05.01.2025
min czytania
Udostępnij
Ówczesne czasy obwieszczono ostatnim etapem znanego nam świata – Ery Ryb. Po przejściu w nową epokę, zwaną Erą Wodnika, dla ludzkości miał nadejść złoty wiek. I życie byłoby bajką, gdyby nie fakt, że te doniosłe wydarzenia prognozowano dopiero w okolicach roku 2150.
Podobne poglądy miały zapewne licznych wyznawców hermetycznym sektom religijnym w okolicach Beverly Hills, jednak już w następnej dekadzie rozlały się po całym świecie. I natychmiast obrosły komercyjną otoczką pod postacią nowych trendów w wyposażeniu wnętrz, muzyce czy modzie, jak również niezliczonych pseudonaukowych publikacji, poruszających najbardziej odjechane tematy. Jednym z nich są ziemskie czakramy. Cóż to za cuda?
Ziemskie czakramy, inaczej: miejsca mocy, to punkty energetyczne na Ziemi promieniujące magiczną pozytywną energią. Przybierają najczęściej postać dużych kamieni i formacji skalnych, a największe z nich – całych gór.
Według wyznawców New Age miejsca te charakteryzują się subtelnymi wibracjami poprawiającymi nastrój, wywołującymi odprężenie i wewnętrzną harmonię (nie mówcie, że nie uprzedzałem). Ponadto czakramy Ziemi mają wpływać na rozwój potencjału umysłowego i duchownego człowieka, a także być doskonałym miejscem do medytacji i modlitwy.
Wśród najważniejszych miejsc tego typu wymienia się górę Shasta w Kalifornii, Machu Picchu w Peru, piramidy egipskie w Gizie czy też Górę Cooka w Nowej Zelandii. Najbardziej zagorzali wyznawcy New Age naliczyli ich 156 na całym świecie, w tym kilka w Polsce np. na Wawelu i w Ojcowskim Parku Narodowym. A co czakramy Ziemi mają wspólnego z branżą hi-fi? Już mówię.
Po latach testowania sprzętu grającego doszedłem do wniosku, że nieodkryty jeszcze, 157. ziemski czakram znajduje się u podnóża góry Flagstaff, w miasteczku Boulder w stanie Kolorado.
Już sama nazwa miejscowości daje do myślenia. Boulder to po angielsku „głaz”, co w nakreślonym powyżej kontekście musi wywoływać jednoznaczne skojarzenia. A jeśli wziąć pod uwagę, że tereny te od 13 tysięcy lat zasiedlali rdzenni mieszkańcy Ameryki, to istotnie coś musi być na rzeczy.
Stutysięczne miasto Boulder stanowi ewenement nie tylko w Kolorado, ale też w całych Stanach Zjednoczonych. Swoją siedzibę ma tam jeden z najbardziej renomowanych uniwersytetów w USA, kilka firm z branży lotniczej i komputerowej, a potwierdzeniem jego wyjątkowości było uznanie Boulder w latach 2021-22 najlepszym miejscem do życia w Ameryce. Gwoździem do trumny niedowiarków niech będzie informacja, że w tej relatywnie niewielkiej miejscowości mieszczą się aż trzy wytwórnie high-endowego sprzętu grającego: Boulder Amplifiers, PS Audio oraz bohater dzisiejszego testu – Ayre Acoustics. Przypadek? Nie sądzę.
Ayre Acoustics założył Charles Hansen (dla przyjaciół: Charley), który wcześniej współtworzył legendarną kolumnową manufakturę Avalon Acoustics.
Powstałe w 1993 roku Ayre od początku koncentrowało się na high-endowych wzmacniaczach. Hansen szybko zyskał renomę specjalisty od dźwięku wysokiej jakości, w efekcie czego produktami firmy zainteresowali się zawodowi muzycy, poszukujący domowego sprzętu hi-fi. Niektórzy z nich zamawiali u Hansena nawet indywidualnie dostrajane wzmacniacze, a kulminacją współpracy ze światem rocka było skonstruowanie dla Neila Younga przenośnego odtwarzacza plików wysokiej rozdzielczości o nazwie PonoPlayer (2014). Ostatecznie nie zyskał on szerszej popularności, ale stanowił świadectwo nieprzeciętnych zdolności i dalekowzroczności Charleya Hansena.
Niestety, pod koniec 2017 roku założyciel Ayre zmarł po wyczerpującej chorobie, będącej rezultatem obrażeń odniesionych w wypadku rowerowym. Stery przedsiębiorstwa przejął długoletni pracownik Ayre i przyjaciel Hansena, Ariel Brown; pełni on równocześnie funkcję głównego inżyniera. Wszystkie założenia leżące u podstaw wzmacniaczy Ayre, czyli zbalansowana architektura toru sygnałowego, brak sprzężenia zwrotnego oraz produkcja w amerykańskim zakładzie, pozostają aktualne.
Po latach budowania purystycznego stereo Ayre otrzymała zastrzyk świeżej krwi i otwartości na nowe technologie w osobie Jake’a Forsytha, absolwenta kalifornijskiego Musicians Institute na kierunku Recording Institute of Technology. Testowany dziś model EX-8 2.0 stanowi połączenie klasycznej szkoły budowania wzmacniaczy z nowymi trendami w projektowaniu sprzętu hi-fi. Zresztą, w oficjalnych materiałach opatrzono go dopiskiem „Integrated Hub”, co ma podkreślać funkcjonalność znacznie wykraczającą poza dotychczasowe propozycje amerykańskiej wytwórni.
Odsłona 2.0 jest ulepszoną wersją modelu EX-8, który wszedł do sprzedaży w 2018 roku. Światło dzienne ujrzała w 2021 roku, a podpisał się pod nią Ariel Brown. EX-8 2.0 to najtańszy wzmacniacz zintegrowany w ofercie Ayre Acoustics.
Obudowę wykonano w całości z aluminium i oparto na trzech nóżkach: dwóch z przodu i jednej przy tylnej krawędzi. W komplecie producent dodaje drewniane podstawki antywibracyjne Cardas Myrtle Blocks.
Przednia ścianka wygląda zagadkowo. Zaskakuje powściągliwość w dawkowaniu manipulatorów przy równoczesnym nadmiarze gniazd słuchawkowych.
Pierwszy guziczek z lewej wybudza układ z uśpienia. Główny włącznik zasilania umieszczono z tylu, co można odczytać jako sugestię pozostawiania wzmacniacza przez cały czas pod prądem. Jest jednak pewien szkopuł. Otóż w trybie czuwania Ayre EX-8 2.0 ciągnie z sieci 60 watów. Tuż po wybudzeniu, jeszcze na biegu jałowym, zapotrzebowanie na prąd rośnie dwukrotnie, by w szczycie sięgać pół kilowata. W czasie pracy obudowa działa jak radiator, przez co pieruńsko się grzeje. Po kilkudziesięciu minutach grania dosłownie zaczyna parzyć, więc zdecydowanie odradzam stawianie na EX-8 2.0 innych komponentów hi-fi, że o kwiatkach i akwariach ze złotą rybką nie wspomnę.
Gorąca obudowa w zimie to niegłupia rzecz, ale posłuchajcie muzyki przez kilka godzin, gdy za oknem jest ponad 30 stopni.
Drugi przycisk to sekwencyjny wybierak wejść. Do EX-8 2.0 w maksymalnie rozbudowanej wersji można podłączyć aż 11 źródeł analogowych i cyfrowych, co pozwala zaliczyć integrę Ayre do najwszechstronniejszych na rynku. Dłuższe przytrzymanie rzeczonego przycisku otwiera dostęp do menu, ale szerzej na ten temat w kolejnej części.
Na wąskim niebieskim wyświetlaczu ciekłokrystalicznym mieszczą się trzy wiersze tekstu i w zasadzie więcej nie trzeba. Można na nim odczytać nazwę aktywnego wejścia, siłę głosu oraz parametry odtwarzanych plików. Malkontenci mogą mu zarzucić, że nie pokazuje okładek płyt, ale po kilkunastu sekundach display i tak automatycznie gaśnie, żeby nie generować niepotrzebnych szumów.
Z prawej strony frontu umieszczono aż trzy gniazda słuchawkowe. Obok standardowego dużego jacka 6,35 mm widać dwie dziurki 3,5 mm. Przeznaczono je do podłączenia słuchawek w trybie zbalansowanym przewodem wyposażonym w dwie wtyczki monofoniczne. Trzeba powiedzieć, że projektant trochę tu przekombinował, bo zamiast pary gniazd 3,5 mm mógł zastosować XLR albo 4,4-mm Pentaconn, co zdecydowanie ułatwiłoby życie posiadaczom high-endowych nauszników. Nic to, jest jak jest. Pora zajrzeć do tyłu.
Układ gniazd odwzorowuje architekturę wewnętrznych modułów. W podstawowej wersji, kosztującej 42000 złotych, Ayre EX-8 2.0 jest klasycznym wzmacniaczem analogowym. Za dopłatą można go rozbudować o DAC i streamer i właśnie w tej wersji trafił do testu.
Górna, cyfrowa część, daje do dyspozycji dwa porty USB-A do podłączenia zewnętrznych nośników pamięci. Dalej jest Ethernet i złącze optyczne, jednak –wbrew pozorom – to drugie nie służy do podłączenia cyfrowego źródła dźwięku, lecz jest wyjściem sygnału zegara wzorcowego do synchronizacji urządzeń wyposażonych w stosowne wejście.
Dalej rozmieszczono już wejścia sygnału: AES/EBU, zrealizowane na gnieździe XLR Neutrika, elektryczne współosiowe, dwa Toslinki i asynchroniczne USB-B do podłączenia komputera. Listę zamyka para RJ-45, opisanych jako AyreLink, oraz USB-A do aktualizacji oprogramowania. Uff, sporo tego.
Na dolnym piętrze rozlokowano gniazda analogowe w dwóch standardach – symetrycznym i niezbalansowanym. Ten pierwszy jest reprezentowany przez wejście XLR Neutrika, natomiast wejścia RCA są dwa. Na XLR-ach i RCA zrealizowano także wyjście z przedwzmacniacza. I tu mała uwaga: o ile gniazda XLR nie budzą zastrzeżeń, o tyle dość liche RCA wyglądają co najmniej dziwnie, zwłaszcza w kontekście ceny wzmacniacza. Najwyraźniej producent sugeruje podłączenie źródła przewodem zbalansowanym, a popularne czincze zamontował w charakterze prowizorki.
Ale i tak najbardziej zaskakującym elementem tylnej ścianki są charakterystyczne zaciski głośnikowe Cardasa, do których można podłączyć wyłącznie widełki. Wyglądają na nieporęczne, ale okazują się wyjątkowo skuteczne. Po dokręceniu grubej sztaby nie ma takiej siły, która wyrwałaby z nich końcówki.
Wnętrze przynosi kolejne niespodzianki, tym razem dotyczące zasilania. W piecu kosztującym w podstawowej wersji ponad 10 tysięcy dolarów powinniśmy ujrzeć srogi toroid i tuzin elektrolitów wielkości słoików po dżemie. A tu, owszem, kondensatorów ci dostatek, ale pod względem gabarytów bliżej im do baterii R6.
Ayre zalicza się do producentów, którzy zamiast kilku dużych elektrolitów stosują kilkanaście małych. Łączna pojemność filtrująca jest taka sama, ale małe kondensatory szybciej się ładują i rozładowują, co poprawia szybkość reakcji układu.
W centrum obudowy znalazł się duży transformator rdzeniowy z osobnymi odczepami do poszczególnych sekcji. Własne zasilanie i po 16 Nichiconów dostała każda z końcówek mocy. Osobne obwody dostarczają prąd do części cyfrowej i przedwzmacniacza, któremu również przydzielono filtr złożony z 16 małych Nichiconów. Sumaryczna pojemność tylko dla DAC-a i preampu wynosi 45600 µF, a więc przewyższa to, czym musi się zadowolić niejedna stereofoniczna integra średniej klasy.
Wnętrze zmontowano na dwóch dużych płytkach drukowanych. Funkcję głównej pełni dolna, zawierająca układy analogowe, natomiast górna, cyfrowa, jest dostępna za dopłatą. Oba moduły – analogowy i cyfrowy – zostały od siebie odseparowane elektrycznie i mechanicznie.
Połączenia wewnętrzne zrealizowano grubymi przewodami Cardasa. Producent EX-8 2.0 nie podsuwa żadnych sugestii dotyczących kabli głośnikowych, ale odnoszę wrażenie, że z Cardasem Ayre dogada się bez problemu.
Opcjonalna sekcja cyfrowa ma budowę modułową. Podstawowego DAC-a z samymi wejściami można rozbudować o port USB albo streamer współpracujący z Roonem. Nie trzeba tego robić od razu, bo wtedy cena EX-8 2.0 wzrośnie prawie o połowę, choć – jak znam życie – co się odwlecze, to nie uciecze. Egzemplarz dostarczony do testów zawierał wszystkie cyfrowe dodatki przewidziane do tego modelu.
Sercem DAC-a jest kość ESS Sabre ES9038Q2M. Jej fabryczne parametry PCM 32 bity/384 kHz i DSD 512 ograniczono do 24 bitów/384 kHz i DSD128. Wbudowany odtwarzacz plików obsługuje 24 bity/192 kHz i DSD 64, co może wywołać śmiech u wszystkich posiadaczy chińskich „dongli” za 300 złotych. Przypomnę jednak, że płyta CD o rozdzielczości 16/44,1 nadal jakością brzmienia przebija (teoretycznie) hi-resowe streamingi.
Obok chipu ESS Sabre zamontowano dużą programowalną bramkę Xilinx Spartan-6, zawierającą filtry cyfrowe autorstwa Ayre, w tym dekoder sygnału HDCD. Asynchroniczne wejście USB-B obsługuje układ XMOS, obok którego przewidziano miejsce dla odtwarzacza plików. Ten ostatni wykonała firma zewnętrzna na zamówienie Ayre.
Pierwotnie płyta główna EX-8 powstała jako uniwersalna platforma dla kilku produktów Ayre. Świadczą o tym chociażby wolne miejsca dla podzespołów, które zostaną wykorzystane w innym modelu. Dzięki temu konstruktor będzie mógł w przyszłości opracować EX-8 w wersji 3.0 bez konieczności przeprojektowania całej podstawy montażowej.
W preampie EX-8 2.0 trafiamy na pierwsze rozwiązanie techniczne z lubością stosowane przez Ayre, noszące nazwę EquiLock. Jest to rodzaj tranzystorowego wzmacniacza bez sprzężenia zwrotnego, przypominającego dwie triody pracujące w układzie kaskody. W celu zachowania optymalnej temperatury tranzystorów układ ten musi pozostawać stale pod napięciem i właśnie stąd wynika ogromny apetyt na energię w trybie czuwania.
Koszty bieżącej eksploatacji to jeszcze pół biedy. Ze względu na specyficzną budowę preampu przyszły użytkownik nowego EX-8 2.0 będzie się musiał uzbroić w anielską cierpliwość. Dzieje się tak, ponieważ każde wejście w przedwzmacniaczu wykorzystuje inną fizyczną ścieżkę na płytce drukowanej. Z tego względu dla każdego wejścia wymagany jest oddzielny okres wygrzewania, który powinien trwać nie krócej niż… 100 godzin. Optimum niezbędne do osiągnięcia przez wzmacniacz pełni możliwości brzmieniowych wynosi 500 godzin pracy, ale kto by tyle wytrzymał. Na szczęście, egzemplarz dostarczony do testu został już solidnie wygrzany, więc nie musiałem czekać z odsłuchem do Bożego Narodzenia. Inna sprawa, że wcale bym się nie pogniewał, gdybym swoją sztukę znalazł pod choinką. Niechby nawet fabrycznie nową.
Kolejny firmowy układ, stosowany także w droższych modelach Ayre, nosi nazwę Double Diamond. Oryginalny patent został opracowany na MIT w drugiej połowie lat 60. XX wieku, zaś czasy jego świetności przypadają na następną dekadę. Wraz z rozpowszechnieniem niedrogich wzmacniaczy stereo został wyparty przez prostsze i tańsze rozwiązania, więc chwała Ayre za to, że przywołuje wiekowe i wciąż wartościowe rozwiązania techniczne.
W oryginalnym projekcie sprzed lat dwie pary tranzystorów bipolarnych były połączone emiterami. Charley Hansen udoskonalił ten projekt poprzez dołożenie bufora, co powinno poprawić brzmienie urządzeń bez drastycznego wzrostu zapotrzebowania na energię. Zresztą, i bez tego EX-8 2.0 „lubi wypić”.
W końcówkach mocy pracują po cztery pary bipolarnych tranzystorów ON Semiconductor na kanał w układzie push-pull. EX-8 2.0 dysponuje mocą 100 W/8 Ω i 170 W/4 Ω w klasie AB, a pierwszych 5 W oddaje w klasie A. Tranzystory przykręcono bezpośrednio do dna obudowy co, jak wspomniałem, przełożyło się na niebagatelną ciepłotę całego urządzenia.
Zmiana siły głosu odbywa się w 48 krokach za pośrednictwem sterowanej cyfrowo analogowej drabinki rezystorowej. Potencjometr to popularny zmotoryzowany czarny Alps.
Choć Ayre EX-8 2.0 z pełnym wyposażeniem cyfrowym zalicza się do nowoczesnych urządzeń, to jego obsługa nie powinna nastręczać trudności. Pomocny będzie dołączony w komplecie pilot oraz smartfon z zainstalowaną aplikacją.
W menu wersji podstawowej można wyłączyć nieużywane wejścia, co znacząco uprości wybór słuchanych źródeł. Życie jeszcze bardziej ułatwi nadanie im indywidualnych nazw. Opcje konfiguracji znacząco się zwiększają w przypadku dodania części cyfrowej.
Po podłączeniu przewodem do domowego routera należy zainstalować w telefonie aplikację mConnect Player albo BubbleUPnP. Na marginesie, połączenie kablowe zwalnia użytkownika z upierdliwego nieraz konfigurowania Wi-Fi, a wzmacniacz jest natychmiast gotowy do eksploracji zasobów sieci. Ale jeszcze się nie rozpędzajcie. Ayre EX-8 2.0 nie ma funkcji Spotify Connect ani Tidal Connect, więc żeby skorzystać z serwisów streamingowych, należy to zrobić za pośrednictwem aplikacji mConnect. Druga opcja to muzyka w formie plików zgromadzonych na dyskach zewnętrznych. W tym przypadku również można korzystać z mConnect Player albo BubbleUPnP, zależnie od upodobań. W obu dostęp do plików jest natychmiastowy, a display pokazuje informacje na temat wykonawcy, tytułu oraz rozdzielczości odtwarzanego materiału. Podłączenie komputera przez USB-B nie wymaga dodatkowych działań poza ustawieniem w nim parametrów nowego urządzenia audio. Dla zaawansowanych użytkowników przewidziano także możliwość współpracy z Roonem.
Świat hi-fi karmi się stereotypami, a jeden z nich dotyczy amerykańskich wzmacniaczy. Wielkie piece zza Wielkiej Wody muszą być mocarne, dysponować atomową dynamiką i generować scenę stereo bezkresną niczym Wielkie Równiny. Ayre EX-8 2.0 łamie je wszystkie niczym garść suchych patyczków.
Po pierwsze: gabaryty. Wystarczy zerknąć do tabeli danych technicznych, by dojść do wniosku, że do czołowych przedstawicieli amerykańskiego hi-endu sporo mu brakuje.
Choć na brak krzepy nie cierpi, to uderzającą cechą EX-8 2.0 jest muzykalność. Dźwięk nie jest laboratoryjnie analityczny. Nie atakuje słuchacza kaskadami detali, lecz traktuje je raczej jako narzędzie służące do budowania wrażenia kameralności. Błyskawicznie nawiązuje nić porozumienia ze słuchaczem i utrzymuje ją bez względu na repertuar.
Zaczynając zwyczajowo od muzyki klasycznej, wsiąkłem w nią po sam czubek głowy. Idealnie wyrównane pasmo z lekkim ociepleniem średnicy sprawiło, że każde, dosłownie każde nagranie brzmiało niezwykle angażująco. Wysokie tony przekazywały mnóstwo informacji, ale robiły to z wielkim smakiem. Były jednym z elementów budujących wiarygodny wizerunek artystów, a nie ozdobą samą w sobie. Nie zdradzały ostentacji, żadnego „wow”. Brzmienie cechowała maślana gładkość, ale w najmniejszym stopniu nie było ono nudne. Choć słuchałem znanych płyt nie pamiętam już który raz z rzędu, to każda potrafiła wywołać szczere emocje. Była to dopiero pierwsza część testu, ale EX-8 2.0 wydawał się wręcz stworzony do tego repertuaru.
Podobnych wrażeń dostarczyły inne nagrania akustyczne. Spokojne, niespieszne granie przywodziło na myśl relaks w letnie popołudnie, a kiedy dotarłem do mocniejszego akcentu, to przypominał on kostkę lodu wrzuconą do szklanki z drinkiem. Można się było zatopić w dźwiękach, zapomnieć o całym świecie i tylko spory stosik albumów czekających na swoją kolej przypominał, że nadal jestem w pracy.
Podłączenie instrumentów do prądu wpuściło do brzmienia solidną dawkę energii, ale nie spowodowało bałaganu. W nagraniach muzyki elektronicznej do głosu doszedł mocny, głęboki bas, który nawet w przesadnie zdołowanych realizacjach zachowywał zdrowy umiar. Nieco stwardniał oraz zdecydowanie przyspieszył w rocku, ale nadal czynił to z kulturą, a nie punkowym niechlujstwem. Ostatecznym testem możliwości dynamicznych Ayre w tej sekcji było odtworzenie kilku piosenek Rammsteinu. Wprawdzie między głośnikami rozpętało się piekło, ale nie były to przerażające sceny z obrazów Hieronima Boscha. Ognisty spektakl bardziej przypominał oprawę wizualną występów niemieckich metalowców albo zespołu Kiss, abstrahując od nieco innej estetyki amerykańskiego kwartetu.
Na uspokojenie atmosfery zażyłem sporą dawkę J.M. Jarre’a, a formalny test zakończyłem powrotem do klasyki. Ponowne przesłuchanie wielkich dzieł epoki baroku okazało się niezłym pomysłem i potwierdziło wszechstronność brzmieniowej propozycji Ayre.
Ze względu na panujące za oknem upały nie miałem zamiaru dogrzewać pokoju przez kolejnych kilka godzin, więc z ostatnim etapem zaczekałem na głęboką noc. A później miałem wyjątkowo kolorowe sny, czego wszystkim życzę.
Ayre EX-8 2.0 to wyjątkowa maszyna na tle amerykańskich wzmacniaczy i nie tylko. Jeżeli szukacie tego jednego, jedynego, który przeniesie Was w świat magii dźwięków, to właśnie o nim czytacie.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 10/2024
Ayre EX-8 2.0
Cena
42310 zł
Dane techniczne
Moc
2 x 100 W/8 Ω, 2 x 170 W/4 Ω
Pasmo przenoszenia
0,01 Hz – 250 kHz
Zniekształcenia
b.d.
Sygnał/szum
b.d.
Wejścia liniowe
XLR, 2 x RCA
Wyjścia
pre out (XLR, RCA), 6,3 mm, 2 x 3,5 mm zbalansowane
Regulacja barwy
brak
Zdalne sterowanie
pilot, aplikacja
Wielkość
10/43/33 cm
Przeczytaj także