
07.08.2012
min czytania
Udostępnij
Cambridge Audio to marka znana wszystkim miłośnikom sprzętu, którzy już jakiś czas interesują się tą tematyką. W naszym kraju wielką popularnością cieszyły się serie 300 i 500. Ich konserwatywny wygląd jednych przyciągał, innych odstraszał, ale nikt nie narzekał na jakość brzmienia ani wysokie ceny.
Odtwarzacz o symbolu 651C z zewnątrz prezentuje się niemal tak samo, jak jego poprzednik. Odnalazłem w sieci zdjęcia wnętrzności obu maszyn i poza kilkoma szczegółami, takimi jak kształt jednego z elementów transportu czy miękkie podkładki izolujące pokrywę od frontu, nie zauważyłem większych różnic. Na małych zdjęciach nie widać jednak, że w starszym modelu wykorzystano 24-bitowy układ Wolfson WM8740, zaś w nowym konstruktorzy zainspirowali się rozwiązaniem użytym w przetworniku USB DacMagic i zaprzęgli do pracy dwie kości WM8742. W zasilaczu zastosowano transformator toroidalny. Elektronikę zmontowano metodą powierzchniową na dwustronnych płytkach. Do tego mamy autorski serwomechanizm S3 i porządny transport. Oprócz napędu, z przodu ulokowano tylko sześć przycisków do obsługi najważniejszych funkcji, odbiornik podczerwieni i wyświetlacz. Do wyboru mamy jeden z dwóch poziomów jasności lub wygaszenie. Z tyłu znalazły się: trójbolcowe gniazdo zasilające IEC, wyjście analogowe RCA, cyfrowe wyjście optyczne i koaksjalne oraz para gniazd do komunikacji z innymi elementami CA. Włącznik przyda się tylko w razie wyjazdu na wakacje. W trybie czuwania zużycie energii nie przekracza 1 W, a po zbudzeniu odtwarzacz powinien grać nieco lepiej. Obudowę złożono z porządnych blach stalowych. Otwiera się jak pudełko zapałek, ale dzięki sprytnemu kształtowi pokrywy i umocowaniu jej wieloma śrubami, całość wydaje się bardzo sztywna. Pilot jest spory, ale ergonomiczny. W starszych modelach jego powierzchnia była metalowa. Tutaj mamy plastik udający aluminium. Podobnie z frontami – na zdjęciach wyglądają jak grube aluminiowe sztabki, ale od spodu widać, że tak naprawdę są cieńsze i tylko sprytnie pozaciągano je na boki. Dobra wiadomość jest taka, że odtwarzacz nie sprawia problemów w użytkowaniu. Transport nie hałasuje i łyka nawet porysowane płyty. Pilot działa pod rozmaitymi kątami. Wyświetlacz jest czytelny i nie daje po oczach. Zła wiadomość jest taka, że model 650C kosztował 2399 zł, a 651C – 2999 zł. Auć!
Cambridge nie owija w bawełnę. Gra czysto, detalicznie i dźwięcznie. Nie, żebym zgłaszał obiekcje do jakości basu i średnicy, ale im wyżej, tym brzmienie staje się ciekawsze. Góra pasma to w tej cenie prawdziwa klasa. Jest wprawdzie lekko wyeksponowana, ale tylko właściciele mocno rozjaśnionych systemów będą na nią narzekać. A może nawet oni dadzą się przekonać. 651C pomaga wydobyć z muzyki perlistość i blask. Jego brzmienie przywołuje skojarzenia ze słuchawkami Sennheiser HD-600. Tym, którzy mieli je na głowie, nie potrzeba dalszych wyjaśnień. W zakresie tonów niskich Cambridge umiejętnie łączy głębię z szybkością. Woli mocne ciosy niż snucie się po podłodze. O średnicy można powiedzieć tyle, że jest tam, gdzie trzeba i ma neutralną barwę. 651C wyróżnia się w dwóch dziedzinach: przestrzeni i dynamice. Gdyby to było źródło za 2000 zł, bez dwóch zdań postawiłbym w tych rubrykach szóstki. A tak będzie „tylko” mocne pięć.
Dynamika, czystość i przestrzeń. Stary, dobry Cambridge. Jeśli chcecie zaoszczędzić, kupcie go teraz, bo jeśli obecny trend się utrzyma, 652C będzie już o 1000 zł droższy.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 2/2012
Cambridge Audio Azur 651C
Przeczytaj także