bool(true)

Boulder 1110/1161

26.12.2024

min czytania

Udostępnij

Historia Bouldera nie wpisuje się w cykl garażowych bajań o branży hi-fi. Firma od początku trafiła na sam szczyt. Faktem jest, że Jeff Nelson miał szczęście i – jak mawiają – znalazł się w odpowiednim miejscu, we właściwym czasie. Ale bez oparcia w rzeczywistej wartości produktów niewiele by to pomogło.

Jakości jego wzmacniaczy nie kwestionuje nikt, a sam twórca mówi o niej tak: „W erze nietrwałej i szybko wymienianej elektroniki jesteśmy dumni, że praktycznie wszystkie wyprodukowane przez nas urządzenia nadal działają. Co więcej, większość z nich znajduje się w rękach pierwszych właścicieli”.
Opis działalności Bouldera sobie darujemy. W „Hi-Fi i Muzyce” ze stycznia 2024 poświęciliśmy firmie obszerną monografię. To pasjonująca opowieść o producencie, który nie idzie na kompromis. Warto poświęcić pół godziny na lekturę, żeby się zorientować, z czym tak naprawdę mamy do czynienia i odzyskać wiarę, że świat nie wszędzie schodzi na psy.
Urządzenia amerykańskiej wytwórni są diabelnie drogie, ale ich posiadacze nie narzekają – wiedzą, że dobrze zainwestowali. Opisywany duet reprezentuje w katalogu drugą serię od dołu. Oprócz niego znajdują się w niej jeszcze jedna końcówka mocy oraz preamp korekcyjny. Ogólnie oferta jest wąsko wyspecjalizowana i koncentruje się na wzmacniaczach dzielonych. Uzupełnienie stanowią przedwzmacniacz do gramofonu, przetwornik c/a i integra. Jeff Nelson nie zajmuje się niczym innym. Nie szuka szczęścia poza działką, w której jest ekspertem.

Sekcja końcówki mocy.

Budowa

„Nowy, a już porysowany” – chciałoby się powiedzieć, patrząc na zdjęcia. Esy-floresy na przedniej ściance nie powstały jednak w głowie nawiedzonego projektanta. To forma wzięta z natury: topografia góry Flagstaff, wyrastającej nieopodal fabryki. Po bokach znalazły się radiatory o skomplikowanych kształtach. Boulder dysponuje nowoczesnymi obrabiarkami CNC i najwyraźniej lubi się nimi bawić. Obudowy wytwarza sam. Z dobrym skutkiem, bo są solidne, odporne na wibracje i upływ czasu. Prawie wszystkie etapy produkcji ogarnia pod jednym dachem. Sam produkuje też płytki drukowane do montażu powierzchniowego i przewlekanego, choć już anodowanie aluminium zleca wykonawcy z sąsiedztwa. Skoro tak, to może bez wahania umieszczać na urządzeniach napis „Made in USA”.

 

Sekcja końcówki mocy.

Skrzynki wyglądają może lekko i zgrabnie, ale to pozory. Są przeciwpancerne i ciężkie, tyle że ich masę sprytnie zamaskowano poprzez uniesienie na wysokich nóżkach. Również prostota okazuje się pozorna. O ile końcówka mocy 1161 to, wiadomo, włącznik zasilania, i szlus, o tyle przedwzmacniacz 1110 funkcjonalnością może w pierwszej chwili oszołomić. Osobiście tego nie lubię, bo komplikuje życie, a później i tak nie korzystamy z większości opcji. Wypada jednak przybliżyć temat, skoro producent poświęcił im czas i wysiłek.
Najłatwiej przebiega przełączanie źródeł. Wystarczy do tego pięć przycisków pod dużym kolorowym wyświetlaczem. Obok nich kolejne trzy metalowe guziki to włącznik standby (główny jest z tyłu), wyciszenie i nawigacja po menu. Tam można nadawać wejściom nazwy, regulować balans, odwrócić fazę i ustawić jasność displayu. Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość odwrócenia fazy tylko w prawym kanale. Dzięki temu można sprawdzić, czy prawidłowo podłączyliśmy głośniki, nie podchodząc do nich. Kolejną funkcję Boulder nazwał trymowaniem, ale chodzi po prostu o ustalenie głośności źródeł dla każdego z pięciu osobno. Każde wejście można przełączyć w tryb kinowy i wpiąć do niego zewnętrzny procesor. Można też ustawić pętlę magnetofonową. W menu dostępnych jest jeszcze wiele innych opcji. Instrukcja obsługi zajmuje ponad 80 stron.
Zarówno przedwzmacniacz, jak i końcówkę mocy wyposażono tylko w wejścia i wyjścia zbalansowane, czyli XLR. Jak wspomniałem, producent nie uznaje kompromisów, a takim byłoby symetryzowanie i desymetryzowanie sygnału na wejściu i wyjściu.

 

Sekcja końcówki mocy.

Przedwzmacniacz 1110

W przedwzmacniaczu 1110 do dyspozycji jest pięć wejść liniowych i trzy wyjścia. Ponadto przewidziano Ethernet i USB-C do zdalnej kontroli i aktualizacji oprogramowania. Trzy bezpieczniki wyprowadzono na zewnątrz, więc do ich wymiany nie trzeba rozkręcać urządzenia.
Regulacja głośności bazuje na rozwiązaniach z flagowej serii 3000. Jest analogowa, optyczna i aktywuje się tylko wtedy, gdy zmieniamy poziom. Po jego ustaleniu znika z toru. Co do zasady, potencjometr zawsze istotnie wpływa na brzmienie. Wyrafinowane i drogie rozwiązania, jak drabinka rezystorowa, potrafią dużo poprawić, chociaż lepiej byłoby powiedzieć: mniej zepsuć. Jeżeli układ Bouldera faktycznie wyłącza się z toru sygnałowego, to jest rozwiązaniem idealnym. Korzystanie z niego okazuje się jednak specyficzne ze wzglęgu na pokrętło, o którym konstruktor mówi, że „należy je traktować z szacunkiem”. Powiedziałbym raczej: z ostrożnością, i to daleko posuniętą. Jego lustrzana powierzchnia ledwie wystaje nad przednią ściankę, więc obsługujemy je przyłożonym palcem. W dodatku brak oporu powoduje, że kiedy zakręcimy zamaszyściej, to poślemy do głośników pełną moc wzmacniacza, a to się może źle skończyć. Konstruktorowi zależało, aby użytkownik miał jak najszybszy dostęp do wybranej głośności, ale ten kij ma dwa końce, o czym uprzedzam. Pokrętło pracuje płynnie, choć zakres podzielono na 200 kroków, co 0,5 dB.
Przedwzmacniacz 1110 jest w pełni zbalansowany, a elementy izolowane galwanicznie. Firmowy stopień wzmocnienia 983 zaczerpnięto z serii 2000, a dwie dalsze płytki to elektronika każdego kanału osobno. Osobne jest też ich zasilanie, na które składają się dwa transformatory, zamknięte w metalowych puszkach – to pełne dual mono.
W wyposażeniu Boulder dodaje aluminiowy pilot. Jest przejrzysty, z niewielką ilością przycisków podzielonych na sekcje – ergonomiczny i elegancki. Regulacja głośności działa pewnie i dokładnie, z drobnymi krokami przy niskich poziomach. Wydaje się dzięki temu bezpieczniejsza od pokrętła na froncie.

 

Sekcja końcówki mocy.

Końcówka mocy 1161

Końcówka mocy 1161 jest mniejszą wersją stereofonicznego modelu 1160. Ucywilizowano ją poprzez zastąpienie 32-amperowego gniazda zasilania normalnym IEC, ale też dysponuje niższą mocą. Po mimo to jest wydajna i dostarcza 150 W/8 ? uzyskiwanych z tranzystorów bipolarnych. W 1160 było ich 56. Tutaj nie sposób ich policzyć, ponieważ zostały ukryte pod aluminiowymi osłonami, do których trzeba mieć specjalny klucz. W tej sytuacji postanowiłem zapytać autora, który szybko poinformował, że tranzystorów jest 20. Natomiast prośbę o podanie pojemności kondensatorów filtrujących, również ukrytych, skwitował krótko: wystarczająca.
Pierwszych 17 W wzmacniacz oddaje w czystej klasie A. Według deklaracji producenta bez problemu wysteruje głośniki o impedancji 2 omów, oddając w szczycie 450 W. Zasilacz oparto na ogromnym transformatorze toroidalnym, zamkniętym w ekranującej puszce. Tym razem stopień wzmacniający nosi firmowy numer 985 i jest taki sam jak w 1160. Elektronikę zmontowano na dwóch dużych płytkach drukowanych, umieszczonych wzdłuż radiatorów. Płytki umocowano wysoko, chowając pod nimi resztę komponentów.
Konstrukcja quasi dual-mono jest zbalansowana, a wejście – jak wspomniałem –zrealizowano na gniazdach XLR. Motylkowe zaciski głośnikowe są chyba najlepsze na rynku: łatwo docisnąć widełki, które zresztą są jedynym akceptowanym typem końcówek. Jeff uważa, że banany z czasem się luzują, co powoduje straty sygnału. Zgadzam się z tą opinią na podstawie własnych doświadczeń. Dlatego staram się wybierać przewody z widełkami, mimo że banany są wygodniejsze.

 

Sekcja przedwzmacniacza.

Wzmacniacz wyposażono w szereg zabezpieczeń, automatyczny układ stabilizacji prądu spoczynkowego oraz elektroniczny system kontroli parametrów pracy. Integrację z rozbudowanymi instalacjami audio-wideo ułatwia wyzwalacz 12 V oraz kontrola przez numer IP. Oprogramowanie aktualizuje się automatycznie przez Ethernet. Można też wybrać wariant manualny i wczytywać je z pamięci USB.
We wnętrzu każdy drobiazg pokazuje solidność i precyzję montażu. To koronkowa robota, a bezkompromisowe podejście widać chociażby w przewodzeniu sygnału. Wewnętrznego okablowania w zasadzie nie ma. Ścieżka jest krótka, za to przystosowano ją chyba do zasilania spawarki: na przykład prąd od końcówek mocy do gniazd jest przesyłany grubo złoconymi szynami. Takimi samymi połączono złoty zacisk masowy. Warto z niego korzystać w razie potrzeby.

 

Tylko XLR-y.

Konfiguracja systemu

W teście Boulder sterował zamiennie Audio Physikami Tempo 6 i Martenami Parker Duo. Sygnał z odtwarzacza C.E.C. CD5, płynął przewodami Hijiri HCI, a dalej HCS. Elektronika spoczęła na stoliku Base Audio Model 6. Prąd filtrował Ansae Power Tower.

 

Zaciski motylkowe. Najlepsze.

Wrażenia odsłuchowe

No i jest kłopot. Boulder 1110/1161 to wzmacniacz, o którym… trudno coś napisać. Prezentuje tak szeroko rozumianą poprawność, że każdy gatunek muzyczny można skwitować krótkim: jest dobrze.
Z tą uwagą, że owo „dobrze” to poziom, przy którym w zasadzie nie da się nic skrytykować. Muzyka brzmi tak, jak powinna. Może poza jednym wyjątkiem: przestrzenią. Lubię ogromną, napowietrzoną scenę, po brzegi wypełnioną pogłosem. Dzielony Boulder horyzontu nie oddala ani nie przestawia ścian, nastawiając się na precyzję. Za to od pierwszych sekund słychać, że 150 W ma niewiele wspólnego z tańszym sprzętem, który stara się nam zaimponować tabelą danych technicznych. W przypadku 1161 kaloryczność prądu posyłanego do głośników słuchacz odczuwa fizycznie. Wzmacniacz bez trudu przekazuje energię zarówno samych dźwięków, jak i tę potencjalną, pulsującą pomiędzy nimi. W koncertowym materiale woofery trzyma żelazną ręką, która w razie potrzeby zaciska się w pięść i uderza błyskawicznie, jak zawodowy bokser. Dźwięk jest zebrany, szybki i żwawy. Ciepły czy zimny? Miękki czy twardy? W w tym miejscu pojawia się wspomniana trudność opisu, ponieważ żadne z tych określeń tak naprawdę nie oddaje jego charakteru. Wszystko jest tu pośrodku i dopiero odnosząc się do rynkowych konkurentów, skierujemy się raczej ku twardości i chłodowi. Ale nie ze względu na obiektywne odczucia, ale dlatego że większość wzmacniaczy skręca w stronę ocieplenia i rozmiękczenia. Teoretycznie tak się ludziom podoba, a praktycznie jest łatwiej.

 

Zabawa obrabiarką CNC.

W Boulderze solidne zasilanie, przezroczystość toru i ograniczenie ingerencji w sygnał eliminuje podbarwienia i ewentualne cechy własne. Pozostaje tylko jedno: dynamika, która jak na deklarowane 150 W jest zjawiskowa! Barwa wydaje się obiektywna, co akurat trudno stwierdzić na podstawie ciężkiego grania. Dopiero kiedy przejdziemy do rzadszych, choć nadal rockowych aranżacji, szybko docenimy duet z linii 1100. Mimo różnic między nagraniami, ich klimatem, ujęciami przestrzennymi czy kształtowaniem barwy docenimy precyzję. Każdy dźwięk ma swoje miejsce i czas. Nie wychodzi poza określone ramy. I teraz zacznie się festiwal „ale”, przy czym, co ciekawe, każde okazuje się korzystne dla słuchacza.
Precyzja jest wystarczająca – jak w limuzynach brytyjskich marek. W dodatku podszyta mocą, która dodatkowo zaostrza kontury. Dzięki temu obraz pozostaje przejrzysty i klarowny. Te cechy łączą się często z ochłodzeniem, może nawet wyostrzeniem, ale nie tutaj. Bo chociaż nie sposób uznać brzmienia kompletu z USA za aksamitne, to ostrości w nim jak na lekarstwo. Nie idziemy jednak w kierunku pluszu czy woalu, bowiem czystość i szczegółowość zostają zachowane. Nie narzucają się jednak, jak gdyby stanowiły coś oczywistego i rozumiejącego się samo przez się. Można zjeść tysiąc kotletów i natężać zwoje, by wysmażyć opis tego zjawiska, ale w końcu i tak dojdziemy do puenty, że tak właśnie brzmi gitara, a całą menażerię bębnów i talerzy perkusji poukładano jak czekoladki w bombonierce. Nic nie szoruje, nie kłuje ani nie drażni, a jednocześnie barwa pozostaje taka, jak trzeba, bez cienia odstępstwa w stronę jasną albo ciemną. Przez cały czas towarzyszą nam energia, gęstość i puls odmierzany sprężystymi uderzeniami. W tym miejscu na myśl przychodzą wzmacniacze Gryphona, które robią to samo. Może z tą różnicą, że Boulder nigdy nie przesadza, a rytmiczna strona przekazu nie wysuwa się przed inne aspekty prezentacji.

 

Tak powinien wyglądać pilot.

Identycznie się dzieje z basem, którego kontrola okazuje się doskonała. Podszycie energią podkreśla kunszt Marcusa Millera, ale ten znowu nie staje się główną atrakcją i nie przytłacza średnicy. Nie odwraca uwagi od sola saksofonu ani nawet od reakcji publiczności. Wszystkie te plany pozostają jednakowo istotne, a Boulder żadnego nie faworyzuje. Stara się je pokazać naraz, w równym nasyceniu informacjami i emocjami.
Symfonika sprawia, że jednak cofam zastrzeżenia do przestrzeni. W sumie to nie wiem, o co mi chodziło. Może prosty popowy materiał, a jeszcze bardziej ostre granie wcale nie muszą przesuwać ścian? Bo orkiestra jest wyświetlona tak realistycznie, że widzę przed sobą salę filharmonii, nie soundtrack. A może się przyzwyczaiłem do bardziej efekciarskich projekcji? Nie wiem; wiem za to, że neutralność osiąga tu poziom bliski wzorca. To nie jest nadrealizm, tylko zrównoważony obraz, którego autentyczność odbiera się podświadomie. 1161 dysponuje mocą, dzięki której do słuchacza dociera energia ataku blachy, a nawet inicjacja ruchu smyczka. Zaostrza się przy tym apetyt na zapoznanie się z droższymi końcówkami Bouldera. Już oczko większa 1160 to elektrownia, a 2100 i 3000 wyglądają na prawdziwe potwory.

 

Niby nowy sprzęt, a już porysowany.

„Kompaktowy” na ich tle 1161 jest wyważony, okiełznany, zdolny opanować zbyteczne gesty. Słuchamy, słuchamy i jakby go nie było. Powiecie, że wobec tego nudny? Na pewno, jeżeli w szufladzie odtwarzacza wyląduje nudna i przeciętnie zrealizowana muzyka. Jej Boulder z pewnością nie poprawi. Skoro jednak czytacie te słowa, to macie więcej płyt, w tym takie, które z nudą walczą lepiej niż kino akcji. Wówczas sytuacja zmienia się diametralnie, a odsłuch obfituje w atrakcje. Żadna z nich jednak nie przytłoczy innych.
Zastanawiam się, czy dojrzałości amerykańskiego duetu nie określić jako umiar, ale znów skojarzenie prowadzi nie tam, gdzie powinno. Umiar sugeruje ograniczenie, wycofanie, oszczędność w dozowaniu emocji, a to nie tak. Może po prostu Boulder wszystko potrafi i nie potrzebuje się chwalić drobiazgami? Można go porównać do króla, który nie obwieszcza światu, że jest potężny, zamożny i przystojny. O ile dwa pierwsze przymioty zawdzięcza stanowisku, to z trzecim trochę mu się udało. W przypadku wzmacniacza z Kolorado jest nawet lepiej. W nim wszystko zostało zaplanowane i nic się nie dzieje przypadkiem.

 

Komputer.

Konkluzja

W high-endzie znajdziemy mnóstwo spektakularnych sprzętów. Możemy nawet dojść do wniosku, że taka jest większość. Ale warto pamiętać, że im dana cecha brzmienia mocniej uderzy w pierwszym kontakcie, tym pewniej zacznie przeszkadzać po długim czasie. Producenci o tym wiedzą i mierzą się z tym problemem na co dzień. Jedni z nim walczą, inni celowo uwypuklają to i owo, komponując firmowe brzmienie. Boulder go nie ma. Każdy aspekt prezentuje na takim poziomie, że narzekać na niego będą tylko krytycy z niewielkim doświadczeniem. Zakładam, że podążając w górę cennika, będziemy otrzymywać coraz więcej atrakcji, rozłożonych proporcjonalnie na wszystkie kategorie brzmienia. Jeżeli tak, to chyba już rozumiem wyjątkowość oferty Jeffa Nelsona.

 

Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 09/2024

Boulder 1110/1161

Boulder 1110:

Pasmo przenoszenia:

0,02 Hz – 250 kHz (- 3 dB)

Zniekształcenia:

< 0,0015%

Sygnał/szum:

b.d.

Wejścia analogowe:

5 x XLR

Wejście phono:

brak

Wejścia cyfrowe:

brak

Wyjścia:

3 x XLR

Wyjście słuchawkowe:

brak

Regulacja barwy:

-

Zdalne sterowanie:

+

Pobór mocy:

75 W

Wymiary (w/s/g):

14,5/45,7/39 cm

Masa:

16,3 kg

Boulder 1161:

Moc:

2 x 150 W 8/4/2 Ω

Moc maks.:

450 W/2 Ω

Pasmo przenoszenia:

0,015 Hz – 150 kHz (- 3 dB)

Sygnał/szum:

b.d.

Zniekształcenia THD:

0,003%(8 Ω)

Wejście:

XLR

Wyjścia:

1 kpl.

Pobór mocy:

100 W, maks. 1000 W

Wymiary (w/s/g):

18,3/45,7/41,7 cm

Masa:

24,5 kg

Przeczytaj także

Marten Parker Trio Diamond Edition

20.03.2025

Testy

Kolumny

Marten Parker Trio Diamond Edition

JBL Stage 280F

16.03.2025

Testy

Kolumny

JBL Stage 280F

Indiana Line Tesi 3

12.03.2025

Testy

Kolumny

Indiana Line Tesi 3

Kora DAC 140

08.03.2025

Testy

Przetworniki C/A

Kora DAC 140

Audio Research Reference 160S

28.02.2025

Testy

Końcówki mocy

Audio Research Reference 160S

Vitus Audio SCD-025 mk.II (2024)

26.02.2025

Testy

Odtwarzacze CD

Vitus Audio SCD-025 mk.II (2024)

McIntosh C12000/MC1.25KW 75th Anniversary

22.02.2025

Testy

Wzmacniacze dzielone

McIntosh C12000 / MC1.25KW 75th Anniversary

Accuphase DP-770

17.02.2025

Testy

Odtwarzacze CD

Accuphase DP-770