21.08.2012
min czytania
Udostępnij
Jego relatywnie wysoka cena rodzi spore oczekiwania, jednak pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Odtwarzacz wygląda jak tania zabawka. Zapomnijcie o przyjemnie chłodnym w dotyku metalu.
Dostajemy lekkie pudełko z trzeszczącego plastiku. Dla niektórych użytkowników, na przykład tych korzystających z odtwarzaczy w czasie biegania, będzie to zaleta. W porządku, ale taka zabawka, jeśli nie ma innych asów w rękawie, powinna być tańsza. Obsługa odbywa się za pomocą wyświetlacza, zajmującego niemal cały przedni panel, oraz kilku przycisków na bocznych ściankach. Po uruchomieniu okazało się, że menu i cały układ odtwarzacza bardzo przypominają moją starą znajomą – Vedię V39. Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że Cowon się nią zainspirował i dość dokładnie skopiował, ale nie prowadziłem w tej sprawie śledztwa. Faktem jest, że akurat obsługa w odtwarzaczu Vedii najmniej mi się podobała, więc i D2 Plus mnie nie zachwycił. Aby dokładnie trafić w funkcję, o którą chodzi, należałoby chyba mieć specjalnie przycięte paznokcie. Po kilkunastu minutach stwierdziłem, że może bardziej odpowiedni byłby ciężki młotek. Gdyby urządzano konkurs na najtrudniejszy w obsłudze i najbardziej irytujący player, ten znalazłby się w czołówce.
Brzmienie jest równie męczące jak obsługa. Płaskie, pozbawione wypełnienia i barwy, wyostrzone do granic wytrzymałości i przyprawione syczącą, jazgotliwą górą. Próbowałem znaleźć choć jedną pozytywną cechę, ale po zmianie repertuaru, słuchawek i ustawień korektora rzuciłem ręcznik.
„Tandeta” to w tym przypadku bardzo łagodne określenie.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 04/2011
Cowon D2 Plus
Przeczytaj także