
26.02.2025
min czytania
Udostępnij
Tak, to było ponad sześć lat temu i owszem, pamiętam doskonale, bo naprawdę było czego słuchać. Okazuje się jednak, że ten model, jako jedyne zintegrowane źródło duńskiego producenta, został poddany modyfikacjom. I chociaż nazwa tego nie odzwierciedla, to zmiany zaszły na tyle istotne, że SCD-025 mk.II zasługuje na ponowną recenzję. Dla mnie to czysta przyjemność, ponieważ dokonania duńskiej firmy cenię wysoko.
Jeszcze krótka dygresja o nazewnictwie. Bazowym modelem w serii Signature był SCD-025. O ile dobrze kojarzę, pojawił się w czasach, kiedy w Polsce marka nie była jeszcze reprezentowana. Około osiem lat temu zastąpiła go wersja mk.II, choć przy tamtym teście narzekałem, że według oznaczeń na obudowie, była to edycja bazowa. Teraz przyjechał egzemplarz oznaczony już jako mk.II, ale w rzeczywistości będący drugim wcieleniem „dwójki”, nazwijmy je roboczo A.D 2024. Dlaczego tak i jaka koncepcja temu przyświeca – to pytanie godne filozofa.
No dobrze, skoro to niby prawie to samo, a jednocześnie coś innego, to spróbujmy się przyjrzeć szczegółom. Zadanie trudne, ponieważ najlepiej byłoby postawić obie wersje obok siebie, a następnie zajrzeć do środka. To oczywiście niemożliwe, pozostała więc analiza informacji uzyskanych od producenta, choć w chwili oddawania magazynu do druku nie zaktualizowanych na jego stronie internetowej. Okazuje się, że w najnowszej wersji mk.II montowany wcześniej, gruntownie zmodyfikowany transport Philips CD Pro 2LF został zastąpiony modelem CD-Pro8 austriackiej firmy SUOS HiFi (StreamUnlimited Optical Storage). Przed laty Hans Ole Vitus deklarował, że SCD-025 będzie produkowany do wyczerpania zapasów napędów Philipsa, które przezornie zgromadził. Prawdopodobnie więc zapas już się wyczerpał, ale – na szczęście – pojawił się godny następca tamtej konstrukcji. Dzięki niemu źródło może pozostać w ofercie.
Nowością w sekcji cyfrowej jest też odbiornik USB JLSounds. Poza tym dokonano szeregu drobnych poprawek w różnych częściach układu, m.in. w zasilaniu, co można dostrzec na zdjęciach.
Ponad wszelką wątpliwość zmianie uległa także cena – wersja mk.II A.D. 2024 jest aż o 7500 euro droższa od poprzedniej. Cóż, inflacja i prawa hi-endu.
Tak czy inaczej, szczegóły budowy układu z audiofilskiego punktu widzenia są drugorzędne względem kwestii odsłuchowych. Zanim jednak do nich przejdziemy, przypomnijmy sobie w skrócie opis odtwarzacza Vitusa.
SCD-025 mk.II (2024) pozostał top loaderem. Dodajmy przy okazji, że top-loaderem genialnie wyciszonym. Przykryta krążkiem dociskowym płyta pod zasuniętą pokrywą wiruje praktycznie bezgłośnie.
Z przodu, pomiędzy dwoma płatami aluminium, umieszczono wyświetlacz, a z obu jego stron po trzy przyciski. Służą do sterowania pracą odtwarzacza i nawigacji po menu.
Z tyłu znalazł się klasyczny zestaw gniazd. Z prawej strony widać wyjście analogowe w formatach XLR i RCA, pośrodku zaś włącznik główny oraz gniazdo zasilania. Na sekcję wejść cyfrowych składają się: AES/EBU, koaksjalne RCA i USB-B. Są też dwa wyjścia cyfrowe: AES/EBU i koaksjalne.
Ścianki to solidnej grubości aluminium. O tym, że stabilność obudowy stanowi jeden z priorytetów Vitusa, wiemy nie od dziś, ale kiedy zechcemy wyjąć odtwarzacz z pudełka, nie spodziewamy się, że będzie aż tak ciężki. 26 kilogramów nie powstydziłby się niejeden wzmacniacz.
Vitus pozostaje wierny koncepcji modułowej. Wnętrze podzielono na sekcje, z których każda zajmuje własną płytkę drukowaną. To praktyczne podejście ułatwia zarówno prace badawcze, jak i modyfikacje oraz ewentualny serwis.
Sekcja analogowa korzysta z części rozwiązań wykorzystanych we wzmacniaczach duńskiej wytwórni. Wiadomo też, że producent nie stosuje globalnego sprzężenia zwrotnego.
Zasilacz rozdzielono na cztery gałęzie: transport, DAC oraz dwa kanały sekcji analogowej. I nie mówię tu o czterech odczepach, lecz całkowicie niezależnych liniach, każda z własnym transformatorem. Drobna wątpliwość sprowadza się do tego, że na dostarczonych zdjęciach widzę trzy trafa. Albo ujęcie nie pokazuje wszystkiego, albo na przykład transport i cyfrowa część przetwornika dzielą się jednym z nich.
Jeżeli chodzi o konwersję c/a, to wygląda na to, że pozostawiono układ bardzo podobny do tego z SCD-025 mk.II sprzed modyfikacji. Sygnał przygotowuje konwerter częstotliwości próbkowania Engeneered Q8, który zastąpił Anagram Technologies Q5, montowany w pierwszej wersji. Sam przetwornik to para Analog Devices AD1955, po jednej kości na kanał. Warto dodać, że graniczna częstotliwość próbkowania sygnału dostarczonego do wejścia USB-B wynosi 384 kHz.
W komplecie znajduje się metalowy pilot. A właśnie… to jeszcze jeden element odświeżonej edycji. Przed sześcioma laty sterownik był podobny do masówki dodawanej do tańszych urządzeń. Teraz jest znacznie lepszy. Czarny, metalowy, solidny – aż miło go wziąć do ręki. Dostępu do baterii broni cały tył – aby je wymienić, należy odkręcić sześć śrubek. Producent dołącza w wyposażeniu śrubokręt. Poprzednio chwaliłem Vitusa za dodanie do odtwarzacza wysokiej jakości przewodu zasilającego Andromeda. Tym razem nie znalazłem go w pudełku. Szkoda.
Do zestawu dołączono jeszcze pendrive z instrukcją i innymi materiałami pomocniczymi. Tutaj mam te same wątpliwości, co sześć lat temu. Plik pdf z instrukcją pochodzi z… 2012 roku i dotyczy pierwszego SCD-025. Można zrozumieć, że nic się nie zmieniło od strony obsługi, więc problemu nie ma. Ale kwestia sterowników USB to inna historia. Po wypakowaniu pliku exe okazuje się, że pochodzi z 2016 roku. Sterownik należy zainstalować na komputerze, a w tamtych czasach królował jeszcze Windows 7. „Dziesiątka” była wtedy nowością. Zresztą, w samej instrukcji jest mowa o Windowsie 7, a nawet o XP. Ostatecznie więc z tego pliku nie skorzystałem.
Odtwarzacz występuje w trzech podstawowych wariantach kolorystycznych: czarnym, białym i srebrnym. Ponadto Vitus proponuje trzy wersje niestandardowe: ciemny szampan oraz szary i pomarańczowy tytan. Zwłaszcza ten ostatni zawsze mnie intrygował. Zastanawiam się, czy jest na niego popyt, zwłaszcza że każdy z kolorów specjalnych wymaga dopłaty 5000 euro.
Vitus SCD-025 mk.II to źródło tak wysokiej klasy, że zbudowanie wokół niego godnego systemu będzie kosztownym przedsięwzięciem. Podobnie było z dobraniem towarzystwa do testu. Na szczęście miałem akurat na warsztacie dzielony wzmacniacz Accuphase’a (końcówkę A-80 i preamp C-3900), a poza nim redakcyjny zestaw Conrada-Johnsona, złożony z przedwzmacniacza PV12AL i końcówki stereo MF2250. Do tego monitory Dynaudio Contour 1.3 mk.II. Co więcej, nadarzyła się okazja porównania Vitusa z odsłuchiwanym chwilę wcześniej odtwarzaczem Accuphase DP-770, jak również używanym przeze mnie na co dzień, znacznie tańszym Naimem CD5X z zasilaczem Flatcap 2X. Tak czy inaczej, Vitusa SCD-025 mk.II najlepiej łączyć z elektroniką równie high-endową co on sam. A że będzie to wyzwanie finansowe, to już inna historia.
Początkowo z odsłuchem miałem problem o tyle, że wcześniej przeczytałem tekst sprzed sześciu lat i wydawało mi się, że tamte wrażenia pokrywają się z aktualnymi. Vitus serii Signature reprezentuje takie rejony hi-endu, w których zmiany brzmieniowe wprowadzane przez nową wersję danego modelu okazują się trudne do uchwycenia, niekiedy nawet w bezpośrednim porównaniu. A co dopiero po takim czasie… Nie jestem więc w stanie z czystym sumieniem powołać się na pamięć słuchową, odtworzyć brzmienia sprzed lat i zestawić go z obecnym. Zresztą, nikt by w to nie uwierzył. Co nie zmienia faktu, że „pasujący” stary opis przez pierwsze dni nie dawał mi spokoju.
W pewnym momencie zrozumiałem istotę problemu. Mentalną przeszkodę dla pełnego zanurzenia się w dźwięku stanowiło podobieństwo technologiczne. Ale takie myślenie prowadzi przecież donikąd. Owszem, audiofilski rozum potrzebuje technologii, ale dusza spokojnie może się bez niej obyć. W końcu chodzi o słuchanie muzyki. Więc co z tego, że stary opis przystaje do nowego brzmienia? Jakby się głębiej zastanowić, to przecież norma. W udanym drogim sprzęcie kolejna generacja oznacza przeważnie niewielki przyrost jakości, bo już poprzednia była bardzo dopracowana. Należałoby się raczej zaniepokoić, gdyby stare brzmienie drastycznie się różniło od nowego.
To nie jest przypadek Vitusa. Bo skoro już wtedy się zastanawiałem, czy to najlepszy odtwarzacz, jaki istnieje, to czy producent mógłby z premedytacją namieszać w tak bliskim perfekcji dźwięku? Wyrzuciłem więc z pamięci lekturę odsłuchu poprzednika. Zafundowałem sobie oczyszczający jesienny spacer i zacząłem swoje uwagi sporządzać całkowicie od nowa.
SCD-025 mk.II to źródło wybitne w skali obiektywnej. Od samego początku zyskujemy pewność, że brzmienie jest perfekcyjne, a zarazem proste. I że w pierwszej chwili trudno wskazać, co się konkretnie na tę perfekcję składa. Dopiero głębsze wsiąknięcie w odsłuch odsłania przed słuchaczem dyskretne bogactwo. Uprzedzając fakty, dodam, że tego typu granie wywołuje bardzo silny syndrom odstawienia. Powrót do źródła używanego wcześniej jest naprawdę przykry.
Vitus nie musi eksponować zalet – on je po prostu ma. Wad nie musi ukrywać, bo ich zwyczajnie nie ma. Każdy aspekt audiofilskiej sztuki to coś w rodzaju dotknięcia mistrza. Słuchając SCD-025 mk.II, można się poczuć jak w Luwrze: gdzie nie spojrzeć – arcydzieło.
Pasmo to połączenie rozsądku i pasji. Rozsądek przejawia się w godzeniu przeciwieństw, pasja natomiast – w dodatkowych zderzeniach elektronów, niewykrywalnych żadnymi pomiarami, ale w pełni odczuwalnych emocjami. I to się objawia już od najniższych tonów.
Wiadomo, że jakość i ilość basu w dużym stopniu zależy od głośników, wzmacniacza i pomieszczenia. Ale wiadomo też, że i tak wszystko zaczyna się od źródła. I Vitus nie pozostawia w tej materii żadnych wątpliwości. Towarzyszący sprzęt redakcyjny prezentował taki poziom i natężenie podstawy harmonicznej, z jaką w teście innego odtwarzacza od dawna się nie zetknąłem. O ile w ogóle…
Bas Vitusa jest potężny, głęboki, bardzo sprawny i zróżnicowany. Dysponuje wielką siłą rażenia, ale także swobodą. Kontrola została dokręcona dość mocno, ale nie do samego końca – akurat na tyle, by utrzymać płynność grania. Jest w tym high-endowa kultura, choć to nie ona odgrywa główną rolę. Ma raczej za zadanie miarkować zapędy dynamiczne – i trzeba przyznać, że udaje się to bardzo dobrze. Z drugiej strony, gdyby ktoś zapytał, czy Vitus jest odrobinę bardziej kulturalny, czy jednak dynamiczny, to bez wahania wskazałbym drugą opcję. Jest sprężyście, dzięki czemu dźwięk wydaje się bardziej skoczny niż dostojny. Ale też nie ma w nim żadnej agresji ani nerwowości.
Górne rejestry zostały oddane w pełnym wymiarze. Vitus nie słodzi ani nie łagodzi. Mocniejsze akcenty odwzorowuje bez skrępowania. Odważna góra wiąże się z ryzykiem przerysowania. Granica, za którą ono następuje, jest jednak kwestią indywidualnych upodobań słuchacza. To, co dla jednych będzie prezentacją w punkt, przez innych może zostać odebrane jako przesadna ostrość. I odwrotnie. Słuchając duńskiego odtwarzacza, odniosłem wrażenie, że takie kryteria nie obowiązują. Bo soprany swoją ilością powinny zadowolić wszystkich zwolenników ostrej jazdy, ale jednocześnie nie spowodują przesytu u zwolenników delikatniejszych klimatów. Wiem, co mówię, bo sam należę do tych drugich. Taki efekt osiąga się perfekcyjnym odcedzeniem najdrobniejszych nawet zniekształceń z najwyższych rejestrów. Przy czym mam tu na myśli częstotliwości leżące poza zakresem ludzkiego słuchu. Bo choć niesłyszalne, to mogą wpływać destrukcyjnie na tę część góry, którą słyszymy doskonale. Vitus sztukę czyszczenia sopranów opanował do perfekcji.
Stereofonia ociera się o granice praw fizyki – przede wszystkim w wymiarze szerokości. SCD-025 mk.II można dopisać do listy urządzeń referencyjnych w tej dziedzinie. Magia dźwięków pojawiających się daleko poza zewnętrznymi granicami bazy uwiedzie każdego. Jeżeli chodzi o głębokość, to Vitus idzie własną drogą. Wokal wysuwa dość mocno do przodu. Buduje plany w głąb, ale zamiast zwiększać odstępy między nimi, więcej uwagi poświęca stworzeniu czarnego tła. W odbiorze głębi sceny jest ono nie mniej sugestywne niż iluzja dalekiego odsunięcia ostatniego rzędu muzyków.
Średnica Vitusa zawsze mnie fascynowała i nie inaczej jest tym razem. Tutaj zresztą chyba najbardziej uwidacznia się brzmieniowy przekaz duńskiej marki. Bas, scena, góra – owszem, to wszystko jest referencyjne, ale sporządzone zgodnie ze standardami najwyższej jakości. Średnica natomiast, pomijając fakt, że technicznie perfekcyjna, wnosi rys własny. Rys, który wymyka się klasycznym sposobom opisu dźwięku i jest związany z budowaniem muzykalności. We wcześniejszych testach Vitusa zwracałem już na to uwagę, ale nie zaszkodzi przypomnieć.
Muzykalność została zbudowana na neutralności. Co może zakrawać na paradoks, ponieważ emocje najczęściej wiąże się z mniejszym lub większym ociepleniem barw, ich nasyceniem oraz zaokrągleniem konturów. U Vitusa tych zabiegów nie znajdziemy. Wszystko zostało podporządkowane obiektywizmowi. O choć z emocjami kojarzy się on średnio, to akurat Vitus właśnie tu zrobił coś z niczego. Bez żadnych przypraw uzyskał danie roku. Bo im większa wierność informacji zapisanej na nośniku, tym większy realizm – niemal identyczność z brzmieniem oryginalnym, czy to z sali koncertowej, czy ze studia. I jeśli o emocje postarali się sami muzycy, to słuchacz również je odczuje. Vitus osiąga to za pomocą prostych środków: zachowuje tak krystaliczną czystość i przejrzystość, że do odbiorcy dociera sama esencja muzyki.
Średnica jest gotowa na każde wyzwanie. Kiedy trzeba, trochę podgrzeje, kiedy indziej zaokrągli, naoliwi czy nasączy, ale sama z siebie interpretacji nie dodaje. Vitus pozostaje wierny swemu podstawowemu podejściu: im większa czystość, tym większa muzykalność. Jako zadeklarowany fan duńskiej firmy mogę jedynie dorzucić od siebie: nic dodać, nic ująć.
W tej uporządkowanej czystości nie ma czarów. Odczujemy za to element luzu. Dzięki niemu całe brzmienie zyskuje niepowtarzalną świeżość. Jestem niemal pewien, że Mickiewicz musiał słuchać Vitusa, pisząc „Odę do młodości”, a Schiller, także przy Vitusie – „Odę do radości”. A, mówicie że „radości” to Beethoven? No to posłuchajmy…
Vitus jest, jak się można domyśleć, uniwersalny pod względem repertuaru. Owszem, preferuje lepsze realizacje, ale wykazuje się tolerancją dla słabszych. Jeśli natomiast chodzi o muzyczne klimaty, to zarówno klasyka i heavy metal, jak i jazz czy blues zabrzmią zgodnie z oryginalnym przesłaniem i charakterem. Przyznaję, że w trakcie odsłuchu pod pokrywą transportu najczęściej lądowała muzyka fortepianowa – solo i z orkiestrą. Nie wysnuwałbym jednak z tego faktu żadnych daleko idących wniosków. Gitara Lenny’ego Kravitza również brzmiała doskonale, podobnie jak kontrabas Charliego Hadena czy wokal Diany Ross. Co kto lubi.
Na koniec przetestowałem na sobie wspomniany syndrom odstawienia. Uwierzcie mi, bolało bardzo. Do tego stopnia, że zrobiłem tygodniową przerwę w odsłuchach, aby bez uprzedzeń powrócić do brzmienia odtwarzacza używanego na co dzień. Bo taki czysty, neutralny i rozłożysty dźwięk, jak z SCD-025 mk.II naprawdę trudno przebić.
Vitus oferuje równowagę pomiędzy wypełnieniem i blaskiem, między relaksem i zaangażowaniem. Gra dźwiękiem masywnym, a jednocześnie fantastycznie sprawnym. Z każdego nagrania tworzy dzieło sztuki. Sam jest audiofilskim artystą.
Mariusz Malinowski
Hi-Fi i Muzyka 11/2024
Vitus Audio SCD-025 mk.II (2024)
Cena
około 114000 zł
Dane techniczne
Zniekształcenia
< 0,01%
Sygnał/szum
>110 dB
Wyjścia analogowe
RCA, XLR
Wyjścia cyfrowe
koaks., AES/EBU
Wyjście słuchawkowe
-
Wymiary (w/s/g)
13,5/43,5/42,8 cm
Masa
26 kg
Przeczytaj także