
17.02.2014
min czytania
Udostępnij
Nie to, że miałem uprzedzenia, bo moim pierwszym audiofilskim piecykiem był Denon PMA 860. Używałem go przez kilka lat; nie zepsuł się. Koledzy zazdrościli i grał jak trzeba. Ale te nowe to jakby wyższa półka.
Odpowiedź okazała się prosta – front z aluminium. Pięknie połyskujący, z wyraźnymi śladami szczotek. PMA 720 to wizualnie efektowne urządzenie. Zwłaszcza, jeśli się weźmie pod uwagę jego cenę. Jeśli ktoś się mimo wszystko uprze na wariant czarny, to informuję – jest dostępny. Przednia ścianka to kwintesencja wzmacniacza stereo. Wygodna obsługa, a jednocześnie sporo funkcji. Gałki są, niestety, plastikowe, ale niech tam. Największa to regulacja głośności; mniejsza – selektor źródeł. Do wyboru jest pięć wejść liniowych, w tym pętla magnetofonowa. Cieszy obecność gniazda phono (MM). To dziś powracający standard. Do tego mamy odłączaną regulację barwy – source direct. O ile się nie mylę, układ jest wynalazkiem Denona. Dla miłośników „bum, cyk, cyk” – loudness. Jest też wyjście słuchawkowe i balans. Z tyłu widać w zasadzie powtórkę z Marantza. Dodatkowo jest pre out, do którego można podłączyć aktywny subwoofer (końcówki mocy Denon aktualnie nie oferuje) oraz „rozgałęziacz” w postaci trzech płaskich gniazd. Być może ułatwia życie i pozwala kablom mniej się plątać, ale jeżeli macie wystarczającą ilość gniazdek w listwie albo ścianie, lepiej korzystajcie z tamtych. Trochę smuci kabelek zasilający mocowany na stałe. Naprawdę, Denon i NAD mogliby zainwestować w trójbolcowe gniazdo. Wewnątrz widać dość skomplikowany układ z przyzwoitym zasilaniem.
Za to w katalogu można znaleźć kilka perełek: „obwody High Current Single Push Pull”, „główny transformator z osobnymi zasilaczami” (odczepy?), „odłączany mikroprocesor” (po co?), „odporna na wibracje konstrukcja Direct Mechanical Ground Construction”. Ale najbardziej spodobało mi się „strojenie dźwięku dostosowane do gustu europejskiego”.
„Europejski gust” pozostaje dobry. W audiofilskim „plumkaniu”, ECM-owskich pejzażach czy kameralistyce Denon gra ciepło, romantycznie i czysto. Trochę „lampowato”, ale z pokreśloną górą, co poprawia wrażenie przejrzystości. Potwierdzają to popowe ballady, w których odnajdujemy trochę spokoju i lekkie dogrzanie średnicy. Wychodzi to na dobre wokalom i instrumentom akustycznym. Od czasu do czasu zdarza się jednak coś dziwnego w zakresie basu. Jakiś dźwięk poruszy lekko powietrzem, wzbudzi zaciekawienie. To przedsmak tego, co się może zdarzyć, kiedy pozwolimy Denonowi się rozpędzić. Wystarczy włożyć do szuflady płytę z mocniejszym repertuarem i zdecydowanym ruchem przekręcić gałkę w prawo. Efekt przypomina mocniejsze naciśnięcie pedału gazu w sportowym wozie. Doktor Jekyll przeistacza się w Mr Hyde’a, a kolumny dostają mocnego kopa w cewki. Pojawia się ściana dźwięku; ciężka jak czołg, ale też w swej masywności niepozbawiona wdzięku. Przejrzystość pozostaje co najmniej dobra, a przestrzeń nie ulega spłaszczeniu. Denon zachowuje się, jakby miał na pokładzie uczciwe 100 watów. Ta potęga i energia są wręcz stworzone do koncertów rockowych. Nie byłoby to możliwe bez odpowiedniej podbudowy basowej. W tym względzie Denon też się nie pieści. Pompuje decybele niczym tłok, schodzi nisko i nie traci kontroli. Oczywiście, można lepiej ucinać wybrzmienia i atakować szybciej, ale wiele osób wybierze potęgę, bo tego się po prostu dobrze słucha.
Denon to drapieżny i silny jak niedźwiedź wzmacniacz rockowy. Być może jego pasmo przenoszenia nie jest płaską linią, a niektórzy znajdą w dźwięku nawet lekkie skonturowanie. Ale co z tego, skoro łączy się to z radością grania? Na Denonie można słuchać kameralistyki wokalnej, ale w moim odczuciu to marnowanie jego potencjału. W każdej sekundzie ten wzmacniacz prosi: daj czadu!
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 07-08/2013
Denon PMA 720AE
Przeczytaj także