
18.07.2024
min czytania
Udostępnij
Luxman L-509Z to aktualnie flagowa integra japońskiej wytwórni. Zastępuje chwalony i testowany również u nas model L-509X („HFiM” 4/2021). Fakt, że oba wyglądają bardzo podobnie, to żadne odkrycie. Patrząc na listę wzmacniaczy zintegrowanych, zauważymy, że na dziesięć urządzeń wszystkie – za wyjątkiem L-595ASE – reprezentują zbliżony styl. Japończycy już dawno wypracowali własne wzornictwo i trudno mieć do nich o to pretensje. Przeciwnie, urządzenia wyglądają świetnie i niech tak zostanie.
Firmy takie jak Accuphase, Luxman czy McIntosh wychodzą z założenia, że kosztowny wzmacniacz powinien być bogato wyposażony. To podejście znajduje licznych zwolenników. I choć sam na co dzień wolę skromniejsze wzornictwo, to na widok urządzenia nawiązującego do stylistyki retro zawsze mięknie mi serce. Zwłaszcza takiego ze wskaźnikami wychyłowymi. To one przykuwają uwagę od pierwszej chwili. W drugiej przenosimy ją na mnogość elementów sterujących. Największe pokrętła to regulacja głośności oraz wybierak źródeł. Pomiędzy nimi znajduje się okno ze wspomnianymi wskazówkami, numeryczny wyświetlacz aktualnej siły głosu oraz szereg diod obrazujących stan niektórych funkcji. W dolnym rządku umieszczono regulatory balansu, korekcji tonów w zakresie niskim, średnim i wysokim (regulacja o maksymalnym zasięgu +/-8 dB, przy 100 Hz, 760 Hz i 10 kHz), selektor głośników oraz przełącznik phono. Bo warto zaznaczyć, że L-509Z został fabrycznie wyposażony w przedwzmacniacz korekcyjny, dostosowany zarówno do wkładek MM, jak i MC. W przypadku MC do dyspozycji są nawet dwa poziomy wzmocnienia, co czyni integrę dobrym wyborem dla tych użytkowników analogu, którzy wcześniej nie zdecydowali się na zakup osobnego preampu.
Wróćmy jednak do panelu – bo pozostały jeszcze przyciski. Te służą do wyciszenia i odłączenia regulacji barwy. Nieco zagadkowy „separate” rozłącza przedwzmacniacz i końcówkę mocy, co przyda się w sytuacji, kiedy będziemy chcieli użyć L-509Z jako elementu zestawu dzielonego. Zamiast klasycznego „power” Luxman opisuje włącznik jako „operation”. Jeszcze jedną ciekawostkę stanowią dwa wyjścia słuchawkowe: na duży i mały jack. Z tyłu znajdziemy wejście phono MM/MC z uziemieniem, cztery wejścia liniowe (w tym dwa wyższej jakości, ze stopu miedzi i mosiądzu), dwa XLR z przełącznikami polaryzacji pinów oraz main-in do końcówki mocy. Pomimo obecności XLR-ów układ nie jest zbalansowany. Wyjścia to dwa pre-outy RCA i zdublowane terminale głośnikowe, ułatwiające bi-wiring. Zestaw uzupełniają złącza komunikacji systemowej oraz gniazdo zasilania. Luxman jest konstrukcją w pełni analogową, co oznacza, że nie zawiera przetwornika c/a, nawet za dopłatą. Obudowę wykonano z aluminium, a pokrywa dodatkowo zdobi urządzenie. To gruby na około 8 mm płat precyzyjnie wyszczotkowanego aluminium z 28 wyfrezowanymi otworami wentylacyjnymi, zabezpieczonymi metalową siatką. Jako że boki są zabudowane – radiatorów tym razem nie widać. Do wzmacniacza dołączono metalowy pilot systemowy, jak zapewnia producent – wstecznie kompatybilny ze wszystkimi odtwarzaczami CD wyprodukowanymi przez Luxmana po 1996 roku. Warto dodać, że pilot oferuje kilka dodatkowych funkcji (mono, subsonic i loudness), które nie są dostępne na panelu frontowym.
Wnętrze zbudowano z zgodnie z koncepcją modułową. Elementy są nie tylko umieszczone na oddzielnych płytkach drukowanych, ale też odseparowane od siebie stalowymi przegrodami. Luxman realizuje koncepcję „single-chassis separates”, co oznacza, że sekcje preampu oraz końcówki mocy są niezależne, mimo że umieszczone we wspólnej obudowie. Taka konstrukcja „osobno, choć razem” nie jest niczym szczególnym – podobny podział stosuje się w większości współczesnych high-endowych wzmacniaczy zintegrowanych. W L-509Z dochodzi jednak wspomniany zestaw gniazd, które umożliwiają wykorzystanie go w roli preampu albo końcówki mocy, rozdzielający sekcje przycisk na przedniej ściance oraz właśnie wewnętrzna budowa z przegrodami. Niech więc Luxmanowi będzie.
Przegród – jak się okazuje – nie pożałowano; można się doliczyć aż siedmiu komór. Cztery z nich obejmują całą wysokość obudowy, natomiast przestrzeń w centrum została przedzielona stalową platformą trochę wyżej niż w połowie. Końcówki mocy przytwierdzono pionowo do radiatorów po bokach. Układ pracuje w klasie AB i z czterech par bipolarnych tranzystorów w układzie Darlingtona na kanał uzyskuje 120 W/8 Ω i 240 W/4 Ω. Wzmacniacz waży 30 kg, więc nie ma tu żadnej ściemy. Stopień mocy i preamp objęto układem LIFES (Luxman Integrated Feedback Engine System). To najnowsza wersja doskonalonego przez firmę od lat sprzężenia zwrotnego. Choć szczegóły działania nie zostały przedstawione, to z grubsza wiadomo, że chodzi o taką pętlę, która obejmowałaby nie cały sygnał, a tylko jego część – tę, w której właśnie mogą wstąpić różnice do wyrównania. Dzięki temu korekcja powinna być bardziej ekonomiczna, a przy tym skuteczna.
Komora przednia mieści elektronikę obsługującą elementy sterujące oraz wyświetlacz. Tylna zawiera bufory wejściowe i wyjściowe, preamp phono oraz ulokowany pionowo układ LECUA-EX, czyli Luxman Electronically Controlled Ultimate Attenuator – Excellent eXperience. A po naszemu: układ odpowiedzialny za regulację siły głosu. Jest on oparty na sieci przełączanych rezystorów. W zależności od wybranego poziomu – jednego z 88 – elektronicznie aktywowane są tylko dwa rezystory, o parametrach zapewniających pożądane tłumienie. Excellent eXperience oznacza natomiast, że pokrętło dopracowano pod kątem płynności działania, a układ transmisji zmiany mechanicznej (ruch gałki) na elektroniczną (system przełączania rezystorów) uzupełniono efektem narastania. Im szybszy ruch, tym większy skok i odwrotnie.
Odnotujmy jeszcze, że z tyłu znajduje się mniejsza komora, mieszcząca gniazdo zasilania z filtrem. Centrum zajmuje konstrukcja piętrowa, na której od góry zamontowano zasilacz, złożony z transformatora EI 600 VA i ośmiu kondensatorów filtrujących (po 10000 μF każdy), sygnowanych logiem Luxmana. Od dołu natomiast znajduje się część przedwzmacniacza. Japończycy przywiązują dużą wagę do szczegółów. Wszystkie płytki drukowane pokryto warstwą typu peel-coat, którą można płynnie „zdemontować” w razie potrzeby. Dodatkowo ścieżki zostały poprowadzone bez załamań pod kątem prostym – wszystkie skręty są łukami. Celem tych rozwiązań jest redukcja potencjalnych zniekształceń. Komfort transmisji sygnału, a przy okazji niską impedancję wyjściową mają też zapewniać niskooporowe przekaźniki na wyjściu oraz grube przewody, łączące stopień mocy z terminalami głośnikowymi.
Luxman dotarł na odsłuch bezpośrednio po Heglu H600 z niemal tej samej półki cenowej. Zyskałem dzięki temu punkt odniesienia nie tylko w postaci brzmienia redakcyjnego wzmacniacza dzielonego Conrad-Johnson PV-12AL / MF2250, ale także liczącego się modelu z aktualnej oferty rynkowej. Dla formalności dodam, że resztę systemu stanowiły odtwarzacz Naim CD5 z zasilaczem Flatcap 2X oraz monitory Dynaudio Contour 1.3 mkII.
Luxman okazuje się o wiele bardziej zdecydowany i męski od Hegla i trochę od Conrada-Johnsona. Z tych trzech urządzeń wydaje się również najbardziej uniwersalny. W ofierze złożono najbardziej lampopodobne akcenty muzykalności, którą w tym przypadku oparto na zupełnie innych założeniach. Zanim jednak do nich przejdziemy, przyjrzyjmy się bardziej konkretnym aspektom prezentacji.
Przestrzeń określiłbym jako dyskretną. L-509Z nie należy do wzmacniaczy wywołujących u słuchacza natychmiastowe omdlenie pod wpływem stereofonicznego „wow”. Ten rodzaj efektów jest z definicji oddalony od pierwszej linii frontu. Co nie znaczy, że ich nie ma. Są, tyle że na drugiej. Wszystko znajduje się na swoim miejscu. Wyraźne rozsunięcie sceny na boki, przejrzyste i rozbudowane plany głębi, dokładna lokalizacja i starannie przygotowane przez realizatora atrakcje – wszystko to otrzymujemy w formie zgodnej ze standardami high-endu.
Plan wokalu został ustawiony bliżej linii bazy, ale ocena tego zjawiska to bardziej kwestia gustu niż jakości. Są tacy, którzy lubią, kiedy wokalistka siada im na kolanach i śpiewa wprost do ucha. Są też tacy, którzy preferują bardziej naturalne sceniczne oddalenie. Nie przesądzam, która z estetyk jest lepsza, zresztą i tak prawie wszyscy producenci wybierają kompromis między nimi. Luxman zostawia intymną bliskość innym, opowiadając się za bardziej zdroworozsądkowym realizmem. Tak czy inaczej, bardzo dobra scena L-509Z zachowuje pewną skromność. Odniosłem wrażenie, że konstruktor chciał, żeby – z jednej strony – stereofonii nie można było nic zarzucić, a z drugiej – żeby słuchacz nie koncentrował się na niej od samego początku. Priorytetem pozostało zachowanie prawidłowych (czytaj: neutralnych) proporcji między elementami dźwięku, bez faworyzowania jednych kosztem innych.
W porównaniu z Heglem Luxman oferuje lepszy drive dynamiczny, odważniejsze uderzenia w bębny i generalnie świetnie dopracowaną dynamikę, tak w skali makro, jak i mikro. Linia basu jest zdecydowana i mocna, dobrze rozciągnięta, ale i odpowiednio kontrolowana. Co prawda L-509Z nie staje w szranki z największymi wyczynowcami dynamiki, ale z punktu widzenia melomana zainteresowanego zróżnicowanym repertuarem naprawdę trudno mu cokolwiek zarzucić. Bas ma bardzo dobrą, a w muzyce elektronicznej jeszcze lepszą głębokość. Żywiołowość nagrań rockowych zostaje odwzorowana proporcjonalnie do temperamentu wykonawców. Współczynnik przytupywania przekracza średnią krajową, a Luxmanowi udaje się jeszcze utrzymać pierwiastek plastyczności. Dół pasma oferuje naprawdę wiele wrażeń, zachowując we wszystkim harmonię – głównie dzięki umiejętnemu różnicowaniu odcieni w sekcji rytmicznej. Przejdźmy teraz do zapowiedzianej na wstępie muzykalności. W wykonaniu L-509Z należy ona do dyskretnych i wyrównanych. Nie narzuca słuchaczowi określonej interpretacji emocji zawartych w nagraniach. Wynika to z pomysłu na średnicę pasma – bardziej elegancką, w stylu glamour, niż impresjonistycznie malarską.
Nasuwa mi się tutaj skojarzenie degustacyjne, w którym ocieploną średnicę porównałbym do wina słodkiego. Luxman natomiast kojarzy się z trunkiem wytrawnym – i to potwornie drogim. Jego muzykalność nie wynika z lampowego powabu, ale potrafi odurzyć równie mocno. Z tym że – przynajmniej z początku – jest trudniejsza w odbiorze. Mówiąc inaczej: należy ją zrozumieć, by się w niej rozsmakować. Luxman nie wnosi ocieplenia ani osłodzenia; nie przenosi też ciężaru średnicy w jej niższe rejestry. Liniowość średnich tonów pozostaje wzorcowa. Czym jednak w takim razie L-509Z dysponuje, że przy swej neutralności gra muzykalnie? Przepisana przez japońskich lekarzy, ups, inżynierów recepta zawiera tylko jeden preparat. Jest nim… woda.
Najłatwiej to zrozumieć przez analogię do często stosowanego audiofilskiego terminu, a mianowicie napowietrzenia. Średnica, tak jak może być napowietrzona, tak samo może być również nawilżona. I choć na wilgotność, o ile występuje, zawsze zwracam uwagę, to jednak w formie takiej jak u Luxmana występuje ona nad wyraz rzadko. Kiedy konstruktor chce podkręcić muzykalność, idzie przeważnie w kierunku otłuszczenia konturów lub zagęszczenia barw średnicy, nadania im oleistej lepkości. Efekt wilgotności natomiast wiąże się nie tyle z treścią danego materiału dźwiękowego, co z formą jego „materializacji” w przestrzeni. Bardziej obrazowo: z Luxmanem odnosi się wrażenie, jakby każdy dźwięk, niczym kropla deszczu wpadał w czarne tło przestrzeni – czysto i klarownie. I słychać tylko samo jego wpadanie, bez najmniejszego nawet zbędnego pluśnięcia.
Takie podejście do prezentacji średnich tonów okazuje się fascynujące. Kiedy już się oswoimy z proponowaną przez L-509Z neutralnością i złapiemy kontakt z sensem tak wyreżyserowanej średnicy, to wcale nie jest wykluczone, że niczego innego nie będziemy szukać. Bo można wręcz odnieść wrażenie, że całe życie słuchało się muzyki nie do końca tak, jak trzeba. To średnie tony dla prawdziwych smakoszy; z pozoru po prostu liniowe i neutralne, przy bliższym poznaniu pokazują wysublimowaną klasę. Wartość brzmienia japońskiego wzmacniacza zawiera się właśnie w paradoksie: pozornie dźwięk jest neutralny, można wręcz powiedzieć: zwyczajny, choć w high-endowym wydaniu, ale kiedy zajrzymy za zasłonę owej neutralności, odkryjemy jego oryginalność.
Góra pasma została zarysowana dosyć odważnie, przynajmniej według bardziej konserwatywnych standardów. Dostrojono ją tak, żeby znaleźć się możliwie blisko granicy pomiędzy fizjologicznością i ostrością. Dzięki temu miłośnicy tej pierwszej nie będą jeszcze mieli podstaw do narzekania na krew z uszu, a zwolennicy tej drugiej – na zbytnie wygładzenie sopranów. To taki złoty środek – jakby słownikowa definicja neutralności tego zakresu. W efekcie dźwięk zyskuje jasność, która świetnie równoważy solidną podstawę harmoniczną i oddaje szczegółowość nagrania, unikając jednak nadmiernej ekspresji.
Luxman L-509Z to świetny i uniwersalny wzmacniacz. W jego pięknej, choć trochę nietypowej muzykalności bardzo dobra dynamika znajduje wspólny język z kulturą brzmienia. Sprawdzi się w każdym repertuarze i nie jest przesadnie wybredny w kwestii jakości nagrań. Obłędnie wygląda i ma wskaźniki wychyłowe. No i może grać osobno, choć wszystko jest razem. Pewniak.
Mariusz Malinowski
Hi-Fi i Muzyka 04/2024
Luxman L-509Z
Przeczytaj także