
11.05.2024
min czytania
Udostępnij
Atsushiego skoki w bok nie interesowały. Chciał nadal projektować high-endowe wzmacniacze. Już w kwietniu 1986 roku zaprezentował światu push-pullowy ATM-1, a równo dwa lata później wydajniejszy ATM-2, w którego stopniu końcowym wykorzystał lampy KT88. Uniwersalna konstrukcja dysponowała mocą 80 W, co pozwalało jej wysterować niemal każde kolumny.
W tamtych czasach zarówno wśród lamp, jak i tranzystorów modne były końcówki mocy z regulacją głośności. Jeżeli ktoś korzystał tylko z odtwarzacza CD z regulowanym wyjściem, to wystarczało, a przy okazji pozwalało zaoszczędzić na przedwzmacniaczu. Jednak w przypadku ATM-2 trzeba się było pogodzić z pewną niedogodnością. Jako że wyposażono go w osobny potencjometr głośności dla każdego kanału, prawidłowe ustawienie balansu było znacząco utrudnione. Z tego względu odrzuciłem tę możliwość w trakcie przygotowywania testu i włączyłem w system przedwzmacniacz.
W pierwszej opcji była to sekcja w McIntoshu MA12000, do której dostęp uzyskuje się po rozpięciu zworek na tylnej ściance. W drugiej – przedwzmacniacz Air Thight ATC-5. Obie konfiguracje korzystanie wpływają na mikrodynamikę – kontrasty zyskują wyrazistość i nawet ciche dźwięki zachowują właściwą energię. Firmowy partner wniósł dodatkowo gęstszą, bardziej wypełnioną barwę oraz większą precyzję odwzorowania najcichszych informacji. Mimo wszystko, odpowiedź na pytanie: czy można używać ATM-2 jak wzmacniacza zintegrowanego, brzmi: jak najbardziej. Nawet bez preampu dźwięk będzie bardzo dobry, co nie zmienia faktu, że z nim to inna klasa.
ATM-2 był produkowany od 1988 roku i trudno będzie znaleźć urządzenia równie odporne na upływ czasu. Zmiany wymusiły dopiero okoliczności zewnętrzne, niezależne od producenta. Wiązały się ze zmianą parametrów lamp KT88. Obecnie produkowane okazują się inne niż te z lat 80. XX wieku, a jako że stare zapasy się kończą, nie można było dłużej odkładać decyzji o modyfikacjach. Ich wynikiem jest ATM-2 Plus.
Lampy w stopniu końcowym nowej wersji to nadal KT88, jednak pracują teraz z niższym napięciem anodowym, co powinno korzystnie wpłynąć na ich żywotność. Moc wynosi 70 W. Poprzednik miał co prawda o 10 W więcej, jednak w Plusie efekt brzmieniowy ma być ten sam. Ponadto zamiast 12AU7 zastosowano 6CG7/6FQ7, cechujące się wyższą wydajnością i niższymi zniekształceniami. Celem lepszego dopasowania współczynnika tłumienia do współczesnych głośników przeprojektowano pętlę sprzężenia zwrotnego.
Nowe są też transformatory wyjściowe Tamury, o mocy 100 W, które mają się lepiej zachowywać w zakresie niskich częstotliwości. Transformator zasilający z papierowym izolatorem jest ręcznie nawijany przez japońskiego rzemieślnika, a przynajmniej tak zapewnia Air Tight. Dodano też bezpieczniki chroniące układ przed awarią lamp mocy i poprawiono uziemienie obudowy. Montaż pozostał przestrzenny. Każdy egzemplarz ATM-2 Plus powstaje od początku do końca w fabryce Air Tighta w mieście Takasuki w prefekturze Osaka.
Urządzenia Air Tighta budzą uznanie jakością wykonania. Wzornictwo nie epatuje błyskotkami, ale od razu można docenić jakość materiałów i niesłychaną precyzję montażu. Stonowana kolorystyka dodaje wzmacniaczowi uroku, zwłaszcza kiedy pracuje – ciepłe światło lamp ożywia szarość metalu. Każdy element został dopieszczony, a wszystko razem składa się na piękny przedmiot. ATM-2 Plus może się wydawać niewielki, ale okazuje się zaskakująco ciężki.
Płyta frontowa to szlifowane aluminium. Nietypowo, bo z przodu umieszczono wejście dla źródła sygnału. Jest jeszcze drugie – z tyłu, a do wyboru służy przełącznik. Dwa identyczne pokrętła przeznaczono do regulacji głośności każdego kanału osobno.
Jak w każdym Air Tighcie logo wygrawerowano na polerowanej metalowej płytce, kontrastującej z matem frontu. Obok znajduje się podświetlony wskaźnik do regulacji biasu, czyli prądu spoczynkowego lamp mocy. Współpracuje on z czterema śrubkami do kalibracji. Aby ją wykonać, należy wygrzać wzmacniacz przez około godzinę, a następnie selektorem z prawej strony frontu wybrać jedną z lamp. Za lampami znajdują się identycznie oznaczone otwory potencjometrów. W każdy z nich po kolei wsuwamy płaski śrubokręt i regulujemy w lewo albo w prawo, aż wskazówka na skali znajdzie się na oznaczonym polu. W trakcie kalibracji wzmacniacz musi pracować bez sygnału. Czynność można powtórzyć dla pewności, a później raz na miesiąc-dwa sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Z tyłu, poza wspomnianym wejściem liniowym, znajdują się dwa komplety odczepów – dla głośników 4- i 8-omowych. Transformatory wyjściowe zamknięto w izolujących obudowach. Air Tight selekcjonuje lampy i zarówno te wykorzystywane w przedwzmacniaczu, jak i w końcówce mocy ozdabia własnym logiem i dopiskiem „Platinum Selection”. Dzięki temu użytkownik ma pewność, że zostały sprawdzone i dobrane. Jeżeli ktoś chce eksperymentować z bańkami z innych źródeł, to nie ma przeciwwskazań, chociaż efekty nie muszą być powtarzalne. ATM-2 został wyposażony w mechaniczny włącznik zasilania, bez układu miękkiego startu. Włączaniu i wyłączaniu towarzyszy strzał w głośniki, więc lepiej nie robić tego zbyt często. Pobór mocy jest relatywnie niewielki, a zatem nie warto wyłączać wzmacniacza na krótkie przerwy w odsłuchu. Tym bardziej że zdecydowanie lepiej gra, gdy jest rozgrzany.
Układ zmontowano starannie techniką przestrzenną. Elementy łączy się odcinkami przewodów, a ich końcówki lutuje do wystających słupków. To układ obliczony na długie lata (jeśli nie dekady) i samo nic nie ma prawa się tu zepsuć. Klasa podzespołów nie budzi cienia zastrzeżeń. Air Tight ceni się wysoko, ale idzie za tym adekwatnie wysoka jakość.
Japoński był bohater testu, jego partner, czyli przedwzmacniacz ATC-5, odtwarzacz C.E.C. CD 5 oraz okablowanie Hijiri (HCI/HCS/zasilające Nagomi). Niemieckie – kolumny Audio Physic Tempo 6, chociaż w trakcie testu używałem też Sisoundów, co ma tym większe uzasadnienie, że przed laty Air Tight produkował przepiękne monitory z głośnikiem szerokopasmowym. Sprzęt rozgościł się na stoliku Base 6, a kolumny – na kamiennych płytach. Prąd filtrował Ansae Power Tower.
ATM-2 Plus w niesłychany sposób łączy spokój i płynność z rytmem. Czegoś tak sympatycznego chyba dotąd nie słyszałem. To ujmujące i w dodatku najbardziej odczuwalne w muzyce, której słucha najwięcej osób, czyli niezbyt przeładowanym popie, rocku bez wykrzyknika i niezbyt skomplikowanych składach. Wzmacniacz proponuje cechy, których poszukujemy i w uniwersalnej lampie, i w mocnym tranzystorze: odrobinę ciepła, idealnie wyważoną średnicę podlaną gęstym sosem, czytelną górę i sprężysty bas. Muzyka równocześnie pulsuje i płynie, dowodząc, że da się to połączyć. Niewykluczone, że ładne granie lampy i zachęcający do tańca puls w jednym urządzeniu czasem się zdarzają, ale ATM-2 prezentuje nawet dobrze znane utwory tak ujmująco, że zupełnie mnie nie dziwi, że pomimo upływu blisko czterech dekad nadal cieszy się wzięciem.
Energię stopy i uderzeń pałek w większe bębny odczuwa się ciałem. To porządkuje rytm i zapewnia brzmieniu szkielet. Mimo że impulsy słychać nawet w innym pomieszczeniu, to zachowują pewną subtelność oraz sprężystość, napiętą i zebraną tak, że ciarki chodzą po plecach. To chyba najlepszy bas, jaki słyszałem z lampy. Ze wszystkimi zaletami – głębią, mocą i energią, ale bez śladu ekspozycji ani rozwleczenia. Przy całej swej stanowczości jest też niesamowicie przyjemny. Właśnie czegoś takiego szuka przytłaczająca większość odbiorców. Dyskusje, czy właśnie taki powinien być i czy to stuprocentowa naturalność, tracą w tym kontekście sens. Tutaj nie należy niczego zmieniać, bo idealnie jest tak, jak jest.
Idzie za tym zjawiskowa mikrodynamika. Zastanawiałem się, co najbardziej zwraca uwagę i doszedłem do wniosku, że perkusja. Wszystko jedno, czy atakująca seriami w heavy metalu, czy mieniąca się barwami perkusjonaliów w jazzowym składzie, czy nawet popukująca rachitycznie w balladach Dire Straits. Może to być nawet stukanie dłonią w pudło gitary – rytm pozostaje obezwładniający, a gra tak czysta, że bębniarze mogliby rozpisać partie ulubionych wykonawców.
Każdy dźwięk to osobną eksplozja. Kształt jest sprecyzowany, a gęste tryle się nie zlewają. Air Tight nie ucina przy tym wybrzmień, zostawiając ogonek dokładnie taki, jak trzeba. Najbardziej spektakularny jest zawsze atak. Nawet kiedy w trakcie słuchania wychodziłem na balkon na papierosa, słyszałem go i czułem przez szybę, jakby w domu trwała impreza. Zresztą, nie tylko ja. Mieszkam na pierwszym piętrze, a pode mną mieści się modny ostatnio barber, który wyskakuje na fajkę tuż pod moim balkonem. Tym razem spojrzał w górę i rzucił: „Ja też się będę dzisiaj bawił”. Było głośno? Wcale nie. Przeważnie w czasie testów słucham głośniej. A mimo to muzyka brzmiała wyraziście i z energią, która ma w sobie coś wyjątkowego i przenika inne aspekty prezentacji.
W barwie dostajemy to, co w lampie najlepsze – miękkość bez rozleniwienia, dyskretny dodatek ciepła, lekkie zagęszczenie niskiego środka i powiększenie wokalu. To ostanie umiejętnie wyważone, aby nie zaburzyło wrażenia naturalności. Instrumenty brzmią prawdziwie, z aksamitnym wykończeniem. Air Tightowi bliżej do mistrzowsko wykonanego tranzystora w klasie A niż do stereotypowej lampy. Wszystko tu idzie w kierunku przyjemności ze słuchania i gdyby ktoś mnie spytał, czy chciałbym, żeby dźwięk był całkowicie neutralny, czy taki, jak proponuje Air Tight, bez wahania wybrałbym to drugie.
Przy swojej energiczności i mocy ATM-2 Plus przyciąga odbiorcę subtelnością, którą trzeba podkreślać, doceniać i chwalić. Bo to dojrzałość, klasa i powiew high-endu, niby delikatny, a sugestywny. Po zakończeniu testu, kiedy uznałem, że wiem już wszystko, włożyłem do odtwarzacza krążek Dream Theater. I w tym momencie japoński wzmacniacz kompletnie mnie zaskoczył. Zaserwował bowiem takie walnięcie, że podszedłem do sprzętu i powtórzyłem ten sam fragment, tyle że zdecydowanie głośniej. Air Tight uderzył sprężyście, szybko i energiczne, ale z siłą, która skojarzyła mi się z monstrualnymi McIntoshami MC2KW. Oczywiście, nie było aż tak spektakularnie, jednak taki cios? Z lampy?!
Znalazłoby się jeszcze sporo rzeczy, nad którymi można by się pochylić, ale…
… są zjawiska, o których warto poczytać, ale nie można na tym poprzestać – trzeba się z nimi zetknąć osobiście. Chodzi o „brzmienie firm”, takich jak Audio Note czy VTL, akurat tych, które trzeba poznać, żeby mieć rozeznanie w temacie. Air Tight należy do tego samego klubu.
Konfiguracja systemu
Wrażenia odsłuchowe
Plastyczne granie z mięsistym ciałem nie sprzyja natychmiastowemu dostrzeganiu szczegółów i prześwietlaniu uchem faktury. Tymczasem ATM-2 Plus tak porządkuje scenę, że ogarniamy ją niejako przy okazji. Nie buduje spektakularnej głębi; wiele lamp robi to bardziej realistycznie i efektownie. Ale i tak oferuje poziom w zupełności wystarczający do odwzorowania akustyki studia i zapewnienia muzyce swobody. Najlepiej pokazuje bliskie plany, co dodatkowo podkreśla jego bezpośredniość i – znowu – energię.
Konkluzja
Air Tight ATM-2 Plus
Przeczytaj także