
03.03.2021
min czytania
Udostępnij
Linia Prestige debiutowała w 1995 roku. Później była dwukrotnie odświeżana – w 2008 i 2014. Po drodze ją ulepszano, choć koncepcja i wykonanie w zasadzie się nie zmieniły. Wszystkie słuchawki wyglądają jak własne kserokopie; różnią się drobiazgami, których często nawet nie widać z zewnątrz. Dopiero najwyższe SR 325e odróżnimy na pierwszy rzut oka.
Opis budowy można żywcem przepisać z testu SR 225e. Grado SR 325e to otwarte słuchawki nauszne. Muszle to okrągłe walce zamontowane na wahaczach o niewielkiej skali regulacji. Do obejmy wahaczy przytwierdzono cienkie pręty, osadzone w kostkach, z których wyprowadzono pałąk. Ten ma postać metalowej sztaby, obszytej sztuczną skórą. Nauszniki łatwo dopasować do głowy, co dzieje się samoczynnie. Każdy egzemplarz jest produkowany ręcznie w USA. Tajemnicą sukcesu Grado jest dynamiczny przetwornik, zaprojektowany wiele lat temu przez Josepha Grado. Ma polimerową membranę i neodymowy magnes. Od zewnątrz osłania go metalowa siatka, a od wewnątrz – dyfuzor pokryty materiałem przypominającym pończochę. Poduszki wykonano z gąbki. Można je wymienić za 70 zł. Przewody są grube i ciężkie. Zamocowano je na stałe, a składają się z ośmiu żył plecionych z miedzi beztlenowej UHPLC (Ultra-High Purity Long Crystal), czyli z długimi kryształami. Taką samą nawija się cewki. A różnice? Przede wszystkim, a może nawet wyłącznie – materiał, z którego wykonano obudowy. W tańszych modelach to poliwęglan, tutaj – aluminium pomalowane srebrzystym lakierem proszkowym.
Plastikowe Grado są lekkie jak piórko, natomiast SR 325e już ponaddwukrotnie cięższe. Przez to mniej pewnie leżą na głowie. Tamte sprawiały wrażenie przyklejonych; te przy gwałtownym obróceniu szyi mogą się zsunąć z małżowin. To wady metalu. Są jednak i zalety. Generalnie słuchawki Grado uważa się za długowieczne i głupotoodporne. W tym wydaniu są również pancerne i niewykluczone, że przeżyją swoich posiadaczy. Producent utrzymuje, że ciężka obudowa zapewnia większą spójność zakresów pasma. Poprawia kontrolę basu i redukuje zniekształcenia. Można w to wierzyć albo nie, ale jest pewne, że ten sam przetwornik w różnych obudowach zabrzmi inaczej. Kwestie estetyczne są teoretycznie dyskusyjne, bo zapewne większość osób uzna metal za bardziej szlachetny i elegancki. Tym razem przynajmniej widać, za co dopłacamy prawie połowę ceny.
Charakter brzmienia jest identyczny jak w SR 225e i w sumie w całej serii. Znów więc można sobie pozwolić na skrót: studyjna precyzja, połączona z realizmem prezentacji i bezpośredniością przekazu. Mamy złudzenie, jak byśmy się znaleźli na scenie między muzykami. Realizm podkreśla lekko dociążona, ale też precyzyjna średnica, przez co dostajemy czytelne dialogi w filmach i teksty w piosenkach. Góry jest dużo, ale nie cyka ani nie syczy. Dźwięk jest jędrny i podany blisko. Już od najtańszego modelu w serii odbiera się go jako analogowy czy nawet akustyczny, choć na pewno nie „lampowy”. Słuchanie instrumentów niepodłączonych do gniazdka to czysta przyjemność, a wokali – mistrzostwo trudne do powtórzenia nawet w sporo wyższej cenie. Fani Grado dobrze to wiedzą i nie zamienią tej ujmującej muzykalności na nic innego. Jedynie w ciężkim rocku i dobrze zrealizowanym popie niektórzy chętnie przywitaliby większą potęgę i głębię basu. Obawiam się jednak, że ucierpiałaby na tym wierność naturalnej barwie instrumentów.
A co z różnicą pomiędzy SR 325e a tańszymi SR 225e? Jak mawiają: na dwoje babka wróżyła. Jestem przekonany, że 90 % słuchaczy w ogóle jej nie zauważy w bezpośrednim porównaniu, nie mówiąc już o efekcie pamięci, kiedy odsłuchy będzie dzielić choćby pół godziny. Sam nie podjąłbym się ślepych testów, nie mając wpływu na repertuar i tor odsłuchowy. Różnice zauważymy w momencie, kiedy się maksymalnie skupimy i trafimy na odpowiedni materiał. W barwie nie odczuwam żadnych; jeśli już – to w precyzji. Następuje dalsze oczyszczenie tła, a dźwięki, zwłaszcza w zakresie basu, mają ostrzejszy rysunek i lepiej kontrolowane wybrzmienia. Poza tym atak jest bardziej skoncentrowany, sprężysty i energiczny, co wpływa na postrzeganie dynamiki. Ale też nie w sensie rozmiarów dźwięku, jego potęgi czy nawet energii impulsów, ale jako przyspieszenie tempa. Zaznaczam jednak, że to też różnica śladowa i…
… z pewnością niewarta dopłaty 500 zł. Za sam przyrost jakości można dołożyć góra stówkę. A i to bardziej dlatego, żeby uspokoić sumienie kupnem najwyższego modelu. Zwłaszcza że patrząc na sam przedmiot i jakość materiałów, z jakich został wykonany, resztę kwoty można przeboleć.
Seria Prestige to na rynku słuchawek taki sam klasyk, jak McIntosh wśród wzmacniaczy czy SME wśród gramofonów. Taka jakość wykonania, trwałość i bezawaryjność są dziś rzadko spotykane. Bo też słuchawki są mocno niedzisiejsze. Wyglądają, jakby przybyły wehikułem czasu ze złotej ery hi-fi. Za to jakość brzmienia zawstydza współczesną konkurencję, ale tutaj już warto rozłożyć entuzjazm na poszczególne modele. Bezwzględnie i miażdżąco najlepszy stosunek jakości do ceny prezentują najtańsze SR 60e. I właśnie one są bezapelacyjnym zwycięzcą serialu testów Grado. Za niecałe 500 zł dostajemy prawdziwego killera! Słuchawki jeszcze tanie, ale już z pretensjami niemal high-endowymi. Takiej muzykalności konkurenci nie oferują. Dźwięk jest magicznie wręcz „akustyczny”. Jeżeli ktoś powie, że tak zapewne brzmi muzyka w studiu, to niewiele się pomyli. Jeżeli jeszcze nie macie nauszników i nie chcecie wydawać od razu grubego pliku banknotów, możecie je brać w ciemno. Nawet jeśli nie dostrzeżecie ich klasy od razu, to dorośniecie do nich w przyszłości.
A i do smartfonu będą się nadawać. Wybór kolejnych modeli: SR 80e i SR 125e będzie się wiązać z większymi wydatkami. Według mnie – nieuzasadnionymi. Ani jakość wykonania, ani klasa materiałów go nie usprawiedliwiają. Dostajemy to samo; co najwyżej kabelek będzie grubszy. Jeżeli ktoś zaprotestuje i stwierdzi, że przecież płacimy za przyrost jakości dźwięku, to mogę mu jedynie pogratulować świetnego ucha. Ów przyrost jest bowiem tak nieznaczny, że prawie niedostrzegalny, ale – zgoda – jest. Nikt bogatemu nie zabroni. Dopiero z SR 225e następuje przeskok. W słuchawkach jako przedmiocie – żaden, za to w brzmieniu – istotny. Obiektywnie dla wielu nadal będzie niewielki i na pewno niewart inwestycji, ale dla audiofila słuchającego muzyki w skupieniu – zachęcający, by głębiej sięgnął do portfela. Można dyskutować o samej kwocie dopłaty, ale proponuję spojrzeć na to inaczej. To nie SR 225e są „winne” temu, że różnica w brzmieniu mogłaby być większa. To SR 60e za wysoko stawiają poprzeczkę na stracie. Grado po prostu popełnia błąd w konstrukcji oferty, dając klientom tak dużo za tak mało. Ale to już nie nasze zmartwienie.
SR 325e to wisienka na torcie; najwyższy model w serii, na oko wyraźnie inny od reszty. Na ucho najlepszy, ale głównie ze względu na to, że nie wypada inaczej. Popisu wiedzy i doświadczenia producenta jeszcze w nim nie widać. I chyba tak powinno być, bo jeżeli chcemy się wspiąć na wyższe poziomy doznań, to lepiej od razu sięgnąć po serie Statement i Professional. Ale to już naprawdę poważny sprzęt i równie poważna inwestycja. Na końcu zachęcamy do sięgnięcia po cztery wcześniejsze wydania „Hi-Fi i Muzyki”, w których przeczytacie testy wszystkich modeli Prestige, a lektura da Wam pełny obraz naszych opinii. A jeżeli narobiliśmy Wam smaku na jeszcze lepsze Grado, to testy prawie wszystkich modeli znajdziecie w numerach archiwalnych. To, czego brakuje, postaramy się wkrótce nadrobić.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 12/2020
Grado SR325e
Przeczytaj także