20.04.2022
min czytania
Udostępnij
Cóż, przesadna skromność nigdy nie była naczelną cechą wytwórców elektroniki użytkowej i podobne deklaracje widywałem już na stronach niejednego przedsiębiorstwa, zajmującego się produkcją sprzętu grającego. Ayonowi trzeba jednak przyznać, że ma powody do dumy; zresztą już same liczby robią wrażenie. Urządzenia austriackiej wytwórni są dostępne aż w 55 krajach na świecie, a w ofercie znajdziemy 16 wzmacniaczy, zarówno zintegrowanych, jak i w postaci końcówek mocy i monobloków. Do tego cztery odtwarzacze CD (w dzisiejszych czasach!), tyleż samo streamerów, trzy przedwzmacniacze liniowe, trzy przetworniki c/a, przedwzmacniacz korekcyjny… Uff! W zasadzie to oprócz zestawów głośnikowych, które firma też produkuje, wszystkie urządzenia oparte są na lampach.
W tak rozbudowanej ofercie nie byłoby może nic nadzwyczajnego, gdyby Ayon zaopatrywał tanie sklepy z elektroniką użytkową. Tymczasem Austriacy specjalizują się przede wszystkim w kosztownych urządzeniach z wyższej półki, które wymagają solidnego zaplecza technicznego (choć w ofercie znajdziemy też dość przystępnego cenowo Scorpio, zarówno w wersji zintegrowanej, jak i w formie monobloków). Ze sprzętem Ayona miałem do czynienia wielokrotnie i za każdym razem pozostawałem pod wrażeniem jego możliwości brzmieniowych. Do tej pory były to jednak głównie wzmacniacze zintegrowane lub najtańsze dzielone. Dzisiaj przyszedł czas na prawdziwego high-endowego potwora, a w zasadzie dwa potwory – monobloki z niemal samego szczytu cennika, które robią wrażenie już samymi gabarytami. A brzmieniem? O tym przekonamy się za chwilę.
Wysmakowany detal – wskaźnik prądu spoczynkowego w stylu retro. Pokrętło służące do testowania każdej z lamp znalazło się na tylnej ściance.
W przypadku Epsilonów Evo Mono nie uciekniemy od liczb. 44 kilo wagi sztuka, 60 cm głębokości, 180 watów w trybie pentody i „zaledwie” 100 w triodzie – z sześciu lamp KT150 na kanał. To się nazywa maksymalistyczne podejście! Oczywiście nie wykluczam, że znajdą się malkontenci, którzy powiedzą, że i to za mało, jednak Ayon przygotował się i na taką ewentualność. Na szczycie katalogu stoją bowiem monobloki Ortos II XS, które wykorzystują identyczne lampy co Epislony, tyle że w liczbie dziesięciu (!) na kanał. Pozwala to uzyskać 300 watów mocy w trybie pentodowym oraz 180 w triodowym. W gratisie otrzymujemy dozgonną wdzięczność lokalnego dostawcy energii elektrycznej, który dzięki naszym odsłuchom zacznie regularnie jeździć na wakacje w najbardziej egzotyczne zakątki świata. Dziś jednak zajmiemy się nieco skromniejszym – co nie znaczy: skromnym – wytworem austriackiego producenta.
Epsilony wywodzą się z linii produktowej Evolution i choć nie są oznaczone numerem porządkowym, to producent podkreśla, że to kolejne wcielenie tamtych urządzeń, obecnych na rynku od roku 2013. Choć przez ten czas układ został wielokrotnie i gruntownie przeprojektowany, nie zmieniły się podstawowe założenia.
Epsilon Evo Mono pozostaje końcówką mocy typu push-pull, opartą na potężnych tetrodach strumieniowych KT150, które mogą działać zarówno w trypie pentody, jak i triody. Układ jest w pełni zbalansowany i pracuje bez globalnego sprzężenia zwrotnego. Powstał z myślą o współpracy z głośnikami trudnymi do wysterowania.
Cztery lampy sterujące to aż trzy różne typy podwójnych triod, w tym po jednej 6SN7 dla każdego kanału.
Charakterystyczny wygląd sprawia, że Ayona rozpoznamy z daleka. Obudowę tworzą potężne aluminiowe panele z anodowanego na czarno aluminium, łączone na rogach zaokrąglonymi profilami. Taka obudowa bez kantów wygląda zdecydowanie lżej i bardziej intrygująco niż klasyczne prostopadłościany większości wzmacniaczy. Sprawia też, że na pierwszy rzut oka Epsilony nie wyglądają na tak wielkie i ciężkie, jakimi są w rzeczywistości. Potężne gabaryty i masa plus wystające z tyłu przewody sygnałowe i zasilające to wystarczające powody, by poszukać dla nich miejsca na osobnych platformach, poza stolikiem na sprzęt. No chyba że dysponujemy meblem wielkości stołu w jadalni.
Na przedniej ściance znajdują się tylko dwa elementy: naniesiona małą czcionką nazwa modelu oraz umieszczone centralnie podświetlane logo firmy. To ostatnie służy jako wskaźnik gotowości urządzenia do pracy. Po uruchomieniu Ayona przyciskiem ukrytym pod spodem obudowy rozpoczyna się procedura miękkiego startu, czyli podgrzewanie katod oraz załączanie napięć kolejno dla poszczególnych układów. Proces trwa około pół minuty i dopóki się nie zakończy, czerwone logo będzie ostrzegawczo migać, a urządzenie nie wzmocni sygnału.
Na wyposażonej w sześć niewielkich otworów wentylacyjnych górnej płycie pysznią się, zamocowane na złoconych cokołach i rozmieszczone symetrycznie po bokach, trzy pary wspomnianych wcześniej tetrod strumieniowych KT150 Tung-Sola. Centralnie z przodu znalazły się z kolei cztery lampy sterujące, które zwracają uwagę swoją różnorodnością. Choć wszystkie są podwójnymi triodami, to zastosowano aż trzy typy: 6SL7, 12AU7 oraz dwie 6SN7. Układ sterujący działa w ten sposób, że pierwsza z wymienionych lamp pełni funkcję bufora wejściowego. Druga dzieli symetrycznie sygnał, który trafia do pary 6SN7. To właśnie te ostatnie sterują bezpośrednio potężnymi lampami mocy KT150.
Podziwiając charakterystyczne chromowane „czapy” zasilaczy, nietrudno zauważyć, że oprócz głównego transformatora oraz pary transformatorów wyjściowych, wyrasta tu jeszcze jeden, mniejszy „komin”. Jest to autorski układ Ayona, zwany w firmowej nomenklaturze „turbodławikiem” (turbo-choke), choć gdyby porównywać jego działanie do elementów silnika, należałoby raczej mówić o dopalaczu. Zadaniem tego dodatkowego transformatora jest uruchamianie rezerw energii w przypadkach zwiększonego zapotrzebowania na prąd. Innymi słowy: ma on poprawiać wydajność wzmacniacza w sytuacjach, gdy poziom dynamiki i wysterowania sygnału osiąga wartości, które w studiach nagraniowych sygnalizowane są już wskazówką na czerwonym polu. Wprawdzie Epsilony również wyposażono w piękne analogowe wskaźniki, zamknięte za okrągłym szkiełkiem, ale pokazują one wyłącznie prąd spoczynkowy lamp mocy.
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że na tylnych ściankach końcówek mocy wieje nudą. Tymczasem twórca Epsilonów Evo Mono uraczył nas takim bogactwem funkcji, że jest tu ciekawiej niż w niejednym przedwzmacniaczu. Zacznijmy od rzeczy znajomych, czyli gniazda IEC zintegrowanego z bezpiecznikiem oraz terminali głośnikowych dla obciążenia cztero- i ośmioomowego. Te ostatnie to najnowsze WBT – nie dość, że bardzo wysokiej jakości, to jeszcze wygodnie rozstawione. Nie będzie najmniejszego problemu z podpięciem choćby najgrubszych przewodów zakończonych widełkami. Pierwsza niespodzianka to hebelkowy wybierak, który pozwala się przełączyć pomiędzy wejściem RCA a XLR. Ze względu na budowę w pełni zbalansowaną, lepiej korzystać z tego drugiego. Umieszczony pośrodku niewielki biały przycisk służy do zmiany trybów: z pentodowego na triodowy i na odwrót. Nie wątpię, że jest tak niepozorny i umieszczony w mało dostępnym miejscu z powodów „psychologicznych” – zmianę trybów wolno przeprowadzać tylko przy wyłączonym wzmacniaczu. W przeciwnym razie można doprowadzić do poważnej awarii. Kolejny przełącznik hebelkowy, oznaczony skrótem DMP (damping), uaktywnia układ poprawiający tłumienie wyjścia końcówki. Warto go uruchomić, kiedy używamy trudnych do wysterowania kolumn z niską bądź mocno pofalowaną impedancją. W innym przypadku pozostawiamy go w pozycji „off”. Bliźniaczy przełącznik, oznaczony skrótem „GND” (ground), to terminal uziemienia (jest też osobne gniazdo uziemiające), natomiast w umieszczonym obok niewielkim okienku z wyświetlaczem alfanumerycznym pokazuje się napięcie zasilania lamp. Warto zaznaczyć, że jest to część rozbudowanego autorskiego układu sterowanego mikroprocesorem, który dopasowuje zasilanie sekcji wzmacniacza do napięcia, jakie mamy w gniazdku (a jak wiemy, nie zawsze wynosi ono idealne 230 V), oraz do aktualnego obciążenia.
Sami przyznacie, że jak na końcówkę mocy mamy tu prawdziwe bogactwo funkcji, udogodnień i regulacji.
Pięknie, ciepło i kolorowo.
Po zdjęciu dolnej pokrywy naszym oczom ukazuje się typowa dla Ayona topologia wnętrza. Zamiast klasycznego „pająka” bądź jednej dużej płytki drukowanej, zastosowano budowę modułową. Układy główne oraz pomocnicze umieszczono na kilkunastu osobnych, połączonych wiązkami kabli płytkach. Przy okazji odkrywamy kolejną niespodziankę – dwa dodatkowe transformatory oraz baterię aż 16 kondensatorów! Niestety, materiały firmowe milczą na temat ich funkcji. Tym niemniej, kiedy sobie uświadomimy, że nasz testowany duet wyposażono sumarycznie aż w osiem transformatorów zaangażowanych w dystrybucję zasilania (dopasowujących nie liczymy), to zaczynamy rozumieć, że tak naprawdę mamy do czynienia z niezłą fabryką mocy. W związku z tym możemy się pozbyć obaw, że kiedykolwiek jej zabraknie…
No chyba, że przyjdzie nam do głowy podłączyć elektrostaty… Poza nimi nie ma się czego obawiać, bo zarówno parametry, jak i budowa urządzeń z Gratkorn wskazują, że jeśli chodzi o samo obciążenie, będzie im wszystko jedno, co znajdzie się na drugim końcu przewodów głośnikowych.
W tym przypadku były to dostarczone przez dystrybutora do oddzielnego testu nowe Dynaudio Confidence 50, które z testowanymi końcówkami zgrały się idealnie. Zarówno kolumny, jak i monobloki stanęły na specjalnych platformach kwarcowych. Kiedy dawno temu testowałem najtańsze końcówki Ayon Scorpio, przesyłałem sygnał bezpośrednio z DAC-a, wyposażonego w cyfrową regulację głośności. Wtedy się to sprawdziło, jednak w przypadku Epsilonów Evo Mono nawet przez myśl mi nie przeszedł podobny mezalians. W roli przedwzmacniacza, jak i źródła sygnału wystąpił preamp/streamer Ayon S-10II naprzemiennie z redakcyjnym przedwzmacniaczem Soulution 325. Całość została okablowana Siltechem (Double Crown, Prince oraz Ruby Mountain), a prąd, zanim trafił do elektroniki, przechodził przez listwę zasilającą Base Power Hi End, podłączoną do gniazdka przewodem Acrolink PC9700. Testowane końcówki mogły się czuć w pełni dopieszczone.
Jak na końcówkę mocy – niespotykane bogactwo funkcji.
O Scorpio wspomniałem nieprzypadkowo. Często dzieje się tak, że gdy słuchamy urządzeń tej samej firmy – choćby i z różnych półek cenowych – to odsłuch jednego elementu „ustawia” nasze oczekiwania wobec drugiego. Tak było i tym razem. Najtańsze monobloki Ayona zachwyciły mnie swego czasu muzykalnością, pastelową barwą, przestrzenią oraz… niezwykle nonszalanckim podejściem do neutralności. Mówiąc krótko, bezwstydnie przekłamywały brzmienie, lecz robiły to z takim wdziękiem, że trudno było się im oprzeć. Podświadomie oczekiwałem więc, że ich większe i niemal sześciokrotnie droższe odpowiedniki pójdą w podobnym kierunku, tyle że oczywiście wywindują wszystko na znacznie wyższy poziom. I trafiłem… jak kulą w płot, o czym dobitnie się przekonałem już w pierwszych minutach odsłuchu.
W zasadzie powinienem napisać, że austriackie monobloki grają „dobitnie”, ponieważ właśnie to słowo najlepiej opisuje ich kluczową cechę. Epsilony Evo Mono to przede wszystkim nieskrępowana energia, moc i żywiołowość. To wzmacniacze w pełni bezkompromisowe, które pokażą nam każdy, nawet najbardziej ulotny detal nagrania – tyle, że za cenę pewnego komfortu. Od razu zaznaczam, że to nie jest sprzęt, przy którym odpoczniemy bądź zrelaksujemy się po długim dniu pracy. W przeciwieństwie do swych tańszych braci, Epsilony dążą do neutralności za wszelką cenę. Ich dźwięk jest stale napięty, angażujący – wręcz wyżyłowany! Jednak przede wszystkim jest diabelnie szczegółowy, zarówno w zakresie samych dźwięków słyszalnych, jak i bardziej ulotnych elementów, takich jak akustyka pomieszczenia, pogłos czy wybrzmienia. Precyzja Epsilonów dotyczy całego pasma, ale jestem przekonany, że większość słuchających zwróci uwagę przede wszystkim na bas. Nie bez powodu,ponieważ niewiele jest urządzeń lampowych, które potrafią osiągnąć ten stopień kontroli. Niskie tony są tu mocne, krótkie, wyraziste i stale obecne. Poetyckie uniesienia i zachwyty nad „oleistą fakturą” czy „aksamitną barwą” musimy zachować dla konstrukcji opartych na triodach SE. Austriacy stawiają przede wszystkim na rytm i dyscyplinę. Co ciekawe, samo zejście basu wcale nie bije rekordów i potrafię wskazać wiele urządzeń, których niskie tony zapuszczają się głębiej. Tyle że często dzieje się to kosztem poluzowania kontroli, a ta ostatnia pozostaje priorytetem Epsilonów. Ich bas, nawet jeśli nie zapuszcza się w przepastne czeluści, jest zawsze odczuwalny całym ciałem w postaci krótkich, celnie wymierzonych uderzeń. W tym aspekcie Ayony bez wątpienia dorównują poziomem końcówkom mocy takich firm, jak Mark Levinson, Krell bądź Gryphon.
Podobno wielkość się nie liczy, ale puszki transformatorów naprawdę robią wrażenie.
Domyślam się, że po przeczytaniu powyższego opisu niejednemu ciśnie się na usta pytanie: po co mi sprzęt lampowy, który brzmi jak tranzystor, choćby i z najwyższej półki? Spieszę z odpowiedzią – chodzi o wartość dodaną w postaci przestrzeni i związanej z nią namacalności dźwięku. O ile wzmacniacze półprzewodnikowe wysokiej klasy potrafią zapewnić wrażenie trójwymiarowości, o tyle high-endowe lampy umieją dodać jeszcze „to coś”, co sprawia, że trójwymiarowość zamienia się w holografię. I tak też się dzieje w przypadku Epsilonów Evo Mono, których szczegółowość, precyzja, a jednocześnie lampowa subtelność w budowaniu sceny sprawiają, że słuchanie zamienia się w spektakl. Dosłownie widzimy rozedrgane powietrze wokół instrumentów, przestrzeń wokół muzyków i potrafimy z chirurgiczną precyzją określić ich miejsce na scenie bądź w studiu. Co ciekawe, owo wrażenie namacalności wydarzenia muzycznego nie ogranicza się jedynie do dużych składów, gdzie precyzyjnie rozrysowana przestrzeń porządkuje plany dźwiękowe. To samo dzieje się w przypadku muzyki kameralnej, tria jazzowego czy nawet pojedynczego głosu lub instrumentu. Ot, choćby gitary Wesa Montgomery’ego, która zabrzmiała nie tak, jakby była odtwarzana za pośrednictwem sprzętu hi-fi, ale tak, jakby zamiast Dynaudio Confidence zasilanych Epsilonami Evo Mono ktoś wstawił mi do pokoju słynnego Fendera Twin Reverb (wzmacniacz gitarowy używany przez Montgomery’ego). Gra instrumentu została lekko podkreślona i zachowała świetnie oddaną, charakterystyczną dla lampowego Fendera „chrypkę”. Oprócz samych dźwięków pojawiło się mnóstwo „okołodźwiękowych” artefaktów, które w innych konfiguracjach może są także słyszalne, ale z pewnością nie tak wyraziście. W ogóle w nagraniach archiwalnych Epsilony czują się jak ryba w wodzie, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Urządzenia analityczne, o ofensywnym brzmieniu, nie nadają się zwykle do odtwarzania tego typu repertuaru, ponieważ podkreślają techniczne i realizatorskie niedociągnięcia. A tutaj – niespodzianka! Nagrania z wczesnych lat pięćdziesiątych zabrzmiały spójnie, płynnie i z pięknym podparciem w dole. Wysokie tony, owszem, były dość zamaszyste i dokładne, jednak nigdy nie raziły krzykliwością ani nadmiernym wyeksponowaniem. Fenomenalnie zabrzmiał album „Night Lights” Gerry’ego Mulligana z początku lat sześćdziesiątych, gdzie analityczność Ayonów nie tylko nie przeszkadzała, ale wręcz dodawała muzyce realizmu. Wprawdzie szum taśmy był nieco bardziej słyszalny niż za pośrednictwem innych urządzeń, ale zostało to zrekompensowane niesamowitą namacalnością i krągłością brzmienia instrumentów dętych. Było ono nasycone, choć bez ocieplenia czy upiększania – tego ostatniego Epsilony wystrzegają się jak diabeł święconej wody.
W przeciwieństwie do wspomnianych Scorpio, a zapewne także wielu innych wzmacniaczy lampowych – Epsilony Evo Mono nie kłamią, nawet jeśli prawda nie zawsze nas zachwyci. Świetnie nagrany album Doroty Miśkiewicz udowodnił, że w przypadku austriackich monobloków nie mamy wprawdzie co liczyć na dopaloną średnicę, spowitą romantyczną mgiełką, możemy się za to spodziewać wielu innych atrakcji: ponadprzeciętnej czytelności, rzetelnego oddania detali, dalekich planów i atmosfery nagrań. Połączenie miękkich kopułek Esotar z bezpardonowo brzmiącymi wzmacniaczami okazało się strzałem w dziesiątkę.
Konia z rzędem temu, kto zmieści coś takiego na stoliku ze sprzętem.
Mieliśmy już neorealizm włoski, teraz przyszedł czas na austriacki. Epsilony Evo Mono to jedne z najbardziej rzetelnych, neutralnych i przezroczystych brzmieniowo monobloków, jakich dane mi było słuchać. Gdyby jednak ktoś odczuwał nieodpartą potrzebę upiększenia nagraniowej rzeczywistości, Ayon też ma rozwiązanie: równie potężne monobloki, oparte na bezpośrednio żarzonych triodach. Nic, tylko wybierać…
Bartosz Luboń
Hi-Fi i Muzyka 12/2021
Ayon Epsilon Evo Mono
Przeczytaj także