HFM

Daniel Barenboim - Talent nie do wyczerpania

100-103 05 2010 01„Muzyka jest dla mnie istotną częścią życia. W pewien sposób daje mi stałe pocieszenie, zaś szczególnie pozwala mi odnieść się do śmierci, a jest to umiejętność, której istoty ludzkie nie nabywają automatycznie. [...] Związek między życiem a śmiercią jest taki sam jak między dźwiękiem i ciszą – ciszą panującą, zanim zacznie się dźwięk i ciszą zapadającą, kiedy dźwięk się kończy” - Daniel Barenboim

Dar wielokulturowości
Dziadkowie Daniela Barenboima, zarówno ze strony ojca, jak i matki, byli rosyjskimi Żydami, którzy na początku XX wieku uciekli przed pogromami do Argentyny. Tam, wraz z siedmiusettysięczną społecznością żydowską, kultywowali tradycję, a jednocześnie interesowali się ideami syjonizmu. Dbali o staranne wykształcenie dzieci i brali udział w życiu kulturalnym kraju. Do Buenos Aires zawsze przyjeżdżały największe gwiazdy muzyki, takie jak Toscanini, Furtwängler, Rubinstein, Gieseking, Arrau.
Rodzice Daniela (urodzonego w stolicy Argentyny 15 listopada 1942) byli pianistami, którzy z pasją poświęcili się pracy pedagogicznej. Matka nauczała dzieci i osoby początkujące; ojciec zajmował się uczniami zaawansowanymi. Dzięki matce pięcioletni Daniel poznał nuty i podstawy gry na fortepianie, a następnie przeszedł pod opiekę ojca, który pozostał jego jedynym nauczycielem. Z perspektywy lat Barenboim bardzo chwalił sobie taki układ, krytykował natomiast popularny wśród współczesnych adeptów pianistyki zwyczaj peregrynowania po niezliczonych kursach mistrzowskich i ulegania sugestiom z wielu źródeł.


Ojciec Daniela, Enrique, był uczniem sławnego Włocha, Vicente Scaramuzzy (później nauczyciela Marthy Argerich). Chodził też na wykłady filozofa Ortegi y Gasseta. Lubił kameralne muzykowanie w stołecznych salonach artystycznych. Zabierał syna na koncerty, zaś w sprawie dalszego rozwoju jego talentu zasięgał rady u wielkich muzyków odwiedzających Argentynę. Rosyjski dyrygent Igor Markiewicz po wysłuchaniu dziewięciolatka stwierdził: „Pański syn cudownie gra na fortepianie, ale na podstawie jego gry mogę stwierdzić, że to urodzony dyrygent”. I nie była to uprzejma fantazja Markiewicza. Ojciec uczył Daniela, aby, kiedy gra, wyobrażał sobie brzmienie orkiestry. Kładł też nacisk na dyscyplinę rytmiczną i na myślenie polifoniczne. Już jako dojrzały muzyk Barenboim mawiał: „Wychowałem się na Bachu”.
Adolf Busch, skrzypek i dyrygent, nie widział przeszkód, aby kilkuletni dzieciak występował publicznie, podczas gdy Yehudi Menuhin to odradzał i zalecał raczej skupienie się na ćwiczeniu techniki i nauce teorii. Rodzice wybrali wariant pośredni. Od ósmego roku życia Daniel koncertował, ale rzadko i tak, by nie kolidowało to z edukacją ogólnokształcącą. Czy w Argentynie, czy potem, w Izraelu, chodził do zwykłych szkół publicznych i lubił z kolegami grać w piłkę na ulicy. Nikt go nie zmuszał do ćwiczenia godzinami gam i wprawek. Ojciec, zwolennik naturalności i spontaniczności, wyznawał zasadę, że wszystkie problemy techniczne można znaleźć w literaturze fortepianowej i przećwiczyć je w konkretnych dziełach, nie zaś przez mechaniczne powtarzanie w oderwaniu od muzyki. Daniel codziennie siadał do klawiatury na najwyżej dwie godziny. Raz w tygodniu mógł odstąpić od nut zadanych przez ojca i grać to, co chciał – wtedy z zapałem czytał a vista nowe utwory.
W roku 1952, kiedy Daniel miał niespełna dziesięć lat, państwo Barenboim podjęli decyzję o zamieszkaniu na stałe w Izraelu. Chcieli wychowywać dziecko w kraju, w którym Żydzi nie są mniejszością narodową. Między Buenos Aires a Tel Avivem Barenboimowie zatrzymali się na kilka miesięcy w Europie. Skorzystali z zaproszenia Markiewicza, który podczas prowadzonych przez siebie letnich kursów w Salzburgu chciał pokazać „młodszemu koledze” podstawy dyrygowania. Przy okazji Daniel zwiedził muzeum w domu Mozarta i po raz pierwszy w życiu znalazł się w operze – na „Czarodziejskim flecie”. W kasie nie było biletów, więc malec wślizgnął się do teatru bez biletu, a rodzice mieli na niego czekać w pobliskiej kawiarni. Zmęczony wielogodzinną podróżą chłopiec zasnął jednak przy uwerturze, a kiedy się ocknął w trakcie pierwszego aktu, był tak zdezorientowany i przerażony, że z krzykiem wybiegł z sali. W czasie pobytu w Europie zwiedził też Wiedeń i Rzym. Kilkakrotnie wystąpił publicznie.

100-103 05 2010 02     100-103 05 2010 03     100-103 05 2010 04

Wunderkind?
W Izraelu Daniel, do tej pory mówiący tylko po hiszpańsku i trochę w języku jidysz, musiał sobie błyskawicznie przyswoić hebrajski i angielski. Na szczęście nauka języków przychodziła mu, jak większości muzyków, z łatwością. Bardzo wcześnie zainteresował się filozofią. Czytał pisma Spinozy i Kierkegaarda, Bubera i Broda. Kilka miesięcy po przyjeździe do Ziemi Obiecanej dał pierwszy koncert z Izraelską Orkiestrą Filharmoniczną. Krytycy bynajmniej nie rozpłynęli się w zachwytach. W recenzjach pobrzękiwał ton: „No cóż, widzieliśmy tu niejedno cudowne dziecko”.
Ben Gurion, premier Izraela, żartobliwie radził chłopcu, aby zmienił nazwisko (Barenboim to zapisane w jidysz niemieckie nazwisko Birnbaum, czyli „Grusza”) na hebrajskie „Agassi”. Mówił, że powinien to zrobić, zanim zostanie sławnym muzykiem i zwracał uwagę na podobieństwo „Agassiego” do nazwisk włoskich.
Barenboim nie zapomniał o Argentynie. W roku 2006 poprowadził w Buenos Aires koncert noworoczny, w którego programie znalazły się tanga.
W 1954 dwunastoletni Daniel, tym razem już jako pełnoprawny student, wziął udział w kursach Markiewicza w Salzburgu. Rodzice wiedli z dyrygentem spór o kierunek, w jakim powinna pójść edukacja zdolnej latorośli. Według Markiewicza powinien porzucić fortepian i skoncentrować się na dyrygowaniu. Enrique Barenboim stwierdził, że dla dziecka jest za wcześnie na tak radykalny wybór, a gra na fortepianie i opanowanie obszernego repertuaru nie zaszkodzi, a na pewno pomoże w karierze dyrygenckiej. Wątpliwości co do drogi Daniela rozwiał Artur Rubinstein mówiąc, że im lepiej będzie grał na fortepianie, tym lepiej będzie dyrygował i na odwrót. Nota bene osobą, która zaprowadziła trzynastolatka na przesłuchanie do Rubinsteina, był polski kompozytor osiadły w Paryżu, Aleksander Tansman. Ojciec, chociaż poznał wielkiego pianistę jeszcze w Argentynie, nie chciał się narzucać. Tak, zaiste na rozumnych rodziców trafił Daniel Barenboim i prawdziwe to szczęście, że nie wyhodowali wyobcowanego narcyza.
Na kursie w Salzburgu Markiewicz demonstrował uczniom, jaką przyjąć postawę na podium, jak eliminować zbędne ruchy, jak wypracować zestaw najlepszych, najprostszych gestów zrozumiałych dla orkiestry i jak precyzyjnie utrzymywać rytm. Daniel zorientował się, że musi ostro popracować nad synchronicznym czytaniem nut w różnych kluczach i nad płynnym transponowaniem zapisu do odpowiedniej tonacji. Na zakończenie zajęć samodzielnie poprowadził orkiestrę w kompozycji Brahmsa – „Wariacjach na temat Haydna”.
Jednak najważniejszym owocem wyjazdu do Salzburga było spotkanie z Wilhelmem Furtwänglerem. Dał on chłopcu list polecający, który niebawem otworzył przed nim niejedne drzwi w muzycznym świecie. Nazwał go „fenomenem”. Zaprosił też do wspólnego występu z nim i Berliner Philharmoniker, ale ojciec Daniela zdecydował, że ze względu na świeżą pamięć Holokaustu jest jeszcze za wcześnie na podróż żydowskiej rodziny z Izraela do Niemiec. Obserwacja pracy Furtwänglera wywarła wielki wpływ na rozwój Barenboima. Po śmierci słynnego dyrygenta odwiedził jego dom w Szwajcarii, aby pochylić się nad partyturami z ręcznie naniesionymi uwagami maestra.
Jako trzynastolatek Daniel wyjechał na kilkanaście miesięcy do Paryża, do legendarnej Nadii Boulanger. To ona ostatecznie doszlifowała jego wiedzę w zakresie harmonii i kontrapunktu. Była bardzo wymagająca i surowa, lecz Daniel twierdzi, że to jej zawdzięcza myślenie o strukturze jako o integralnej części muzyki i niosącej również emocjonalne, nie zaś tylko racjonalne treści.
W 1956 w Sienie, na kursie dyrygenckim prowadzonym przez Carla Zecchiego, Barenboim poznał Claudia Abbado (starszego o dziesięć lat) i Zubina Mehtę (starszego o sześć lat). Mimo różnicy wieku serdecznie się zaprzyjaźnili.

Klawisze i batuta
Artur Rubinstein nadał bieg zawodowej karierze pianistycznej dojrzewającego chłopca. To on zaprowadził go do prężnego amerykańskiego impresaria Sola Huroka. Warto przypomnieć, że w tym samym czasie Rubinstein zaprotegował Hurokowi laureata Konkursu Chopinowskiego z roku 1955, Andrzeja Czajkowskiego. Niestety, znajomość z młodym Polakiem, rogatą duszą, zakończyła się z hukiem, natomiast przyjaźń z Barenboimem – przetrwała do końca. Daniel przejął od sędziwego wirtuoza upodobanie do hawańskich cygar. Starszemu synowi dał na drugie imię „Artur”.
Barenboim doskonale pamięta i ceni to, czego nauczył się od konkretnych artystów. Na przykład pianistę Edwina Fischera podziwiał za najwspanialsze fortepianowe legato, jakie w życiu słyszał. Od Dietricha Fischer-Dieskaua, barytona, z którym nawiązał stałą współpracę akompaniatorską w 1969, nauczył się, jak wielkie znaczenie ma związek między słowem a muzyką – nie tylko semantyczny, lecz także sonorystyczny.
W 2008 dał w Metropolitan Opera recital w całości poświęcony muzyce Liszta – pierwszy recital pianistyczny w Met od czasu występu Vladimira Horowitza.
Barenboim jest zdania, że w muzyce nie należy iść na skróty. I podaje przykład z sonaty „Hammerklavier” Beethovena. Jest tam akord, który wymaga ekstremalnej rozpiętości lewej ręki. Oczywiście pianista mógłby sobie ułatwić zadanie i podzielić dźwięki składowe między palce lewej i prawej ręki – ale wtedy zniknąłby zamierzony przez kompozytora efekt „geograficznej” rozległości akordu, a wraz z nim – stopień ekspresji. Muzyka wymaga pewnego fizycznego wysiłku.
Pierwszym wielkim sukcesem Barenboima jako dyrygenta było „Requiem” Mozarta, wykonane w Londynie z New Philharmonia Orchestra w styczniu 1967. Zadecydował, jak często bywa u progu kariery zawodowej, przypadek. Barenboim podjął się nagłego zastępstwa za starszego kolegę.
Większość swych praktycznych umiejętności w zakresie współpracy z orkiestrą zawdzięcza Johnowi Barbirollemu, natomiast gruntowną wiedzę o możliwościach instrumentów smyczkowych – wiolonczelistce i żonie, Jacqueline du Pré.
Powtarza, że dyrygent musi umieć myśleć akustycznie. Dyrygent i orkiestra muszą mieć w sobie ciekawość – gotowość do odkrywania dzieła wciąż na nowo, nawet jeśli wykonywali je dziesiątki razy. Potrzebna jest też świeżość, a racjonalna analiza partytury daje muzykowi poczucie bezpieczeństwa i dopiero na tej bazie może on czerpać radość z grania.
Jedynym, czego nie przekazała mu Nadia Boulanger, była wiedza o muzyce Drugiej Szkoły Wiedeńskiej. Dzieła Berga i Schoenberga poznał o wiele później, dzięki współpracy z Pierre’em Boulezem. Boulez w ogóle otworzył Daniela na muzykę współczesną, która, aby trafić do słuchaczy, powinna być wykonywana dobrze i często.
W 1973 roku, na festiwalu w Edynburgu, Barenboim zadebiutował w „Don Giovannim” Mozarta jako dyrygent operowy. Nie bez wątpliwości, bowiem kolejna sfera jego aktywności (po pianistyce, kameralistyce i dyrygenturze symfonicznej) wzmagała uczucie, że zaczyna nie tyle rozmieniać się na drobne, co rozpływać coraz cieńszą warstwą. Ale i na tym obszarze odniósł sukces. Przywiązuje wagę do ścisłej współpracy z reżyserem i to już od początku prób muzycznych. Uważa, że śpiewak może na scenie klęczeć i leżeć, pod warunkiem, że jest to zsynchronizowane z przebiegiem fraz wokalnych i nie zaburza emisji głosu. Jako dyrektor artystyczny paryskiej Opera Bastille mógł, według własnego określenia, niczym na filarach wesprzeć się na takich reżyserach, jak Chéreau, Ponnelle, Kupfer i dyrygentach, jak Boulez, Solti, von Dohnányi i Mehta.
Podkreślając zawsze, ile nauczył się od starszych kolegów, zwraca też uwagę na tradycję i kontynuację. Obejmując dyrekcję Chicago Symphony Orchestra, zaprosił do wspólnego koncertu dwóch poprzednich głównych dyrygentów – Soltiego i Kubelika.
Od 1981 dyrygował na festiwalach w Bayreuth. To doświadczenie pozwoliło mu poznać skomplikowane relacje pomiędzy muzyką, kanałem orkiestrowym, sceną i organizacją. Za tą ostatnią sferą uwikłania muzyki Barenboim nie przepada.
Od 1954 nagrywa m.in. dla: EMI, Deutsche Grammophon, Dekki, Philipsa, Sony Classical (CBS Masterworks), BMG, Erato Disques i Teldeca. Komplet koncertów Beethovena nagrał, jako pianista i dyrygent jednocześnie, z Berliner Philharmoniker. W jego dyskografii dyrygenckiej znajdują się komplety symfonii Brahmsa, Brucknera, Schumanna i Beethovena, opery Wagnera, kilka symfonii Mahlera. Jako pianista zarejestrował m.in. sonaty Mozarta i Beethovena oraz koncerty fortepianowe Mozarta, Brahmsa i Bartóka.

100-103 05 2010 05     100-103 05 2010 06

Sprawa Jacqueline
Najbardziej utalentowana wiolonczelistka swojego pokolenia, Angielka Jacqueline du Pré (1945-87) miała 21 lat, a Daniel Barenboim – 23, kiedy połączyły ich plany wspólnego koncertu. Poznali się w Londynie, w domu chińskiego pianisty Fou Ts’onga i po kilku miesiącach znajomości wzięli ślub w Izraelu, a Jacqueline, z własnej inicjatywy, przeszła na judaizm. Chciała w ten sposób wyrazić więź ze wszystkimi świetnymi muzykami żydowskimi. Myślała też o wychowaniu w wierze żydowskiej dzieci, które planowali mieć z Danielem. Tworzyli piękną, utalentowaną parę – w życiu i na estradzie. Najbardziej lubili występować z przyjaciółmi – Pinchasem Zukermanem, Itzhakiem Perlmanem i Zubinem Mehtą. Nazywali swoją piątkę „Kosher Nostra”.
W Jacqueline Barenboim podziwiał to, w jak niespotykanym stopniu muzyka byłą jej naturalną formą ekspresji. Była muzykiem, któremu również zdarzyło się być człowiekiem. Wspominał, że muzyka płynęła z niej jak ze źródła.
Niestety, już parę miesięcy po ślubie du Pré zaczęła się skarżyć na przejściowe drętwienie rąk. Chwilami nie czuła ciężaru smyczka. Kolejni lekarze nie umieli postawić diagnozy. Aż wreszcie okazało się, że wiolonczelistka cierpi na stwardnienie rozsiane. Daniel ograniczył występy poza Europą (mieszkali w Londynie), aby móc poświęcić chorej żonie jak najwięcej czasu. Zapewnił jej najlepszą opiekę, ale stan kobiety stale się pogarszał.
Na początku lat 80. Barenboim poznał w Paryżu rosyjską pianistkę Elenę Bashkirovą (ur. 1948). Związał się z nią, ale ślub wzięli dopiero w rok po śmieci Jacqueline, mając już dwóch synów. Obecnie jeden z nich jest skrzypkiem, drugi zaś – menedżerem zespołu hip-hopowego, zresztą ku utrapieniu ojca.
Przez ostatnie lata małżeństwa z du Pré Barenboim prowadził podwójne życie, ale nie przestawał się nią troskliwie opiekować. Dwie doby przed śmiercią Jacqueline spędził na czuwaniu przy jej łóżku. åwierć wieku później wyznał w wywiadzie, że prawdopodobnie żona nie wiedziała o jego związku z Bashkirovą. Dziękował brytyjskiej prasie za takt. Dziennikarze powstrzymywali się od informowania o romansie Barenboima, aby nie sprawić przykrości wiolonczelistce, uznawanej w Wielkiej Brytanii za skarb narodowy.

Artysta zaangażowany
„[...] bardzo niebezpieczne są próby werbalizowania muzyki, ponieważ w rezultacie nie mówimy o muzyce, a o naszych reakcjach na nią. Szczerze mówiąc, nie jestem zainteresowany reakcjami Leonarda Bernsteina i tym, co on mówi; jestem zainteresowany tym, jak on dyryguje muzyką [...]” – wyznaje Barenboim. I chociaż wzbrania się przed przypisywaniem muzyce konkretnych znaczeń, podkreśla rolę, jaką może ona odgrywać. Gorąco sprzeciwia się poglądowi, że czasem kultura powinna ustąpić miejsca „ważniejszym” sprawom.
Kiedy w 1967 wybuchła wojna siedmiodniowa, byli z Jacqueline w Egipcie i, pod ostrzałem czołgów, przedzierali się na zaplanowany koncert. Kilka lat temu występem na Zachodnim Brzegu Barenboim ściągnął na siebie oskarżenia izraelskich oficjeli o antysemityzm (sic!).
W 2001 jako pierwszy dyrygent odważył się wykonać na koncercie w Izraelu muzykę Wagnera – co prawda na bis i zachęcając przeciwników do opuszczenia sali. Twierdzi, że co prawda Wagner był antysemitą, ale przecież nie on odpowiada za Holokaust.
W listopadzie 1989, kiedy padł Mur Berliński, Filharmonicy Berlińscy pod batutą Daniela dali koncert dla mieszkańców Berlina Wschodniego. Nota bene ta sama orkiestra, w darze dla narodu polskiego, przyjechała do Krakowa na pogrzeb naszej pary prezydenckiej, aby po mszy w Bazylice Mariackiej wykonać „Metamorfozy” Richarda Straussa pod batutą Simona Rattle’a.
Barenboim, powołując się na historię, a zwłaszcza przykład średniowiecznej Hiszpanii, wyznaje pogląd, że Żydzi i Arabowie mogą żyć w zgodzie i w pokoju. Ma honorowe obywatelstwo palestyńskie.
W 1999 niemiecki Weimar, miasto Goethego, został kulturalną stolicą Europy. Barenboim pomyślał o zorganizowaniu tam letnich warsztatów dla młodych instrumentalistów z Bliskiego Wschodu. Chodziło o budowanie arabsko-izrealskiego pojednania poprzez wspólnotę muzyki i młodości. Ta inicjatywa znalazła kontynuację (pod auspicjami Barenboim-Said Foundation) i stałą siedzibę – Sewillę w hiszpańskiej prowincji Andaluzja. Młodzieżowa West-Eastern Divan Orchestra pod batutą Barenboima występuje na całym świecie, głosząc przesłanie przyjaźni i pokoju.
Najbliższym współpracownikiem i przyjacielem Barenboima na polu bliskowschodniego pojednania był Edward Said – literaturoznawca pochodzenia palestyńskiego, wykładowca nowojorskiego Uniwersytetu Kolumbia, a zarazem dobry pianista amator, z którym Barenboim grywał na cztery ręce. W Polsce ukazała się ich wspólna książka „Paralele i paradoksy: rozmowy o muzyce i społeczeństwie” (przeł. Aleksander Laskowski, Państwowy Instytut Wydawniczy 2008).
Barenboimowi leżą też na sercu problemy edukacji muzycznej. Patronuje programowi umuzykalnienia dzieci w przedszkolach Berlina. Audycje dla przedszkolaków prowadzą instrumentaliści i chórzyści Staatsoper.
W roku 2009, w czasie tradycyjnego noworocznego koncertu w Wiedniu, zwrócił się do publiczności: „Módlmy się za ludzką sprawiedliwość na Bliskim Wschodzie”.

Podstawowym źródłem wiedzy o Danielu Barenboimie jest jego autobiografia „A Life in Music” (Arcade Publishing, New York 2003 – wyd. II)

Autor: Hanna Milewska
Źródło: HFiM 05/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF