
11.06.2025
min czytania
Udostępnij
Ten tekst jest konkluzją recenzji wzmacniacza Rotel A8, obecnie najtańszego w katalogu firmy. Przeczytacie ją za miesiąc, może dwa, zobaczymy. Kiedy by nie było, opcja papierowa jest uprzywilejowana, bo do niej wszystkie artykuły trafiają od razu. Wersja elektroniczna pojawi się nieco później, ale za darmo. Na aktualności, recenzje płyt nie trzeba czekać długo, ale już na artykuły i testy – dwa, a nawet trzy miesiące. Cóż, czas to pieniądz. A ten ludziom lepiej idzie do głowy niż pewna dziewka pewnemu rycerzowi, jak mawiał Zagłoba. No to niech będzie o pieniądzach. Już samo spojrzenie na wspomnianego Rotela jest jak podróż w czasie. Zobaczycie na zdjęciach, co ma na przedniej ściance, a co w środku. Teraz sięgnijcie pamięcią wstecz. Kiedyś było to samo, i to nawet nie z grubsza. Wówczas dobra robota, dzisiaj – wypas. W środku, bo obudowy obecnie robi się lepsze, ale różnica w sumie jest pomijalna.
Granie? Czasy się zmieniły, preferencje również. Można powiedzieć, że dobra elektronika wówczas grała bardziej miękko, dzisiaj zaś – klarowniej. Wiele osób zaprotestuje, ale mimo wszystko można powiedzieć, że teraz jest trochę lepiej, choć dotyczy to bardziej źródeł cyfrowych, a mniej wzmacniaczy. Ówczesny Rotel był spozycjonowany włosek wyżej, więc poziom możemy uznać za zbliżony. Każdy za to automatycznie powie, że Rotel AD 1995 był tańszy. Ale czy na pewno? Zastanówmy się, czy przypadkiem na A8 AD 2025 nie jest łatwiej zarobić? Rotel AD 2025 kosztuje 1699 zł; za bazowy model z 1995 roku płaciliśmy około 800 zł, czyli równo połowę. Teraz można trafić zniżkę, promocję. Wtedy ten zwyczaj był nieznany, przynajmniej na tej półce cenowej. O drogie graty można się było potargować. Tanich się nie przeceniało, bo i tak szły jak woda. Na początek siadamy na kanapie, najlepiej skórzanej (1995: 1500-5000 zł, 2025: 10000-40000 zł). Pamiętajmy, że skórzane meble były wówczas luksusem, dzisiaj to wysoki, ale nadal standard. O suchym pysku słuchać nie będziemy, napijmy się więc po polsku – Wyborowej z sokiem pomarańczowym (prąd 1995: 10-14 zł, 2025: 35-40 zł; sok, z tych lepszych, 1995: 2,50-4 zł, 2025: 8-15 zł). Zagryźć by wypadało, choćby minimalnie – weźmy zatem orzeszki solone Felix (1995: 2-3 zł, 2025: 8-12 zł).
W towarzystwie warto by zamówić pizzę, niech będzie z sieciówki (1995: 10-15 zł, 2025: 40-50 zł), bo kebabów wówczas nie było, a dziś z kolei niełatwo o kurczaka z rożna. Z jedzeniem w ogóle jest trudna sprawa, bo z biegiem czasu zmieniają się proporcje i odczucia, ale weźmy Big Maca – w 1995 kosztował 6,50 zł, w 2025: 20 zł (sama kanapka). Na przestrzeni trzydziestu lat różnie odczuwaliśmy, czy słynna restauracja była tania, czy droga, choć odnoszę wrażenie, że dziś obstawiamy raczej drugą opcję. Warzywa, owoce, nabiał – też raczej utrzymujemy, że stają się coraz droższe; na tle elektroniki na pewno. Masło: 2,50 zł kontra 8-10 zł, cukier: 1 zł kontra 5-7 zł. Kiełbasę i ser sobie darujemy, bo już zęby bolą. A jak się zepsują, to czeka dentysta. W 1995 jedna plomba kosztowała 30-50 zł, w 2025: 200-300 zł. Usługi stomatologiczne zawsze były krytykowane jako drogie, ale w porównaniu do różnych prac i specjalności sporo się zmieniło. W 1995 profesor uczelni wyższej to nie był żaden krezus. Dziś ma i więcej szacunku, i kasy, bezwzględnie. Ale liczą się również umiejętności praktyczne. Glazurnik w 1995 to był wyrobnik. Dzisiaj, jeżeli dobrze robi, jest gościem i ma szacunek na mieście, również wśród profesorów. Nie wspomnę już o operatorach dźwigów. Te najwyższe, gdzie po wejściu do kabiny osobiście bym zemdlał, obsługuje spec, który wciąga nosem profesora i glazurnika. Jak było w 1995? Może ktoś z naszych czytelników powie, bo jeśli masz w rękach ten magazyn, to raczej jesteś gościem i dobrze zarabiasz. W 1995 roku drogie były markowe ciuchy. Ot, jeansy Wranglera: wtedy 100-150 zł, masakra na tle tego, co powyżej. Dzisiaj czujemy, że też niby drogo (300- -500 zł), ale po drodze bywało wyraźnie taniej.
Trzeba sobie jednak uzmysłowić, że były produkowane w różnych miejscach; różne też mamy odczucie ich jakości. Porównywanie cen energii, bo przecież oba Rotele trzeba było podłączyć do gniazdka, mija się z celem. Wszelkie rachunki, czy to gaz, prąd lub czynsz, stanowiły wówczas śmieszną część kosztów utrzymania, o ile nie musieliśmy wynająć mieszkania w Warszawie albo Gdańsku. To zawsze było drogie, nawet kiedy sięgniemy w przeszłość zdecydowanie głębiej, bo wtedy płaciło się w dolarach. Prąd, w każdym razie, był tani jak barszcz, za to dzisiejsza sytuacja jest chora. Choremu może się w każdej chwili albo gwałtownie poprawić, albo pogorszyć, co zapewne nastąpi, tylko trudno powiedzieć, w którą stronę. Zwłaszcza w naszej szerokości geograficznej. Inaczej jest w krajach, które uznajemy za „opóźnione w rozwoju”. U naszego sąsiada, na Białorusi, rachunki stanowią niewielką część miesięcznego budżetu i mało kto się nimi przejmuje. Ale już wypasiony telewizor – „zachodni”, choć z Dalekiego Wschodu – czy stereofoniczne graty dziwnych firm, o których przeczytacie na kolejnych stronach, to już zabawa dla ludzi, którzy dobrze się w systemie osadzili. U nas było podobnie, ale trzeba by mocniej rozpędzić naszą maszynę czasu. Liczby nie do każdego przemawiają, więc postaram się sytuację zwizualizować. W 1995 roku supermarkety stanowiły coś w rodzaju powiewu luksusu. Chodziło się do nich nie tylko po zakupy, ale też żeby liznąć wielkiego świata, poczuć się człowiekiem sukcesu.
Zdecydowanie taniej było w osiedlowym i budce z warzywami. Zostawiając w kasie najgrubszy banknot dwustuzłotowy, pakowało się wózek z czubem. Dzisiaj większy sklep czy dyskont jest dla tych, którzy liczą pieniądze i dochodzą do wniosku, że w osiedlowym i budce zostawiają za dużo. Wózek za ten sam banknot napełnia się do 1/4 – 1/5. Wiem, bo zakupy robię tam częściej niż w małych placówkach. I wiem, że powinienem robić odwrotnie ze względu na to, o czym wiedzą wszyscy, co mają na karku głowę, a nie stojak na czapkę. Podobno najlepszą miarą wartości jest złoto. Według wielu ekonomistów najlepiej ją przenosi w czasie. Zmienia się natomiast wartość fiducjarnego pieniądza, co widzicie powyżej. Siedzicie już na skórzanej kanapie, muzyka gra, więc się nie przewrócicie. Wtedy za uncję płaciło się poniżej 1000 zł, dzisiaj powyżej 12000 zł, choć nie wiem, kiedy to czytacie. Tym razem macie przewagę. Na tym tle możecie już spokojnie porównać ceny sprzętu i wyciągnąć wnioski, kiedy był tani, kiedy drogi i jak wypada Rotel A8. A jak dojdziecie do wniosku, że niech całą tę zabawę w sprzęt szlag trafi, to zawsze możecie posłuchać muzyki, jak należy – w filharmonii albo Teatrze Wielkim/Operze Narodowej. A co! Bilet na gwiazdę klasyki w 1995: od 30 zł, dzisiaj od 230 zł w górę. Jeśli za drogo, to nie pytajcie, ile kosztuje na premierę w Metropolitan Opera, La Scali czy Carnegie Hall. Rotela nie wystarczy. Nie wystarczy go również na karnet Festiwalu Wagnerowskiego w Bayreuth. Możecie zarezerwować, jeśli się uda, ale nie polecam rezygnować, bo wprawdzie kasę zwrócą, ale traficie na czarną listę „Tych klientów nie obsługujemy”. Droga bez powrotu. Podobnie jak w przypadku faceta, który kupił Ferrari w salonie, a później je przemalował i sprzedał byle komu.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 04/2025
Przeczytaj także