
21.08.2012
min czytania
Udostępnij
Projekt można uznać za nowoczesny, ale jakość wykonania przywodzi na myśl aparaty przeznaczone na rynki – jak to się ładnie mówi – krajów rozwijających się. Na przednim panelu widzimy tylko jeden przycisk.
Położenia pozostałych trzeba się domyślić albo naciskać, gdzie popadnie, i obserwować, co się stanie. Dodajmy, że front wykonany z taniego plastiku trzeszczy jak intensywnie używana zabawka, a przyciski można zmusić do działania jedynie kładąc się na nich całym ciałem. Menu zaprojektowano bez ładu i składu. Wielką zagadką jest na przykład system ładowania utworów i poruszania się między nimi. Najprostszego wyświetlania plików folderami albo nie ma, albo po prostu nie udało mi się go uruchomić. Uznałem, że wielki ze mnie szczęściarz, że w ogóle usłyszałem w słuchawkach jakieś dźwięki. Jakby tego było mało, odtwarzacz ślamazarnie reaguje na komendy. Chcecie szybko zwiększyć głośność? E150 może najpierw grać głośniej, potem odrobinę ciszej, a potem znowu głośniej. Ostatecznie dojdzie do pożądanego poziomu, ale w międzyczasie można umrzeć ze śmiechu.
Urządzenie wyposażono w głośniki, których jakość jest – delikatnie mówiąc – tragiczna. Jest to prawdopodobnie funkcja przeznaczona dla nastolatków, którzy uwielbiają zabawiać swoją muzyką wszystkich dookoła. Kiedy zacząłem odsłuch z neutralnym ustawieniem korektora, chciałem jak najszybciej zdjąć słuchawki z głowy. Brzmienie było płaskie, ciemne, całkowicie puste i bezduszne. Zmiany ustawień niewiele pomogły.
Od irivera E150 trzymajcie się z daleka.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 04/2011
iriver E150
Przeczytaj także