HFM

artykulylista3

 

Nieporozumienie

dystopia ge548f24ab 1280
Cykl wstępniaków pod zbiorczym tytułem „Muzyczny survival” traktował o tym, co będzie, jak niczego nie będzie. Zawierał też wskazówki dla przyszłych prepersów, którzy bez muzyki i gadki z głośnika padną szybciej niż z braku kalorii. Spotkał się z oddźwiękiem, który autora powinien cieszyć, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że coś poszło nie tak.

Jeżeli ktoś nie czytał, to polecam e-wydania i naszą stronę www – teksty są dostępne. Leniwym pokrótce wyjaśnię, o co chodzi. Słyszy się powszechnie, że nadciąga apokalipsa. Na razie zabrakło cukru, co dentyści odebrali z niepokojem. Krążyły plotki, że podobnie stanie się z mlekiem, ale na razie jest ciągle tańsze od benzyny, choć dobry ser wkrótce będzie na wagę srebra, co z kolei powinno ucieszyć krowy. Jakoś się mimo wszystko wyżywimy, bo specjaliści od planowania przyszłości dostrzegli szansę w robactwie. Jedna trzecia świata chrupie koniki polne ze smakiem, więc nie ma co wybrzydzać. Natomiast każde dziecko, niechby nawet z leśnych ostępów Bieszczad wie, że problem będzie z prądem i wcale nie chodzi tu o słynnego „Ducha puszczy”, tylko o ten, co potrafi kopnąć, jak się wsadzi dwa gwoździe w gniazdko. Wówczas zamilkną elektrostaty, lampowce, streamery i top-loadery. Zaniemówi też większość stacji radiowych, które mogłyby nadawać kolejne hiobowe wieści. Co jeszcze – zachęcam do lektury, bo nie chcę się powtarzać. Podobnie jak nie wymienię większości porad, oprócz jednej. Wywołała sporo cierpkich komentarzy, łącznie z podejrzeniem, że dopadła mnie starcza głuchota.

Poleciłem dwa radyjka na baterie: Panasonica i Eltrę, w cenie około 60-100 zł. Oba ze względu na poręczność, dostęp do zasilania i działanie w trudnych okolicznościach. Ostatni warunek w prei postapokaliptycznych realiach wydaje się kluczowy, zwłaszcza gdy chodzi o zakresy odbieranych fal. Obecnie wędkarskie radyjko, które działa na długich, średnich, krótkich w pełnym paśmie i ultrakrótkich to wielka rzadkość. Polecam przestudiować dane techniczne tego, co jest na rynku; mnie to zajęło kilka wieczorów. Jeżeli dodamy do tego zasilanie na najpopularniejsze paluszki – bo te jakoś znajdziemy, a wynalazki w rodzaju R14 są już teraz trudne do zdobycia – to niewykluczone, że obie cechy łącznie wystąpią tylko w tym jednym modelu. Tymczasem cel „poradnika” całkowicie umknął sporej części odbiorców, ponieważ najważniejsze się okazało, jak grają rzeczone „aparaty”. Co z basem, neutralnością średnicy, lotnością wysokich tonów i holograficznym malowaniem sceny filharmonii? Czy klarnet ma słodką barwę, skrzypce przypadkiem nie pobrzękują metalem, a głos Diany Krall wprowadza w nastrój audiofilskiej nirwany?

Wyciągnąłem z tego dwa wnioski. Pierwszy: trzeba się wypowiadać jaśniej; precyzować myśli łopatologicznie. Z uporem zaznaczać, że tym razem nie chodzi o kontemplacyjny odsłuch, ale o odsłuch w ogóle możliwy. Drugi: nie jesteśmy jednak normalni, bo jeżeli oczekujemy, że radyjko za 70 zł będzie pieścić uszy, to chyba znaczy, że śmigło kręci się w głowie jak szalone i nie zatrzyma go nawet brak prądu. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego Eltra w ujęciu audiofilskim jazgocze i skrzeczy ani usilnie przekonywać, że tym razem to akurat nieważne. Ale jak to „nieważne”, skoro przecież najważniejsze? I tak można w koło Macieju. Nasuwa mi się porównanie z sytuacją, w której ktoś miałby do mnie pretensje, że na ewentualność braku żywności polecę gromadzenie konserw, a te nie smakują jak stek z pieczonymi ziemniakami w dobrej restauracji. Jeżeli ktoś jeszcze zapyta, dlaczego poleciłem „taki badziew”, uznam, że „dlaczego” w ustach audiofila to sygnał do ucieczki. Tu z kolei nasuwa mi się przykład znajomego, który prowadzi jedno z najlepszych studiów masteringowych w Polsce. Kupuje dobre kable, filtry zasilania i inne polepszacze, bo mu się podobają i słyszy ich działanie.

Natomiast kompletnie go nie interesuje, dlaczego jest lepiej. Na studiach, gdzie ściskano mu umysł w ramach przedmiotów ścisłych, już się dowiedział, że tak być nie może i koniec. Problem w tym, że jakość „produktu”, który opuszcza jego studio, owocuje i jego płynnością finansową, i dobrą opinią w branży, natomiast wykształceni inżynierowie, którym „voodoo nikt nie wmówi”, ciągle klecą ścieżki dźwiękowe filmów, w których trudno zrozumieć, co mówią aktorzy. Jego postawa przypomina miłośnika kawy, kupującego dobry ekspres i młynek na bazie opinii o smaku małej czarnej. Interesuje go bukiet aromatów i konsystencja napoju, natomiast konstrukcję sprzętu i zasadę jego działania kwituje wzruszeniem ramion. Nie wydaje mi się, aby techniczna argumentacja, że „tak być nie może”, sprawiła, że zmieni zdanie. Bywa też i odwrotnie. Za młodu słuchałem wykładów lekarza, objaśniającego zasady pierwszej pomocy na kursie prawa jazdy.

Godzin przewidziano kilka, tymczasem zasadniczy punkt programu zajmował mu kilkanaście minut. W pozostałym czasie opowiadał ciekawe przypadki ze swojej praktyki. Głównie te, w których przywożono mu pacjentów z najróżniejszymi cudami, ukrytymi na przeciwległym do jamy ustnej końcu przewodu pokarmowego. Czego tam nie było… Butelka, ogórek, żarówka, a nawet chomik. Jak sam zaznaczył, najmniej interesowało go, co jeszcze może tam znaleźć, za to najbardziej historie, o które nie pytał, ale każdy pacjent się musiał koniecznie swoją podzielić. Temat był zawsze ten sam: jak to się stało? Za każdym razem, bezwzględnie: przypadkiem. Radyjko, które polecam, naprawdę nie zasługuje na ten los. Nawet jeżeli kaleczy wrażliwe audiofilskie ucho, warto ponieść niewielki wydatek i schować je w szafie.

Oby się nie przydało.

Maciej Stryjecki