
04.08.2012
min czytania
Udostępnij
Ostatni wzmacniacz węgierskiej manufaktury z nowatorstwem ma niewiele wspólnego, bo stanowi ulepszoną wersję modelu Obelisk z lat 90., zaprojektowanego oryginalnie przez Richarda Haya – konstruktora ION Systems. Wzmacniacz odniósł wówczas sukces i narobił na rynku trochę zamieszania.
Po latach Heed wznowił udany projekt, wzbogacając go lepszą elektroniką, nowym wzornictwem i poprawiając jakość wykonania. Tak oto powstał Obelisk Si. Heed sięgnął do pomysłów wykorzystanych już wcześniej i zamontował elektronicznie aktywowany układ „Mute”, wzięty z przedwzmacniacza Obelisk Pre. Wśród deklarowanych przez producenta modyfikacji znajduje się także nowa karta DAC1.2, opcje montażu kart przedwzmacniacza gramofonowego i przetwornika c/a, nowe tranzystory mocy o lepszej odpowiedzi impulsowej czy transformator toroidalny Arlink, charakteryzujący się niższym poziomem szumu. Producent wspomina również o większym zasilaczu, dającym wyższy prąd wyjściowy i nowych dwustronnych płytkach drukowanych z czterokrotnie grubszymi ścieżkami z miedzi beztlenowej. Ponadto do nowego modułu przetwornika c/a Dactil dostosowano układ zasilania. W ogóle zasilacz potraktowano ponadstandardowo, ponieważ Obelisk Si ma możliwość rozbudowania o układ dual mono (Obelisk X-2), który powiększa mocmodeluSiz35do50W/8Ω.Wtym trybie wbudowany zasilacz Obeliska Si pracuje tylko z sekcją przedwzmacniacza. Niewielka integra o rozmiarach pudełka na buty (zgodnie z pierwotną koncepcją) ujmuje prostotą i funkcjonalnością. Zawiera wszystko, co potrzebne do produkowania dźwięku naprawdę dobrej jakości, bez zbędnych elementów podwyższających cenę. Nie znajdziemy tu ani wychyłowych wskaźników, ani migoczących diod, ani dodatkowego oświetlenia. Tylko to, co konieczne. I mimo że wymienione bajery cieszą oko, wyposażenie Heeda okazuje się wystarczające.
Wzmacniacz nie należy do tych finezyjnych, ale niewątpliwie coś w sobie ma. Malowana proszkowo na kolor czarny matowa obudowa została wykonana solidnie i dokładnie. Przedni panel to prostokąt czarnego akrylu z dwoma dużymi srebrnymi pokrętłami selektora źródeł i regulacji głośności. Oto cały Obelisk Si, jakim go Heed stworzył. Tył okazuje się znacznie bogatszy od frontu – naszpikowany rzędem pięciu wejść linowych RCA, wyjściem RCA i wejściem cyfrowym S/PDIF RCA. Znajdziemy tam również nieduże odczepy głośnikowe. Ich wąski rozstaw powoduje, że lepiej się sprawdzą kable wyposażone w banany niż widełki. W standardzie otrzymujemy pilot, dzięki któremu możemy się oddać błogiemu lenistwu i niezmąconej przyjemności słuchania muzyki.
Aleksandra Chilińska
Nie bez przyczyny wspomniałam o przyjemności, bo tego, co prezentuje Obelisk Si, inaczej określić nie można. Sprytne urządzenie produkuje dobry i mocny dźwięk o zaskakującej dynamice. Pierwszym, co rzuca się w uszy, a później zapada w pamięć, jest świetna, na dodatek lampowa barwa! Nie wiem, jak ci Węgrzy to zrobili, ale znają się na rzeczy. Przyjemna, ciepła – zupełnie nie kojarzy się z tranzystorem. Obelisk nie należy do urządzeń całkowicie neutralnych, ale jego brzmienie podano w sposób tak przyjemny dla ucha, że trudno mu z tego czynić zarzut. Niezależnie od repertuaru, było jednak wyraźnie słychać ocieplenie w całym paśmie. Heed doskonale odnajduje się w subtelnych, kameralnych składach. Fortepian Turnaua z płyty „Pasjans na dwóch” brzmiał dobrze, choć może nie tak naturalnie, jak bym tego chciała. Nieco ocieplona góra nie pozwoliła nagraniu całkowite się otworzyć. Jednak wszystko zostało oddane tak emocjonalnie, że słuchałam z przyjemnością. „Kind of Blue” Davisa pokazało jedwabistą gładkość. Kontrabas, instrumenty dęte, jak i blachy perkusji miały przyjemną, aksamitną barwę, bez metaliczności czy ziarna. Nagranie ukazało dodatkowo niezwykłe możliwości Heeda w dziedzinie basu. Był ciepły i miękki, a jednocześnie dość zwinny i zróżnicowany barwowo. Mięsiste i jędrne niskie tony w połączeniu z cechami opisanymi powyżej stanowią niebezpieczeństwo wsiąknięcia w jazz na długie tygodnie. Kultura, powściągliwość i wrażenie swobody sprawiają, że można słuchać zarówno Coltrane’a, jak i ponadczasowych zestawów audiofilskich z gatunku kobiecej wokalistyki (Barber, Krall, Bremnes).
Niestety, okazało się, że to, co tak dobrze się sprawdza w muzyce synkopowanej, nie musi stanowić zalety w repertuarze symfonicznym i rozbudowanych utworach rockowych. W zasadzie nie chodzi ani o bas, ani o prezentację wokali, tylko o niedostatki z zakresu rozdzielczości i analityczności. Zarówno „Requiem” Mozarta, utwory Floydów („The Dark Side of the Moon”, „The Division Bell”) czy repertuar Dream Theater pokazały braki Heeda w budowaniu pełnej, głębokiej sceny. Szybkie przejścia pomiędzy sekcjami trochę się zlewały, a rzędy chóru były trudne do rozdzielenia. Zaokrąglając brzmienie Obelisk uniemożliwia pastwienie się nad utworami, jednak należy wziąć poprawkę, że jest to tylko niewielkie urządzenie ze średniej półki cenowej, o i tak ponadprzeciętnych możliwościach. Poza kwestią sceny – bez zastrzeżeń. Co ciekawe, Heed ma zaskakującą zdolność wysterowania trudniejszych głośników – znacznie przekraczającą to, czego można by się spodziewać na podstawie lektury suchych specyfikacji. Dobrze poradził sobie na przykład z moimi Dynaudio Special 25, które do najłatwiejszych nie należą. Niepozorny wygląd Obeliska może się okazać mylący, dlatego nie warto sądzić po pozorach. Obelisk Si to propozycja dla tych, którym marzy się lampa albo dobry tranzystor o nietuzinkowym brzmieniu. Szczególnie, że to urządzenie rozwojowe, które w systemie może zagościć dłużej. Ujmuje muzykalnością i emocjonalnym dźwiękiem. Heed to niewielka fabryka muzycznej przyjemności.
Aleksandra Chilińska
Robert Trzeszczyński
Aleksandra Chilińska i Robert Trzeszczyński
Magazyn Hi-Fi 2/2012
Heed Obelisk SI
Przeczytaj także