08.08.2018
min czytania
Udostępnij
Wzornictwem Q Acoustics Concept 500 zajął się brytyjski projektant Kieron Dunk, który przed pięcioma laty zaprojektował dla Jamo nową serię Concert. Dunk jest także malarzem i rysownikiem, więc zaczyna pracę od szkiców ołówkiem. Zapełnia nimi karty podręcznego bloku, aż powstanie bryła, z której jest zadowolony. Podkreśla, że to natura podpowiada mu formy projektów. Jego dzieła są proste, funkcjonalne i przyciągają oko piękną linią. Jeśli produkt nie ma walorów estetycznych, nie powinien trafić na rynek – oto jego dewiza.
Od strony technicznej projektem Concept 500 dowodził słynny niemiecki inżynier Karl-Heinz Fink, pracujący m.in. z Kenem Ishiwatą nad kolejnymi modelami Marantza, w tym referencyjną serią Premium 10. Spod jego ręki wyszły też kiedyś znakomite minimonitorki Tannoy M1 i M2. Do projektu szczytowej kolumny Q Acoustic, celującej w pułap 4000 funtów, Fink Audio Consulting podeszło z całą powagą. Swoją drogą, to duży skok cenowy w katalogu Q Acoustics, ponieważ do momentu pojawienia się Conceptu 500 najdroższy był Concept 40 za 6000 zł.
Topowe kolumny Q Acoustics mają 115 cm wysokości i wąską ściankę przednią. Przetworniki ustawiono w układzie symetrycznym. Tworzą go dwa 16,5-cm stożki nisko-średniotonowe i tradycyjna tekstylna kopułka wysokotonowa o średnicy 28 mm. Kolumny mają nominalną impedancję 6 omów, przy czym minimum znajduje się przy 3,7 oma.
Do wykończenia frontu używa się czarnego albo białego lakieru, polerowanego na wysoki połysk. Pokrywa on także dwie trzecie ścianek bocznych. W pozostałej części obudowy zastosowano naturalny fornir z włoskiego drewna, którego gatunku nie podano. Ciemny odcień występuje z lakierem czarnym, a jasny – z białym. Niewielkie maskownice trzymają się na niewidocznych magnesach. Można je zostawić na miejscu, ale nie trzeba, bo nagie głośniki wyglądają atrakcyjnie.
Z tyłu, w dolnej części obudowy, znajduje się duży otwór bas-refleksu, który można zamknąć gąbkami. Są one podwójne, a po wyjęciu środka uzyskujemy pierścień, który tłumi energię niskich tonów tylko częściowo. Poniżej, tuż nad podłogą, ulokowano podwójne terminale ze zworkami. Te ostatnie warto wymienić na coś bardziej godnego.
W górnej części tylnej ścianki widać trzy otwory o średnicy 4 mm. Producent dostarcza w komplecie jeszcze jedną zworkę, dzięki której można łatwo modyfikować górny skraj pasma. Umieszczona w gniazdach lewym i środkowym, daje charakterystykę płaską. W prawym i środkowym – subtelnie, bo zaledwie o 0,5 dB, podbija wysokie tony. Rezygnacja ze zworki powoduje osłabienie góry pasma o 0,5 dB. Dobierając tłumienie basu gąbkowymi zatyczkami, a wysokich tonów zworką, można delikatnie zmieniać charakterystykę zestawów, w zależności od warunków pomieszczenia odsłuchowego.
Kolumnę stabilizuje solidna podstawa, wykonana z aluminiowego odlewu, pokrywanego chromem. Od spodu wkręca się kolce albo koliście zakończone śruby, które nie niszczą parkietu i ułatwiają przesuwanie. W czasie testów Q Acoustics Concept 500 spoczęły właśnie na śrubach. Wraz ze zworką i miękką ściereczką do usuwania kurzu zapakowano je w eleganckie, czarne pudełko.
Zwrotnicę umieszczono w górnej części obudowy, za głośnikami. Wśród gęsto upakowanych komponentów znalazł się jeden kondensator Mundorfa. Reszta to elementy średniej klasy. Obudowa jest sklejona z trzech warstw MDF-u, rozdzielonych warstwami żelu o nazwie Gelcore. Jego zadaniem jest tłumienie rezonansów i pochłanianie ciepła. Rezonanse tłumi skutecznie – kiedy dotykałem obudowy w czasie odsłuchów, nie stwierdziłem drgań nawet przy wyższych poziomach głośności. Skrzynki się też nie nagrzewają, co może świadczyć, że Gelcore skutecznie pochłania ciepło albo… że z tym ciepłem wytwarzanym w wyniku drgań to spora przesada.
Konstrukcję wzmocniono wewnętrznym żebrowaniem, które też ma swoją firmową nazwę: P2P (Point to Point Bracing). Są to słupki rozporowe, w kilku miejscach łączące ścianki boczne. Do nich przykręcono głośniki nisko-średniotonowe. Na zewnątrz nie widać więc żadnych śrub. Każdy przetwornik ma osobne, mechanicznie odseparowane mocowanie. Mimo bliskiego sąsiedztwa, drgania koszy nie wpływają na siebie. Trzywarstwowa obudowa skutecznie je tłumi.
Jako że ścianki boczne wysokich kolumn mają tendencję do wpadania w rezonanse, zastosowano rozwiązanie mające niwelować to niekorzystne zjawisko. W dolnej połowie kolumny umieszczono specjalnie dobrane pionowe słupki. Układ nosi nazwę HPE (Helmholtz Pressure Equalisers).
Kolumn Q Acoustics Concept 500 słuchałem w pokoju o powierzchni 28 m². Zestawiłem je ze wzmacniaczami tranzystorowymi Marantz PM-10 i Denon PMA-2500 oraz z lampową końcówką mocy Cary Audio CAD-300SSE, wyposażoną w regulację głośności. Źródłem sygnału był Marantz SA-10. Kolumny stanęły w odległości trzech metrów od siebie, skierowane mocno do środka, tak że ich osie przecinały się około pół metra przed słuchaczem. Widziałem, jak na odsłuchach Ken Ishiwata dogina je jeszcze mocniej. Tłumaczył, że chodzi mu o uzyskanie lepszej stereofonii dla możliwie największej liczby słuchaczy siedzących w różnych miejscach pomieszczenia. Z kolumn zdjąłem osłony, choć nie zauważyłem, aby wyraźnie zmieniały brzmienie. Po prostu, bez maskownic ładniej wyglądają.
Wykorzystane w teście przewody to XLR-y Acrolink A2080 i AudioTruth Diamond oraz głośnikowe Monster Sigma Retro Gold. Do odtwarzania plików z laptopa MacBook Pro służył program JRiver Media Center. Łączówka pomiędzy laptopem a Marantzem SA-10 to Chord USB Silver Plus. Zworki regulujące wysokie tony pozostały w ustawieniu „normal”, a pianka zatykająca wylot bas-refleksu raz była w otworze, ale w formie pierścienia, a czasem była wyjmowana, żeby nie ograniczać potęgi basu.
Mając przed sobą zestaw, który preferuje Ken Ishiwata, sięgnąłem po płytę SACD sygnowaną jego nazwiskiem – „Inspired by Desire vol. 1”. Nagrana z dbałością o neutralne brzmienie, wydała mi się początkowo nazbyt stonowana, ale przy wyższym poziomie głośności odsłoniła głęboką, nieco oddaloną scenę, wyrysowaną mocnym konturem, z wyraźnie zlokalizowanymi instrumentami.
Po tym relaksującym nagraniu, w którym kolumny nie starały się niczego przerysować, zapragnąłem mocniejszych doznań. Świetnie się do tego nadają „Exotic Dances From the Opera” w nagraniu Minnesota Orchestra i realizacji Reference Recordings. Dynamika orkiestry i wyobraźnia kompozytorów (Strauss, Rimski-Korsakow, Musorgski) znalazła w brytyjskich kolumnach sojusznika, który z przytupem eksponował forte i delikatnie podkreślał niuanse.
Kreowana przestrzeń odpowiadała mniej więcej scenie w nowej siedzibie NOSPR-u, co oznacza, że była ogromna. Mimo to łatwo dało się wyróżnić solistów, nawet w króciutkich partiach. Łagodność pociągnięć smyczków kontrastowała z konturowymi uderzeniami w bębny i dzwonki. Szczegóły zostały oddane wyraziście, a dynamika wgniatała w sofę.
W III symfonii Gustava Mahlera, w nagraniu Budapest Festival Orchestra pod kierunkiem Ivana Fischera (Channel Classics, SACD/CD), scena nie jest tak głęboka, a kolumny jej sztucznie nie rozdmuchują. Zachęcają jednak do głośnego słuchania. Ciarki chodzą po plecach, kiedy odzywają się wszystkie instrumenty dęte, a z oddali słychać nawoływanie trębacza.
„Kind of Blue” Milesa Davisa (Blu-spec CD2) znam lepiej niż własną kieszeń, ale słucham z niezmienną przyjemnością, kiedy pośrednikiem jest zestaw wysokiej klasy. Q Acoustics Concept 500 i topowy duet Marantza odwzajemniają zaangażowanie jazzmanów i kunszt realizatora. W unisonach łatwo wyodrębnić osobne partie trąbki, saksofonu tenorowego i altowego. Charakterystyczne frazowanie Davisa, Coltrane’a i Adderleya nie zlewa się, a pozwala wychwycić niuanse stylu każdego z muzyków. Wyraźnie słychać pogłos starego studia Columbia Records, umiejętnie wykorzystany przez realizatora. Partie solowe każdego z wykonawców są wręcz jaskrawe. Nie spowija ich żadna mgiełka sprzed 59 lat.
Dwa lata później, w położonym nieopodal klubie Village Vanguard wystąpił ze swoim triem pianista zespołu Davisa – Bill Evans, a album został uznany za jedno z najważniejszych nagrań koncertowych w historii jazzu. Słuchając bodaj najlepszego wydania „The Complete Village Vanguard Recordings, 1961” (Riverside, 20 bit/K2), najlepiej wieczorem, łatwo się przenieść do niewielkiego, zadymionego wnętrza. Muzycy są na wyciagnięcie ręki, a odgłosy klaskania, brzęku szkła i sztućców pomiędzy utworami – tak realistyczne, że mam ochotę zwrócić uwagę współsłuchaczom, żeby nie hałasowali. Kolumny pozwalają się delektować pianistyką Evansa, docenić wyczucie, z jakim uderza w klawiaturę. Miłośnicy kontrabasu mogą się zasłuchać w grze zachwycającego, nieodżałowanego Scotta LaFaro, który zginął w wypadku samochodowym wkrótce po tym występie. Pełni tu rolę drugiego solisty. Gra dużo i melodyjnie, bo za rytm odpowiada perkusista Paul Motian, eksponujący szeleszczące czynele.
Bas jest głęboki. Przyjemnie wybrzmiewa w przestrzeni klubu; ma też odrobinę ciepła. Może trochę za mało, ale to wrażenie z bezpośredniego porównania z Harbethami SHL5 Plus 40th Anniversary, które stały obok. Concept 500 nie miały łatwego zadania, ale obroniły się innymi cechami, choćby lepszą dynamiką i precyzją. Q Acoustics są tak dokładne, że łatwo wychwycić także mankamenty realizacji. Taki sobie fortepian, który brzmi trochę matowo i niezbyt dobrze nagraną perkusję. Czynelom brakuje blasku i rozdzielczości. To oczywiście nie przeszkadza w zachwycie nad muzyką, ale są kolumny, które maskują takie niedociągnięcia.
Cykady otwierające album „Caravanserai” Santany (Mobile Fidelity, SACD/CD) nie huczą tak ogłuszająco jak wtedy, gdy słucham ich z Tannoyów GRF Memory, ale partia basu schodzi całkiem nisko. Gitara Carlosa ma ten pazur, który magnetyzuje do dziś. Lekkie membrany głośników z powlekanego papieru wydają się idealnym partnerem dla „gitarowego” pasma częstotliwości, reagując nawet na delikatne muśnięcie strun.
Z kolei słynna gitara Lucille B.B. Kinga z albumu „King of the Blues” jęczy i zawodzi z tęsknoty, jakby ożyła w membranach Q Acoustics. Kontrabas Michaela Arnopola na koncertowej płycie „Companion” Patricii Barber schodzi bardzo nisko i by go okiełznać, całkiem zatkałem wylot bas-refleksu. Następnie, żeby poczuć, jak naciska na trzewia, wyjąłem gąbki, uwalniając energię niskich tonów. Organy Hammonda, rozedrgane, poruszające się swobodnie w pełnym zakresie słyszalnego pasma, dopełniły zachwytu nad nagraniem. Do tego stopnia, że musiałem zwrócić uwagę, jak te precyzyjne kolumny obnażają niedoskonałości wokalu pianistki, organistki, kompozytorki i autorki tekstów.
Wreszcie Diana Krall, tym razem z albumu „Wallflower”, gdzie grają: fortepian, elektroniczne klawisze, orkiestra smyczkowa, chór i zespół jazzowy, a wszystko wyważone ręką i uchem realizatora Ala Schmitta. Choć to żadne audiofilskie nagranie, każdy instrument, sekcję i wokal Diany słychać jak na dłoni. Bogactwo aranżacji to wyzwanie, któremu Concept 500 potrafią sprostać w wielkim stylu. Niski, nasycony emocjami głos Randy Crawford na płycie „Feeling Good” kryje tyle niuansów, że warto go posłuchać za pośrednictwem takich kolumn. Fortepian Joe Sample’a ma tę perlistą jaskrawość, która dodaje nagraniu pikanterii; tworzy napięcie pomiędzy wokalistką a pianistą.
Luksusowe wykończenie i smukły kształt Q Acoustics Concept 500 zwrócą uwagę każdego. Te kolumny naprawdę mogą się podobać. Jeżeli ktoś szuka dużej dynamiki, precyzji w kształtowaniu sceny, a przy tym dużej skali dźwięku, powinien ich posłuchać. Poza tym to świetne głośniki dla miłośników gitarowego grania.
Janusz Michalski
Hi-Fi i Muzyka 05/2018
Q Acoustics Concept 500
Przeczytaj także