
26.02.2020
min czytania
Udostępnij
Powyższe refleksje naszły mnie po otwarciu pudełka z nowym dousznym modelem Sennheisera. Choć IE 80S BT kosztują ponad 2000 zł, to konia z rzędem temu, kto na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka prawidłowo oszacuje ich cenę. Najnowsze bezprzewodowe Sennheisery nie pojawiły się znikąd. Nie jest to konstrukcja stworzona od podstaw, lecz bezprzewodowa wersja udanych IE 80S. Ze słuchawek na kablu pozostawiono obudowy z przetwornikami. Elektronikę zaprojektowano specjalnie dla nich.
Wyjmując IE 80S BT z opakowania, przeżyłem spore zaskoczenie. Te słuchawki są duże; zdecydowanie większe od pchełek widywanych na ulicach. Nie bez przyczyny. Swoje gabaryty zawdzięczają przetwornikom o średnicy 10 mm, co powinno się przełożyć na jakość brzmienia. Drugim powodem powiększonych obudów jest regulacja basu, przeniesiona tu z przewodowych IE 80S. Na zewnętrznych stronach obudów umieszczono mikroskopijne pokrętła z pięciostopniową skalą. Korzystając z dołączonego przyrządu, można mniej lub bardziej uwypuklić niskie tony, w zależności od upodobań. Sennheisery IE 80S BT to konstrukcja typu OTE (Over the Ear). Oznacza to, że kabelek – zamiast swobodnie zwisać z obudów – wychodzi z nich górą i owija się z tyłu małżowin. Pomagają mu w tym elastyczne zausznice, przypominające element okularów. Rozwiązanie to, moim zdaniem, nie ma żadnych wad, a same zalety. Najważniejsza to ta, że każde szarpnięcie kablem, które standardowe pchełki wyrywa z uszu, na takiej konstrukcji nie robi wrażenia. Zresztą, gdyby było inaczej, to żaden artysta występujący na scenie nie używałby dousznych monitorów OTE. Przy okazji chcę rozwiać obawy, dotyczące ewentualnych kolizji elastycznych prowadnic z okularami. W moim przypadku nie wchodziły sobie w paradę i nie wywoływały nawet śladowego dyskomfortu. Oba kabelki wychodzące z obudów płynnie przechodzą w leciutki, elastyczny pałąk, który należy umieścić na karku. Całe słuchawki ważą zaledwie 30 gramów, więc nawet ktoś z przeczulicą nie powinien zauważyć jego obecności. Na obu końcach pałąka znajdziemy podłużne zgrubienia, kryjące elektronikę oraz akumulatory. Zamontowane w słuchawkach baterie wystarczają na około 6 godzin pracy. W moim przypadku „około” wyniosło 6 godzin i 20 minut. Można się w tym miejscu zastanowić, czy to trochę nie za mało? Czy projektant nie mógł zamontować pojemniejszych akumulatorów? Pewnie mógł, ale wtedy trzeba by zapomnieć o niskiej masie słuchawek. Wszystkie przyciski, gniazdo zasilania oraz mikrofony do prowadzenia rozmów telefonicznych umieszczono w lewym zgrubieniu. Przy okazji, dawno nie miałem do czynienia z bezprzewodowymi słuchawkami, przez które tak dobrze by się rozmawiało. Do obsługi służą trzy guziczki, które ze swojego zadania wywiązują się bez zarzutu. Czwarty, nieco oddalony od pozostałych, przeznaczono do wywoływania asystenta głosowego. Ze względu na „zamkniętą” konstrukcję IE 80S BT, po wyczerpaniu baterii nie można kontynuować słuchania przy pomocy awaryjnego kabelka. Ale i na to jest sposób. Obudowy z przetwornikami są odpinane od pałąka. Gniazda w nich idealnie pasują do kabla od IE 80S, który… można dokupić w internetowym sklepie Sennheisera. Oznacza to, że dopłacając około 200 zł do wersji bezprzewodowej dostajemy „dwa w jednym”. Można też zamówić dodatkowy kabel w którejś z wyspecjalizowanych manufaktur, ale taniej raczej nie będzie. W drugą stronę to nie działa, tzn. do IE 80S nie można dokupić samego pałąka z modułem Bluetooth.
Wraz ze słuchawkami dostajemy sztywne, płaskie etui oraz komplet akcesoriów. Są to: przewód zasilający USB-A/C, mikroskopijny śrubokręcik do ustawiania niskich tonów i czyszczenia słuchawek oraz garść wkładek dousznych. Poza zwyczajowymi silikonowymi nakładkami, znajdziemy także podwójne grzybki typu bi-flange oraz termokształtne pianki Comply. Sennheisery IE 80S BT wyposażono w moduł Bluetooth 5.0, przetwornik cyfrowo-analogowy AKM oraz najnowocześniejsze kodeki hi-res, w tym aptX HD i Low Latency. Co prawda, ze świecą na razie szukać smartfonów z transmisją Bluetooth hi-res, ale posiadacze high-endowych odtwarzaczy plików z łącznością bezprzewodową będą mogli w pełni wykorzystać potencjał niemieckich słuchawek. Chcąc być w zgodzie z obowiązującymi trendami, Sennheiser przygotował specjalną aplikację do obsługi. Chociaż w zasadzie mógł ją sobie darować. Jedyną jej sensowną funkcją jest możliwość ustawienia automatycznego wyłączania w przypadku bezczynności. Można też ewentualnie sprawdzać stan naładowania baterii, choć elektroniczny głos i tak o tym informuje przy każdorazowym włączeniu słuchawek. Natomiast obecność 5-pasmowego korektora i jego wpływu na brzmienie pominę litościwym milczeniem.
Ze standardowymi silikonowymi grzybkami słuchawki siedziały w uszach pewnie, choć praktycznie nie izolowały od odgłosów otoczenia. Z kolei pianki Comply niemal idealnie odcięły mnie od świata zewnętrznego, jednak uczucie rozpierania wewnątrz kanałów słuchowych nie należało do przyjemnych. Pianki nie pozostawały także bez wpływu na brzmienie, ale o tym za chwilę. Złotym środkiem okazały się nakładki bi-flange. Z jednej strony – nieźle izolowały od hałasów zewnętrznych; z drugiej, idealnie zasysały się w uszach. W efekcie prawie nie czułem w nich słuchawek i tylko muzyka przypominała mi o ich obecności. W warunkach bojowych rewelacyjnie spisywały się elastyczne zausznice. Z Sennheiserami w uszach wykonałem kilkugodzinne prace porządkowe w ogrodzie i ani razu nie musiałem ich poprawiać. A co się przy tym nagimnastykowałem, to moje.
Główną wadą, dyskwalifikującą dotąd wszystkie dokanałówki, z jakimi miałem do czynienia, była panorama stereofoniczna, a w zasadzie jej brak. W przeciwieństwie do konstrukcji nausznych, cała scena siedziała w głowie i tylko w wyjątkowych momentach zdobywała się na lekkie rozciągnięcie na boki. Znam ludzi, którym to nie przeszkadza; ich sprawa, ale życie jest za krótkie na słuchanie byle czego. Z tego względu szerokim łukiem obchodziłem konstrukcje douszne, aż trafiłem na IE 80S BT. Bo choć trudno w to uwierzyć, dokanałowe Sennheiesery zagrały niczym porządne słuchawki nauszne. Nie wiem, jak Niemcy to zrobili, ale scena autentycznie rozpościerała się na boki. Dobrze słyszalne było to w muzyce akustycznej, ale nie tylko. Nawet w zdrowym rockowym łojeniu wokalista znajdował się między uszami, a towarzyszące mu instrumenty otaczały głowę sporym łukiem. Podział na plany był bardziej niż czytelny. Pojęcie „bliżej” i „dalej” odpowiadało ustawieniu muzyków, a różnic w odległościach między nimi nie trzeba się było domyślać. Część dźwięków dochodziła nawet z tyłu, z przodu oraz znad głowy. Gdyby ktoś wcześniej opowiedział mi o podobnych atrakcjach, to na podstawie dotychczasowych doświadczeń z dokanałówkami uznałbym, że zmyśla. Kiedy już się oswoiłem z pierwszym wrażeniem, zacząłem się przyglądać całokształtowi brzmienia. IE 80S BT prezentują idealną równowagę tonalną. Żaden podzakres nie jest uprzywilejowany; nic nie zostało sztucznie uwypuklone ani podrasowane. Bas jest po prostu świetny. Mocny, konturowy, punktualny i wolny od podbarwień. Prezentuje same mięśnie, jak wysportowany gimnastyk, a nie napakowany sterydami bywalec siłowni. Zaznaczmy jednak, że powyższe wrażenia dotyczą fabrycznego ustawienia słuchawek, z niskimi tonami skręconymi do minimum. Idyllę można bardzo łatwo zburzyć za pomocą małego śrubokręcika. Chcąc przekonać się o tym osobiście, podkręciłem na maksa regulatory niskich tonów. Na kilkadziesiąt sekund mój mózg zamienił się w dygoczącą membranę przesterowanego subwoofera. Nie potrafię sobie wyobrazić osobnika, któremu ten charakter będzie odpowiadał. Skoro jednak konstruktor umieścił te regulatory, to widocznie uznał, że znajdą się chętni na tego typu atrakcje. Niskie tony płynnie przechodzą w czystą i plastyczną średnicę, bogatą w detale artykulacji. Głosy wokalistów pozostawały wyraźne, co przywodziło na myśl słuchawki studyjne. Wisienkę na torcie stanowiły wysokie tony. Podobnie jak piętro niżej, w ich przypadku postawiono na kulturę zamiast efekciarstwa. Uderzenia w instrumenty perkusyjne i odgłosy tła – choć czytelne – nie odwracały uwagi od wydarzeń rozgrywających się na pierwszych planach. Były ozdobą, subtelnym muśnięciem wieńczącym dzieło, a nie efektem radosnej twórczości nastolatka z puszką złotej farby w sprayu. Powyższe wrażenia odsłuchowe mogą wyglądać cokolwiek podejrzanie – przecież mówimy o słuchawkach dokanałowych. Żeby więc nie było tak słodko, powiem, że po zmianie podwójnych grzybków bi-flange na pianki Comply zostałem brutalnie sprowadzony na ziemię. Równowaga tonalna przesunęła się wyraźnie w dół, czego efektem był ciężki, zmulony i lekko dudniący bas. Rewelacyjna uprzednio stereofonia utraciła dwie trzecie szerokości, a po wyrafinowanych wysokich tonach i plastycznej średnicy pozostał blady cień. Niewykluczone, że i na takie brzmienie znajdą się amatorzy, jak jednak do nich nie należę. Niewiele myśląc, wróciłem do silikonów i świat znów stanął na nogi. Słońce wyjrzało zza chmur, muzycy porozsiadali się wygodniej, a na moje oblicze powrócił wyraz zadowolenia. Kurczę, a może by tak… Nie, proszę kuszące myśli o opuszczenie mojej głowy.
Sennheisery IE 80S BT to słuchawki, które przełamały moją niechęć do konstrukcji dousznych. Obawiam się jedynie, że wśród kolejnych pchełek nieprędko spotkam takie, które im dorównają. Ale kto powiedział, że praca recenzenta składa się wyłącznie z przyjemności?
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 12/2019
Sennheiser IE 80S BT
Przeczytaj także