bool(false)

Grado HP100 SE

06.07.2025

min czytania

Udostępnij

 Od samego początku Grado Labs działa na Brooklynie. Joseph Grado wystartował z produkcją słuchawek jeszcze przed 1953 rokiem, czyli datą oficjalnej rejestracji firmy.

Sam projektował obudowy, sam wytwarzał przetworniki, sam wszystko montował. Każdy egzemplarz wychodził spod jego ręki. Stopniowo park maszynowy się wzbogacał, ale do dziś pracują w nim nabytki z czasów zimnej wojny. Mijały dekady, manufaktura się rozrastała, ale jej założenia pozostały niezmienne.
Podstawą procesu produkcyjnego jest praca człowieka i niewykluczone, że właśnie dlatego słuchawki Grado mają duszę. O ile w najtańszych stosuje się tworzywa sztuczne, o tyle od środka cennika zaczynają być budowane jak instrumenty – z różnych gatunków drewna. Joseph Grado był w tej dziedzinie pionierem. Uważał, że słuchawki i pudła rezonansowe skrzypiec czy gitar mają wiele wspólnego. Od dekad więc droższe Grado kojarzą się z drewnem. A metal?
On również znajduje zastosowanie przy budowie instrumentów. Nie było więc powodu, by nie pojawił się w spektrum zainteresowań Josepha. Korzystał jednak z niego ostrożniej, jakby mając świadomość, że dla użytkownika może się okazać problematyczny. Słuchawki będą ciężkie, a poza tym do głosu dojdzie siła przyzwyczajenia. Metalowe nauszniki kilka dekad temu wyglądały jak akcesorium z kosmosu i nawet ich trwałość przegrywała z wygodą użytkowania. Firmy to nie zrażało. Najpierw zastosowała aluminium w modelu SR 325e – najdroższym z podstawowej linii Prestige („HFiM” 12/2020). Była to alternatywa dla niższej konstrukcji kompozytowej, różniąca się tylko materiałem obudowy. To jednak wystarczyło, by brzmienie stało się bardziej precyzyjne i szczegółowe.

Metalowa kratka, konstrukcja otwarta.

Metal trafił także do oferty studyjnej. Niby zastosowanie inne, wymagania także, ale dziwnym trafem Grado Professional były droższe od cywilnych modeli Reference. Wysokie ceny skutecznie studziły entuzjazm dźwiękowców. Niebagatelne znaczenie miała również masa, ponieważ wielogodzinna praca nie sprzyjała noszeniu na głowie odważników. Zalety PS1000e i PS2000e docenili za to zwykli użytkownicy. Drugi z wymienionych modeli testowaliśmy przed siedmioma laty („HFiM” 2/2018). Były to najlepsze słuchawki Grado, z jakimi miałem do czynienia. Ich precyzja, przezroczystość i detaliczność aż się prosiły, by trafić do reżyserek. Inna sprawa, że przy gwałtownym ruchu głową można było wybić sobie zęby. Nowe HP100 SE są pod tym względem bardziej cywilizowane, choć problemu nie dało się wyeliminować.
Nic dziwnego, że skoro brzmienie okazało się najlepsze, to metal znów trafił na szczyt cennika. Jednak HP100 SE to słuchawki bezkompromisowe, prawdziwy flagowiec. Odbiorcom, którzy nie zaakceptują ich masy, firma proponuje alternatywę: niewiele tańsze Signature S950. W zasadzie identyczne, tyle że z piękną obudową drewnianą.

Budowa

Wszystkie słuchawki Grado są do siebie łudząco podobne. Wyglądają jak zdjęte z głowy pilota bombowca z czasów II wojny światowej. Archaiczno-profesjonalny sznyt to znak rozpoznawczy firmy, ale nikt nie projektował tego wzornictwa z myślą o gustach odbiorców.
Wygląd jest konsekwencją rozwiązań technicznych. Na przykład mocowanie muszli do pałąków to własny pomysł Grado, jeszcze sprzed ponad pół wieku. Obudowy trzymają się na ruchomych widełkach z metalu. Z nich wystają okrągłe, zamontowane na stałe stalowe pręty. Je z kolei osadzono w plastikowych kostkach, stanowiących całość z zakończeniami pałąka. System zapewnia regulację w pionie i w poziomie. Do głowy dopasowuje się niemal automatycznie i jest wygodny w użyciu. Ważniejsze są jednak trwałość i odporność na uszkodzenia. Słuchawki Grado są mało wrażliwe na głupotę użytkownika oraz brak dbałości. Zdarzają się egzemplarze pracujące po trzydzieści lat, które wyglądają prawie jak nowe. Zużywają się tylko poduszki, a te są dostępne osobno i kosztują niewiele (40-225 zł za parę). Dokupić można także przewody, przedłużacz oraz części zamienne, jak choćby widełki. A wszystko za przysłowiowe grosze.

Nareszcie odpinany kabel.

Wracając do mocowania: w HP100 SE pręty są dwa razy grubsze niż w tańszych liniach. Ulepszenie wydaje się sensowne, wziąwszy pod uwagę masę flagowców, ale zdecydowanie lżejsze S950 mają takie samo. Kolejna poprawka w obu modelach to szerszy pałąk, osadzony na metalowej szynie. Skórzane obicie zostało przeszyte dratwą. Widać ręczną robotę. Wypełnienie gąbką jest raczej symboliczne, w porównaniu do miękkich poduch konkurencji. Okazuje się jednak, że noszenie HP100 SE jest wystarczająco wygodne, a większa szerokość pałąka równomiernie rozkłada nacisk na głowę. Komfort poprawiają również ogromne okrągłe pady, z zapasem okalające największe nawet małżowiny. Mimo to masy nie sposób nie zauważyć, a nacisk na czubek głowy po kilku godzinach staje się dokuczliwy. Nie doświadczycie tego w S950, które przy HP100 SE zdają się lekkie jak piórko.
Okrągłe komory rezonansowe to kolejny znak rozpoznawczy manufaktury z Brooklynu. Tym razem zewnętrzne pierścienie urosły. Siatkowa osłona, upleciona z grubego drutu, prezentuje się dzięki temu efektowniej. Zobaczymy przez nią przetworniki i kabelki, co oznacza, że konstrukcja jest otwarta, podobnie jak we wszystkich słuchawkach Grado. Od strony ucha przetworniki są chronione przez metalowe dyfuzory w postaci płytek z wyciętymi otworami o różnej średnicy. Rozwiązanie firma stosuje od lat, podobnie jak wykończenie gęstą „pończochą”. Oznaczeń kanałów na pierwszy rzut oka nie widać. Na drugi zresztą też nie. Szukałem ich przez kilka minut i znalazłem na kostkach pałąka.
Najważniejsza nowinka to przetwornik o średnicy 52 mm, którego membranę wykonano z kompozytu papierowego, a do napędu wykorzystano magnes z dodatkowym pierścieniem z metali ziem rzadkich. Dzięki niemu reakcja na impulsy ma być szybsza. Cewkę, jak zwykle, nawinięto miedziowanym drutem aluminiowym.
Grado zrywa z tradycją mocowania przewodów na stałe. Niby ich izolację projektowano tak, by całymi latami się nie przecierała, ale nabywcy i tak nie byli do końca zadowoleni. Ostatecznie HP100 SE wyposażono w odłączane przewody, zakończone solidnymi czteropinowymi wtykami XLR z zatrzaskiem. Umożliwi to wymianę okablowania nie tylko, gdy coś się uszkodzi – to akurat mało prawdopodobne – ale także wtedy, gdy w ofercie pojawią się kabelki o innej długości lub po prostu lepsze. Jeżeli tak, to należy założyć, że będą to prawdziwie audiofilskie produkty, w dodatku znacznie tańsze niż u wyspecjalizowanej kablarskiej konkurencji. Dobrze by było, ponieważ aktualnie w komplecie otrzymujemy tylko jeden przewód – świetny, 12-żyłowy, z na stałe mocowanym złoconym wtykiem 6,3 mm i gęstym, przeciwpancernym oplotem o zaskakującej elastyczności (ponoć firma długo nad nim pracowała). Od razu widać, że to nie byle co, tyle że długość od czapy – 180 cm. Za dużo do noszenia na zewnątrz (chociaż tego nikt raczej nie będzie robił), a do domu przeważnie za mało. Na szczęście, można dokupić firmowy przedłużacz 4,5 m za 219 zł (słownie: dwieście dziewiętnaście złotych). Mimo to wolałbym dłuższy przewód bez sztukowania.
Uroda to kwestia gustu. Jednych HP100 SE zachwycą. Inni uznają je za dziwaczne, zwłaszcza na tle drogich współczesnych słuchawek, które potrafią wyglądać jak połączenie biżuterii z dziełem sztuki. Jak każde Grado, HP100 SE stanowią kwintesencję przedmiotu użytkowego – sprzętu do długiej. bezawaryjnej pracy. Zamiast więc dyskutować o wzornictwie, sugeruję spojrzeć na jakość materiałów, precyzję wykonania i ogólnie pojętą solidność. Tutaj nie ma pytań.

Nareszcie odpinany kabel.

 

Wrażenia odsłuchowe

Pierwsze, co się zauważa w brzmieniu nowych Grado, to zdecydowane i mocne wysokie tony. Słuchawki się nie pieszczą i bez niedomówień wyświetlają każde muśnięcie talerza metalową szczoteczką. Niby nie robią z tego widowiska ani nie wypychają sygnału do przodu, ale nie ma wątpliwości, że górę potraktowano tutaj ze szczególną uwagą.
Zwolennicy takiej prezentacji będą zachwyceni, bo wysokie tony osiągają spektakularną jakość. Nie ma co się doszukiwać aksamitnej lotności ani napowietrzonej swobody. Jest za to obłędna precyzja, stawiająca w blasku reflektorów szczegóły, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Opowieści o odkrywaniu nowych dźwięków, a nawet zamaskowanych ścieżek stają się prawdą.

 

Jeszcze solidniejsze mocowanie.

Grado nie lokuje już metalowych nauszników w profesjonalnej linii, co nie zmienia faktu, że są to chyba jedne z najlepszych na świecie słuchawek do miksu i masteringu. Jeżeli istnieje studyjny monitor wyznaczający poziom odniesienia dla detaliczności, to chyba ze wstydu schowa się do pudełka. Tym bardziej, że średnica HP100 SE została konsekwentnie nakierowana na prezentację architektury nagrań. Ma jasny, otwarty rys. Skrzy się blaskiem alikwotów, niepostrzeżenie przechodząc w wyższe zakresy. Mimo to dźwięk nie został rozjaśniony, a jedynie doświetlony, nasączony słonecznym blaskiem. Następuje dopalenie przejrzystości, która sięga niemal poziomu absurdu. Ale spokojnie, to nie sztuczny zabieg, ponieważ żaden przetwornik nie jest w stanie dopisać nowych ścieżek ani dokończyć „Kunst der Fuge” Bacha. Okazuje się jednak, że to, co słyszeliśmy do tej pory, było uproszczeniem.
Skłoniło mnie to do sięgania po coraz to inne krążki, choć zawsze te, które znam na wylot. Zajęcie niby nudne, ale nie tym razem, ponieważ ciągle się okazywało, że gdzieś w tle odnajduję zdarzenia, które dotąd mi umykały. Cyknięcia, muśnięcia smyczkiem czy teoretycznie nieistotne przeszkadzajki. To coś na kształt śledzenia skrzypnięć krzeseł, stukania klapek w saksofonach i nabierania oddechu przez wokalistów – zabawa spoza muzycznej materii, raczej dla inspektora orkiestry, który dba o dyscyplinę zespołu. Taki powinien sobie koniecznie kupić HP100 SE – to narzędzie lepsze od słynnego Pegasusa. Parę osób poleci z pracy, inni dostaną naganę z wpisem do akt. Ale… żarty na bok, bo wielu audiofilów właśnie w tym odnajduje świetną zabawę. Doskonale to rozumiem, bo detaliczność to jednak cecha dobrego sprzętu, czy się to komu podoba, czy nie.

 

Szerszy pałąk robi robotę.

Te słuchawki są wręcz stworzone do słuchania, które mimowolnie przechodzi w podsłuchiwanie. Czy to zaburza przekaz? Jeżeli jesteście przyzwyczajeni do plastycznej i uładnionej miękkości, to pierwszy kontakt z Grado będzie szokiem. Inna sprawa, że to dźwięk, któremu nie sposób zarzucić ostrości, metaliczności ani suchego rozjaśnienia. Wobec tego szybko się przyzwyczajamy, a później… czegokolwiek innego posłuchamy, będzie problem.
Projekcja przestrzeni tylko wzmacnia i tak już czuły aparat szpiegowski. Słuchawki lokują nas w centrum wydarzeń, niemal pomiędzy muzykami na scenie. Zapewniają dystans tylko na tyle, abyśmy się nie czuli przytłoczeni. Dźwięk jest swobodny i oddycha, ale priorytetem pozostaje bezpośredniość, złudzenie uczestnictwa w koncercie. Precyzja konturów, kontrola wybrzmień, wyświetlenie każdego dźwięku osobno idą w parze z jego lokalizacją w trzech wymiarach, oznaczoną na papierze milimetrowym.
Mimo jasnego, świetlistego charakteru, brzmienie nie traci równowagi. Na drugim biegunie znajduje się bowiem sprężysty, szybki i energiczny, ale też potężny i głęboki bas. 52-mm przetwornik swobodnie sobie radzi z najniższymi rejestrami. To dla niego zabawa, okazja do pokazania błyskawicznej reakcji membran i potęgi układu magnetycznego. Ten robi z cewkami, co chce i gdyby dało się strzelać seriami z armat, byłby to świetny „materiał muzyczny” do prezentacji możliwości Grado. W tym aspekcie, podobnie jak w przejrzystości i szczegółowości, amerykańska firma faktycznie pokazała coś nowego i sama sobie podniosła poprzeczkę. Choćby z tego względu słuchanie skomplikowanych aranżacji Price’a czy Dream Theater jest ciekawym przeżyciem. Każda gitara zachowuje indywidualny charakter i kolor. W perkusji słychać dosłownie wszystko, a zrozumiałość tekstu śpiewanego przez wokalistów przypomina ćwiczenia z dykcji. Skomplikowane faktury, w których większość głośników pokazuje zbitki, są rozbierane na czynniki pierwsze. Nadarzy się również okazja, by poczuć koncertową atmosferę, bo dynamika nadąża za wyzwaniami. Pod tym względem można lepiej, ale poziom jest wystarczający.

 

Pady wymienia się łatwo.

Tak naprawdę, większość zalet docenimy w muzyce akustycznej. Wokalna, wiadomo, to specjalność Grado, tyle że nie z uwagi na mięsistość średnicy, ale wyrazistość i wierne oddanie barw. Chyba najlepiej słucha się wokalno-instrumentalnych kompozycji z okresu baroku i starszych rzeczy – madrygałów Marenzia, Monteverdiego i Da Venosy. Głosy trafiają niemal wprost do ucha, bez popadania w natarczywość. W symfonice warto się przyjrzeć dętym blaszanym – pokazują jakość wysokich tonów chyba najlepiej, a już na pewno najbardziej obrazowo. Jeżeli macie w głowie ideał brzmienia trąbki, niewykluczone że właśnie tutaj go znajdziecie.

Konkluzja

Jeżeli w przeszłości mieliście do czynienia z profesjonalną linią Grado, to zapewne się zgodzicie, że tego dźwięku nie da się zapomnieć. Po godzinach spędzonych w towarzystwie HP100 SE nie mam wątpliwości, że za efekt w dużej mierze odpowiada metalowa obudowa. W pełni też rozumiem, dlaczego firma z Brooklynu trzyma się tego rozwiązania, mimo że do wygodnych z pewnością nie należy. Niewykluczone że w komfortowej formie takiego poziomu po prostu osiągnąć się nie da.
Podsumowując, Signature HP100 SE są niepowtarzalne, wyjątkowe i drugich takich nie ma.

Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 04/2025

Grado HP100 SE

Cena

12990 zł

Dane techniczne

Konstrukcja

wokółuszna, otwarta

Skuteczność

99,8 dB

Impedancja

38 omów

Pasmo przenoszenia

3,5 Hz – 51,5 kHz

Zniekształcenia

< 0,1%

Masa

520 g (słuchawki), 125 g (przewód)

Przeczytaj także

Gryphon Diablo 333

10.07.2025

Testy

Wzmacniacze

Gryphon Diablo 333

Hegel H400

02.07.2025

Testy

Wzmacniacze

Hegel H400

28.06.2025

Testy

Kolumny

Chario Aviator Amelia

Elac Solano FS 287.2

25.06.2025

Testy

Kolumny

Elac Solano FS 287.2

20.06.2025

Testy

Kolumny

JBL Stage 240B

16.06.2025

Testy

Wkładki gramofonowe

Skyanalog G-2 MKII, G-1 MKII, P-1G, P-1M

Płyty testowe Unitra WT-1 i WT-2

12.06.2025

Testy

Akcesoria

Płyty testowe Unitra WT-1 i WT-2

08.06.2025

Testy

Źródła cyfrowe

Grimm Audio MU2