bool(true)

Yamaha YH-5000SE

17.12.2024

min czytania

Udostępnij

Yamaha do niedawna oferowała ledwie kilka par słuchawek bezprzewodowych. Aż tu nagle pojawił się model stacjonarny, wyceniony na, bagatela, 27000 złotych! Czyżby komuś pomyliły się zera?

Niestety, nie. Nowe dzieło japońskich inżynierów jest jedną z najdroższych konstrukcji na rynku, a przy tym jedną z najbardziej niezwykłych.
W tym miejscu można zadać pytanie: czy aby słuchawki za kilkadziesiąt tysięcy, na które będzie stać nielicznych, nie są niczym miś z filmu Barei? W potocznej opinii Yamaha nie dokonała w tej dziedzinie niczego spektakularnego. Dlaczego zatem z marszu atakuje cenowy Olimp? Otóż… potoczna opinia jest w błędzie.

Historia

W połowie lat 70. XX wieku Japończycy skonstruowali słuchawki planarne, na widok których kolejnym pokoleniom miłośników vintage’u pocą się dłonie. Cofnijmy się jednak jeszcze o kilka lat – do samego początku, do źródła sprzętu hi-fi, z jakim dziś mamy do czynienia.
Pierwsza połowa lat 70. to jeden z najbardziej inspirujących okresów w dziejach muzyki. Wraz z eksplozją rocka progresywnego rozwinęła się technika nagraniowa, która dzięki kilku wizjonerom wykonała prawdziwy skok w nadprzestrzeń. Na początku wspomnianej dekady realizatorzy płyt stereofonicznych zerwali ze zwyczajem lokowania gitary rytmicznej i basu w jednym kanale, a gitary prowadzącej i perkusji w drugim. Można to zauważyć, śledząc dyskografie klasyków rocka, którzy rozpoczynali kariery w poprzedniej dekadzie. W porównaniu z wydawnictwami debiutanckimi nagrywane w latach 70. albumy Genesis, Deep Purple czy Pink Floyd brzmią tak, jakby zostały przysłane z odległej przyszłości.
Rewolucja w sposobie realizacji wymusiła również zmiany na producentach sprzętu grającego. Standardowy zestaw nie służył już tylko do wprawiania słuchaczy w rytmiczne podrygi, lecz musiał przekazać jak najwięcej informacji zapisanych na płytach. W rezultacie pierwsza połowa lat 70. zaowocowała gwałtownym rozwojem stereofonicznych magnetofonów, gramofonów i wzmacniaczy, o których my, zamknięci za żelazną kurtyną, mieliśmy ledwie mgliste pojęcie.
Za szczytowe osiągnięcie tamtych czasów uznaje się album „The Dark Side of the Moon” Pink Floyd z 1973 roku. Nie będzie błędem stwierdzenie, że odmienił on cały muzyczny świat, zarówno od strony techniki nagraniowej, jak i sprzętu hi-fi. W jego przypadku nie wystarczyło skupić się na muzyce, skądinąd ponadczasowej, lecz trzeba było odkrywać smaczki brzmieniowe wymyślone przez genialnego Alana Parsonsa, odpowiedzialnego za realizację albumu. Ideałem byłoby słuchanie tej płyty przez słuchawki, lecz z nimi był akurat pewien problem.

Za powstaniem YH-5000SE stoją Yasuaki Takano, Chikara Kobayashi i Ryo Hadano.

Problem

Nauszniki towarzyszą ludzkości od czasów pierwszych radioodbiorników kryształkowych, lecz „słuchać” i „słyszeć” to dwa różne zagadnienia. Część firm oferowała, co prawda, szeroką gamę słuchawek, lecz ich jakość dramatycznie odbiegała od oczekiwań rosnącej rzeszy wymagających melomanów. Niestrudzeni konstruktorzy, głównie japońscy i zachodnioeuropejscy, rzucili się do stołów kreślarskich, by doskonalić dotychczasowe modele. Wśród producentów trafił się jednak wyjątek – Yamaha. Zamiast eksperymentować z układami dynamicznymi, Japończycy zainteresowali się raczkującą dopiero techniką planarną.
Pierwsze zbudowane w oparciu o nią słuchawki na świecie – model ID1 – zaprezentowała w 1972 roku angielska firma Wharfedale. Były tak wymagające, że do wysterowania potrzebowały wyjść głośnikowych we wzmacniaczu (!). Natomiast ich brzmienie stanowiło wówczas niedościgły wzór, do którego mogły się zbliżyć jedynie znacznie droższe i równie egzotyczne konstrukcje elektrostatyczne.
Dwa lata później swoje planary T50v0 zaproponował japoński Fostex. Coś tam ponoć próbowała budować Audio-Technica, ale na tym lista śmiałków się kończyła. Yamaha dysponowała ogromnym zapleczem badawczo-rozwojowym oraz praktycznie nieograniczonymi zasobami finansowymi. Jej szefowie postanowili więc złapać byka za rogi i wykorzystać brak realnej konkurencji w nowo powstającym segmencie. Prace nad eksperymentalnymi słuchawkami rozpoczęto w 1974 roku. Już rok później Yamaha zaprezentowała swoje pierwsze planary – HP-1. Nazwała je ortodynamicznymi.

Żółty kolor gniazd daje plus 3 dB do czułości.

Tutaj mała dygresja

Termin „słuchawki ortodynamiczne” zawdzięczamy właśnie inżynierom Yamahy. „Ortho” po grecku oznacza „poprawny” i „prosty”, a według Japończyków przetwornik ortodynamiczny pierwszej generacji został skonstruowany w celu uzyskania prawidłowego odwzorowania dźwięku.
Co dziś może dziwić, HP-1 były pierwszymi nausznikami wyprodukowanymi przez ten japoński koncern. Wszystkie niuanse techniczne debiutanckiego projektu opracowali inżynierowie Yamahy, natomiast strona wizualna była dziełem Mario Belliniego – guru wzornictwa przemysłowego i ojca włoskiego minimalizmu. W porównaniu z okazałymi nausznikami z epoki HP-1 wyglądały nadzwyczaj skromnie. Ich atutami były jednak łatwość wysterowania oraz jakość brzmienia. Niewykluczone, że właśnie ten model przyczynił się do powstania audiofilskiego powiedzenia, że „nieważne jak sprzęt wygląda, ważne jak gra”.

Pozycja spoczynkowa.

Zasada działania

W charakterze membrany w HP-1 pracowała folia poliestrowa o grubości 12 mikronów (tyle samo miała taśma w kasecie magnetofonowej). Na folii nadrukowano miedzianą cewkę z pięcioma koncentrycznie ułożonymi pierścieniami. Yamaha opracowała unikalną, niedrogą metodę fototrawienia miedzianych ścieżek, którą szeroko wykorzystywano w późniejszych latach. Powierzchnię drgającą umieszczono pomiędzy dwoma układami magnesów trwałych. Z dzisiejszej perspektywy można to rozwiązanie uznać za klasyczne, ale przypomnę, że w połowie lat 70. podobne konstrukcje dało się policzyć na palcach jednej ręki.
W dniu premiery HP-1 kosztowały 200 dolarów. Cena była więc wysoka, ale nie zaporowa, co umożliwiło szerokiemu gronu odbiorców delektowanie się dźwiękiem naprawdę wysokiej jakości. Doskonale przyjęte debiutanckie HP-1 przetarły szlak dla kolejnych kilkunastu modeli ortodynamików Yamahy, po czym w 1989 roku… Japończycy zakończyli produkcję słuchawek planarnych. Dziś nikt już nie wie, dlaczego tak się stało, ale fakt pozostaje faktem.

Zestaw YH-5000SE w całej okazałości.

YH-5000SE

Cisza w temacie high-endowych nauszników Yamahy trwała 35 lat. Aż tu nagle, wiosną 2023 roku, Japończycy zaprezentowali nowy model ortodynamiczny o symbolu YH-5000SE. Szok potencjalnych nabywców, w większości nieświadomych wcześniejszych dokonań firmy, był tym większy, że kosmicznemu wzornictwu towarzyszyła równie kosmiczna cena, przekraczająca 5500 euro.
YH-5000SE określono mianem bezpośredniego następcy HE-1, jednak oba modele dzieli przepaść technologiczna, stylistyczna i cenowa. Powoływanie się na praprzodków może i pozostaje w dobrym tonie wśród posiadaczy pałacyków, ale w przypadku planarów Yamahy powinniśmy raczej mówić o zupełnie nowej konstrukcji, wykorzystującej znaną od półwiecza technikę.

Kilka nieudanych prototypów przetworników planarnych.

Niezwykły przypadek pana Hadano

Recenzując urządzenia pochodzące z niewielkich wytwórni, często natrafiam na nazwiska ich projektantów. W koncernach zatrudniających wieloosobowe zespoły badawczo-rozwojowe jest to praktycznie niemożliwe, choć i tam zdarzają się wyjątki. Z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia we flagowych słuchawkach Yamahy.
Pomysł ich skonstruowania pojawił się już w 2015 roku, a jego ojcem jest młody inżynier dźwięku Ryo Hadano, zastępca kierownika działu rozwoju produktów Yamaha Audio.
Pewnego dnia, przeglądając jakieś szpargały, trafił na stare rysunki ortodynamicznych HP-1. Temat go zaintrygował, jednak kiedy chciał zgłębić tajniki konstrukcji, napotkał nieoczekiwaną przeszkodę w postaci braku dokładnych informacji. Jak na młodego człowieka przystało, Ryo Hadano rzucił się w otchłań internetu, lecz oprócz kilku zajechanych egzemplarzy dostępnych za grosze z trzeciej ręki niewiele tam znalazł. Niezrażony niepowodzeniem tak się zapalił do pomysłu reaktywacji historycznego projektu, że swym entuzjazmem zaraził resztę zespołu z działu rozwoju. Jego zaangażowanie najbardziej udzieliło się inżynierowi Chikarze Kobayashiemu. Odtąd ci dwaj pasjonaci planarów stali się nierozłączni.
W miarę jak zagłębiali się w temat HP-1, coraz bardziej przekonywali się do reaktywacji słuchawek wykorzystujących tę technikę. W końcu uzyskali zgodę zarządu koncernu na odwiedziny w firmowym archiwum, skąd wydobyli stare plany debiutanckich nauszników Yamahy. Dokooptowali kilku równie entuzjastycznie nastawionych młodych ludzi i rozpoczęli pracę.
Odtworzenie rozwiązań sprzed 40 lat nie polega na prostym „kopiuj-wklej”. Na początku zespół Hadano i Kobayashiego miał trudności z interpretacją planów, ponieważ brakowało w nich szczegółowych opisów. Mozolnie analizując rysunki, zdobyli niezbędne informacje, które pozwoliły nakreślić wstępne założenia nowej konstrukcji. W oparciu o nie opracowali makiety i w 2016 roku udało im się wreszcie przekonać wyższą kadrę kierowniczą do wskrzeszenia słuchawek ortodynamicznych godnych spuścizny Yamahy. W tym samym roku powstał pierwszy działający prototyp przyszłych YH-5000SE, który zyskał akceptację szefostwa. Obaj entuzjaści dostali zielone światło i… Nie tak szybko – przed nimi jeszcze kilka lat pracy.
Niewielki zespół Hadano i Kobayashiego otrzymał ogromną jak na japońskie warunki autonomię, a dwaj inżynierowie podzielili się kompetencjami. Od tej pory Chikara Kobayashi odpowiadał za projekt przetwornika i obudowy, natomiast Ryo Hadano za stronę brzmieniową. Podział obowiązków nie nastąpił drogą losowania, ponieważ Hadano jest jednym z wewnętrznie przeszkolonych „złotych uszu” w zespole True Sound Yamahy, oceniających brzmienie urządzeń hi-fi.

Przetworniki ortodynamiczne HP-1 i YH-5000SE dzieli cała epoka.

Już na etapie prototypu Kobayashi nabrał przekonania, że ortodynamiki trzeba będzie produkować w Japonii. Wiele komponentów było dostępnych wyłącznie na miejscu, a ze względu na delikatność przetworników nie myślano nawet o wysyłaniu ich do zagranicznych montowni.
Pracując nad kolejnymi prototypami, Hadano i Kobayashi przetestowali około tysiąca rodzajów membran. Najtrudniejsze okazało się formowanie i prasowanie cienkiej folii. Już samo wyjmowanie jej z formy powodowało odkształcenia. Po niezliczonych próbach udało się opracować unikalną metodę produkcji membran (w całym koncernie Yamahy zna ją zaledwie kilka osób).
To jeden z powodów, dla których prace nad YH-5000SE trwały tak długo. Drugim było znalezienie odpowiednich materiałów i komponentów do budowy słuchawek. Obaj zapaleńcy zjeździli cały kraj w poszukiwaniu dostawców, jednak zgłaszane przez nich parametry były zbyt wyśrubowane nawet jak na japońskie standardy.
Trzeci powód stanowiły wyczerpujące testy prototypów pod kątem… komfortu użytkowania. Zespół specjalistów pod kierownictwem Yasuakiego Takano skonstruował unikalne instrumenty pomocne w badaniu odpowiedniego nacisku muszli i pałąka na głowę czy wpływu różnych rodzajów materiałów amortyzujących na zmęczenie słuchacza w trakcie wielogodzinnych sesji itp.
W końcu, w grudniu 2022 roku, po siedmiu latach od odkrycia planów HE-1 przez Ryo Hadano, w fabryce w Kakegawie ruszyła produkcja nowego ortodynamicznego modelu Yamahy. Ze względu na niezwykle zaawansowany projekt w grę wchodził jedynie zakład, w którym wytwarzane są najlepsze fortepiany koncertowe i referencyjny sprzęt grający. Mieści się on pół godziny jazdy od miasta Hamamatsu, siedziby koncernu, i dysponuje najnowocześniejszymi urządzeniami oraz najlepszymi fachowcami w całym imperium Yamahy. Na potrzeby nowych słuchawek wyodrębniono dużą, przestronną halę, w której ręcznie, w laboratoryjnym reżimie, montuje się cenne nauszniki. Ich testami osobiście zajmuje się pan Takano wraz z zespołem kilku najbardziej kompetentnych osób.
Początki produkcji nie były łatwe. Pomimo dopięcia wszystkich procesów na ostatni guzik coś się zacinało. Ostatecznie, wiosną 2023 roku, pierwsza partia YH-5000SE trafiła na rynki japoński i amerykański. Europa oficjalnie zapoznała się z nimi 18 maja 2023 w Monachium.

Przetworniki ortodynamiczne HP-1 i YH-5000SE dzieli cała epoka.

Budowa

Dotarliśmy wreszcie do clou programu i od razu czeka nas małe zamieszanie związane z nazwą. Otóż dopisek „SE” sugeruje, że mamy do czynienia z edycją specjalną. Gdzie w takim razie podziała się wersja podstawowa?
YH-5000SE to nie tyle słuchawki w edycji specjalnej, co cały pakiet, w skład którego wchodzą dwa rodzaje przewodów, ciężki stojak oraz dwa komplety poduszek: z perforowanej jagnięcej skóry oraz syntetycznego mikrozamszu Ultrasuede firmy Toray. Wokółuszne poduszki mają owalny kształt i grubość aż dwóch centymetrów. Dzięki temu bardzo dobrze dopasowują się do małżowin, a ich kontakt z głową wywołuje wyjątkowo przyjemne doznania.
Niewykluczone, że Yamaha trzyma w zanadrzu wersję podstawową, np. z jednym kablem, i przy okazji ciut bardziej przystępną ceną, ale na nią pewnie przyjdzie zaczekać. Z drugiej strony – jeśli ktoś ma zamiar wydać dwadzieścia kilka tysięcy złotych na słuchawki, to zapewne nie zadowoli się podstawowym wyposażeniem. Ale to tylko domysły.
Cały komplet pod nazwą YH-5000SE zmieścił się na trzech piętrach wielkiego pudła. Na samej górze, pod zestawem broszur i instrukcji, w specjalnej wyściółce spoczywają słuchawki wraz z plecionym przewodem o długości 2 m, wykonanym ze srebrzonej miedzi i zaopatrzonym w 4,4-mm symetryczny wtyk Pentaconn. W wersji fabrycznej słuchawki mają założone pady skórzane, natomiast druga para, tym razem zamszowych, wylądowała piętro niżej. Obok spoczywa kabel sygnałowy, również dwumetrowy, tym razem zakończony jackiem 3,5 mm. Na szczęście nie zapomniano o solidnej przejściówce na 6,3 mm. Gdyby ktoś dysponował wzmacniaczem z wyjściem XLR i chciał w pełni wykorzystać jego potencjał, w stosowny przewód będzie się musiał zaopatrzyć we własnym zakresie.
Na samym dole umieszczono ciężki stojak wykonany z metalowych odlewów. Składa się z trzech elementów, więc jeśli ktoś potrafi samodzielnie zawiązać buty, to poradzi sobie z jego montażem bez wzywania fachowców.
Jak widać, Yamaha postanowiła dopieścić nabywcę swoich flagowców jak mało który producent. Ja dołożyłbym jeszcze welurowy pokrowiec z wyhaftowanymi trzema kamertonami, żeby przykrywał YH-5000SE w czasie spoczynku. Po nausznikach tej klasy można by także oczekiwać neseserka do przenoszenia, ale odnoszę wrażenie, że nikt przytomny nie będzie z nimi ganiał po mieście.
Dotarliśmy wreszcie do samych słuchawek i… Takich oryginałów ze świecą szukać. Panowie Hadano, Kobayashi i Takano mogli wykorzystać dowolny materiał i uformować go w całkowicie dowolnej formie. A co wybrali? Skrzyżowanie stylistyki „Gwiezdnych wojen” z Batmanem. Z drugiej strony, po zakończeniu produkcji nauszników przewodowych Yamaha nie dysponowała wzorcami z przeszłości, które mogły posłużyć jako inspiracja przy projektowaniu nowego modelu.

Filtry w formie stalowej siateczki.

Nie mam pojęcia, czy stylistykę nowych ortodynamików podporządkowano ich własnościom brzmieniowym, czy też było odwrotnie, ale wygląd YH-5000SE pozostawia niezapomniane wrażenia. W przeciwieństwie do flagowców innych firm nie mamy do czynienia z małym dziełem sztuki użytkowej. Japońskie planary sprawiają raczej wrażenie specjalistycznego narzędzia do słuchania muzyki. Nie można im jednak odmówić pewnego uroku.
Zamiast wyszukanych gatunków drewna, włókna węglowego czy egzotycznych surowców wykorzystano magnez, stal, aluminium i ABS, całość zdobiąc naturalną skórą. W stylistyce YH-5000SE można się doszukać pewnej konotacji z motoryzacyjną gałęzią oferty Yamahy i chyba jest to właściwy klucz do rozpracowania ich wyglądu.
Na zdjęciach tego nie widać, ale konstrukcja okazuje się zaskakująco mała. Owszem, należy do rodziny wokółusznych, ale gdzie jej na przykład do Audeze.
Ramy, na których osadzono przetworniki, wykonano z magnezu. Upieczono w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu: uzyskano wysoką odporność na drgania i zredukowano masę. YH-5000SE ważą zaledwie 320 gramów i są bodaj najlżejsze wśród high-endowych flagowców.
Jako że to układ otwarty, zewnętrzne strony przetworników chroni gęsta aluminiowa siatka. Do ramy przymocowano ją za pośrednictwem magnezowego pierścienia, przykręconego sześcioma ozdobnymi śrubami. Całość przypomina trochę odlewany kosz głośnika dynamicznego z widoczną plecioną membraną.
Z tyłu każdej obudowy znalazło się wejście dla 3,5-mm monofonicznej wtyczki przewodu sygnałowego. Gniazda oznaczono żółtym kolorem, co nadaje im nieco wyścigowy sznyt (stąd skojarzenie z motocyklami Yamahy). W moim odczuciu to jedyny słaby punkt YH-5000E, ponieważ chętniej widziałbym w tym miejscu zatrzaskowe złącza miniXLR, montowane np. w Audeze i profesjonalnych Sennheiserach.
W obudowach pracują przetworniki o średnicy 50 mm. Membrany wykonano z cienkiej folii, na którą dwustronnie naniesiono spiralną cewkę. Poza relatywnie niewielką, jak na planary, średnicą powierzchnia drgająca wyróżnia się koncentrycznymi fałdami. Połączono w ten sposób sztywność z jednoczesną redukcją masy oraz odpornością na ewentualne odkształcenia.
Na obwodzie membran umieszczono specjalne filtry, wykonane z walcowanej stalowej siatki o gładkim holenderskim splocie, po dwa na stronę. Pełnią one funkcję reflektora wzmacniającego impulsy oraz kontrolują przepływ powietrza wokół membran. Od strony uszu przetworniki są chronione krążkami miękkiej wyściółki, a od głowy oddzielają je wspomniane grube poduszki.
Pałąk łączący muszle wykonano ze sprężystej stalowej blachy. Pod nim umieszczono szeroki pas z miękkiej skóry z systemem bezstopniowej regulacji. Dzięki temu YH-5000SE będą pasowały niemal na każdą głowę. W dodatku trzymają się jej stabilnie i nawet rytmiczne potrząsanie nie zmienia ich pozycji.
Oznaczenia kanałów umieszczono po wewnętrznej stronie pałąka, co czyni je praktycznie niewidocznymi. Ale skoro wiemy, że gniazda na przewody powinny się znaleźć z tyłu, słuchawki można zakładać nawet po ciemku.
Zanim popłynie muzyka
Nim przejdę do opisu brzmienia, dwa słowa na temat synergii sprzętowej. Otóż flagowiec Yamahy okazuje się zaskakująco mało wymagający w stosunku do towarzyszącej elektroniki. Choć cena YH-5000SE sugeruje konieczność zastosowania możliwie najlepszego wzmacniacza (w moim przypadku był to Pass HPA-1), to również podłączenie ich do Pro-Jecta Pre Box S2 Digital, kosztującego mniej niż 1/10 ceny Passa, nie zakończyło się katastrofą. Co prawda Yamaha wycisnęła go jak cytrynę, ale tani Pro-Ject przekazał nie tylko ogólny zarys brzmienia, ale umowne 80-90% informacji. Zmiana na Passa przypominała przesiadkę z telewizora HD-ready na wielki ekran o rozdzielczości 8K. Ostatnie zasłony zostały zdarte. Wszelkie niuanse stały się wyraźne, a w muzyce było więcej muzyki, jak cukru w cukrze. Oznacza to, że nie trzeba się od razu rujnować na high-endowy wzmacniacz, lecz można ten proces rozłożyć na etapy. To rzadka cecha wśród ekstremalnie drogich słuchawek, które zwykle już na starcie wymagają równie ekstremalnego sprzętu towarzyszącego.
Na koniec tej części pragnę poinformować, że panowie Yusuke Konagai i Ryota Sato z Yamahy skonstruowali wzmacniacz HA-L7A, który ponoć idealnie pasuje do YH-5000SE. Kiedy pojawi się w Polsce, czas pokaże, ale jego cena powinna być zbliżona do słuchawek. Moim zdaniem warto się na niego przygotować, a przynajmniej zacząć oszczędzać.

Przewody powinny wychodzić z tyłu.

Wrażenia odsłuchowe

Na początek przyjrzyjmy się różnicy pomiędzy poduszkami. Fabryka w Kakegawie zakłada skórzane, co sugeruje, że to one powinny mieć pierwszeństwo w odsłuchach. Pomijając wygodę (brawo, panie Takano!), skórzane pady odsłaniają ogrom niuansów zapisanych w nagraniach. Zmiana na zamszowe przekłada się na jeszcze większy komfort, odbywa się to jednak kosztem przejrzystości. Brzmienie staje się milsze, pluszowe, idealne do wielogodzinnych nasiadówek. Na czas testu założyłem jednak pady skórzane, by nie uronić niczego z brzmienia flagowca Yamahy.
Potencjalnego nabywcę, sugerującego się kosmiczną ceną, może zaskoczyć brak efektu „wow”. Owszem, YH-5000SE grają nieziemsko, ale każą smakować niuanse brzmienia powoli. Nie zachłyśniemy się nimi od pierwszego strzału, lecz zostaniemy nieśpiesznie wprowadzeni w niezgłębione pokłady muzykalności.
Właśnie muzykalność jest znakiem rozpoznawczym japońskiego flagowca. Oczywiście prezentuje fantastyczny poziom detaliczności, szybkość godną najlepszych planarów, nisko schodzący i wolny od podbarwień bas oraz czystą, a zarazem niezwykle plastyczną średnicę. To jednak tylko środki, które umożliwiają wykreowanie niezwykłego spektaklu.
Brzmienie cechuje się niewiarygodnymi barwami – w porównaniu z YH-5000SE przytłaczająca większość nauszników konkurencji zagra mniej lub bardziej szaro i ziemiście. Być może natkniemy się na elektrostaty zdolne rozbić powietrze na drobniejsze cząsteczki. Być może większe przetworniki planarne pokażą jeszcze większą potęgę najniższego basu, ale YH-5000SE mają w sobie to coś, co sprawia, że nawet banalne piosenki stają się kompozycjami przez wielkie „K”. Ukazują piękno muzyki bez dzielenia jej na dobrą i złą. W czasie testu, z oczywistych względów, starałem się omijać realizacje słabsze technicznie, ale pomimo kosmicznych technologii i równie wysokiej ceny Yamaha pozwalała bez stresu wysłuchać każdego nagrania, nawet orbitującego z dala od recenzenckiego kanonu.

Szeroki, skórzany pas zapewnia odpowiednią dawkę komfortu.

À propos, chciałbym poruszyć pewną niewygodną kwestię dotyczącą samej muzyki. Yamahy YH-5000SE wybaczają wiele, ale nie wszystko. Testując nauszniki z wyższej półki, korzystam zazwyczaj z fizycznych płyt CD i plików hi-res, i właśnie z takim materiałem japońskie flagowce brzmiały olśniewająco. Jednak cały czar pryskał po przejściu na streaming. Różnice pomiędzy plikami zapisanymi na dysku a Tidalem okazały się dramatyczne – większe niż między Passem a Pro-Jectem. Dziwię się, że niektórzy internetowi „recenzenci” traktują serwisy streamingowe jako źródło muzyki pierwszego wyboru, czym nie omieszkują się otwarcie chwalić. To tak, jakby testować brzmienie płyt w samochodzie.
Na wybitną muzykalność YH-5000E, poza niesamowitą czystością i detalicznością, wpływa ledwie wyczuwalne ocieplenie średnicy. Sprawia, że wokaliści brzmią naturalnie i podkreśla zróżnicowanie głosów. Przekłada się też na cudowną melodyjność i dostarcza autentycznej przyjemności ze słuchania. W ślad za nimi pojawia się pragnienie odkrywania kolejnych subtelności ukrytych na płytach, zarówno tych znanych, jak i dopiero debiutujących na playliście.
Kwestie szybkości, mikro- i makrodynamiki, budowy sceny czy zasięgu niskich tonów pozostają poza dyskusją. Wszystko zależy od informacji zawartych w nagraniach i sposobu ich realizacji. Yamaha YH-5000SE pozostanie jedynie łącznikiem pomiędzy wykonawcami a odbiorcą. Zresztą, właśnie w tym celu ją skonstruowano.

YH-5000SE wyglądają trochę kościsto.

Konkluzja

W podsumowaniu recenzji elektrostatycznych Staksów SR-007Mk2 („HFiM” 4/2024) wyraziłem obawę, czy dane mi będzie kiedyś posłuchać równie dopieszczonego dźwięku ze słuchawek. Jak widać, nie musiałem czekać długo, i właśnie to w tej robocie jest najprzyjemniejsze.

 

Mariusz Zwoliński

Hi-Fi i Muzyka 09/2024

Yamaha YH-5000SE

Konstrukcja:

planarne, wokółuszne, otwarte

Pasmo przenoszenia:

5 Hz – 70 kHz

Zniekształcenia:

b.d.

Skuteczność:

98 dB

Impedancja:

34 omów

Masa:

320 g (bez kabla)

Przeczytaj także

JBL Stage 250B

14.01.2025

Testy

Kolumny

JBL Stage 250B

Bowers & Wilkins Pi8

11.01.2025

Testy

Słuchawki

Bowers & Wilkins Pi8

DS Audio Master 3

08.01.2025

Testy

Wkładki gramofonowe

DS Audio Master 3

Marten Parker Trio

07.01.2025

Testy

Kolumny

Marten Parker Trio

PS Audio Aspen FR10

06.01.2025

Testy

Kolumny

PS Audio Aspen FR10

Ayre EX-8 2.0

05.01.2025

Testy

Wzmacniacze

Ayre EX-8 2.0

Audio Reveal Junior

04.01.2025

Testy

Wzmacniacze

Audio Reveal Junior

Audeze MM-100

03.01.2025

Testy

Słuchawki

Audeze MM-100