
03.02.2014
min czytania
Udostępnij
Nie zobaczymy tu trzeszczącego plastiku – tylko skórę i metal. Aluminiowe elementy pałąka wyglądają tak, jakby nie przerażała ich perspektywa spotkania z ciężarówką. W wyposażeniu znajdziemy zamszowy worek ze ściągaczem oraz dwa przewody. Pierwszy wyposażono w zgrubienie z trzema przyciskami i mikrofonem do współpracy z iPhone’em, natomiast drugi jest goły. Oba mają długość 1,2 m. Zaprojektowano je tak, żeby nie plątały się w kieszeni.
Fidelio L1 to konstrukcja półotwarta, choć w praktyce bliżej jej do zamkniętej. Duże muszle dobrze tłumią hałas otoczenia i są bardzo wygodne. Zastosowano 40-mm przetworniki z wentylowanymi magnesami neodymowymi. Głośniki zostały skręcone, aby dokładniej można je było dopasować do kąta nachylenia uszu. Aluminiowe elementy muszli mają ograniczać wpływ szkodliwych rezonansów.
Spodziewałem się, że tym modelem Philips będzie chciał udowodnić coś innym producentom. Że Fidelio L1 będą szpanować dynamiką i przejrzystością. Istotnie, rozdzielczość jest jedną z ich mocnych stron, ale zdaje się, że konstruktorzy nie chcieli z niczym przesadzić. Trudno będzie nakryć te słuchawki na eksponowaniu góry albo basu.
Ich dźwięk jest wyrównany i dopieszczony w każdym aspekcie. Podobnie jak w modelu Uptown, spodobała mi się umiejętność rozmieszczania instrumentów może nie wokół głowy, ale na pewno na jej obrzeżach. Jest w tym dźwięku swoboda i oddech, ale nie zapomniano o podstawie harmonicznej.
Słuchawki – Katalog testów 2013
Philips Fidelio L1
Przeczytaj także