20.04.2019
min czytania
Udostępnij
Ale – z drugiej strony – kto jeśli nie Focal? To bodaj jedyny specjalista w dziedzinie zestawów głośnikowych, który nie traktuje swoich słuchawek wyłącznie jako gadżetu reklamowego (czytaj: czego nie zagrają, to dowyglądają). Owszem, ich prezencja robi piorunujące wrażenie, jednak za imponującą fasadą kryje się nie mniej imponujący dźwięk – efekt rzetelnej inżynierskiej roboty. Już przy okazji testu Clearów byłem zaskoczony, jak bardzo wpisują się one w firmowe brzmienie Focala i jak wiele cech łączy je z odsłuchiwanymi przeze mnie wcześniej kolumnami Kanta No. 2. Czy i tym razem będzie podobnie? W przypadku Elegii mamy do czynienia z konstrukcją zamkniętą, która może skrywać różne niespodzianki. Posłuchamy, zobaczymy. Tylko skąd ta smutna nazwa?
Miła niespodzianka czeka na nas już na samym początku, bowiem Elegie otrzymujemy w identycznym opakowaniu co o 60 procent droższe Cleary. W pięknym kartonowym pudle, pokrytym czarnym kredowym papierem, spoczywa jedno z najładniejszych (o ile nie najładniejsze) etui na słuchawki. Profilowane termicznie szare puzderko jest zapinane na suwak i wyposażone w wygodną rączkę do przenoszenia. Mnie kojarzy się nieco z damską torebką, ale skojarzenia mogą być różne, dlatego wrażliwi na punkcie swojego męskiego emploi audiofile mogą z nim paradować bez uszczerbku na wizerunku.
Po otwarciu etui ukazują się nieprzeciętnej urody słuchawki i wyposażenie dodatkowe, a w zasadzie… no cóż, tym razem firma wyraźnie poskąpiła. Jestem w stanie zrozumieć, że tańsze słuchawki mają w komplecie jeden kabel, a nie – jak Cleary – trzy, ale, na litość boską, dlaczego ten jedyny przewód ma tylko metr dwadzieścia długości? W dodatku jest przeraźliwie sztywny! W plener nadaje się średnio, ponieważ nie dość, że ledwo sięgnie od głowy do odtwarzacza lub telefonu w kieszeni, to jeszcze stale będzie się plątał. W czasie domowych odsłuchów jest nie lepiej, ponieważ trzeba się mocno tulić do źródła dźwięku, żeby wystarczyło połączenia. W moim przypadku wyglądało to tak, jakby szuflada odtwarzacza przycięła mi krawat, więc po krótkich mękach postanowiłem użyć przedłużacza z Beyerdynamików DT 150. O mocno nieaudiofilskiej długości, za to umożliwiającego swobodne poruszanie się po pokoju.
Podobno w piekle wygospodarowano specjalne miejsce dla projektantów kolumn, którzy notorycznie umieszczają terminale zbyt głęboko i zbyt blisko siebie. Widocznie potrzebny jest jeszcze kącik dla tych, którzy żałują na dłuższe przewody. Na szczęście, złe wrażenie zostaje szybko zatarte przez same słuchawki, które wyglądają równie luksusowo co Cleary, a ich wykonanie to prawdziwe dzieło rzemieślniczej sztuki. Oba modele współdzielą wiele elementów, jak choćby odlewany z aluminium lekki pałąk, który przystosowuje się do kształtu głowy, muszle zwieńczone przepiękną aluminiową zaślepką z logo firmy czy zatrzaskowe gniazda do podłączenia przewodów.
Poduszki Elegii wykonano z wygodnej pianki termokształtnej, ale w tym przypadku, choć nadal są pokryte mikrofibrą, nie mają otworów wentylacyjnych jak Cleary. Te pozostały jedynie na poduszce okalającej pałąk. No i oczywiście ażurową obudowę w formie siateczki zastąpiono obudową zamkniętą z tworzywa sztucznego. Na całej powierzchni pokryto ją drobnymi wgłębieniami jak w piłeczce golfowej, co z pewnością ma akustyczne uzasadnienie (podobne rozwiązanie stosuje B&W w profilach tuneli bas-refleksów). Gwoździem programu są autorskie przetworniki dynamiczne. Jak podaje producent, opracowano je specjalnie pod kątem pracy w słuchawkach zamkniętych, a więc przy większym ciśnieniu wewnątrz muszli, a projektanci czerpali doświadczenia z pracy nad wcześniejszymi modelami słuchawek. Membrany o średnicy 40 mm i grubości 110 mikronów mają kształt odwróconej kopułki i zapewniają liniową odpowiedź częstotliwościową sięgającą 23 kHz. Wykonane ze stopu magnezu i aluminium (beryl znajdziemy tylko w Utopiach), są lekkie i sztywne, zachowując dobrą odporność na rezonanse.
Układ napędowy składa się z neodymowego magnesu i nawiniętej bez karkasu miedzianej cewki o wysokości 4 mm. Profil powierzchni drgającej ma kształt zbliżony do litery „M”, co powinno zwiększać obszar efektywnie promieniujący dźwięk. Choć obudowa jest teoretycznie zamknięta, znalazły się w niej dwie szczeliny wentylacyjne. Poprawiają liniowość i rozciągnięcie niskich tonów. Zapobiegają również niepożądanej kompresji dźwięku. Podobnie jak w innych modelach, przetworników nie umieszczono idealnie na wprost ucha, lecz przesunięto i zamontowano pod kątem. Ma to skutkować lepszymi właściwościami przestrzennymi i symulować naturalny sposób dyspersji dźwięku.
Producent podkreśla, że w procesie produkcji wykorzystywany jest specjalnie opracowany do tego celu robot przemysłowy. Dzięki superprecyzyjnemu dawkowaniu kleju łączącego membranę z zawieszeniem i cewką rozbieżność charakterystyk przetworników mieści się w zakresie +/- 0,5 dB. Podsumowując, Focalowi po raz kolejny udało się stworzyć przepiękne i niezwykle komfortowe w noszeniu słuchawki. Elegie robią wrażenie zarówno eleganckim wyglądem, jak i niespotykaną jakością wykonania. I tylko nie do końca wiadomo, komu z tej okazji gratulować – projektantom czy robotowi?
Niska impedancja 35 omów i czułość 105 dB wskazują, że francuskie słuchawki będą bez problemu współpracować ze sprzętem przenośnym. Elegie siedzą na głowie odczuwalnie pewniej niż Cleary, co jest efektem nieco innego wyprofilowania pałąka i nauszników. Nadal są wybitnie komfortowe, jednak lekko wzmocniony uścisk był konieczny dla zapewnienia stabilności w przypadku, gdy użytkownik postanowi wyjść z nimi w plener. Biegać w nich raczej nie będziemy, ale przy umiarkowanie dynamicznych ruchach ciałem z pewnością nie spadną nam z głowy. Należy jednak pamiętać, że Elegie to wysokiej klasy konstrukcja i niewątpliwie odwdzięczą się nam za podłączenie ich do czegoś lepszego niż telefon. Zapewniam, że różnicę w brzmieniu słychać natychmiast.
W teście korzystałem ze swojego stałego zestawu stacjonarnego, czyli wzmacniacza lampowego Skorpion HV-1 i tranzystorowego Q-Audio. Sygnał płynął, na przemian, z Meridiana 520 i Rotela 991 AE. Tym razem punktem odniesienia były nie tylko moje robocze Bayerdynamiki DT 880 i Sennheisery HD 630, ale także testowane niedawno Focale Clear.
Nie ma siły – te słuchawki w żaden sposób nie wyprą się pokrewieństwa z Clearami. Może nie są to jednojajowe bliźnięta, ale rodzeństwo na pewno – to po prostu słychać od pierwszych dźwięków. To dobra wiadomość dla przyszłych nabywców, ponieważ Elegie mają w sobie wiele cech droższego modelu. Przede wszystkim odziedziczyły w genach ogólny charakter słuchawek Focala. Brzmią spójnie, dzięki czemu wszystkie elementy składają się w nich na harmonijną i przyjemną dla ucha całość, bez niepotrzebnego dzielenia włosa na czworo. Owa przyjemność ze słuchania oraz nieprzeciętna muzykalność francuskich słuchawek są tym, co przykuje naszą uwagę niezależnie od wybranego repertuaru.
Elegie proponują dźwięk kulturalny, nieofensywny, o lekko zaokrąglonych krawędziach i bez niepotrzebnych wyostrzeń czy nachalnego doświetlania szczegółów. Nie mogę powiedzieć, że tych ostatnich mi brakowało, ale akurat nie jest to aspekt, na który konstruktorzy kładli nacisk. Na pewno nie są to słuchawki, które zawojują studia nagraniowe albo pozwolą tropić niedostatki realizacji. Z przeciętnymi lub miernymi nagraniami obejdą się łagodnie. Nie przetrzebią płytoteki ani też nie zniechęcą do słuchania płasko brzmiących albumów z późnych lat 80. XX wieku, kiedy to wszyscy dopiero zaczynali zgłębiać tajniki zapisu cyfrowego. Chętnie za to uwypuklą zalety, odsuwając w cień wady. Że to odstępstwo od neutralności? Oczywiście, że tak, ale Elegie nawet nie usiłują udawać neutralnych. Są za to niezwykle muzykalne, miłe w odbiorze i przyjazne użytkownikowi, choć bywa, że słodko kłamią, żeby ubarwić bądź lekko podretuszować nagranie. Robią to jednak z takim wdziękiem, że naprawdę trudno uczynić im z tego zarzut.
Podobnie jak droższe Cleary, Elegie potrafią tworzyć niesamowite wrażenia przestrzenne. Scena jest szeroka i przepastna. Muzyka oddycha głęboko, a źródła pozorne wybrzmiewają poza granicami wyznaczanymi przez obudowę przetworników. Jest to o tyle zaskakujące, że mamy do czynienia z konstrukcją zamkniętą, wraz z jej fizycznymi ograniczeniami. Jak widać, francuscy inżynierowie umieli sobie z nimi poradzić i to do tego stopnia, że przestrzeń Elegii jest nie mniej imponująca niż Clearów. Niewykluczone, że w obu przypadkach istotną rolę odgrywa specyficzne, „kątowe” ułożenie przetworników, o którym wspomniałem wcześniej. Choć charakter naszych francuskich bohaterek nie zachęca do szczegółowej analizy zakresów pasma, to nie da się ukryć, że klejnotem w koronie są wysokie tony.
Widocznie Focal tak ma – nawet, kiedy zamiast berylowej kopułki występuje „zaledwie” aluminiowo-magnezowa, to i tak efekty przechodzą wszelkie oczekiwania. Sopranom trudno odmówić szczegółowości (choć tu ewidentnie więcej mają do powiedzenia wyższe modele), ale przede wszystkim zachwyca ich płynność, migotliwość i nasycona barwa, która nie ma w sobie nawet cienia metaliczności czy ziarnistości. Dźwięk trąbek, smyczków czy blach perkusji to po prostu klasa sama dla siebie. Zwłaszcza w przypadku instrumentów smyczkowych słuchawki wyraźnie pokazują, że to nie tylko ostro brzmiące „druty”, ale także drewno pudeł rezonansowych, które nadaje brzmieniu bogactwo.
W tym kontekście żal, że równie wysoką klasą nie może się wykazać przeciwległy skraj pasma. Po konstrukcji zamkniętej spodziewałem się więcej, zwłaszcza że deklarowane pasmo przenoszenia obiecuje sejsmiczne wręcz wrażenia. Tymczasem zejście basu jest umiarkowane i stanowi on raczej w miarę solidną podporę dla niższej średnicy niż wartość samą dla siebie. W tym przypadku chodzi jednak nie tyle o brak najniższych tonów, co o ich rozmytą barwę i mało konturowy charakter. Bas jest dość ślamazarny i rozlazły. Dziwi to o tyle, że w otwartych Clearach niskie tony były sprężyste i zwinne, a z konstrukcji obu słuchawek wynikałoby, że powinno być odwrotnie.
Niczego natomiast nie można zarzucić średnicy, która łączy ciepło i przytulną atmosferę z otwartością i blaskiem. Dzięki temu słuchanie nagrań wokalnych sprawia prawdziwą przyjemność. To ostatnie słowo jest zresztą kluczowe dla opisu Elegii. Jeśli bardziej od analizy interesuje nas relaks przy muzyce, to te słuchawki będą strzałem w dziesiątkę.
Kolejna udana konstrukcja Focala i kolejny dowód na to, że firma do niedawna nie kojarzona ze słuchawkami naprawdę wie, jak je budować. Jeśli więc nie uskładaliśmy jeszcze na Cleary, możemy się zadowolić Elegiami. W ich brzmieniu odnajdziemy wiele zalet wyższego modelu.
Bartosz Luboń
Hi-Fi i Muzyka 01/2019
Focal Elegia
Przeczytaj także