
24.08.2020
min czytania
Udostępnij
Z gwiazdami nie do końca wyszło, bo w latach 80. wydawało się, że po 2020 będziemy latać na Marsa. Tymczasem jak jest, każdy widzi. Co do wzmacniaczy, to literatura science-fiction nieszczególnie się nimi zajmowała. Może dlatego zabrakło przełomowych wizji, a rozwiązania z lat 80., a nawet 50. ubiegłego stulecia pozostają zaskakująco świeże. „Stary projekt” oznacza nierzadko porządne zasilanie i unikanie głębokich oszczędności, a niewielkie manufaktury, hołdujące tradycji, pozostają krwioobiegiem „prawdziwego” hi-fi.
Do tego grona zalicza się Heed – węgierska firma od początku pozostająca w rękach braci Huszti, produkująca klasyczną elektronikę w Budapeszcie. W katalogu znajdziemy źródła i wzmacniacze – zintegrowane i dzielone, często z dodatkowymi zasilaczami. Trzy serie: Thesis, Obelisk i Elixir mają wspólne cechy: obudowy o szerokości połowy standardu i koncepcję pozwalającą na ulepszanie systemu poprzez dołączanie kolejnych komponentów. Linia Modular zawiera już całkiem miniaturowe przedwzmacniacze gramofonowe i słuchawkowe. Zwłaszcza te ostatnie przyniosły Heedowi międzynarodowe uznanie.
Skojarzenia wizualne z Naimem są nieprzypadkowe. To ta sama filozofia, a Obelisk przypomina legendarnego Naita. Jeżeli to był wzorzec, to zacny, a sama koncepcja rozbudowy systemu – sprawdzona. Oprócz zasilacza, do wzmacniacza można podłączyć stereofoniczną końcówkę PS. Upgrade oznacza nie tylko poprawę brzmienia, ale także wzrost mocy. Obelisk solo oferuje 35 W/8 ? i 60 W/4 ?. Z dodanym zasilaczem wartości rosną, odpowiednio, do 50 W i 80 W. Podłączenie PX-a zmienia także strukturę zasilania. W takim przypadku preamp czerpie napięcie z transformatora wbudowanego we wzmacniacz, natomiast końcówka – z zewnętrznego pudełka.
Do Obeliska w wersji bazowej można podłączyć pięć źródeł liniowych. Opcjonalnie Heed oferuje moduły rozszerzeń. Pierwszy to Dactil-1, czyli przetwornik 24 bity/192 kHz z jednym tylko cyfrowym wejściem koaksjalnym RCA. Drugi to Vinyl-1 – przedwzmacniacz korekcyjny dla wkładek MM. Kiedy go zamontujemy, gramofon będzie obsługiwać wejście oznaczone numerem 1. Zamiast modułów można dokupić osobny DAC i phono Heeda, zdecydowanie wyższej klasy.
Wzmacniacz
Przednią płytę Obeliska Si III wykonano z akrylu. Czarny płat o grubości 8 mm efektownie połyskuje, ale wymaga ostrożnego traktowania. Najlepiej od razu zaopatrzyć się w ściereczkę z mikrofibry albo irchy, bo byle czym go porysujemy i zmatowieje. Na froncie zamontowano tylko dwie duże gałki. Lewa służy do wyboru źródła (sześć pozycji: 0 – nieaktywna, 1-5, wszystkie z błękitnymi diodami sygnalizującymi pracę); prawa do regulacji głośności. Wyskalowano ją ciekawie, jak zegar – z zaznaczonymi godzinami 9, 12 i 3. Diodę wskazującą poziom wzmocnienia zamontowano z boku gałki; dyskretnie podświetla frez kołnierza wokół niej. Kiedy z pilota uruchomimy tryb mute – zacznie migać. Włącznik zasilania przeniesiono do tyłu, nad trzypinowe gniazdo IEC. Nie przewidziano trybu czuwania.
Z tyłu jest mało miejsca, za to sporo gniazd. Wejścia to pięć wąsko rozstawionych, złoconych RCA. Obok znalazło się wyjście pętli magnetofonowej, które można zamienić w pre-out, przełączając kabelek w środku. Nad tą sekcją zamocowano wejście koaksjalne RCA (jeżeli wzmacniacz nie został wyposażony w kartę DAC-a – nieaktywne) i zacisk uziemienia dla gramofonu. Pojedyncze terminale głośnikowe to standardowe plastiki. Przyjmują gołe przewody, widełki i banany, ale najlepiej pozostać przy tych ostatnich, bo nakrętki rozstawiono ciasno. Skrętkami można się pokaleczyć, a widełki najlepiej wciskać pionowo. Przy ustawieniu poziomym będzie przeszkadzał przewód zewnętrznego zasilacza, jeśli zostanie podłączony. Złącze dla niego zamontowano tuż obok. Zaraz za nim widać gniazdo sieciowe IEC oraz włącznik.
W środku również jest niewiele miejsca. Elektronikę upakowano gęsto, ale układ jest przejrzysty. Podstawowe sekcje zmieściły się na jednej dużej płytce drukowanej dwustronnie. Konstrukcja jest w pełni dyskretna. W porównaniu do starszego modelu ścieżki na płytce są czterokrotnie grubsze i wykonane z miedzi beztlenowej. Montaż jest przewlekany, a jego schludność nie budzi zastrzeżeń. Zasilacz oparto na transformatorze toroidalnym Arlink (200 VA). Prąd filtrują kondensatory Jamicona. W sąsiedztwie transformatora widać cztery elektrolity, o pojemności 10000 µF każdy. Różnią się wielkością i napięciem: mniejsze na 50 V i większe na 80 V. Prawdopodobnie tylko dwa większe filtrują napięcie zasilania; mniejsze wykorzystano do sprzęgania sygnału wyjściowego.
W czasach, kiedy wiele firm chwali się układami DC-coupled, czyli bez kondensatorów w ścieżce sygnałowej, Heed kondensatory jak najbardziej stosuje, i to na wyjściu wzmacniacza. Firma określa to rozwiązanie mianem Transcap i porównuje do transformatora dopasowującego we wzmacniaczach lampowych. Konstruktor ma pełną świadomość, że tę technikę większość konkurentów chowa na dnie szuflady, ale widzi w niej nie relikt, ale element niezbędny w kształtowaniu brzmienia. Ma ono być naturalnie ciepłe i przyjemne w odbiorze, a przy tym energiczne, bo w końcu kondensator to element gromadzący i oddający energię. Tutaj ma ona być dostępna dla głośników natychmiast, bez śladowego nawet opóźnienia i w ilości takiej, na jaką akurat jest zapotrzebowanie.
W końcówce mocy wykorzystano dwie pary tranzystorów Darlingtona BDW83/BDW84, przyklejone pastą do sztaby aluminium o grubości 8 mm. Tę z kolei mocno przykręcono do radiatora w centrum obudowy. U góry i u dołu wycięto otwory, dzięki którym powietrze swobodnie przepływa pomiędzy żeberkami. Gniazda wlutowano bezpośrednio w płytkę, a zaraz za nimi zamontowano mechaniczny przełącznik obrotowy zespolony z gałką na froncie długą osią. Główną płytkę połączono taśmą z mniejszą, tuż za regulatorem głośności. Na niej znajduje się niebieski potencjometr Alpsa, napędzany silniczkiem, oraz część obwodów odpowiedzialnych za zdalne sterowanie (jedyny w całym wzmacniaczu układ scalony). Pilot jest mały, plastikowy i obsługuje również transport oraz przetwornik Heeda z serii Obelisk.
Podłączenie zasilacza
Producent chwali się jakością komponentów i starannością montażu. Dzięki temu wzmacniacze Heeda podobno służą wiele lat bez niespodzianek i wizyt w serwisie. Jeżeli klienci do niego trafiają, to przeważnie z powodu nieumiejętnego podłączania zasilacza. Dlatego warto skorzystać z poniższych wskazówek. Integra solo pracuje tylko ze zworą w gnieździe zasilania. Aby podłączyć zasilacz, należy ją usunąć (odkręcamy pierścień i wyciągamy). Najpierw odłączmy urządzenie od sieci! Na wyłączonym napięciu (z odłączonymi kablami zasilającymi) podłączamy przewód zasilacza do 5-pinowych okrągłych gniazd (kierunek dowolny). Potem dokręcamy zaciski aż do wyraźnego oporu. Dopiero teraz włączamy urządzenia: najlepiej najpierw zasilacz, później wzmacniacz. Pamiętajcie, że podłączenie przewodu zasilającego pomiędzy urządzeniami w czasie ich pracy może spowodować uszkodzenie sprzętu. PX2 nie przejmuje w pełni zasilania inregry. W czasie pracy oba urządzenia muszą być podłączone do sieci.
Zasilacz
Front zasilacza to identyczna akrylowa płyta, jak we wzmacniaczu. Tym razem jedynie z niebieską diodą w centrum. Świeci ona dotąd, dokąd kondensatory trzymają napięcie, czyli godzinami po odłączeniu od sieci. Z tyłu też jest skromnie, bo niczego więcej nie potrzeba: włącznik, gniazdo zasilania i drugie, dla przewodu, który dostarcza energię wzmacniaczowi. W środku znajdują się: cztery kondensatory Jamicona po 10000 µF/80 V, dwa mostki prostownicze oraz transformator toroidalny Arlinka, o połowę większy od tego w integrze (300 VA). Można narzekać, że za tak niewiele płacimy 2990 zł, ale naprawdę dostajemy wiele: sama końcówka mocy ma teraz do dyspozycji zasilacz znacznie wydajniejszy niż cały wzmacniacz bez PX-a. Z lepszego zasilania korzysta także preamp. W dodatku zostaje ono rozdzielone dla każdego kanału. Podsumowując: z Obeliska Si III „dopalonego” PX-em robi się wzmacniacz z innej półki.
W teście Obelsk Si III pracował z odtwarzaczami Gamut CD3 i C.E.C. CD 5. Okablowanie pochodziło od Hijiri (HCI, HCS, Million), a prąd oczyszczał system Ansae. Producent poleca głośniki Spendora i pod ich kątem stroi swoją elektronikę (wrażenia z odsłuchu Obeliska z A2 znajdziecie w numerze 4/2020). Warto skorzystać z tej wskazówki, chociaż w moim odczuciu z redakcyjnymi Tempo VI zagrał jeszcze lepiej. W każdym razie, nie należy go obciążać zbyt wymagającymi kolumnami, jeżeli pracuje bez zewnętrznego zasilacza PX2.
Solo
Jeżeli marzyliście o lampie, ale się jej boicie, Heed zaspokoi pragnienia skutecznie i bezpiecznie. Bezobsługowo będziecie mogli się cieszyć brzmieniem charakterystycznym dla szklanych baniek. Ale nie tym stereotypowym, z wycofanymi skrajami pasma, znanym ze starych konstrukcji Audio Innovations czy Unison Research. Heedowi bliżej do nowoczesnych układów na 6550 lub KT88 i wcale by mnie nie dziwiło, gdyby w odsłuchu okazał się bardziej „lampowy” od wielu konstrukcji na nich opartych. Na szczęście, zachowuje również kilka zalet przypisywanych tranzystorom. Brzmienie przyciąga uwagę, czaruje i jest inne od „średniej rynkowej”. Pamiętacie Musicala Fidelity A1? To ta sama estetyka, tylko o klasę lepiej. Od początku obserwujemy równomierne podniesienie temperatury we wszystkich zakresach pasma, ale i tak uwagę skupia na sobie średnica. Nie może być inaczej, ponieważ wokale brzmią z jednej strony nieziemsko; z drugiej – realistycznie. Ten realizm ma oczywiście niewiele wspólnego z koncertem na żywo, bo jeżeli byliście na recitalu Take 6 w Filharmonii Narodowej, to bez wahania wybierzecie płytę. Na żywo muzycy stali daleko. Nie wszystko było słychać wyraźnie, a tutaj stoją metr przed nami i kreują spektakl nasycony czystym pięknem. Głosy są powiększone, głębokie i mięsiste, a powietrze wręcz wibruje od emocji. Zamykając oczy, czujemy się tak, jakbyśmy stali razem z nimi, a oni śpiewali nam wprost do ucha. Muzyka płynie plastycznie, łagodnie i miękko. Kontury są zaokrąglone i nie ma mowy o ostrości, szeleszczeniu ani cykaniu. Jednocześnie dźwięk pozostaje przejrzysty, czysty i pełen szczegółów. Tak właśnie brzmi dobra lampa albo Heed. A skoro tak, to możemy się spodziewać również bardzo dobrego oddania akustyki sceny.
Mimo skromnej mocy, Obelisk Si III efektownie prezentuje składy symfoniczne. Ocieplenie nie idzie w parze z przyciemnieniem, więc instrumenty brzmią znów masywnie i czytelnie. Przejrzystość podkreśla precyzyjna lokalizacja, a obszerność sceny dodaje swobody i oddechu. Właśnie: orkiestra „oddycha” wielkimi płucami i najlepiej to widać w reakcji na energiczne impulsy. Po każdym uderzeniu tutti albo pojedynczych grup: blachy, kotłów itp. w reakcji obserwujemy falę rozchodzącego się pogłosu. Jednocześnie wzmacniacz dobrze zaznacza kontrasty dynamiczne, także te drobne. Wysokie tony Heeda to połączenie ognia z wodą. Jest ich dużo; są czytelne i dźwięczne. Można nawet powiedzieć, że lotne i nasycone alikwotami. Nie rażą jednak metalicznością, suchością ani ostrymi szpilkami. Jeżeli już się to zdarzy, to sporadycznie, jak na przykład w nagraniach Marillion, które, niestety, nie grzeszą wyrafinowaniem realizacji. Bas został ukształtowany pod gust większości słuchaczy. Brzmi to pejoratywnie, a dodam jeszcze, że nie jest specjalnie trzymany w ryzach. Proponuję jednak: posłuchajcie, a potem policzymy głosy, komu się nie podoba. Kiedy miałem okazję pracować w studiu z muzykami rozrywkowymi, starałem się osiągnąć podobny efekt. Miękkość łączy się tutaj ze sprężystością. Mamy szybki i zaakcentowany atak, po którym następuje poluzowane wybrzmienie. Mimo pewnej misiowatości, gitary basowe i stopa wydają się bardziej energiczne niż w rzeczywistości. Pomaga w tym podkreślenie średniego i wyższego zakresu niskich tonów. Na tyle umiejętne, że nie powoduje zabarwienia średnicy, która pozostaje jasna i czytelna. Miękka sprężystość stopy przypomina uderzenia serca. Mocne, bo postawiono też na subiektywne odczucie głębi – przez gęstość i masywność barwy. Można powiedzieć, że bas jest lekko wyeksponowany i od razu wiemy, po co: dla uwypuklenia pulsu. A może to efekt kontrastu z ogólnie panującym spokojem i okrągłością trąbek i saksofonów? Rozstrzygnijcie sami, ale mam dobrą wiadomość. Heed nadaje nagraniom swój własny rys i jest wyrozumiały dla ich poziomu technicznego. Te wybitne zaprezentuje jak należy, a gorsze podciągnie. Jeżeli w Waszej płytotece honorowe miejsce zajmują albumy rockowe z lat 70. i 80. XX wieku, to zabrzmią bardziej świeżo. Ożyją i nabiorą blasku.
Z zasilaczem
Z zasilaczem poprawia się wszystko. Zmienia się też charakter brzmienia, głównie za sprawą basu, który wyraźnie przyspiesza. Misowatość i dostojne rozleniwienie ustępują miejsca czytelności i ostrzejszemu rysunkowi. Skrócenie ogonka ciągnącego się za gitarą basową i stopą to jedno. Drugie to wzrost tempa i precyzji w reszcie pasma. Brzmienie staje się przez to bardziej przejrzyste i konturowe, ale też twardsze i bliższe neutralności. Tło się oczyszcza, a pogłos zostaje nieznacznie skrócony. Patrząc obiektywnie, Obelisk Si III z zasilaczem gra lepiej i nie da się z tym dyskutować. Subiektywnie – nabiera cech tranzystora, co nie wszystkim musi się podobać. W wersji solo ma pewne cechy lampy, które tworzą specyficzny klimat i stają się atutami. Jeżeli jesteśmy świadomi własnych preferencji i tego oczekujemy, wybór podstawowej opcji wcale nie będzie błędem.
Heed Obelisk Si III to wzmacniacz, który można pokochać od pierwszego dźwięku. Stara konstrukcja? Może i tak, ale niejedną nową zagoni do pudełka.
Heed Obelisk Si III, Heed PX2
Przeczytaj także