21.07.2024
min czytania
Udostępnij
Obie firmy bezpośrednio ze sobą konkurują, ale Japończycy zrobili coś, czego nikt się nie spodziewał. Nowy wzmacniacz zintegrowany E-5000 zyskał status flagowca równoległego do E-800. Różni się jednak od niego trybem pracy, charakterem i mocą. Nad projektem E-5000 pracowało pięciu konstruktorów. Każdy zajmował się inną sekcją: mechaniką, oprogramowaniem, końcówką mocy, a dwóch – przedwzmacniaczem. Przy okazji zmieniła się nomenklatura. Dla wzmacniaczy zintegrowanych rezerwowano dotąd symbole trzycyfrowe, tymczasem oznaczenie E-5000 nawiązuje do modeli dzielonych, jak gdyby miał to być sygnał, że urządzenie wchodzi na poziom osobnych przedwzmacniaczy i końcówek mocy. Do E-5000 Japończycy przyłożyli się szczególnie. Ogłosili, że celebrują nim 50. rocznicę działalności. Nie jest to jednak uwspółcześniona wersja udanej konstrukcji sprzed lat, tylko zupełnie nowe opracowanie. E-5000 nie jest też najdroższą pozycją w cenniku, ale relatywnie przystępną integrą, której nadano status topowej. Właśnie takie sprzedają się najlepiej. Nabywca kupuje na długie lata, nieraz myśląc o docelowym wzmacniaczu, więc dla uniknięcia rozterek wybiera najlepszy i zamyka temat. Czyżby więc sprytny plan polegał na rozdwojeniu najwyższego miejsca na podium celem rozmnożenia przychodów? Niewykluczone, zwłaszcza że sam Accuphase jak ognia unika porównań E-5000 z E-800.
O jakości wykonania, urodzie, zastosowanych materiałach i funkcjonalności nie ma się co rozwodzić. Accuphase reprezentuje poziom odniesienia. Japończycy gustują w cukierkowatej odmianie perfekcji, tak jak Amerykanie z McIntosha w powiewie archaicznej toporności. Urządzenia obu marek mają klasę, dzięki której dobrze się starzeją i opierają przemijającym modom. Nie może być zresztą inaczej, skoro ich elektronika słynie z długowieczności. Bijący w oczy bogactwem E-5000 faktycznie okazuje się prosty. Dwa duże pokrętła służą do wyboru źródła i regulacji siły głosy. Poza nimi widać jeszcze włącznik zasilania i wyjście słuchawkowe 6,35 mm. Resztę manipulatorów ukryto pod klapką. Znajdziemy tam loudness, aktywację odsłuchu po taśmie, włącznik trybu mono, odwracacz fazy, wybierak MM/MC, selektor dwóch par kolumn i włącznik podświetlenia – wszystko jak w cudownych latach 70. XX wieku. Konserwatywna polityka przynosi wymierne korzyści, bo tak intrygujący wygląd przez dekady zapada w pamięć kolejnych pokoleń. Warto osobno wspomnieć o regulacji barwy. Odpowiadają za nią dwa pokrętła, a zakres pracy wynosi +/- 10 dB. Można je wyłączyć z toru osobnym przyciskiem. Niby nic nadzwyczajnego, tyle że oprócz McIntosha nie przypominam sobie podobnych częstotliwości regulacji. Przeważnie jest to 100 Hz i 10 kHz, tutaj: 300 Hz i 3 kHz. Zasada pozostaje identyczna, ale efekt dla ucha się różni. Opisywać nie ma co, bo każdy posiadacz sprawdzi sobie sam. Nieposiadaczowi ta wiedza nie jest do niczego potrzebna.
Cechy szczególne, które oko chwyta od razu, to jedyny w swoim rodzaju odcień szampańsko-złoty i wychyłowe wskaźniki. Piękne, wyraziste, dokładne jak aptekarska waga. Efekt psuje trochę cyfrowy wyświetlacz poziomu głośności. Zdecydowanie przydałby mu się osobny guzik, ponieważ ten, który jest, włącza i wyłącza całość podświetlenia, bez stanów pośrednich. Za to firmowe logo zawsze świeci na zielono i idealnie pasuje do całości. Ze świecidełek widać jeszcze diody wokół wybieraka źródeł; niestety, nie uwzględniono podobnej przy potencjometrze siły głosu, co byłoby chyba lepszym wyborem niż pomarańczowe cyferki na displayu. Narzekam, ale tak naprawdę widzicie na zdjęciach jedno z najpiękniejszych i najsolidniejszych urządzeń hi-fi, jakie kupicie gdziekolwiek, kiedykolwiek i za ilekolwiek. Accuphase’a najlepiej zobaczyć na żywo, choć to trochę niebezpieczne. Czasem wystarczy jedno spojrzenie, by stał się obiektem marzeń.
Perfekcja przejawia się również w jakości gniazd na tylnej ściance. Wzmacniacz oferuje prawdziwą mnogość opcji, więc szkoda czasu na wymienianie. Warto jedynie zaznaczyć, że wszystkie nieużywane złącza zabezpieczono zatyczkami. We wnętrzu panuje porządek charakterystyczny dla zegarmistrzów z Yokohamy. Jeszcze w latach mojej młodości japońskie wzmacniacze czarowały na rozbieranych zdjęciach, publikowanych w drogich wtedy jak diabli niemieckich i brytyjskich magazynach. Accuphase’y lądowały wówczas na szczytach rankingów, a punkty za brzmienie szły w parze z zachwytami nad techniką. Bardzo duży transformator, para ogromniastych kondensatorów Nichicona 40000 µF/100 V, podwójny spód ze stali, izolujący od wibracji i zakłóceń, wnętrze podzielone na trzy sekcje, układy zabezpieczające na MOSFET-ach, końcówki mocy na pięciu parach tranzystorów bipolarnych, przykręconych do solidnych radiatorów po bokach, hermetycznie zamknięte przekaźniki – to wszystko składa się na miłą dla oka całość. Komponenty są oczywiście z wysokiej półki, a niektóre rozwiązania typowe dla Accuphase’a, jak regulację barwy i głośności AVAA, zrealizowano na osobnych płytkach ze złoconymi ścieżkami. Te sekcje oparto na układach scalonych; one też sterują wskaźnikami i charakteryzują się znikomym poziomem zniekształceń. Firma chwali się świetnym wzmacniaczem słuchawkowym, tym razem dyskretnym. Sekcje phono oraz DAC występują w formie opcjonalnych kart do montażu w wolnych slotach na tylnej ściance. Swoje kosztują, bo za najlepsze moduły przyjdzie dopłacić, odpowiednio, 5000 zł i 6000 zł.
Parametry technicznie zwykle nie przykuwają naszej uwagi, ale E-5000 powstał właśnie dla nich. Miał wysterować kolumny, z których E-800 wszystkiego nie wyciśnie. Z tego względu wzmacniacz serwuje 240 W przy ośmiu omach i 320 W przy czterech. Niby bez rewelacji, ale podkreśla się wydajność prądową i zdolność do pracy z niskimi impedancjami. Do wyobraźni przemawia również współczynnik tłumienia, wynoszący okrągły 1000. W tym porównaniu przewaga nad E-800 jest zamierzona. W moim odczuciu jest jeszcze jedna – wskaźniki są ładniejsze, bo tradycyjne. W A-klasowym wydaniu to nie to. Kwestia gustu, podobnie jak pilot, taki sam dla wzmacniaczy i odtwarzaczy. Mimo wszechstronności udało się ograniczyć liczbę przycisków, dzięki czemu się nie pogubimy. Uroda jest archaiczna, ale jakość podkreśla aluminiowa płyta wierzchnia w firmowym odcieniu złota. W komplecie dostaniemy jeszcze przeciętną sieciówkę i zaskakująco solidny interkonekt. Accuphase jest drogi, ale w każdym szczególe widać, za co się płaci. E-5000 jest o 6000 zł tańszy od E-800, ale tak naprawdę o wyborze którejś superintegry nie przesądzi cena, tylko preferencje nabywcy, choć i on nie zawsze wie, czego chce. Mam nadzieję, że ten test pomoże podjąć decyzję.
Wszystkie wzmacniacze Accuphase’a muszą być solidnie wygrzane, aby osiągnąć szczyt swoich możliwości. Dobrze byłoby je pozostawić pod prądem jak najdłużej, a jeszcze lepiej, gdyby grały, zanim zanurzymy się w kontemplacyjnym odsłuchu. Co ciekawe, polski importer utrzymuje, że modele w klasie AB są na to bardziej wrażliwe niż te w klasie A. Dozorca Popiołek powiedziałby: „koniec świata”, ale jeżeli ktoś ma na co dzień do czynienia z egzotycznymi problemami, to powinien po prostu posłuchać tej rady, zamiast wyważać otwarte drzwi. Najlepiej więc nie wyłączać, kiedy nie trzeba, żeby nie słuchać zimnego pieca. To wie każdy rozsądny posiadacz systemu wysokiej jakości. Można też podejść do tematu ortodoksyjnie, czyli nie wyłączać w ogóle, chyba że wyjeżdżamy na dłużej. W trybie codziennym warto od razu po powrocie z pracy włączyć płytę w trybie repeat, nawet cicho, by po dwóch, trzech godzinach otrzymać projekcję skompresowanego piękna. Na rachunki za prąd się nie oglądamy – na biednego nie trafiło. W moim odczuciu takie rozgrywanie działa. Nawet bardziej niż podejrzewałem. Dźwięk nabiera oddechu. Poprawia się przestrzeń, szczegółowość i wypełnienie barw, czyli aspekty, które tak naprawdę decydują o klasie.
Oba wzmacniacze pracowały w dwóch konfiguracjach. Redakcyjny obejmował odtwarzacz C.E.C. CD5 i okablowanie Hijiri. Firmowy bazował na źródle Accuphase DP-570 i okablowaniu Siltecha z serii Legend (680P/680i/880L). W każdym przypadku prąd filtrował Ansae Power Tower. Elektronika rozgościła się na stoliku Base Audio 6, a zestawy głośnikowe – na granitowych podstawach. Gościnnie wystąpiły EgglestonWorks Nico EVOlution i B&W 705 S3, ale najwięcej czasu dostały redakcyjne Audio Physiki Tempo 6 i Dynaudio Contour 30i, które pokazały, z czym E-5000 i E-800 się je. Z różnych zadań obie integry wywiązały się… różnie. Ale przecież właśnie o to chodziło.
Flagowiec w klasie A zawsze stanowił w katalogu wzorzec, okaz niemal doskonały. Niemal, ponieważ japońskie wzmacniacze mają swój charakter, wprawdzie zaznaczony delikatnie, ale rozpoznawalny. Właśnie za ten charakter fani je kochają i gdyby go zabrakło, podniósłby się krzyk. Tańsze modele w klasie AB to nadal solidne konstrukcje, ale dotąd wyznawałem zasadę, że jeżeli chce się mieć prawdziwego Accuphase’a, to nie warto oszczędzać. Nie potrafię powiedzieć, czy obecne integry w klasie AB wciąż mocno odstają od tych w klasie A, ale E-5000 to osobny przypadek. Zachowując firmowy charakter, ma rys trudnej do ujęcia subtelności; bez wątpienia to prawdziwy Accuphase. W pewnych aspektach ma przewagę nad E-800, w innych dzieje się odwrotnie. Słychać to wyraźnie, ale wartościowanie lepszy-gorszy w 40% będzie zależeć od naszych preferencji, a w 60% od podłączonych kolumn.
będą dotyczyły tylko E-5000, słuchanego głównie na Audio Physicach Tempo 6, choć to akurat Dynaudio Contour 30i bardziej wpłynęły na ostateczny werdykt, ale o tym w ramce obok. Od początku uwagę zwraca niewymuszona przejrzystość, połączona ze swobodą. Wzmacniacz tak przekonująco prezentuje detale, że słyszymy w nagraniach wszystko. Wysokich tonów jest dużo i potrafią zasyczeć, ale to jedynie oznacza, że odtworzenie dochowuje wierności realizacji, nie upiększając jej. Dźwięczność połączona z czystością i nasyceniem barw zapewnia jędrność dźwięku. Pojawia się też aksamit, choć dawkowany z umiarem. Najbardziej urzeka jednak otwartość, brak dystansu i przeszkód; czujemy się jak w centrum akcji. Instrumenty brzmią dzięki temu w sposób oczywisty. Nawet jeśli zauważymy subtelne ocieplenie, to i tak najważniejsza pozostanie bezpośredniość. Realizm prezentacji podkreśla przestrzeń. Accuphase buduje ogromną scenę, rozpostartą wszerz i w głąb, w dodatku namacalnie operuje pogłosem. Lokalizacja pozwala odseparować pojedyncze wokale w chórkach, a w muzyce elektronicznej bez trudu prześledzimy sygnały fruwające w trzech wymiarach.
Moc i wydajność przejawiają się w kontroli basu. To nie jest szybki i twardy dół, punktujący błyskawicznymi ciosami. Ma w sobie miękkość i sprężystość, a każdy dźwięk jest nasycony energią. Z jednej strony otrzymujemy wyraźne – bo słowo „ostre” tu nie pasuje – kontury i zebrane wybrzmienie, choć z delikatnym ogonkiem. Z drugiej – kaloryczny atak, który porządkuje rytm. Doskonale to słychać w prostym materiale i niezbyt rozbudowanych składach, w których bas jest równie klarowny, jak wysoka góra. Do tego miło pulsuje, wytwarzając odczuwalne ciśnienie akustyczne. Warto się również przyjrzeć, jak to ciśnienie jest utrzymywane w dłużej trwających dźwiękach. Tu dopiero można docenić, jak wzmacniacz panuje nad sygnałem, co zawdzięcza wydajnemu zasilaczowi.
W większych składach moc i kontrola przejawiają się w tym, że plany nie zachodzą na siebie. Energia i bas budują rytmiczno-metryczny szkielet, a separacja źródeł pozostaje wzorcowa. Ciężki metal potrafi zabrzmieć czysto, choć akurat w tym gatunku trudno o dobrą realizację. Czy Accuphase buduje ścianę dźwięku? Tak, choć są wzmacniacze, które robią to jeszcze lepiej. Za to ten świetnie oddaje kontrasty i pozostaje w pewnym sensie szlachetny. Odczuwamy spokój wynikający z siły i ten efekt jest obecny nawet na najbardziej agresywnych albumach. Dynamika okazuje się więcej niż wystarczająca, a zdolność wysterowania wymagających kolumn – faktycznie taka, jak zamierzyli konstruktorzy, budując rywala dla E-800. Paradoksalnie, jeżeli jakaś muzyka wypada na E-5000 mniej przekonująco, to właśnie męskie granie. Siły, basu i pary wzmacniacz ma więcej niż potrzeba, ale delikatnie umuzykalnia przekaz, redukuje agresję. Do tego repertuaru bardziej pasuje taki drapieżnik, jak Bladelius Oden, ale nie mając bezpośredniego porównania i tak powinniście się zachwycić. Symfonika stawia jeszcze wyższe wymagania i jej płynność oraz kultura przekazu nie przeszkadzają. Dostajemy rozmach i niemal pełną skalę aparatu wykonawczego. Sola bębna wielkiego i kotłów robią, co trzeba. Lekko podkreślone kontrabasy zapewniają miły fundament, a źródła pozorne są nadal precyzyjnie lokalizowane na ogromnej scenie. Realistyczny trójwymiar jest imponujący. Może i smyczki są okrąglejsze i cieplejsze niż w rzeczywistości, ale akurat tutaj zwiększa to tylko przyjemność ze słuchania. Ta zaś wydaje się nadrzędna. Accuphase brzmi naturalnie, ale jego atmosfera faktycznie jest niepowtarzalna.
E-5000 goni do pudła poprzednie integry w klasie AB; przynajmniej te, które pamiętam. Niewykluczone, że to przełomowy model w tej kategorii. Czy będzie to pojedynczy strzał, czy jaskółka czegoś nowego? Zapewne to drugie, bo w cenniku jest już tańszy E-4000.
E-800 gra okrąglejszym, cieplejszym dźwiękiem, z gęstszymi barwami średnicy. Można powiedzieć, że jest bardziej lampowy w stereotypowym ujęciu. Płynność, spokój i kultura wchodzą tu na wyższy poziom. W muzyce akustycznej wokale i instrumenty operujące w środku pasma nabierają ciała, a klasa A czyni odbiór jeszcze przyjemniejszym. Co ciekawe, nie dotyczy to wysokich tonów, które są dawkowane tak samo jak w E-5000. Nie cofają się ani nie chowają w tle. Przeciwnie, towarzyszą muzyce zdecydowanie, w pełnym zakresie, wraz z alikwotami na samym szczycie. Scena E-800 wysuwa się lekko do przodu, jakby chciała do nas podejść i się zaprzyjaźnić. To również podkreśla realizm przekazu. E-5000 buduje go przez dokładniejsze uprządkowanie i bardziej dosłowne wyświetlenie szczegółów. Jego scena jest głębsza, a dalsze plany – traktowane z większą uwagą. E-800 jest jeszcze bardziej muzykalny, choć wydaje się to trudne do osiągnięcia; potrafi oczarować barwą instrumentu lub głosu. E-5000 lepiej je od siebie oddziela, stawia na selektywność. W aspekcie dynamiki mamy pewien zgryz, bo, paradoksalnie, to E-800 buduje bardziej masywną ścianę dźwięku i lepiej mu idzie tworzenie monumentalnych struktur. Stawia je na potężniejszym basie, którego fala płynie, zaś w E-5000 uderza. Dół z 240 watów w klasie AB pulsuje, z 50 W w klasie A – towarzyszy reszcie, bez podkreślania rytmu. Może też być i tak, że wspomniana ściana w E-800 bardziej przytłacza, a w E-5000 odbieramy ją jako lżejszą, a dzięki czytelności informacje nawet w natłoku się nie zlewają. Nie ma wątpliwości, że bas E-5000 jest lepszy. Przewagę mocy docenimy także w odwzorowaniu kontrastów dynamicznych. Barwa instrumentów, płynność narracji dają fory E-800. Kopnięcie, szczegółowość i precyzja są po stronie E-5000. Warto też pamiętać, że kiedy dobieramy wzmacniacz do wymagających głośników, takich jak na przykład Dynaudio Contour 30i, wydajność może się okazać ważniejsza do gustu.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 04/2024
Accuphase E-5000 vs. Accuphase E-800
Przeczytaj także