ukończył i pracował w przykopalnianej sortowni węgla. Z młodszego pokolenia – Marcin Dorociński to absolwent technikum mechanicznego.
Los sprzyjał predyspozycjom i zainteresowaniom Jerzego. Oto właśnie w 1953 otwarto nowy fakultet PWST – Wydział Estradowy i, nota bene, rok po opuszczeniu przez Połomskiego murów uczelni wydział zamknięto, a elementy programu studiów włączono do sylabusa wydziału dramatycznego.
W 1953 roku przez egzamin wstępny na Wydział Estradowy przebrnęło 26 osób. Do dyplomu dotrwało ich 14, wśród nich: Marian Jonkajtys (1931-2004) – aktor, reżyser, poeta, rzeźbiarz, założyciel warszawskiego Teatru Rampa oraz Zygmunt Molik (1931-2010) – aktor Teatru Laboratorium Grotowskiego, teoretyk teatru, twórca metody treningu głosowego „Głos i ciało”. Molik, o trzy lata starszy od Połomskiego, chętnie służył koledze wsparciem; użyczał noclegu, gdy ten stracił miejsce w akademiku, pomagał w szlifowaniu rytmicznego podawania tekstu. Wykładowcami Połomskiego były takie gwiazdy polskiej sceny i estrady, jak Leon Schiller, Irena Kwiatkowska, Aleksander Bardini, Stanisława Perzanowska czy Ludwik Sempolński, który po kilkunastu latach uzna Jerzego za swoją największą chlubę pedagogiczną. Adeptom poszerzano horyzonty estetyczne takimi przedmiotami, jak literatura powszechna i historia sztuki. Nawiasem mówiąc, pociąg do czytania i do otaczania się pięknymi przedmiotami pozostały Połomskiemu do końca życia.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Program zajęć w Szkole Teatralnej był ambitny i napięty. Po pierwszych dwóch latach studenci zdawali egzaminy ze wszystkich przedmiotów teoretycznych, na III i IV roku opracowywali swoje role w dwóch spektaklach dyplomowych: farsie muzycznej i programie o charakterze rewiowej składanki; na zakończenie studiów bronili pracy magisterskiej, analizującej pracę nad wybraną rolą.
Obserwując możliwości fizyczne i wokalne oraz usposobienie studenta Jerzego Pająka, profesor Sempoliński uznał, że w teatrze dramatycznym zasiliłby grono średniaków, natomiast w dziedzinie piosenki reprezentowałby poziom ponadprzeciętny. Idąc za opinią autorytetu, świeży absolwent zatrudnił się w warszawskim Teatrze Syrena-Buffo, kontynuującym tradycję przedwojennych teatrów rewiowych. Powierzane zadania aktorskie (np. interpretacja piosenki „Lody, lody”) nie wzbudzały entuzjazmu młodzieńca. Wytrzymał tam dwa sezony, a i to z przerwami, jako że zmagał się z nawrotem zapalenia stawów (efekt nielegalnego nocowania w akademiku, w łazience, obok pryszniców). Potem postanowił być wolnym strzelcem, ale już tylko na estradzie.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Drugi plan B
Swój drugi życiowy plan B realizował długofalowo. Nieformalny profesjonalny debiut miał miejsce niejako pod osłoną nocy, dosłownie w klubie nocnym Restauracja Kongresowa w istniejącym od kilku lat Pałacu Kultury i Nauki. Studentom nie wolno było samowolnie występować, lecz student Jerzy uznał, że w elitarnym nocnym lokalu nie grozi mu spotkanie szkolnych pedagogów. Przez dwa tygodnie zastępował chorą angielską piosenkarkę Jeanne Johnstone. To, swoją drogą, ciekawa postać, jedna z kilku wokalistek (oprócz Elizabeth Charles i Carmen Moreno) o cudzoziemskich korzeniach, którym, zważywszy ich status, wolno było przemycać repertuar jazzowy do ówczesnego krajowego życia muzycznego, spętanego doktryną socrealizmu. Jeanne Johnstone-Schiele była żoną Tadeusza Schiele, polskiego lotnika, uczestnika bitwy o Anglię; sama walczyła w batalionach kobiecych RAF. Po wojnie przyjechała za mężem do Polski, występowała z zespołami dixielandowymi, a na początku lat 60. XX wieku wróciła do Anglii.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Występującemu przed specyficzną publicznością w restauracji „zastępczemu” wokaliście zależało na braku rozgłosu, lecz w tym trybie nie mógł pracować dalej. Żeby dostawać propozycje występów, musiał mieć znane nazwisko, a rozpropagować mógł je najlepiej na antenie radiowej (telewizja polska dopiero raczkowała). I wtedy Sempoliński udzielił mu kolejnej bezcennej rady – aby przybrać nowe nazwisko, nazwisko sceniczne. Pająk stał się Połomskim. Nowe nazwisko nie budziło skojarzeń z niczym i nikim. Było łatwe do wymówienia, przyjemnie brzmiące. Po latach, przeglądając w poczekalni u dentysty rubrykę ze śmiesznymi cytatami z zeszytów szkolnych, Połomski przeczytał o „Uniwersale Połomskiego”. Kościuszko by tego lepiej nie wymyślił.
Pod przybranym nazwiskiem, jeszcze na ostatnim roku studiów, Połomski dokonał swego pierwszego nagrania radiowego, z orkiestrą Edwarda Czernego. To „Piosenka dla nieznajomej”, uroczy slow-fox Jerzego Haralda, z tekstem Zbigniewa Kaszkura i Zbigniewa Zaperta; nagranie, tak jak mnóstwo innych piosenek Połomskiego, dostępne na portalu YouTube.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Tenor, baryton
Truizm: piosenkarz musi mieć dobrze postawiony, nośny głos o ciekawej barwie i rozległej skali. Musi zsynchronizować oddech z frazą muzyczną. Musi mieć oczywiście dobry słuch i poczucie rytmu. Musi dobrać środki wyrazu do charakteru wykonywanej piosenki. Trzeba zatem mieć określone predyspozycje fizyczne i psychiczne, które można i trzeba rozwijać odpowiednimi ćwiczeniami i reżimem higieny głosu. Ale – na początku – jest predyspozycja, zdolność i talent.
Połomski żałował, że w czasach szkoły podstawowej i średniej nie dane mu było odbyć regularnej edukacji muzycznej, z nauką gry na instrumencie, z teorią i historią muzyki. Twierdził, że piosenkarz powinien umieć skomponować dla siebie utwór; dobrze byłoby, gdyby i tekst potrafił stworzyć. Po przyjęciu do szkoły teatralnej postanowił podjąć równolegle naukę w Państwowej Szkole Muzycznej nr 2 przy ulicy Szpitalnej. Tamtejszy guru wokalistyki, czyli prof. Wiktor Brégy, zawyrokował: „Taki ładny, mały głosik. Co my z nim będziemy robić?”. Uznał kandydata za tenora, ale nie widział w nim potencjału operowego. I z perspektywy czasu Połomski się cieszy, że kształtowanie jego głosu nie poszło w klasycznie tenorowym kierunku. W szkole teatralnej emisji głosu uczyła go znana przedwojenna primadonna Maria Mokrzycka, która uznała go za barytona lirycznego. Dzięki niej zbudował solidny fundament pod gmach swojej sztuki wokalnej. Parter tego gmachu wzniósł we współpracy z Wandą Wermińską, również sławną diwą (młodszą o pokolenie od Mokrzyckiej), która, oprócz solistów scen operowych, przyjmowała pod swoje skrzydła piosenkarzy. Udzielała lekcji m.in. Irenie Santor, Ludmile Jakubczak i Maryli Rodowicz. Głos Połomskiego, ustawiony przez obie specjalistki, zaopatrzony zapewne również w zestaw zaleceń i porad, wiernie służył właścicielowi jako perfekcyjne narzędzie aż po kres jego dni. Zawiódł go słuch, zawiodła pamięć, ale głos trwał.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Wermińska oceniła: „Jerzy Połomski oprócz pięknego głosu ma wspaniale opanowaną technikę, dużą skalę i bogate wnętrze aktorskie”. Ten ostatni składnik kunsztu wokalnego zawdzięczał studiom w szkole teatralnej. Umiał dostosować ruch po scenie, gestykulację, mimikę, siłę głosu i niuanse emisji (śmiech, szept, krzyk, szloch etc.) do treści literackiej przekazu wokalnego.
Poznał zapis nutowy i podstawy gry na fortepianie – tak, by umieć zagrać sobie melodię opracowywanej piosenki. Z czasem dorobił się pianina (a nawet dwóch; pierwsze z nich, nagroda za występy w NRD, zostało, niestety, przywłaszczone przez tamtejszą tłumaczkę, która miała je tylko przechować). Mógł się spotykać w domu z kompozytorami i akompaniatorami.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Kostium na życie
„W moim życiu wszystko wiruje wokół piosenki” – wyznał w wywiadzie dla „Kuriera Polskiego” (15 stycznia 1972). Piosenka była dla niego źródłem utrzymania. Była spoiwem środowiska, w którym się obracał. Piosenka określała granice świata, wewnętrznego i zewnętrznego. Ale i uniwersum piosenki miało ograniczenia, a wyznaczał je głos, cechy głosu piosenkarza. Połomski mówił: „Byłem zawsze liryczno-sentymentalno-dramatyczny”. Miał głos czuły, ciepły, jasny. Sam określał to głosem amanta. Takiego amanta, uwodzącego głosem, wyobrażali sobie słuchacze (w większości – słuchaczki) radiowych audycji muzycznych. Ale sam Połomski w początkach kariery zawodowej, patrząc w lustro, nie widział amanta. Niski, drobny, o szczupłej twarzy z nieproporcjonalnie wydatnymi policzkami (porównywał je do worków, w których chomik chowa zapasy). Do tego – przerzedzona czupryna, coraz wyższe czoło, coraz wydatniejsze zakola. Radiosłuchaczom to nie przeszkadzało, ale widzowie na coraz częstszych występach Połomskiego mogli czuć dysonans, a przynajmniej on tak uważał. Dążył do spójności przekazu piosenkarskiego z emploi piosenkarza; znikające włosy dodawały mu lat i ujmowały wdzięku, a poniekąd wiarygodności amanta. A wiarygodność w etyce artystycznej Połomskiego była najwyższym zobowiązaniem wobec publiczności. Dlatego spróbował peruki – i był to strzał w dziesiątkę. Przystojny, energiczny, ubierający się stosownie do młodego wieku – modnie, lecz bez ekstrawagancji, elegancko, lecz bez przepychu. Słowem: wszystko w dobrym tonie.
Kostium przywdziany na estradę właściwie naturalnie wyrastał z jego osobowości. Nie musiał się przebierać za kogoś innego, udawać, napinać się, zmuszać do czegoś. Stworzona na początku lat 60. XX wieku kreacja przetrwała bez większych zmian do końca kariery.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Nie chciał opuszczać starannie urządzonej strefy komfortu. Czy nie kusiło go wystąpienie w teatrze, w dużej roli, gdzie mógłby wykorzystać całą wiedzę ze studiów aktorskich? Twierdził, że nie. Właściwie raz otrzymał taką propozycję: zagrania tytułowej roli w sztuce „Achilles i panny” Artura Marii Swinarskiego. Propozycja (początek lat 70. XX wieku) wyszła od Danuty Baduszkowej, a Połomski wietrzył tu pewien podstęp. Podejrzewał, że jego znane nazwisko ma przyciągnąć widzów. Zapoznał się ze sztuką i utwierdził w przekonaniu, że to absolutnie nie dla niego; satyryczny ton, skąpe kostiumy stylizowane na greckie tuniki, loczki jak u antycznych posągów, makijaż, atmosfera erotycznej dezynwoltury – to wszystko bardzo kłóciło się z tym „ja” estradowo-życiowym, które pieczołowicie kultywował. Odmówił Baduszkowej.
A oto hipoteza, jak było naprawdę. Baduszkowa, jako dyrektorka Teatru Muzycznego w Gdyni, nie zamierzała raczej wystawiać sztuki Swinarskiego, lecz… musical napisany na jej podstawie – „Achilles i miłość”, z muzyką Marka Sarta i librettem Jonasza Kofty i Michała Sprusińskiego. Prawdopodobnie dostrzegła w Połomskim idealnego wykonawcę ze względu na jego warunki fizyczne (szczupła sylwetka, młody wygląd), przygotowanie aktorskie (jak również choreograficzne), wyniesione ze studiów, i umiejętności wokalne. To mogła być dla piosenkarza wielka przygoda, wyzwanie, okazja do sprawdzenia się w czymś nowym i wartościowym. Przecież kilkanaście lat wcześniej ubolewał, że Teatr Syrena-Buffo nie pozwolił mu pokazać pełni możliwości. Szkoda, że odmówił Baduszkowej. Ale… Baduszkowa ostatecznie nie wystawiła tego musicalu. Nie wiadomo, dlaczego: czy ze względów organizacyjnych, czy nie znalazła odpowiedniego odtwórcy głównej roli. Ostatecznie musical Sarta miał premierę w Poznaniu w 1977 roku (jako Achilles wystąpił Lech Łotocki).
Na informacje o życiu prywatnym Połomski nakładał embargo. Nie ożenił się. Był, według dzisiejszej nomenklatury, incelem, pozbawionym jednakże pierwiastka mizoginii i mizantropii. Wyjaśniał: „Nigdy nie trafiła mnie strzała Amora aż tak, żebym zamknął oczy”. Cenił sobie niezależność, spokój, bezpieczeństwo. Chorowity w dzieciństwie, usłyszał od matki, że nie jest mu pisane życie rodzinne, pełne obowiązków i stresu. Kobiety cenił za intelekt, dowcip i złośliwość – te cechy, jego zdaniem, składają się na urodę pań. Rozbuchana obecność seksu w kulturze masowej degustowała go. Jako przykład tego zgubnego zjawiska podawał serial „Dynastia”, w którym „wszyscy się krzyżują przez wszystkie pokolenia”. Namiastkę życia rodzinnego znajdował w domu brata. Miał dobry kontakt z jego dziećmi.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Jego piosenki
W rozmowie z tygodnikiem „Panorama” (14 lutego 1971) stwierdził: „Chciałbym uniknąć piosenek, które nic po sobie nie pozostawiają”. Tak mówi piosenkarz, który może przebierać w repertuarze. Nie każdy, nie zawsze ma ten luksus. W początkach kariery Połomski też był skazany na repertuar ordynowany mu przez Redakcję Muzyczną Polskiego Radia. Kierował nią Władysław Szpilman, arbitralnie przydzielający konkretnym wykonawcom piosenki zakwalifikowane przez komisję repertuarową do nagrania. Kiedy Połomski, po kilku latach potulności, odrzucił jedną z propozycji, Szpilman mu to zapamiętał i przez prawie trzy lata Radio nie zapraszało „buntownika” do współpracy. Dobrze się stało, że coraz popularniejszy artysta mógł to sobie powetować koncertami w kraju i za granicą. Połomskiemu zależało na piosenkach, z których mógł uczynić minimonodramy wokalno-aktorskie. Kompozytorzy i tekściarze, wiedząc, że ich utwory trafią w najlepsze ręce, zaczęli sami je przynosić. Z połączenia sił świetnych twórców i wymarzonego odtwórcy rodziły się arcydzieła polskiej piosenki.
Za przełom, przebój otwierający nowy, najszlachetniejszy etap kariery, uważał Połomski „Co mówi wiatr” (1962). Kompozytorem tej piosenki jest… Piotr Czajkowski. Znany motyw baletu „Jezioro łabędzie” został wspaniale zaaranżowany przez jazzmana Andrzeja Mundkowskiego, a słowa napisał Zbigniew Stawecki. Połomski śpiewa bardzo intymnie, na granicy szeptu, jakby opowiadał sen. Na szczyty delikatności, wzruszającego zawstydzenia wznosi się w piosence „Moja miła, moja cicha, moja śliczna”. Tandem jej twórców odwiedził go w mieszkaniu, aby osobiście zaprezentować niezwykły walc-wyznanie miłości. Na fortepianie zagrała Alina Piechowska – która później, stety lub niestety, wyjechała na podyplomowe studia kompozytorskie w Paryżu u sławnej Nadii Boulanger i tam już została, poświęcając się muzyce poważnej. Autorem słów był Ireneusz Iredyński, zdolny pisarz o „chuligańskim” życiorysie, nad czym Połomski niezmiernie ubolewał.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Utwór „Daj” (muzyka: Jerzy Andrzej Marek, słowa: Adam Kreczmar) po premierze na festiwalu w Opolu w 1967 roku uznano za pierwszy piosenkowy erotyk. Połomski przez rok podchodził do tego projektu jak do jeża, niepewny, jak publiczność przyjmie żarliwą prośbę o miłość we wszystkich wymiarach, także tym najgoręcej cielesnym. Niezwykła była inspiracja Kreczmara – wiersz Jana Kochanowskiego „Do dziewki”, z którego cytat stał się incipitem tekstu. Zachowało się filmowe nagranie opolskiego prawykonania – 34-letni wokalista wchodzi na estradę jakby spięty, zdyszany, przejęty deklaracją, jaką zaraz śpiewnie wygłosi pod adresem wyimaginowanej kobiety. Powaga na twarzy i hymniczny patos kryją nieśmiałość i niepewność. Wzburzonemu głosowi towarzyszy odpowiednia gestykulacja – wzniesiona zaciśnięta dłoń. Przy każdym oglądaniu tego filmiku ciarki przechodzą po plecach.
Połomski sięgał również po piosenki zagraniczne i, trzeba przyznać, dobrze sobie radził np. z wymową angielską („House of the Rising Sun”) czy francuską („Formidable” Aznavoura), lecz najczęściej śpiewał spolszczone teksty. W niezapomniany sposób zinterpretował pacyfistyczną balladę „Róża była czerwona” z repertuaru Gerry’ego Wolffa, piosenkę „Wesele” ormiańskiego kompozytora Arno Babadżaniana czy „Arlekina” Bułgara Emila Dymitrowa – później pierwszy wielki przebój Ałły Pugaczowej.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Stałymi punktami programu jego recitali były utwory przedwojenne – tego domagało się starsze pokolenie publiczności. Kiedy sam wkroczył w jesień życia, jego wokalnym credo stała się piosenka „Moja młodość” Seweryna Krajewskiego i Agnieszki Osieckiej. Prawdopodobnie ostatnim premierowym utworem nagranym przez Połomskiego była kompozycja Marcina Nierubca z tekstem Jacka Cygana „Czas nas zmienia” (2007). Młodzi artyści (np. Anna Wyszkoni) zapraszali go do zaśpiewania w duecie. Zespół „Big Cyc” wspólnie z nim nagrał nową, dekonstrukcjonistyczną wersję największego przeboju Pana Jerzego, czyli „Cała sala śpiewa z nami”. I chyba Połomski żałował tego kroku, bo po raz pierwszy w życiu użył w wywiadzie (telewizyjnym) brzydkiego słowa: „(…) przykład, że człowiek nie jest dla wszystkich i że dostanie po dupie”.
Żałował też paru straconych okazji na wielki przebój. Zlekceważył potencjał tkwiący w „Jej portrecie”, gdy melodię zagrał mu kompozytor Włodzimierz Nahorny (utwór trafił potem do Bogusława Meca). A „Niech żyje bal”… Tę piosenkę dostał Połomski od Agnieszki Osieckiej (muzykę skomponował Seweryn Krajewski). Śpiewał ją w trakcie pobytu w USA, a kiedy wrócił do kraju w 1984 roku, okazało się, że Osiecka podarowała piosenkę Maryli Rodowicz, która wyjeżdżała na zagraniczny festiwal. Dla Rodowicz Osiecka usunęła jedną linijkę tekstu, swoistą dedykację dla Połomskiego: „Jurek, ogórek, kiełbasa i sznurek”.
Głos demoludów, głos Polonii, głos patrioty


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Koncerty w kraju nie przynosiły kokosów. Ministerstwo kultury ustalało sztywną, niską stawkę za występ, więc artyści ruszali w mordercze tury od miasta do miasta. Jak to wyglądało w przypadku Połomskiego, wiemy dzięki informacjom zespołu Breakwater, szczecińskiej formacji jazzowej, która (aby zarobić na instrumenty) akompaniowała Panu Jerzemu w latach 1979-1982, w kraju i za granicą. Otóż w Polsce planowano zawsze dwie trasy koncertowe w miesiącu, po pięć dni, po dwa występy dziennie. Dzięki prawie 20-letniemu ciułaniu honorariów za koncerty, audycje radiowe i telewizyjne oraz nagrania płytowe, Połomski dorobił się stumetrowego mieszkania w Warszawie przy ulicy Narbutta. Dzięki popularności mógł czasem kupić deficytowe towary spod lady. W Polsce nie czuł się gwiazdą. W ZSRR miał taki status i idące za tym wysokie honoraria. Połomski, programowo nieinteresujący się polityką, przyjmował realia PRL-u za oczywistość. Nie wyobrażał sobie, że może być inaczej. Nie odczuwał też zbytnio kagańca cenzury czy trudności z podróżowaniem. Oczy na okrucieństwo systemu otworzyły mu się po lekturze „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna (przemycił książkę z USA, pożyczał znajomym). Wstrząsnęło też nim spotkanie z transportem więźniów na jednym z dworców w ZSRR.
Nie działał w opozycji, nie śpiewał piosenek politycznych. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego udało mu się wyjechać z grupą artystów na zakontraktowane koncerty. Nie wrócił do kraju w zaplanowanym terminie; został w Stanach do momentu zniesienia stanu wojennego (zarabiał występami w klubach polonijnych). Przemiany społeczno-ekonomiczne lat 90., inwazja młodych piosenkarzy i zespołów rockowych – te zjawiska nie ułatwiały mu funkcjonowania na rynku muzyki pop. Mimo wszystko nie narzekał. Był urodzonym optymistą. Przełączył się na tryb oszczędnościowy: śpiewał w małych salach, z towarzyszeniem pianisty (niezawodny Janusz Sent) lub nagranego podkładu instrumentalnego. Wiedział, że ma trudny zawód, że sukcesy przychodzą rzadko, falami. Odmawiał udziału w reklamach. Działał na rzecz środowiska estradowego. Był założycielem i wiceprezesem Stowarzyszenia Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych SAWP. Swoim śpiewem wspierał imprezy charytatywne na rzecz ludzi i zwierząt. Często pomagał spontanicznie – choćby wrzucając pieniądze do kapelusza ulicznego grajka.


068 073 Hifi 01 2023 001

 

Finał
Można rzec, że wyreżyserował koniec swojego życia. Zrobił to po swojemu, jak w tytule słynnej piosenki „My Way”, którą śpiewał w dwóch polskich wersjach tekstowych – Osieckiej i Młynarskiego. Zawczasu zarezerwował sobie miejsce w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie i tam spędził ostatnie miesiące życia. Tylko pozazdrościć komuś, kto ma prawo tak podsumować ziemski żywot: „Całe życie robiłem to, co lubiłem, i to największa nagroda. Żałuję tylko, że w dużej części odeszli ci, których kochałem, którzy pisali mi teksty i komponowali. Teraz tworzy się już inną muzykę, która tak naprawę nie bardzo mnie wyraża (...). Dużo przeżyłem, ale nie delektuję się tym. Nigdy nie pisałem żadnych dzienników, nie wyraziłem zgody na biografię, bo uważam, że piosenkarz istnieje jedynie wtedy, gdy śpiewa dla swojego pokolenia. Nic nie można robić na siłę, nie zamierzam udawać i próbować przypodobać się komukolwiek. Najważniejsza jest autentyczność”.
Zmarł 14 listopada 2022 roku. Został pochowany w Warszawie – przybranym mieście rodzinnym, o którym chętnie śpiewał i którego przemiany architektoniczne wciąż śledził – na Starych Powązkach, w Alei Zasłużonych. Ceremonia miała charakter państwowy, a to oznacza udział asysty wojskowej. I tak oto piosenkarza, który swoim pacyfizmem i kategorią D wybronił się przed śpiewaniem na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, żegnały mundury, karabiny i capstrzyk.


Hanna Milewska

01/2023 Hi-Fi i Muzyka