
15.12.2021
min czytania
Udostępnij
W dodatku poszczególne serie zazębiają się w cenniku z sąsiednimi, co wprowadza zamieszanie na sklepowych półkach. O ile na niższych poziomach oferty faktycznie łatwo się pogubić, to w górze cennika zwraca uwagę referencyjna seria Club, powstała we współpracy z kilkoma popularnymi didżejami. Kilka tygodni temu dołączyła do niej Tour. Na razie składa się z dwóch modeli – dokanałowych TWS Pro+ oraz nausznych One, ale, jak znam życie, wkrótce powiększy się o nowe modele.
Jak deklaruje producent, linia Tour powstała z myślą o profesjonalistach (w jakiej dziedzinie?), choć materiały prasowe milczą, czy ich funkcjonalność konsultowano z największymi współczesnymi podróżnikami. Chyba coś jednak jest na rzeczy, skoro w Tour One zastosowano rozwiązania praktycznie niespotykane w innych konstrukcjach.
Nowe słuchawki JBL-a są nowoczesne, lekkie i dyskretne. Do powyższej listy zalet należy dodać jedną wadę, poniekąd wynikającą z ich przeznaczania. Otóż pod względem klasy wykonania Tour One zdecydowanie ustępują Club One. Choć tamte są katalogowo droższe zaledwie o 130 złotych, to znajdziemy w nich unikalne przetworniki wykonane z użyciem grafenu, lity stalowy pałąk i pady obszyte naturalną skórą. W Tour One zamiast nich wykorzystano tworzywa sztuczne. Z perspektywy kilku miesięcy doszedłem do wniosku, że Club One w relacji jakości wykonania do ceny powinny były dostać szóstkę, ale, jak mawiają kibice sportowi, wynik poszedł w świat. Dlatego już na wstępie zaznaczę, że w kategorii jakość/cena Tour One otrzymają wprawdzie notę bardzo dobrą, jednak będzie to już po odjęciu jednego punktu od „skorygowanej” oceny Club One. Po prostu swoim flagowym modelem JBL zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że Tour One padły ofiarą sukcesu marki. Z drugiej strony – za sprawą użycia tworzyw sztucznych „podróżne” JBL-e ważą niemal o 1/3 mniej od klubowych, co w warunkach terenowych może odegrać istotną rolę.
JBL Tour One to konstrukcja zamknięta, wokółuszna. Transmisja sygnału odbywa się zarówno przez Bluetooth 5.0, jak i przewodowo. Obudowy przetworników, jarzma mocujące oraz pałąk wykonano z tworzywa ABS. Ten ostatni dodatkowo wzmocniono paskiem sprężystej stali, co pozwala bezpiecznie rozgiąć go niemal na płasko. Z satynowym wykończeniem słuchawek dobrze współgrają grafitowe „chromowane” wstawki, które dodają im elegancji. Na lewej muszli umieszczono jedynie gniazdo zasilania USB-C oraz przycisk aktywujący tryb redukcji hałasów. Na prawej znalazły się: włącznik, regulator głośności i 2,5-mm gniazdko sygnałowe. Cała zewnętrza powierzchnia prawej muszli pełni funkcję panelu dotykowego, którym obsługuje się telefon i odtwarzacz plików.
O ile panel działa poprawnie, a w przypadku Tour One tak się właśnie dzieje, rozwiązanie sprawdza się zdecydowanie lepiej od tradycyjnych fizycznych przycisków, wśród których często trochę po omacku odnajdujemy właściwy. Wewnątrz muszli, w towarzystwie układów elektronicznych, zamontowano dynamiczne przetworniki o średnicy 40 mm. Przesunięto je do przodu i skierowano lekko w stronę słuchacza, tak aby w miarę możliwości uzyskać efekt zbliżony do odsłuchu przez kolumny. Przetworniki od uszu oddzielają płytka dyfuzyjna, płatek sprężystej gąbki oraz gęsta tkanina z naniesionymi oznaczeniami kanałów.
„Podróżne” JBL-e zostały spakowane w sztywne etui. Znajdziemy w nim także przewód zasilający, 120-cm kabelek sygnałowy z wtykiem minijack (3,5 mm) oraz dwubolcową przejściówkę samolotową. Czyli wszystko, co może się przydać doświadczonemu globtroterowi. Po to, by np. w połowie drogi na Kilimandżaro nie zapadła cisza, zastosowano wydajne akumulatory, wystarczające na 25 godzin pracy w trybie bezprzewodowym z włączonym ANC i 50 godzin bez niego. Czyli całkiem nieźle. Energię oszczędza funkcja automatycznego zatrzymywania muzyki po zdjęciu słuchawek z głowy oraz przejście w tryb uśpienia po kilkunastu minutach bezczynności. Ten i inne parametry pracy można ustawić w bezpłatnej aplikacji na smartfony. Znajdziemy w niej także korektor dźwięku z kilkoma fabrycznymi profilami i możliwością zdefiniowania własnych. Tour One nie mają wpływu na punktualność komunikacji, korki ani stan pogody, za to dysponują paroma przydatnymi rozwiązaniami, podnoszącymi komfort podróżowania. Najważniejsze są dwa tryby redukcji hałasów: standardowy i adaptacyjny. Pierwszy można wybrać np. w czasie lotu samolotem, kiedy otacza nas jednostajny szum. Drugi, który reaguje w czasie rzeczywistym na zmienne warunki otoczenia, włączałem w centrum miasta, gdzie otaczał mnie hałas o zróżnicowanym natężeniu i częstotliwości. Na wyróżnienie zasługuje nadzwyczaj skuteczne działanie ANC, także przy silnym wietrze, kiedy większość znanych mi słuchawek z aktywną redukcją zaczyna wariować.
W czasie długich podróży, i nie tylko, przydadzą się osobne profile brzmieniowe, przeznaczone do oglądania filmów i słuchania muzyki. Jest też trzeci – uniwersalny. W pierwszym nieco większy nacisk położono na dynamikę. Lekko podkręcono skraje pasma oraz popracowano nad przestrzenią wokół głowy; jakby dodano delikatny pogłos systemu wielokanałowego. Tryb ten faktycznie sprawdzał się w filmach, zwłaszcza w kinie akcji. W słuchawkach JBL-a nie zabrakło także dwóch trybów przeźroczystości ani współpracy z asystentami głosowymi. Wisienką na torcie jest natomiast wbudowany… budzik. Tak, to nie pomyłka. Można zaprogramować czas odtwarzania muzyki, godzinę pobudki, a następnie puścić kojące ambientowe dźwięki i zapaść w drzemkę bez ryzyka przespania stacji docelowej. Nawet najsprytniejsze funkcje nie zdadzą się jednak na nic, jeżeli słuchawki ściskają głowę niczym imadło. Na szczęście nie dotyczy to JBL-i Tour One. Niezbyt mocny docisk muszli, szeroki i miękki pałąk oraz niewielka masa sprawiają, że nawet długie odsłuchy nie wywołują dyskomfortu.
Mając w pamięci możliwości flagowych Club One, rozpocząłem od trybu pasywnego i… szału nie było. W połączeniu kablowym, bez włączonego zasilania, „podróżny” model zaprezentował brzmienie bezpośrednie, szybkie, z konturowym basem i wyeksponowanymi sopranami. Podkreślenie góry nie przełożyło się jednak na rozmach stereofonii. Wykonawcy zajęli miejsca blisko głowy i dopiero efektowne realizacje binauralne skłoniły ich do zrobienia niewielkiego kroku w tył. Włączenie zasilania zmieniło brzmienie w każdym aspekcie. Przede wszystkim zmiękczyło i zaokrągliło bas oraz okiełznało wysokie tony. Całość się uspokoiła i nabrała ogłady. Muzycy przestali się gdzieś śpieszyć i skupili na nutach. Choć zmiany stały się zauważalne już po kilkunastu sekundach słuchania, prawdziwa rewolucja zaszła w budowie przestrzeni. Ściśnięci do tej pory wykonawcy rozstąpili się na boki, a za solistami wyrosły instrumenty akompaniujące. Dwuwymiarowa do tej pory scena zyskała wymiar wzwyż, co skwapliwie wykorzystali magicy obsługujący perkusjonalia oraz instrumenty elektroniczne. Ale nie tylko – intrygująco wypadły bowiem wokalne popisy zespołu Persuasions oraz Bobby’ego McFerrina, kiedy każdy głos dochodził ze znacznej nieraz odległości, a zdarzało się, że nawet znad głowy. Równie efektownie JBL-e zaprezentowały nagrania standardów jazzowych w wykonaniu big bandów, z szeroko rozstawionymi muzykami, mocnymi, połyskliwymi dęciakami i rewelacyjną sekcją rytmiczną. Tych fragmentów słuchałem akurat w trakcie dłuższego spaceru i sam nie wiem, kiedy przebyłem całą trasę.
Jedynym aspektem, który uległ pogorszeniu po włączeniu zasilania, było natężenie dźwięku. W trybie pasywnym Tour One grały na tyle głośno, na ile pozwalał sprzęt towarzyszący. Ze smartfonem było tak sobie. Z zewnętrznym preampem słuchawkowym doszedłem do 90 % głośności, zaś podłączone do wyjścia we wzmacniaczu stereo JBL-e postanowiły ścisnąć mi mózg do rozmiarów rodzynki. Natomiast w trybie Bluetooth, w nagraniach klasyki spokojnie dochodziłem do górnego położenia potencjometru i nie uskarżałem się na nadmiar decybeli. W rocku podobne ciśnienie akustyczne uzyskiwałem przy 80 %, więc w razie czego był jeszcze jakiś zapas. Przemieszczając się per pedes lub dosiadłszy bicykla, najczęściej słuchamy szeroko pojętej muzyki rozrywkowej. I to jest słuszna koncepcja, ponieważ i tak nie ma miejsca ani czasu, by dzielić włos na czworo. Natomiast podróżując komunikacją zbiorową na dłuższych dystansach, mamy co najmniej kilkadziesiąt minut swobody, które możemy wykorzystać na relaks oraz uważne przesłuchanie pełnej płyty. Aktywna redukcja hałasów skutecznie izoluje od otoczenia i pozwala się skoncentrować na nieśpiesznym pitoleniu na smykach czy wyrafinowanych jazzowych pasażach. Sprzyjają temu detaliczna góra pasma, mięsisty, zaokrąglony bas oraz ogólnie przyjemny, nieprzekombinowany charakter brzmienia. Tour One nie są słuchawkami wyczynowymi, służącymi do wnikliwej analizy nagrań, lecz sprzętem, który z definicji ma dostarczać przyjemnych wrażeń. I z tego zadania wywiązują się bez zarzutu.
Komu w drogę, temu Tour One!
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 09/2021
JBL Tour One
Przeczytaj także