16.02.2016
min czytania
Udostępnij
I to nie byle jakich! W procesie dostrajania uczestniczyli m.in. członkowie zespołu Pink Floyd oraz David Bowie. John Farlowe nie zamykał się jednak wyłącznie w rockowym światku, a następne lata potwierdziły renomę wzmacniaczy Exposure jako urządzeń wysokiej klasy, obdarzonych dużą dawką muzykalności.
Recenzowany dziś model 3010 S2 jest najwyższą integrą brytyjskiej wytwórni. Obok niego w serii 3010 znajdziemy odtwarzacz CD, przedwzmacniacz liniowy i gramofonowy, stereofoniczną końcówkę mocy i 100-watowe monobloki. Podobnie wyglądają niższe linie, a jedynym powiewem nowoczesności jest DAC 2010. Na zdeklarowanych high-endowców czeka seria MCX, ale tam nie ma już miejsca na wzmacniacze zintegrowane.
Ze wzmacniaczem Exposure’a mieliśmy do czynienia ponad cztery lata temu „HFiM 3/11”), jednak pomimo tej samej nazwy i zewnętrznego podobieństwa są to różne urządzenia. Przednią ściankę wyrżnięto z grubego plastra szczotkowanego aluminium. Z tego samego materiału wykonano zresztą całą obudowę. Exposure 3010 S2 hołduje brytyjskiemu minimalizmowi i dlatego na froncie znajdziemy tylko pokrętło potencjometru i obrotowy selektor wejść, również metalowe. O aktualnym poziomie głośności i aktywnym źródle informują czerwone diodki na pokrętłach. Znacznie ciekawiej wygląd tył wzmacniacza. Do dyspozycji mamy szereg wysokiej jakości, przykręcanych gniazd RCA, składających się na sześć wejść liniowych. Jedno z nich, po zakupieniu opcjonalnej karty phono, zmienimy w gramofonowe. Ponadto są trzy wyjścia – z pętli magnetofonowej oraz dwa z przedwzmacniacza. Jedno można wykorzystać do podłączenia zewnętrznego wzmacniacza słuchawkowego, bo wśród licznych złączy takowego gniazdka zabrakło. Niecodziennie, w świetle ceny, wyglądają terminale głośnikowe. Po pierwsze, przyjmują wyłącznie wtyki bananowe (i tak dobrze, bo w starszej wersji były to BFA), a pod drugie, wykonano je z plastiku. Patent ten miał ponoć na celu zmniejszenie wpływu ewentualnych drgań przenoszonych z przewodów na obudowę. Podobne rozwiązanie stosuje np. Naim. Gniazda głośnikowe zdublowano, co powinno dostarczyć nowych wrażeń w czasie zabawy z bi-wiringiem.
Wnętrze również zrealizowano zgodnie z ideą minimalizmu. W wydaniu Exposure’a nie polega ona na sprzedawaniu audiofilskiego powietrza, lecz na zastosowaniu w miarę prostych układów, wykonanych z najlepszych podzespołów, mieszczących się w założonym budżecie. Podstawę zasilania tworzy kobylasty toroid Noratela, oddzielony od reszty elektroniki odlewanym radiatorem. Po drugiej stronie czarnego grzebienia znalazły się pozostałe elementy zasilacza, w tym cztery dorodne elektrolity Kendeil o łącznej pojemności 40 tys µF, przedwzmacniacz oraz końcówki mocy. W poprzedniej wersji 3010 S2 mieliśmy do czynienia z prostym układem przedwzmacniacza, wykonanym w technice montażu przewlekanego. W wersji zmodernizowanej niemal całkowicie zmieniła się jego topologia, a na płytce montażowej umieszczono więcej układów scalonych. Z poprzedniej wersji ostały się m.in. dwa wzmacniacze operacyjne Burr-Brown OPA604A, przekaźniki załączające wejścia, cyfrowy selektor tychże firmy Atmel oraz niebieski potencjometr Alpsa, napędzany silniczkiem. Między elementami wystają nagwintowane trzpienie, do których można przykręcić wspomniany moduł phono. W końcówce mocy pracuje łącznie osiem bipolarnych tranzystorów Toshiby, po dwie pary na kanał.
O ile w przypadku urządzeń budżetowych nietrudno zabłysnąć na tle konkurencji, to w przedziale 4-8 tysięcy flagowy 3010 S2 musiał się zmierzyć z godnymi przeciwnikami. I wyszedł z tej konfrontacji z tarczą. Gdyby nie… ale nie uprzedzajmy faktów. Brzmienie było spójne, konkretne i rzeczowe, nie pozbawione jednocześnie emocjonalnego podejścia do nagrań ani muzykalności. W utworach wielkich mistrzów baroku było po prostu normalne, tak jakbym chciał, żeby brzmiały ulubione płyty. Bez podkreślania przełomu średnicy i wysokich tonów, często mylonego z detalicznością, ani bez nadmiernego akcentowania basu. Im jednak dłużej wsłuchiwałem się w dźwięk angielskiego urządzenia, tym wyraźniej dostrzegałem jego charakterystyczne cechy.
Uwagę zwracała budowa sceny. Zaczynała się na linii łączącej kolumny i rozchodziła wachlarzowo w tył. Źródła pozorne były lokalizowane dokładnie, a największe wrażenie robiły pod tym względem chóry. Wirtualni śpiewacy stali wyraźnie z tyłu i na podwyższeniu, jak na prawdziwym koncercie, i choć nie można było jeszcze mówić o separowaniu pojedynczych głosów, to szeroko rozstawione kilkunastoosobowe grupy nie zmieniały się w zbitą kupę dźwięków. Niskie tony Exposure’a nie schodziły tak głęboko, jak u Cyrusa, za to sprawiały wrażenie barwniejszych i bardziej urozmaiconych. Bas był mocny, konturowy i bardzo rytmiczny. W nagraniach organowych zabrakło subsonicznego pomruku, ale budowa sceny w pełni to wynagrodziła.
Porównując Exposure’a ze słuchanym przed nim Cyrusem, odnosiłem wrażenie, że brzmienie było lżejsze i bardziej przesycone powietrzem. Pod tym względem bliżej mu było do Arcama, w czym niebagatelny udział miała góra pasma. Przejrzystość angielskiego wzmacniacza stała na najwyższym poziomie w tym segmencie cenowym. Nie mam tu może na myśli burczenia w brzuchu sprzątaczki czekającej na koniec koncertu, ale uwadze wzmacniacza nie umknął żaden odgłos ze sceny. Zmiana repertuaru na jazzowy i rockowy uwypukliła zalety 3010 S2. Słuchając po raz stutysięczny fragmentów płyt należących do kanonu nagrań recenzenckich, odnosiłem wrażenie, że wszystko brzmi tak, jak powinno. Nic nie ginęło; nie było maskowane. Żaden zakres nie był faworyzowany kosztem reszty pasma. Kończyły się jedne utwory, zaczynały kolejne, a wszystko trwało o wiele dłużej, niż wynikałoby z procedury testowej. Wreszcie poczułem się „w domu”. Pełnia szczęścia? Prawie. Musicie tylko dysponować bardzo dobrymi technicznie nagraniami. Te przeciętne z niesmakiem odstawiałem na półkę.
Jednak uprzedzę fakty: gdyby nie następny wzmacniacz w tej grupie, Exposure 3010 S2 zdobyłby laur najbardziej audiofilskiego urządzenia w tym teście.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 09/2015
Exposure 3010 S2
Przeczytaj także