
18.10.2023
min czytania
Udostępnij
MC2KW zawierają wszystkie atrakcje wzmacniaczy McIntosha. Specjalność zakładu, czyli wskaźniki wychyłowe, dostajemy w wydaniu max. Aż szkoda, że nie zamontowano ich na wszystkich modułach, bo założę się, że większość nabywców wolałaby je od „globusów”. Niechby nawet pokazywały napięcie w sieci energetycznej, pobór mocy, cokolwiek. Na pocieszenie dodam, że „We are the world” w półmroku świeci i sprawia wrażenie trójwymiarowego.
Są też solidne uchwyty do przenoszenia. Gdyby podobne zamontowano także z tyłu, McIntosh otrzymałby złoty medal za mobilność w kategorii superciężkiej. Ponadto na froncie widać archaiczne przyciski, pokrętła z aluminiowym ząbkowanym rantem i ozdobną taflę szlifowanego szkła – żadnego tam akrylu czy plastiku. Błękitne podświetlenie od jakiegoś czasu nie bazuje na diodach, tylko na światłowodzie.
To dobra wiadomość, bo dioda jednak od czasu do czasu potrafi się przepalić. Szkło kontrastuje z czarnym lakierem i polerowaną do lustrzanego połysku stalą. Uroda urządzeń jest niepowtarzalna i nie do podrobienia. W dodatku prawie się nie starzeje. Owszem, McIntosh dokonuje modyfikacji wyglądu, ale gdybyśmy w systemie z nowymi MC2KW ustawili tuner z 1970 roku, to też by pasował. Skoro tak, to jest szansa, że za kolejne 50 lat MC2KW nadal będą prezentować się świeżo. O jakości wykonania nie ma co się rozpisywać, bo jest perfekcyjna. To zresztą u Maka żadna nowość, bo tak samo starannie wykonane są wszystkie modele, nawet systemy mini.
Każdy monoblok MC2KWskłada się z trzech modułów: dwóch wzmacniających i jednego wyjściowego. Warto wyjaśnić, dlaczego tak się rozmnożył.
Na podział wpłynęła koncepcja Quad Balanced, czyli toru podwójnie zbalansowanego. Oznacza ona odseparowanie niemal wszystkiego, co się da odseparować, a celem jest ochrona przed interferencjami.
Sygnał ze źródła trafia do modułu… wyjściowego (ze wskaźnikiem). Zawiera on niewielki zasilacz, z którego poprowadzono osobne linie dla układów realizujących wzmocnienie wstępne, kontrolnych i oświetlenia. Wstępnie wzmocniony sygnał jest wysyłany grubymi przewodami do modułów wzmacniających, czyli wspomnianych „globusów”. Każdy jest indywidualnym stopniem mocy Quad, ponieważ umieszczono w nim cztery końcówki mocy. Z góry widać cztery radiatory, do których przykręcono po 12 tranzystorów (NJL3281/NJL1302). Jak nietrudno policzyć, na kanał przypada 48, a na komplet stereo: 96. Każde 12 tranzystorów odpowiada za wzmocnienie połówki sygnału.
W zasilaczu przewidziano, co prawda, osobne linie dla układów zabezpieczających i oświetlenia, ale lwia część zwojów potężnego transformatora, a także para kondensatorów po 67000 µF/100 V każdy, dostarcza energię właśnie im. Łączna pojemność filtrująca dla kompletu stereo wynosi 268000 µF. Nic dziwnego, że wzmacniacz w impulsie może oddać 8 kW.
Wzmocniony sygnał jest wysyłany grubym przewodem… z powrotem do modułu wyjściowego, który zawiera autoformery. Łączą one połówki sinusoidy i dostosowują parametry wyjściowe do impedancji kolumn: 2, 4 albo 8 omów. Dzięki nim moc nominalna pozostaje niezależna od podłączonego obciążenia, a układ nawet się nie zbliża do granicy swoich możliwości. Radiatory pozostają chłodne, a elektronika pracuje w komfortowych warunkach.
Wspomniane grube przewody należą do wyposażenia standardowego. To przemysłowy standard, stosowany w aparaturze specjalistycznej i medycznej, gdzie ważne jest przesyłanie dużych prądów ze znikomymi zniekształceniami.
„Sześciopak” można by dzielić dalej, choćby po to, żeby sygnał nie krążył między urządzeniami, tylko został wstępnie wzmocniony w osobnym module. Na okazję MC5KW albo MC2KW Signature będzie jak znalazł, a ja sobie rezerwuję miano konstruktora pomocniczego. A już bez żartów – MC2KW jest jednym z najbardziej zaawansowanych wzmacniaczy dzielonych, oddających potężne moce bez zadyszki. Więcej o tym za chwilę.
Prądożerność McIntosha przeraża, ale uspokaja fakt, że na biegu jałowym komplet ciągnie 360 W, czyli tyle co duży telewizor. Uspokaja też obecność typowych dla Maka układów ochronnych. Power Guard zabezpiecza głośniki przed clippingiem, a Sentry Monitor – wzmacniacz przed zwarciem (odłącza stopień wyjściowy, zanim prąd przekroczy bezpieczny poziom).
Moduł wyjściowy ma trzy półki. Znajdują się na nich trzy komplety terminali głośnikowych – dużych, wygodnych i złoconych, takich samych jak we wzmacniaczach zintegrowanych i innych końcówkach McIntosha. Podłączenie bananów i gołych kabli jest proste, ale polecam widełki. Są najbardziej odporne na naprężenia, a zapewne zechcecie użyć przewodów grubszego kalibru. Tu już nie chodzi o audiofilskie fanaberie, tylko o to, że mają przewodzić wysokie natężenia prądu. Zwykle będą ciężkie, więc lepiej docisnąć nakrętki. Nie będzie z tym problemu, bo w wyposażeniu znalazł się plastikowy klucz.
Każdemu piętru przypisano inną impedancję: dolne to 8 omów, środkowe – 4, a górne – 2. Komplet tworzą trzy pary, ponieważ wzmacniacz dostosowano do tri-wiringu. Tak, dobrze liczycie – na jeden monoblok przypada dziewięć par zacisków. Ich układ jest praktyczny, bo najtrudniej podłączyć górę, czyli najbardziej egzotyczne kolumny 2-omowe. Z niższymi półkami idzie łatwiej, ale i tak na czas instalacji systemu polecam odkręcić pokrywę. Po podłączeniu mocujemy ją z powrotem, a następnie spinamy całość grubymi przewodami. Wpinamy sieciówki, załączamy i – jeśli korki nie wyskoczą – to niech gra muzyka.
Dwa kilowaty na wyjściu – czy komuś to w ogóle potrzebne? Skoro taki wzmacniacz powstał, to pewnie tak. Nie chodziło jednak o bicie rekordów, choć w tej dziedzinie McIntosh ma spore osiągnięcia. Chwali się, że nagłośnił koncert, który było wyraźnie słychać z kilometra. W 1974 roku wzmacniacze McIntosha zasiliły legendarną ścianę dźwięku (tak powstało określenie używane do dziś). Czterdzieści osiem MC2300 dostarczyło 28 kW czystej mocy, współtworząc system nagłaśniający na koncercie Grateful Dead. MC2KW powstały znacznie później i zostały skierowane do użytku domowego. Wielkie kolumny wypełniają dźwiękiem wielkie pomieszczenia. Pochłaniają waty niczym energetyczny wampir. Pełnopasmowy elektrostat złożony z kilku paneli? Rozbudowane kolumny o impedancji spadającej w okolice zwarcia? Nie ma sprawy. Jeżeli macie taki inwentarz, to McIntosh podsuwa rozwiązanie problemu. Zresztą, amerykańska firma sama postawiła przed sobą wyzwanie w postaci referencyjnych kolumn XRT2K. Każdą z nich wyposażono w… 110 (sto dziesięć!) przetworników, w tym po sześć 12-calowych wooferów na kanał. Żadna integra tego nie napędzi. To pierwsze zastosowanie.
MC2KW okazuje się przydatny również w aplikacjach bardziej „przyziemnych”. Na przykład Grande Utopia, Martin Logan Statement, Dynaudio Consequence Ultimate Edition czy B&W Nautilus Signature 800. Do tych ostatnich producent zaleca wzmacniacze o mocy maksymalnej 1000 W, ale – jak zwykle – nie doszacował. Kolumny są kłopotliwe. Tyle się mówi o ich wspaniałości, a brzmią przeważnie leniwie, z misiowatym opóźnieniem, niekiedy także matowo. Słyszałem je w kilku miejscach i zawsze miałem wrażenie, że coś tu jest nie tak. W zestawieniu z MC2KW okazało się, że to całkiem inny głośnik. Dźwięk został zebrany, a szczegóły i impulsy tak się uporządkowały, że scena nabrała nadzwyczajnej przejrzystości. Przestrzeń urosła wszerz, w głąb i do góry. Porządek przełożył się na realizm, ale nie to było najważniejsze. Pojawiła się pulsująca energia, odczuwalna ciałem. Najwyraźniej bezwładność dużych membran została pokonana i zaczęły pompować powietrze. Ale i to nie postawiło kropki nad „i”. Zrobił to bas. Wcześniej był leniwy, a MC2KW jakby przepchały zatkaną rurę.
Nie dosyć, że dostał tempa, to w muzyce organowej odezwał się z monstrualną siłą, wprawiając w drgania wszystko wokół. Przy okazji nie zabarwił średnicy. Czyli okazało się, że kolumny jednak świetne, tyle że potrzebują końskich dawek prądu. Bez tego mało kto słyszał, co naprawdę potrafią. Takich wynalazków w ekstremalnym high-endzie znajdzie się więcej. Im większe i trudniejsze do wysterowania, tym większe szanse, że tkwi w nich potencjał, który MC2KW pomoże wydobyć. To zastosowanie drugie.
Świadomość posiadania jednego z najmocniejszych i w dodatku najlepszych wzmacniaczy na planecie jest bezcenna. MC2KW zapewnia komfort budowania systemu. Jakich kolumn byśmy sobie nie wymyślili, on je wysteruje. Jeżeli tego nie zrobi, to już nic im nie pomoże. Są do bani i nie dajmy sobie wcisnąć kitu, że zawiniła elektronika. A propos „jednego z…” – są wzmacniacze jeszcze mocniejsze, większe i droższe; pokazywane na wystawach za szybą albo kratą. To jednak egzotyka. Wśród firm z ugruntowaną światową renomą McIntosh ze swoim MC2KW jest najmocniejszy. Jeżeli się mylę, proszę o informację e-mailem. To było zastosowanie trzecie.
Wstęp dla fanklubu
MC2KW to obiekt marzeń i pewnie każdy chciałby go mieć, być może robiąc sobie krzywdę. W tej grupie najwięcej będzie posiadaczy McIntoshy, słowem: fanklub. Chciałbym ich z tego miejsca serdecznie pozdrowić oraz:
1. wyluzować, bo MC2KW nie różni się od wysokich modeli końcówek mocy czy nawet od szczytowej integry tak bardzo, jak wskazywałaby to cena i magia flagowego okrętu wielkości Gwiazdy Śmierci. Owszem, znajdą się powody do radości, bo przestrzeń obszerniejsza i lepiej uporządkowana, ale w bezpośrednim porównaniu okaże się, że to nie skok w Warp, tylko ostrożny krok do przodu. Podobnie jest z barwą – wydaje się głębsza, mocniej oparta i masywniejsza, ale też „trochę”. Dociera do nas nieco więcej szczegółów. Większe „trochę” będzie dotyczyć ich organizacji. Bas również zejdzie niżej, ale czy będzie większy? To by była przesada, a MC2KW brzmią naturalnie. Wysokie tony chyba są dźwięczniejsze, ale nie dam sobie za to głowy uciąć. Realizm wzrośnie? Oj, tak – chociaż znowu nie zostanie zdjęta mityczna zasłona, a 2 KW dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie otworzy brudnego okna i nie wpuści powietrza do pokoju, oczywiście z uprzednio poprzesuwanymi ścianami. MC2KW to wielka klasa, ale, paradoksalnie, w „wejściu w Warp” przeszkadza mu klasa tańszych wzmacniaczy McIntosha, które również nie wypadły sroce spod ogona i za coś się płaci przy kasie, oprócz błękitnych wskaźników.
2. dobić, bo MC2KW dodaje do dźwięku petardę. Rozsadzającą kolumny nie tylko przy głośnym graniu, ale i w drobnych impulsach które odczujemy, jakbyśmy przyłożyli napięcie do języka: już nie 9-woltową baterię, tylko kable prosto z gniazdka. Równocześnie trzyma głośniki za pysk tak bezwzględnie, że żadna membrana mu nie wyskoczy na milimetr poza regulamin. Kontrolowane jest wszystko: bas, dozowanie dynamiki, przestrzeń i dawkowanie szczegółów. Nie ma czegoś takiego, jak odpuszczenie tempa. No i oczywiście, jest jeszcze coś: przewaga nad najgrubszym głośnikiem-przeciwnikiem. Może to być nawet deska. Jeżeli ma magnes i cewkę – zagra tak, jak jej MC2KW każe.
A czy do normalnych kolumn to aby nie overkill? I tak, i nie. To będzie zależało głównie od nich. A odwracając pytanie: czy podłączając MC2KW, usłyszymy różnicę między nim, a tańszymi MC611 albo MC901? Jeżeli głośnik będzie dobrze zestrojony i przejrzysty, to pokaże, co trzeba. Może nie dynamikę i bas w pełnej skali, ale inne aspekty – już tak.
Po tym rozbudowanym wstępie mogę szybko załatwić opis wrażeń odsłuchowych. Jeżeli zrozumieliście, co niesie tekst powyżej, nic więcej mówić nie trzeba. A już na pewno można sobie darować poetyckie opisy, jak to ciarki przebiegały po plecach, łzy leciały z oczu, opadały spodnie i szczęki. Flagowy McIntosh ma wszelkie predyspozycje do zapewnienia wszystkich tych atrakcji. W końcu to jeden z najlepszych wzmacniaczy na świecie.
Wersja uniwersalna
Pomijając dynamikę i energię, które MC2KW prezentuje w sposób absolutnie spektakularny, jest to przede wszystkim wzmacniacz użytkowy, którego brzmienie zestrojono tak, abyśmy mieli satysfakcję ze słuchania, a nie ogłuszania się kilowatami. Więcej: to wzmacniacz grający prawidłowo, proporcjonalnie i prawdziwie. Dlatego będzie się nadawał i do pracy w studiu, i do słuchania w domu przez osoby doświadczone, chodzące do filharmonii, opery, ale też na koncerty rockowe i do kościoła, żeby posłuchać najlepszych instrumentalistów przy najlepszych organach. MC2KW ma zdolność przekazania każdej konstrukcji akustycznej i materiału muzycznego w pełnym paśmie, bez epatowania wybranymi cechami po drodze. Jest podsumowaniem dekad doświadczeń i tego, co McIntosh potrafi obecnie.
Mimo rekordu świata w jednej dziedzinie, MC2KW nie odpuszcza innych. Wszystkie cechy podnosi o włosek wyżej od pozostałych końcówek McIntosha. Czy moc mu w tym pomaga? Nie wszędzie, ale na pewno nie przeszkadza. Analizując po kolei aspekty brzmienia, dochodzimy do wniosku, że jedne są wybitne, inne „ledwie” znakomite, ale nie będzie ani jednego przeciętnego czy zauważalnie słabszego od reszty.
Neutralność. Tu się utarło, że wzmacniacze Maka oferują „swoje” granie, polegające na ociepleniu średnicy i dodaniu leniwca do ładnej i układnej całości. Zgoda, ale to było dawno i teraz osoby z przeterminowanym doświadczeniem poszukują na siłę tej sygnatury. Od czasu MA7000 nastąpiła zmiana na lepsze. Maki grają naturalnie, oddając autentyczne, akustyczne barwy. Czy to skrzypce, czy góralskie basy, pozostają tak samo rzetelne. Jeżeli tego ciepełka trochę zostało, to tylko się cieszyć, bo poprawia komunikatywność przekazu. Mówi się też, że amerykańskie wzmacniacze trochę powiększają źródła pozorne, ale ja tak nie uważam.
MC2KW przekazuje ukryte w muzyce piękno. Delikatnie eksponuje pierwiastek emocjonalny, ale to także zasługa dynamiki. Ta jest obłędna i w tym aspekcie MC2KW wymiata. Podobnie robi z basem. Mimo głębi, potęgi i masy utrzymuje pełną kontrolę, czego dowodzi już pierwszy popis perkusyjnej stopy. Można się zachwycać, podobnie jak uderzeniem bębna wielkiego czy sprężystością gitary basowej Marcusa Millera. To ucina dyskusje na temat sensowności tak wysokich mocy.
Przestrzenność także jest rewelacyjna. Trzy wymiary, wielki obszar – to znamy już z MC611. Ale w MC2KW scena nabiera realizmu trafiającego do podświadomości. Lokalizacja przypomina tę z najlepszych studyjnych odsłuchów, przy czym nie ma tutaj śladu syntetycznej poprawności. Góra? Znakomita, co pokaże każdy głośnik, który jej nie zniekształci ani nie wycofa. Czytelność i przejrzystość to również wzorce. Zostają podane bez wysiłku czy napięcia. Nie zwracają na siebie uwagi, ale kiedy my zwrócimy uwagę na nie, to McIntosh może nie mieć kompleksów wobec żadnego innego wzmacniacza. Jeżeli chcecie uzyskać w tym aspekcie maksimum, to jedyne, co mogę poradzić, to przedwzmacniacz innej firmy, bo te McIntosha nie wykorzystają w pełni potencjału końcówek mocy. A że będzie drożej? W końcu MC2KW jest „naj”, więc można mu dodawać partnerów z sześcioma zerami na fakturze.
Każdy skład instrumentalny, każdy gatunek muzyki to dla MC2KW wyzwanie, które pokonuje z zapasem. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że „sześciopak” McIntosha jest odporny na gusta.
Wyobraźcie sobie dowolne kolumny, jakie tylko moglibyście sobie wymarzyć, bez żadnych ograniczeń. Właśnie z myślą o nich McIntosh zaprojektował swoje flagowe monobloki. Nawet z najbardziej szalonych i bezkompromisowych głośników MC2KW wycisną wszystko, co fabryka dała.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 07-08/2023
McIntosh MC2KW
Przeczytaj także