
06.02.2016
min czytania
Udostępnij
Front HK 3770 jest identyczny jak w tańszym modelu. Taki sam jest zestaw gniazd i przycisków. Taka sama bladoniebieska aureola wokół pokrętła głośności oraz pokaźny wyświetlacz, ukryty pod warstwą ciemnego akrylu. Pierwsze różnice można dostrzec dopiero po odwróceniu urządzenia. Dzieje się tak za sprawą trzech dodatkowych gniazd cyfrowych – koaksjalnego i pary toslinków – do których można podłączyć np. odtwarzacz CD lub stare DVD. Dodatkowe gniazdo subwooferowe, podobnie jak w pozostałych modelach biorących udział w teście, pozwoli uzyskać satysfakcjonujące brzmienie kina domowego w konfiguracji 2.1.
Na pierwszy rzut oka wnętrze amplitunera również nie ukazuje rewolucyjnych zmian w konstrukcji. Uważny obserwator dostrzeże jednak na płytce z sekcją cyfrową dodatkowe kości Cirrus Logic, obsługujące wyłącznie wejścia cyfrowe: dwurdzeniowy, 32-bitowy procesor DSP CS495314 oraz 24-bitowy przetwornik c/a CS42528. Poza nimi na niebieskiej płytce znalazł się jeszcze moduł Bluetooth, pozwalający na bezprzewodową transmisję danych z laptopa lub smartfona. Z uwagi na możliwość zwiększonej emisji ciepła, pomiędzy sekcją cyfrową a radiatorem umieszczono spory wiatraczek, wspomagający chłodzenie. Przyda się tym bardziej, że moc wzrosła z 85 do 120 W na kanał. Powyższe zmiany wymusiły na konstruktorach zastosowanie wydajniejszego zasilania, co przełożyło się na zwiększone zapotrzebowanie na energię. HK 3700 w chwili szaleństwa zasysał z sieci 310 W, a droższy model potrafi już golnąć zdrowe pół kilowata. Czyli niby to samo, ale wcale nie takie samo. A jak te zmiany przełożyły się na brzmienie?
Mimo że oba amplitunery Harmana łatwo ze sobą pomylić na sklepowej półce, to różnice w ich brzmieniu okazały się słyszalne. W HK 3770 znalazłem wszystkie zalety tańszego modelu oraz te cechy, których mi wcześniej zabrakło. Droższy model gra jaśniej i lżej; z większą ilością powietrza. Średnie tony i góra zostały lepiej doświetlone. Poprawiła się też definicja szczegółów i czytelność dalszych planów. Choć HK 3700 wciągająco prezentował nagrania klasyki, to słuchając droższego modelu, można się było w nich zanurzyć. HK 3770 lepiej też dopasowywał scenę do sposobu realizacji nagrań. Duże sale koncertowe i płyty nagrywane w technice dalekiego pola przesuwały tylną ścianę pokoju, lecz kameralne składy, rejestrowane w studiu, wyraźnie przybliżały się do miejsca odsłuchowego. Lepsze było określenie pozornych źródeł dźwięku. Muzycy mieli wokół siebie więcej przestrzeni i grało im się zdecydowanie bardziej komfortowo. Rozjaśnienie średnich i wysokich tonów zaowocowało zwiększeniem szczegółowości średnicy, jej plastyczności i namacalności. Również akustyczny jazz i typowe audiofilskie plumkanie brzmiały dźwięczniej. Wysokie tony się otworzyły; zyskały blask i ostateczny szlif. W nagraniach pojawiło się więcej klimatu.
Na szczęście, zmianom w kierunku rozjaśnienia nie poddał się bas. Dół HK 3770 dosłownie kipiał energią. W nagraniach muzyki organowej niskie rejestry groźnie bulgotały nad podłogą, by po zmianie repertuaru na akustyczny jazz skakać po strunach kontrabasów ze zwinnością pantery. Zwiększenie mocy wzmacniacza przełożyło się na poprawę dynamiki, tym razem głównie w skali mikro. Gwałtowne skoki głośności także nie robiły na Harmanie wrażenia. Lepiej niż HK 370 radził sobie z gęstymi aranżacjami Dream Theater i nagrań orkiestrowych. W świetle powyższego, piosenki puszczane w radiu, skażone kompresją dynamiki, znacząco ograniczały możliwości sprzętu. Co innego pliki wysokiej rozdzielczości, ale to już inna bajka.
Znany slogan reklamowy mówi, że „skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?”. W przypadku HK 3770 dopłata 400 zł do tańszego modelu jest w pełni uzasadniona. Innymi słowy, szlifierz diamentów w Stamford (stan Connecticut) odwalił kawał solidnej roboty.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 09/2015
Harman/Kardon HK 3770
Przeczytaj także