
04.02.2018
min czytania
Udostępnij
Po siedmiu latach od powstania GoldenEar może zawstydzić bogactwem katalogu wielu producentów z dłuższym stażem. W ofercie znajdziemy kilkanaście modeli podłogówek, monitorów, głośników centralnych i efektowych, a także dwa soundbary oraz pięć subwooferów. Żadna z powyższych konstrukcji nie jest zwykłą skrzynką z przetwornikami. Choć nazwa firmy może sugerować swobodne podejście do praw fizyki, preferowanie marketingu i gładkie gadki sprzedawców, to za wszystkimi projektami GoldenEar stoją dopracowane rozwiązania, okraszone licznymi patentami.
Także ceny są mało „audiofilskie”, bowiem najtańsze monitory można kupić już za cztery tysiące z groszami. Topowe podłogówki Triton Reference, z aktywną sekcją niskotonową, są od nich dziesięciokrotnie droższe, co w zestawieniu z ich zaawansowaną budową zakrawa na jakiś żart. Testowany dziś subwoofer debiutował na wystawie CES w 2016 roku. Jego pierwowzorem był sporo większy SuperSub XXL. Głównym celem, jaki przyświecał konstruktorom „Iksa”, było zamknięcie mocy i potencjału większego brata w kompaktowej, poręcznej obudowie. Jeżeli chodzi o gabaryty SuperSuba X, to bez wątpienia udało się to osiągnąć. Co do pozostałych kwestii – przekonamy się za chwilę.
Choć w pierwszej chwili trudno w to uwierzyć, GoldenEar SuperSub X jest ładny. Banalnej czarnej kostce, z jaką się kojarzą basowe dopalacze, dodano lekkości, ścinając pionowe krawędzie obudowy i unosząc ją na wysokich gumowych nóżkach. Na górną i obie boczne ścianki nałożono metalowe maskownice, pod którymi można dostrzec membrany głośników. Pozostałą powierzchnię pociągnięto błyszczącym lakierem. Wisienką na torcie jest eleganckie, dyskretne logo na froncie.
Tylna ścianka może służyć za przykład minimalizmu. Widać tu tylko niezbędne gniazda (LFE i stereofoniczne, przełączane małym hebelkiem), regulator głośności i poziomu odcięcia oraz włącznik trybu automatycznego zasilania. Obudowę sklejono ze specjalnie zagęszczonego MDF-u. Boczne ścianki mają 22 mm grubości, natomiast górna i dolna – aż 3,5 cm. W kompaktowej formie znajdują się przetworniki niskotonowe o średnicy 12 cali. Zamontowane na przeciwległych ściankach, są do siebie zwrócone magnesami. Również naprzeciwko siebie – na ściankach dolnej i górnej – umieszczono membrany bierne. Pracą przetworników aktywnych i zasilającego je wzmacniacza steruje elektroniczny układ DSP. Rozwiązanie jest chronione amerykańskim patentem, a w terminologii GoldenEara występuje jako Dual-Plane Inertially-Balanced. Przetworniki wyposażono w imponującej wielkości układy magnetyczne i przystosowano do pracy z dużym wychyleniem. Owalne, płaskie membrany bierne mają wymiary 33×38 cm. Pozostałe wolne miejsce na ściankach wyklejono sztywną gąbką. W rezultacie powstaje „wibracyjnie zrównoważony” układ, który drgania przenosi na membrany bierne, poprawiające efektywność reprodukcji najniższych tonów.
Oba przetworniki aktywne napędza 1400-watowy (!) wzmacniacz ForceField, pracujący w klasie D i połączony z 56-bitowym modułem sterującym DSP. Jest to lekko zmodyfikowana konstrukcja, „pożyczona” z, do niedawna flagowych, półaktywnych podłogówek Triton One. Podstawą montażową dla elektroniki jest gruba na 3 mm stalowa płyta z gniazdami. Dość skomplikowany zasilacz, oparty na układzie impulsowym, obsługuje osobno wzmacniacz oraz cyfrową sekcję sterującą. Taki podział obowiązków ma powodować szybszą reakcję wszystkich układów.
Recenzowanie subwooferów to niewdzięczny temat. Tak naprawdę rzadko kto kupuje kino domowe tylko dla huknięć i dupnięć. Jeszcze gorzej sprawy się mają z muzyką. Zrównoważony system z kolumnami podłogowymi zwykle obejdzie się bez basowego dopalacza. Z kolei posiadacze monitorów mają zazwyczaj inne preferencje niż potęga brzmienia, więc basowe pomruki także nie są ich priorytetem. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy ze względów lokalowych lub estetycznych konieczny jest kompromis i zamiast wymarzonych podłogówek z mocnym dołem, trzeba się zadowolić monitorami na podstawkę. Wilk nie do końca syty, owca też nie cała, a słuchanie ulubionych kawałków Black Sabbath i Metalliki pozostawia niedosyt. Do tego dochodzi świadomość zmarnowanych pieniędzy, bo gdyby zamiast tego kupić… I wtedy wchodzi on… Cały na czarno.
Kupno ponurego klabzdrona celem dołożenia basu do audiofilskich minimonitorów może wywołać uzasadniony sprzeciw współmałżonka. Ani to piękne, ani praktyczne. Przysiąść na tym od biedy można, ale już ustawienia roślin nikt nie zaryzykuje. Jednak SuperSub X GoldenEara to zupełnie inna liga i w jego przypadku współczynnik WAF osiąga maksymalny poziom dla tego typu urządzeń. Co prawda, górny grill średnio się nadaje do stawiania doniczek, jednak niewielkie gabaryty, lekka bryła i piękne wykończenie zmiękczą serce niejednej miłośniczki stylu glamour. Ewentualny słaby opór może złamać test porównawczy brzmienia z włączonym SuperSubem X i bez niego. Na tym polega sekret GoldenEara.
Pomimo kompaktowych gabarytów, SuperSub X dysponuje iście biblijną mocą. Ustawiając poziom głośności, łatwo przekroczyć cienką czerwoną linię, za którą ciśnienie akustyczne zaczyna kruszyć ściany. Testowane urządzenie pracowało w 20-metrowym pokoju, ale dam sobie obciąć lewą rękę (prawa jest mi bardziej potrzebna), że spokojnie się sprawdzi nawet w trzykrotnie większym. Zresztą, zamiast się nastawiać na huki, grzmoty i wybuchy, sugeruję poskromić zapędy i potraktować GoldenEara jako dodatkowy głośnik basowy, który jedynie wypełnia braki w dole pasma. Z tego zadania SuperSub X wywiązuje się celująco. Po wielu latach użytkowania poznałem na wylot możliwości Xavianów XN125 i wiem, jakim basem dysponują. Muszę przyznać, że niekiedy brakowało mi tych kilkunastu herców, jednak w przypadku czeskich konstrukcji liczne plusy dodatnie zasłaniają plusy ujemne. Podłączenie do systemu SuperSuba X wypełniło dotychczasową lukę, choć nie była to rewolucja w brzmieniu.
Naturalny, szybki i zróżnicowany bas w pełnej krasie pojawił się tam, gdzie do tej pory słyszany był tylko uszami wyobraźni. Obyło się, na szczęście, bez dudnienia, podkreślania przełomu dołu i średnicy czy pompowania instrumentów. Brzmienie SuperSuba X było naturalne, wolne od subwooferowej maniery. Największe piszczałki kościelnych organów nie wprawiały w drżenie fundamentów budynku, za to solowe popisy kontrabasistów, sekcja rytmiczna rockowych kapel czy elektroniczne pomruki Vangelisa trzymały poziom bardzo dobrych podłogówek za znacznie większe pieniądze. Po kilkudziesięciu minutach odsłuchu nowe brzmienie mojego systemu stało się tak naturalne i oczywiste, że trudno mi było sobie wyobrazić powrót do wyjściowej konfiguracji. Dla celów porównawczych trzeba jednak było wyłączyć „Iksa” i wrócić do korzeni. I, parafrazując słowa czarnego charakteru z filmu „Robin Hood: książę złodziei”, ktoś odwołał Święta Bożego Narodzenia.
Uleciała gdzieś przyjemność ze słuchania. Brzmienie przywiędło i straciło witalność. Kościelne organy bardziej przypominały leciwą enerdowską vermonę niż instrument piszczałkowy. Kontrabasiści jazzowi przeszli gruntowną dietę odchudzającą, zaś sekcja rytmiczna AC/DC od biedy mogłaby wystąpić na szkolnej akademii ku czci patrona placówki. A przypominam, że na co dzień ten system dostarcza mi sporo satysfakcji. Wróciłem zatem do poprzedniego ustawienia i już do końca pobytu SuperSuba X nie wyruszałem bez niego w muzyczne podróże. Po oddaniu GoldenEara dystrybutorowi zrobiłem sobie dwutygodniowe wakacje z dala od muzyki. Niewykluczone bowiem, że coś głupiego przyszłoby mi do głowy.
W porównaniu z popularnymi burczybasami, pod względem technicznym SuperSub X jest gościem z innej planety. Pod względem brzmieniowym natomiast w pełni zasługuje na miano audiofilskiego. Zaraz, zaraz, audiofilski subwoofer? Świat stanął na krawędzi.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 11/2017
GoldenEar SuperSub X
Przeczytaj także