
08.03.2025
min czytania
Udostępnij
Pierwsza Kora powstała kilkadziesiąt lat temu i zajmowała się produkcją wzmacniaczy lampowych. Na wymagającym rynku radziła sobie ze zmiennym szczęściem, aż w końcu zapadła w letarg. Z tego stanu w 2017 roku wybudził ją nowy właściciel – Bruno Vander Elst. Z powołania meloman i audiofil, w miejscowych zakładach lotniczych zajmuje się zasilaczami.
W reaktywowanej Korze Vander Elst zatrudnił zespół inżynierów wywodzących się z przemysłu lotniczego, obytych z najwyższymi standardami projektowania i montażu. Również podwykonawcy firmy na co dzień współpracują z branżą samolotową, więc high-endowe normy jakości nie stanowią dla nich wyzwania. Wszystkie urządzenia są projektowane i produkowane we francuskim zakładzie Kory, co nie pozostaje bez wpływu na ich ceny.
Prawdziwym konikiem Vander Elsta są wzmacniacze. Po licznych eksperymentach opatentował lampowy układ o nazwie Square Tube. Wykorzystuje on podwójne triody ECC82 i ECC83, stosowane zwykle w preampach. Pełna nazwa Square Tube brzmi „Vacuum Tube DC Operation Amplifier”, a na całość składają się cztery lampy, po dwie na kanał. Wzmacniają one sygnał napięciowy otrzymany ze źródła. Na wejściu pracuje para 12AU7 (ECC82), a na wyjściu – dwie 12AX7 (ECC83). W takiej konfiguracji tranzystory tylko dostarczają prąd i nie wzmacniają sygnału. Innymi słowy: wzmocnienie wynosi 1.
Układ Square Tube jest wykorzystywany w każdym urządzeniu Kory, nawet tam, gdzie byśmy się go nie spodziewali – w stopniu wyjściowym przetwornika cyfrowo-analogowego DAC 140.
Wszystkie urządzenia Kory wyglądają niemal identycznie. Francuska firma, jak rzadko która, zunifikowała wzornictwo obudów, co pozwoliło zachować spójność wizualną systemów złożonych nawet z wielu komponentów. Przy okazji wskrzeszenia marki nowy właściciel zrezygnował z chromów i błyszczącej czerni na rzecz matowego lakieru.
Przednią ściankę wykonano z półcalowej płyty aluminium. Jej górną część przykrywa plaster ciemnego akrylu o grubości 3 mm, w który wpuszczono zlicowane z nim pokrętło. Widoczną u dołu listewkę, podobnie jak pozostałe metalowe powierzchnie, wykończono antracytowym lakierem, przez producenta nazwanym „mineral grey”. Z daleka wdaje się niemal czarny, a kiedy przyjrzeć mu się z bliska, można dostrzec coś na kształt drobniutkich metalowych opiłków dodanych do farby. Całość wygląda tajemniczo i bez zaglądania na tylną ściankę nie sposób określić przeznaczenia sprzętu.
Nazwę firmy wygrawerowano małymi literami w lewym dolnym rogu frontu, ale nie posądzajcie Francuzów o nadmierną skromność. Wielką nazwę „Kora”, widoczną już z daleka, wytłoczono na ażurowej pokrywie.
Po naciśnięciu pokrętła z prawej strony rozświetla się stylizowane logo, po czym pojawia się pasek sygnalizujący nagrzewanie. Proces trwa niespełna minutę, a po jego zakończeniu wyświetlana jest nazwa i symbol ostatniego aktywnego wejścia. W DAC-u 140 nie przypisano im nazw, a zostały jedynie ponumerowane, więc ewentualne wątpliwości rozwiewa stylizowana ikonka wtyczki przewodu koaksjalnego, gniazda USB lub AES/EBU.
Wspomniane pokrętło, poza wybudzaniem z trybu czuwania, służy do zmiany wejść, a po naciśnięciu otwiera dostęp do szczątkowego menu. Wiele w nim nie podziałamy, ponieważ poza zmniejszeniem jasności displayu można sterować funkcją „Click Volume”. Nie mam pojęcia, do czego służy, ale można ją znaleźć również we wzmacniaczach.
Na widok tylnej ścianki aż mi się zaświeciły oczy. Nie tylko z powodu dziewięciu wejść dla źródeł cyfrowych, ale także ze względu na wysoką jakość gniazd, zwłaszcza RCA. DAC Kory wyposażono w dwa wejścia optyczne, cztery koaksjalne, dwa AES/EBU i jedno USB-B – nie zabrakło więc żadnego z popularnych standardów. Wyjście analogowe zrealizowano na złączach XLR i RCA. Główny wyłącznik zasilania znajduje się obok gniazda IEC.
We wnętrzu widać dwie niewielkie płytki drukowane oraz kilka litrów aromatycznego powietrza z południa Francji. Całą elektronikę projektanci Kory mogli na dobrą sprawę upchnąć w obudowie wielkości pudełka po ptasim mleczku, ale wówczas ucierpiałaby na tym spójność wizualna firmowego systemu.
Mniejszy laminat zajmuje moduł zasilania, którego widok część czytelników może co najmniej zastanowić. Skoro właściciel Kory jest wysokiej klasy specjalistą od zasilaczy, to dlaczego w przetworniku z modułem lampowym za blisko 10 tysięcy euro umieścił układ impulsowy? Żarty sobie stroi?! Nic podobnego. To, co wygląda na zwykły moduł impulsowy, jest w istocie zaawansowanym zasilaczem firmy XP Power, dla niepoznaki zamkniętym w ekranującej puszce. Oddalono go maksymalnie od reszty elektroniki, z którą łączy go płaska taśma komputerowa przesyłająca energię.
Sercem DAC-a 140 są cztery podwójne triody pracujące w firmowej konfiguracji Square Tube, natomiast jego mózgiem – dwa układy scalone: konwerter częstotliwości próbkowania AKM AK4118AEQ oraz rzadko stosowany przetwornik c/a japońskiej firmy ROHM.
Po pamiętnym pożarze fabryki Asahi Kasei Microsystems w październiku 2020 roku niemal wszyscy odbiorcy AKM przestawili się na układy scalone innych producentów, głównie ESS Technology. Scalaki AKM wśród producentów sprzętu hi-fi cieszyły się zasłużoną renomą, którą zawdzięczały wysokiej jakości brzmieniu. A jednak pomimo faktu, że Japończycy zaskakująco szybko uwinęli się z odbudową zakładów i wznowieniem produkcji, tylko niewielu dotychczasowych klientów wróciło do nich od razu. Kora znalazła się w tym gronie, choć na tę chwilę ograniczyła się do upsamplera. Na całość poszło Hi-Fi Rose, które w swoim najnowszym DAC-u RD160 zdecydowało się na wyrafinowany tandem konwertera częstotliwości próbkowania AK4191EQ i przetwornika c/a AK4499EXEQ1.
Projektanci Kory postawili na swego rodzaju hybrydę. Każdy sygnał cyfrowy, który trafi do DAC-a 140, choćby nawet z transportu CD przez wejście optyczne, jest upsamplowany przez chip AKM AK4118AEQ do 32 bitów/762 kHz, a następnie w przetworniku ROHM konwertowany na postać analogową. Dalej czekają już na niego cztery rozgrzane lampy w układzie Square Tube, skąd trafia do wyjścia.
Na koniec tej części dwie uwagi użytkowe. Przetwornik Kory nie został wyposażony w zdalne sterowanie – nie ma tu żadnego pilota ani aplikacji. Nie należy tego uznawać za przeoczenie, ponieważ nie bardzo wiadomo, do czego byłyby mu potrzebne. Wejścia można zmieniać ręcznie. Zresztą – jak często to robicie?
Druga uwaga dotyczy lamp. W DAC-u 140, podobnie jak w pozostałych Korach, zastosowano podwójne triody JJ Electronics. I jak w przypadku wszystkich lamp – mają one swoje brzmienie, które jednym będzie odpowiadać, a innym nie. Wymiana słowackich baniek na odpowiedniki innych firm i tym samym kształtowanie brzmienia według upodobań, to rzecz banalnie prosta, więc każdy użytkownik, który nie mdleje na widok śrubokrętu, bez problemu sobie z nią poradzi. Dla potrzeb testu pozostałem przy fabrycznym komplecie JJ Electronics.
Przed rozpoczęciem testów DAC-a 140 przypomniał mi się inny przetwornik c/a z lampowym wyjściem: Vincent DAC-700 („HFiM” 6/2024). Co prawda kosztuje ćwierć ceny Kory, ale łączy go z nią kilka wspólnych cech brzmienia.
DAC 140 pokazuje gładkość, płynność i melodyjność. Nie podejmuję się określić, czy większa w tym zasługa duetu AKM/ROHM, czy firmowej technologii Square Tube, od razu jednak słychać, że mamy do czynienia z urządzeniem z lampami w herbie. Analogowość brzmienia aż bije po uszach i gdybym nie wiedział o ich obecności, to zapewne szybko bym się jej domyślił. W trakcie odtwarzania dowolnego z nagrań testowych, nawet leżącego z dala od moich muzycznych zainteresowań, odczuwałem niemal fizyczną przyjemność z obcowania z pięknymi dźwiękami. DAC Kory łagodzi najbardziej nawet buntownicze nastroje, co może wręcz zniechęcić do niego niektórych odbiorców. Nie przypuszczam, by miłośnicy punk rocka i thrash metalu doceniali urok rozżarzonej triody, choć francuski przetwornik nie boi się mocnego łojenia i potrafi je przekazać z błyskiem szaleństwa w oku. Właściwie w lampach, ale wiadomo, o co chodzi.
Z muzykalnością wiąże się jednak pewne niebezpieczeństwo. W czasie słuchania aż chce się robić głośniej, a to może się spotkać z brakiem zrozumienia pozostałych domowników i sąsiadów. Ale od czego są słuchawki?
Niestety, żadne słuchawki nie wygenerują sceny choćby zbliżonej do możliwości tego urządzenia. W większości utworów pierwsza linia wykonawców znajdowała się dwa kroki przed głośnikami, niemal na wyciagnięcie ręki od miejsca odsłuchowego. Co prawda, by poklepać któregoś z artystów po ramieniu, trzeba by wstać z krzesła, ale bezpośredni kontakt z przedstawicielem publiczności nawiązywali w okamgnieniu. Nie należy się tym sugerować, ponieważ w nagraniach koncertowych i binauralnych (trafiały się i takie) muzycy robili kilka kroków w tył, a za bazą rozpościerała się obszerna przestrzeń, wypełniona dźwiękami. Jej głębokość miała dobre cztery wirtualne metry, a za ostatnim rzędem wykonawców słychać było jeszcze delikatny pogłos.
Lampowy pierwiastek zdecydowanie dało się zauważyć w średnicy. Była lekko ocieplona, plastyczna i zróżnicowana barwowo, a realizm wokali okazał się wprost zjawiskowy. DAC Kory to zresztą prawdziwy król barw. Pierwsze wrażenie po jego podłączeniu było takie, jakby muzyka brzmiała pełniej i zyskała więcej soczystości. Żaden utwór na starcie nie atakuje słuchacza nadmiarem informacji, choć zostaje przedstawiony w zupełnie nowym świetle. Instrumenty świecą swoim wewnętrznym blaskiem. Brzmią miękko, szlachetnie, a jednocześnie ich kontury zostają nakreślone wyraźnie. W małych składach jazzowych, grających nieśpieszne standardy i ballady, każdy dźwięk został dopieszczony, wycyzelowany. Ku memu zaskoczeniu, wrażenie to nie prysło po przejściu do bardziej dynamicznego repertuaru. W jego przypadku zamiast przyszarzałego obrazu otrzymywałem feerię barw i odcieni. Nie koncentrowałem się jednak na każdym instrumencie z osobna, ale ogarniałem brzmienie całościowo. I tu nasuwa mi się pewna karkołomna analogia.
„Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki oglądana z odległości metra wydaje się zbiorem dzikich grymasów i chaotycznych scen walki. Jednak patrząc na nią z perspektywy, dostrzegamy porządek, harmonię i przemyślany układ planów, nie wyłączając dalekiego tła, na którym także sporo się dzieje. Słuchanie muzyki z Korą przypomina właśnie oglądanie spektakularnych dzieł dawnych mistrzów. Zamiast zaprzątać sobie uwagę drobiazgami, powinniśmy spojrzeć na każdy utwór całościowo, jak na kompletny muzyczny obraz, a nie skupiać się na pojedynczych partiach z osobna. Kiedy jednak najdzie nas ochota na głębszą analizę, DAC 140 wyjdzie nam naprzeciw z drobiazgową detalicznością. Możemy skoncentrować uwagę na dowolnym instrumencie. Prześledzić jego grę, barwy i niuanse artykulacji i nie stracić przy tym z pola widzenia reszty ansamblu ani prowadzonej przez niego melodii. Tym właśnie różni się słuchanie francuskiego przetwornika od oglądania obrazów. Skupcie uwagę na jednej postaci ze wspomnianego dzieła Matejki, a nic Wam to nie powie o treści ani pozostałych scenach. A teraz skoncentrujcie się na miotełkach J. Cobba, grającego na „Kind of Blue”, a Waszej uwadze nie umkną ani gra pozostałych wykonawców, ani nieprzemijające piękno każdego z utworów.
Ostatnim elementem brzmienia, odbiegającym nieco od lampowego charakteru DAC-a 140, są niskie tony. Bas ma w sobie, co prawda, analogową miękkość, ale szybkości i dynamiki mogłyby mu pozazdrościć drogie tranzystorowe końcówki mocy. Choć jego dolny skraj nosi wyraźnie ślady zaokrąglenia, to cechuje go zaskakująca sprężystość. Nie stroni również od niskich pomruków. Nie jest dla niego wyzwaniem narzucenie szaleńczego tempa w nagraniach rockowych, choć zdecydowanie lepiej czuje się w soulu i wielkiej symfonice. W tej ostatniej ukazuje majestat kilkudziesięcioosobowych orkiestr, choć nie jest to walnięcie obuchem w głowę, charakterystyczne dla niektórych soundtracków. I chwała mu za to, bo po obejrzeniu filmowych zwiastunów wyświetlanych w kinie przed właściwym seansem czuję się jak po przejściu dwunastu rund na ringu.
Do przetwornika Kory podchodziłem bez uprzedzeń i bez oczekiwań. Przed rozpoczęciem testów nie wiedziałem nic ani o firmie, ani o topologii Square Tube. Ba, nie znałem nawet ceny urządzenia, choć ta ostatnia trochę mnie zaskoczyła. Teraz, po oddaniu sprzętu dystrybutorowi, odczuwam pewną pustkę. Mniej mi się podobają znane nagrania, a słuchanie muzyki nie sprawia takiej przyjemności. Liczę na to, że jeszcze się kiedyś spotkamy, bo już zaczynam za nim tęsknić.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 12/2024
Kora DAC 140
Cena
41800
Dane techniczne
Rodzaj przetwornika
32 bity/768 kHz
Wejścia cyfrowe
2 x opt., 4 x koaks., 2 x AES/EBU, USB-B
Zdalne sterowanie
brak
Pasmo przenoszenia
20 Hz – 20 kHz
Zniekształcenia
b.d.
Sygnał/szum
b.d.
Wyjścia analogowe
XLR, RCA
Wymiary (w/s/g)
11,8/42/35,5 cm
Masa
6 kg
Przeczytaj także