
25.12.2024
min czytania
Udostępnij
Michi to cała seria firmy Rotel. Jednak – w odróżnieniu od reszty oferty japońskiej wytwórni – to marka premium. Na obudowie widnieje logo Michi, więc właśnie tak będziemy tutaj nazywać recenzowany wzmacniacz. Dla porządku dodajmy, że aktualna oferta Michi składa się z: dwóch wzmacniaczy zintegrowanych X3 i X5 (oba w wersji S2), preampu P5 (w wersji podstawowej oraz S2), końcówki stereo S5 oraz monobloków M8. Tańszą integrę X3 S2 testowaliśmy w ubiegłym roku („HFiM” 12/2023). Tym razem przyjrzymy się jej większej i mocniejszej wersji.
Według specyfikacji Michi X5 S2 deklaruje moc ciągłą 350 W przy 8 omach. Jest to wartość wysoka w skali obiektywnej. Jednak przedstawiając swoje urządzenie, producent podkreśla, że przy 4 omach moc chwilowa sięga 600 watów i tej informacji przypisuje jeszcze większą wagę – jako lepiej oddającej możliwości wzmacniacza. My nie będziemy się jednak wdawać w tego rodzaju dywagacje; ważniejsza jest przecież praktyka. A w praktyce: nie wiem, kto i w jakich okolicznościach chciałby słuchać X5 S2 na pełnej mocy. Że o dobraniu odpowiednich kolumn do takich eksperymentów już nie wspomnę. Popatrzmy więc lepiej na walory użytkowe.
Przednia ścianka na pewno nie została przeładowana. Znajdziemy na niej zaledwie trzy elementy, z których jeden to włącznik. Dwa pozostałe to pokrętła wyboru źródła oraz regulacji głośności. Poza tym Michi ma jeszcze gniazdo słuchawkowe, czujnik podczerwieni oraz wyświetlacz.
Boki zostały zabudowane – radiatory ukryto pod metalową maskownicą. Od góry widać otwory wentylacyjne. Będą „pracować” pełną parą, ponieważ wzmacniacz, mimo że to klasa AB, mocno się nagrzewa przy dłuższych odsłuchach. Na pewno warto zapewnić przestrzeń nad urządzeniem, aby nic się nie zagotowało w najmniej spodziewanym momencie.
Z tyłu, w górnym rzędzie, umieszczono zestaw wejść sygnałowych. Liniowe to XLR i cztery RCA. Do tego dochodzi RCA dla gramofonu z wkładką MM albo MC. Obok znajdują się dwa monofoniczne wyjścia do subwoofera, wyjście z przedwzmacniacza do zewnętrznej końcówki mocy oraz port komunikacyjny Bluetooth. Nie zapomniano również o zacisku uziemienia, wykorzystywanym przy instalacji gramofonu.
Środkowy rządek gniazd to sekcja cyfrowa. Do dyspozycji są aż trzy wejścia optyczne oraz trzy koaksjalne. Obok nich znajduje się gniazdo Ethernetowe, USB B, porty sterujące (do podłączenia zewnętrznego odbiornika podczerwieni oraz para minijacków tworzących przelotkę do komunikacji systemowej), USB A (do zasilania zewnętrznych urządzeń), RS 232 oraz główny włącznik, bo ten na froncie to standby. Warto dodać, że wzmacniacz ma certyfikat Roon Tested.
W dolnym rzędzie znajdują się dwa komplety terminali głośnikowych oraz gniazdo przewodu zasilania.
Jak widać, Rotel zadbał o wszystkich. No, prawie. Do pełni szczęścia zabrakło chyba wejścia do końcówki mocy. Ale to już są raczej takie narzekania na zapas niż jakiś faktycznie istotny brak. Michi X5 S2 oferuje mnóstwo możliwości podłączeń i tego się trzymajmy.
Omawiając obsługę, należy jeszcze na chwilę powrócić na panel przedni. Bo pozornie minimalistyczną formułę rekompensuje możliwość nawigowania po menu. Tutaj zaś minimalizm zamienia się w maksymalizm.
To zresztą zgodne z duchem czasu – luksusowe wzmacniacze oferują wiele opcji, które użytkownik może sobie ustawić zgodnie z własnymi preferencjami. W przypadku Michi jest ich naprawdę dużo. Poza tak „oczywistymi”, jak: nadawanie nazw wejściom, określanie przyciemnienia wyświetlacza (włącznie z wygaszeniem), regulacja barwy w zakresie tonów niskich i wysokich czy wybór wzmocnienia dla wkładki MM albo MC, dodano te związane z połączeniem sieciowym i wejściem USB. Nie zapomniano o możliwości wskazania wybranych gniazd jako stałonapięciowych. Nie miejsce tutaj na dokładne omawianie wszystkich ustawień; zainteresowanych odsyłam do instrukcji obsługi, dostępnej online.
W wyposażeniu znajduje się funkcjonalny pilot, zaprojektowany zgodnie ze stylistyką wzmacniacza. Taki estetyczny szczegół zasługuje na pochwałę.
Wnętrze zostało zabudowane mocno, ale klasycznie. Po bokach umieszczono płytki drukowane z końcówkami mocy (z sześcioma parami tranzystorów na kanał), a w pobliżu tylnej ścianki – piętrowe rusztowanie z preampem na wzmacniaczach operacyjnych Burr-Brown OPA1641 (na górze) oraz przetwornikiem c/a poniżej. Skądinąd wiadomo, że opiera się on na ośmiokanałowej kości ESS Sabre ES9028PRO.
Bliżej frontu zobaczymy zasilacz z dwoma ekranowanymi transformatorami toroidalnymi i z czterema kondensatorami filtrującymi, o pojemności 22000 µF każdy.
Układ został zabezpieczony przed przepięciem i przegrzaniem. Zarówno projekt, jak i wykonanie nie budzą najmniejszych zastrzeżeń.
Konfiguracja systemu
Michi X5 S2 grał w stałym systemie redakcyjnym: z odtwarzaczem CD Naim 5X z zewnętrznym zasilaczem Flatcap 2X oraz monitorami Dynaudio Contour 1.3 mkII. Parametry techniczne japońskiej integry zapewniają komfort bezproblemowej pracy z nawet bardzo wymagającymi głośnikami, więc zagadnieniami kompatybilności można się nie przejmować.
Miałem okazję porównać X5 S2 z redakcyjnym wzmacniaczem, złożonym z lampowego preampu Conrad-Johnson PV12 AL i tranzystorowej końcówki Conrad-Johnson MF2250, a także z bardzo interesującą, choć z nieco niższej półki, integrą Soulnote A-1. Takie urozmaicone towarzystwo ułatwiło analizę brzmienia testowanej Rotela.
Michi X5 S2 wygląda na mocarza i rzeczywiście nim jest. Od początku do końca prezentuje prawdziwie męskie granie, bez jakichkolwiek niedomówień, pląsów ani skrywanej duszy romantyka. Michi to wojownik – taką deklarację otrzymujemy na samym początku i albo ją akceptujemy, albo nie. To uczciwe podejście i warto je docenić. Dzięki niemu od początku wiemy, czy będziemy chcieli się Rotelem zainteresować bliżej, czy też nie.
Zanim jednak przejdę do szczegółowego opisu brzmienia, zaznaczę jedną rzecz, aby nie było nieporozumień. Otóż na wysokiej półce określony rys estetyczny urządzenia nie jest tak wykluczający jak w budżetówce. Trudno mi sobie wyobrazić, że dany producent chciałby oferować brzmienie nadające się wyłącznie do rocka, jazzu czy kameralistyki. Wyższe segmenty cenowe zobowiązują – przede wszystkim do tego, aby brzmienie pozostało prawidłowe w każdych warunkach. Dopiero na tej bazie można sobie budować dźwięk lepiej sprawdzający się w takim a nie innym graniu. I Michi jest tego dobrym przykładem – może się podobać w każdym repertuarze, a w swoim ulubionym, czyli rockowym, wznosi się na wyżyny. Aby lepiej zrozumieć, jak się w praktyce przejawia tak rozumiana uniwersalność, najlepiej przyjrzeć się niskim tonom.
Na dole pasma Michi zapewnia naprawdę mocne wrażenia. Rozciągnięcie niskich tonów jest wręcz podręcznikowe. Myślę, że niejeden high-endowy piec mógłby się czegoś nauczyć. Japońska integra nawet z opornych monitorów Dynaudio bez wysiłku wydobywa częstotliwości chyba nawet nieprzewidziane w ich specyfikacji. Chcecie superniskich pomruków, takich na granicy słyszalności, ale odczuwalnych ciałem? Proszę bardzo. Chcecie basu mocnego i mięsistego? Żaden problem. Chcecie świetnej kontroli? Zrobione! Aż strach pomyśleć, co się będzie działo, jeśli podłączymy kolumny o pełnozakresowym basie.
No tak, może się wydawać, że Michi rozniesie w pył każde nagranie i bez ceregieli zrobi ze wszystkiego koncertowy czad. Otóż właśnie nie do końca jest to takie zerojedynkowe. Bo ilość, siła i jakość niskich tonów podlegają racjonalnemu dawkowaniu. Mimo że potencjalnie X5 S2 nadaje się do wyburzania ścian nośnych (że o działowych nie wspomnę), to w praktyce zachowuje się z godnością i kulturą. Nie przytłacza basem pod byle pretekstem ani nie zalewa powodzią niskich tonów od początku do końca. Mało tego – gra tak, że fragmenty nagrań, w których mocne akcenty basowe nie są „potrzebne”, wydają się wręcz lekkie i zwiewne.
Dynamika w skali makro przy tak głębokim, mocnym i energetycznym basie po prostu musi być wybitna. Umiejętność znikania i pojawiania się niskich tonów ułatwia swobodne operowanie skokami natężenia sygnału o dowolnej amplitudzie. W ten sposób do nagrań spod znaku ciężkiego rocka dokładamy kolejne preferencje repertuarowe: symfonikę i fortepian. Bo Michi jest, co prawda, wyjątkowo dynamiczny, ale nie nerwowy. Owszem, kiedy trzeba, staje się wybuchowy, ale wszystko ma pod kontrolą. Jest tu dynamika, ale jest i porządek. Bez choćby śladowych oznak chaosu, co świadczy o klasie japońskiego urządzenia. Efektowną dynamikę mogą wszak oferować również wzmacniacze budżetowe, ale co z tego, skoro szybko zaczną męczyć? Michi, co prawda, nie relaksuje, ale też z pewnością nie męczy – tylko po prostu wciąga. To wzmacniacz idealny do intensywnych wrażeń, nie do drzemki. Nawet przy niskim wysterowaniu oferuje wyrazisty i czysty przekaz.
Basowa moc połączona z dynamiczną zwinnością to cechy pożądane zawsze i wszędzie. Skąd więc moja wcześniejsza uwaga o rockowych preferencjach? Decyduje o tym prezentacja sekcji rytmicznej.
Jeżeli z instrumentów perkusyjnych wydzielimy sobie tylko, dla lepszego zobrazowania, bębny i talerze, to łatwiej zrozumiemy dwa skrajne audiofilskie podejścia, pomiędzy którymi mieści się każde brzmienie. Z jednej strony – można zestroić wybitny dźwięk, w którym talerze brzmią jak pieszczone pałeczkami, a bębny „sprężynują”; z drugiej – nie mniej wybitny, w którym talerze tną powietrze na plasterki, a bębny są twarde jak kamień. Michi pozostaje daleki od obu skrajności, ale nie ulega wątpliwości, że bliżej mu do tej drugiej. Sekcja rytmiczna jest tu zdecydowana, mocna, chwilami nawet ostra. Można wręcz powiedzieć: drapieżna. I ten właśnie element decyduje, że opisywana wcześniej uniwersalność basowo-dynamiczna staje się bardziej „rockowa”.
Stereofonię nazwałbym świetnie wyważoną. Michi raczej nie będzie bił rekordów szerokości i głębi, ale brak rekordu nie oznacza, że musi być źle. Przeciwnie, scena wygląda jest z podręcznika i to we wszystkich wymiarach. Wystarczająco szeroka, wystarczająco głęboka, z mocno wysuniętym do przodu wokalem i wystarczająco dokładną lokalizacją instrumentów, nawet w większych składach. Wiele jednak zależy od nagrania. Są urządzenia, które nie tylko pokazują cuda w realizacjach o świetnej przestrzeni, ale także z przeciętnych potrafią wydobyć dużo. Michi, owszem, uwielbia te lepsze, ale z tymi drugimi trochę mu nie po drodze. Jeżeli ktoś szuka wzmacniacza, który mu ożywi zróżnicowane zbiory, to raczej nie ten kierunek. Jednak japoński wzmacniacz nie jest aż tak radykalny, by zdziesiątkować płytotekę. Pozostawi raczej wszystko na swoim miejscu.
Jeżeli chodzi o soprany, to można powiedzieć, że prezentują złoty środek, ale… No właśnie, powielony jest tu, choć w odpowiednio mniejszej skali, schemat „rytmiczny”. Bo rzeczywiście nie doświadczymy ani podejścia fizjologicznego, ani krwi z uszu. Jednak japońska integra na pewno charakteryzuje się większą odwagą niż zachowawczością. To sygnał o subtelnej skali, ale o wyraźnym charakterze. Szalę przechyla tak zwane osłodzenie, a raczej całkowity jego brak. Samo w sobie to jeszcze o niczym nie świadczy, ale w połączeniu z elementem drapieżności w sekcji rytmicznej współtworzy koncertowy klimat. A jeśli chodzi o prezentację szczegółów, w której góra pasma odgrywa kluczową rolę, to zbliżamy się do poziomu wybitnego. Bo stojąca za tym wszystkim przejrzystość osiąga jeszcze wyższy poziom.
Z dotychczasowego opisu można wnioskować, że Michi, pomimo walorów uniwersalnych, to taki rockowy wymiatacz, który „robi” brzmienie świetnym basem, mocną dynamiką i dopełniającą cały obraz górą. Cały? Przecież słowem nie wspomnieliśmy o średnicy. Tak, X5 S2 z pewnością prezentuje ekspresyjne skraje pasma, ale nie mniej wyrazisty jest jego środek. Średnie tony zostały skonfigurowane tak, że zarówno dół, jak i góra pasma będą odgrywały rolę dopełniającą, a nie wiodącą.
Średnicę cechuje neutralna temperatura barw. Nie odnotowałem ani oznak ocieplenia, ani tym bardziej beznamiętnej oziębłości. Ta liniowość ma swoje wady i zalety – jedni odczują tutaj brak rozmarzenia, inni docenią brak podkolorowań. Czyli podobnie jak w przypadku dołu i góry, mamy do czynienia z podejściem neutralnym – i aż się prosi, żeby – podobnie jak tam – wtrącić jeszcze jakieś „ale”. Żadnego „ale” jednak nie będzie. Michi nie przechyla się w żadną stronę i pozostaje neutralny od początku do końca, budując muzykalność w oparciu o neutralność właśnie.
Z jednej strony, nie doświadczymy tu lampopodobnych sztuczek, zmiękczeń rysunku czy uwypuklonej ulotności. Z drugiej zaś – X5 S2 to wzmacniacz muzykalny w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo muzykalność to nie tylko granie w stylu lampowym. Można ją zbudować także w oparciu o inne atrybuty. Muzykalność nie ma definicji, nie da się jej wyznaczyć ani zmierzyć. Można ją tylko odczuć. W ten sposób dochodzimy do problematyki emocji.
Zwykło się przyjmować, choć chyba nigdzie wprost, że brzmienie emocjonalne to takie, które sprzyja wzruszeniom w czasie słuchania muzyki. A to już domena dźwięku „romantycznego”, od którego Michi się odżegnuje. Czy daje coś w zamian? Ależ tak – daje brzmienie… emocjonalne. Z tym, że podchodzi do niego inaczej. Nie musi ono przecież być łzawe. Równie dobrze może być, na przykład, euforyczne. Tak właśnie gra Michi. Średnica – ze swoją neutralnością, paletą barw, zakresem ich nasyceń oraz kontrastowości i dopełniona skrajami pasma – daje słuchaczowi euforycznego kopa. Nie przypadkiem zatytułowałem ten artykuł „Gladiator”. Nie tylko dlatego, że Michi to brzmieniowy wojownik. Ale także dlatego, że ten nastrój euforycznej, pełnej adrenaliny emocjonalnej muzykalności objawił mi się w pełni w czasie odsłuchu ścieżki dźwiękowej do „Gladiatora” (tego pierwszego, bo kiedy piszę ten tekst, druga dopiero czeka na premierę). Ten album i tak ma w sobie moc uwalnianą niezależnie od użytego sprzętu, ale nie przypominam sobie, kiedy ostatnio miałem przy nim aż taką gęsią skórkę. Jednak nie tylko Hans Zimmer z Lisą Gerrard zapewnią podobne przeżycia. Nie mniej intensywne wrażenia towarzyszyły mi przy „We Are Young” Fun, „Hungry Heart” Springsteena, „Left Outdside Alone” Anastacii, „Dancing in the Moonlight” Toploadera, „Don’t Make Me Miss You” Raya Daltona, „She’s a Lady” Toma Jonesa, „Lonely No More” Roba Thomasa, „Outro” M83, czy (chyba najbardziej) „She Doesn’t Mind” Seana Paula. Można by wymieniać jeszcze dłużej, ale każdy i tak ma własną listę utworów, przy których wszystko dokoła robi się jakieś inne. Michi takie emocje potęguje z tajemniczą siłą. Naprawdę można przy nim odlecieć.
Michi X5 S2 to świetny wzmacniacz do zadań ogólnych i fantastyczny do zadań specjalnych. Dysponuje ogromnym potencjałem dynamiczno-basowym, jednocześnie zachowując lekkość. Jest przy tym krystalicznie czysty, wolny od podkolorowań, a jego wybitny współczynnik przytupywania sprawia, że najbardziej zachwyci fanów klimatów rockowych. To kawał solidnej roboty, i to w cenie, która – jakkolwiek wysoka – to na tle konkurencji i tak wygląda atrakcyjnie. W dodatku w chwili oddawania tekstu do druku u dystrybutora obowiązywała bardzo apetyczna promocja.
Uniwersalna średnica to wzór dźwiękowej czystości i niczym niepodbarwionej muzykalności. Skraje dodają do niej rockowy szlif. W ten sposób otrzymujemy dźwięk neutralny, z pierwiastkiem muzycznej euforii. Posłuchajcie tylko ścieżki dźwiękowej z „Gladiatora”!
Mariusz Malinowski
Hi-Fi i Muzyka 09/2024
Rotel Michi X5 S2
Moc:
350 W/8 Ω
Pasmo przenoszenia:
10 Hz – 100 kHz
Zniekształcenia:
< 0,009%
Sygnał/szum:
102 dB
Wejścia liniowe:
XLR, 4 x RCA
Wejścia phono:
MM/MC
Wyjścia:
2 kpl. głośn., pre out
Regulacja barwy:
+
Zdalne sterowanie:
+
Wymiary (w/s/g):
19,5/48,5/45,2 cm
Przeczytaj także