21.08.2012
min czytania
Udostępnij
Najtańszy Clip+ z pamięcią 2 GB kosztuje bowiem 220 zł, a większy model Sansa Fuze z wbudowaną pamięcią 4 GB, gniazdem na karty microSD, mikrofonem, radiem FM i równie bogatą listą odtwarzanych formatów (poszerzoną nawet o pliki wideo) wyceniono na 200 zł. Teoretycznie nie ma się nad czym zastanawiać, ale zawsze istnieje przecież obawa, że producent w zamian za dodatkowe funkcje postanowił zaoszczędzić na elementach wpływających na jakość dźwięku.
Obudowa wygląda na zwartą i solidną. Z przodu mamy normalny panel z wyświetlaczem i przyciskami, natomiast tylną część pokryto materiałem przypominającym w dotyku twardą gumę. Dzięki temu Sansa Fuze nie wyślizguje się z dłoni i nie tak łatwo strącić go ze stolika. Minusem jest mała odporność na zarysowania, ale bądźmy szczerzy – przenośny odtwarzacz prędzej czy później i tak się porysuje. Wyświetlacz o przekątnej 1,9 cala jest dość wyraźny i na tyle jasny, że nawet w słoneczny dzień nie ma problemów z odczytaniem jego wskazań. Obsługa odbywa się za pomocą delikatnego koła, które można obracać i przyciskać, uzyskując w ten sposób dostęp do różnych funkcji. W odróżnieniu od Clipów w tym modelu ani razu nie wpadłem w dziwne zakamarki menu. Minusem jest brak standardowego gniazda USB.
Nic nowego. Fuze zaprezentował brzmienie przyjemne, lekko ocieplone i oparte na głębokim, choć czasami leniwym basie. Największym odstępstwem od neutralności były wygładzone wysokie tony, ale zmiana ustawień korektora rozwiązała problem.
Fuze robi lepsze wrażenie niż Clipy, ale różnica, jeśli w ogóle istnieje, jest niewielka.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 04/2011
SanDisk Sansa Fuze
Przeczytaj także