20.11.2018
min czytania
Udostępnij
XL6 to, w dużym uproszczeniu, monitor XLS, tyle że zamiast podstawki mamy większą obudowę. Najczęściej wykorzystywanym materiałem na skrzynki jest MDF, Neat wybrał jednak droższą, za to zapewniającą lepsze własności akustyczne sklejkę z brzozy bałtyckiej. To rzadkość, ale świadczy o bezkompromisowym podejściu. MDF znajdziemy za to na niewielkim panelu przednim, wykończonym na czarno. Od sklejki oddziela go poliuretan, który zapewnia dodatkową izolację oraz tłumi drgania. Kolumny opierają się na dwóch ciężkich, metalowych „szynach” przykręcanych od spodu. Na ich zewnętrznych końcach znajdują się regulowane od góry firmowe stożki. Takie rozwiązanie, oprócz walorów czysto estetycznych, zapewnia odrobinę dodatkowej przestrzeni dla jednego z dwóch przetworników basowych, który tutaj dmucha bezpośrednio w podłogę.
Neat oferuje siedem opcji wykończenia: cztery standardowe oraz trzy premium (wysoki połysk). Teoretycznie, widoczne przetworniki można zakryć materiałowym workiem, skarpetą… nieważne. Lepiej od razu zapomnieć o tej „opcji” i cieszyć się pięknem oraz jakością materiałów, z których zbudowano kolumny. W XL6 mamy do czynienia z sześcioma przetwornikami. Biorąc pod uwagę, że siedząc w fotelu widzimy jedynie dwa, brzmi to dość zagadkowo. W konstrukcji wykorzystano dokładnie takie same głośniki, jak w monitorach XLS. Sercem wysokich tonów jest 26-mm kopułka z Sonomeksu. Chociaż wszystko wskazuje, że pochodzi od Seasa, to Neat ją trochę zmodyfikował. Na górnym panelu znajdziemy jeszcze dwa okrągłe supertweetery typu Emit. Umieszczono je w płytkim falowodzie, z elementem rozpraszającym bezpośrednio przed powierzchnią drgającą. Dopełniają one główny tweeter. Zaczynają pracę w okolicach 13 kHz (czyli nachodzą jeszcze na zakres kopułki), a kończą aż na 40 kHz. Chociaż tego nie usłyszymy to z pewnością docenimy takie rozwiązanie, ciesząc się otwartą i dźwięczną górą. 16,8-cm przetwornik nisko-średniotonowy to własna konstrukcja firmy, ale można tu dostrzec podobieństwo do Seasa.
Tak jak XLS, model XL6 wykorzystuje izobaryczny bas. W tym przypadku mamy do czynienia z dwoma głośnikami basowymi o średnicy identycznej, jak w nisko-średniotonowcu. Oba są sygnowane przez Neata, skierowane w dół, a dla zwiększenia wydajności – pracują w fazie. Umieszczono je w oddzielnych komorach. Wyższy jest obciążony bas-refleksem, niższy zaś pracuje w obudowie zamkniętej i promieniuje bezpośrednio w podłogę. Wewnątrz obudowy znajduje się łącznie pięć komór. Po jednej dla tweetera i pary supertweeterów, jedna dla nisko-średniotonowca (z węższym niż w przypadku przetwornika basowego wylotem bas-refleksu) oraz wspomniane powyżej dwie dla głośników basowych. Tylny panel na pierwszy rzut oka wydaje się dość siermiężny, jednak przy bliższym kontakcie okazuje się, że i tu na wykończenie nie można specjalnie narzekać. Śrub jest bardzo dużo, ale gdy już wiemy, co się dzieje w środku, okazują się niezbędne. Osadzone na dole dwie pary terminali głośnikowych przyjmują każdy rodzaj wtyków. I znów, podobnie, jak w przypadku XLS-ów, producent zaleca bi-amping lub b-wiring. Obecność zworek ułatwia życie użytkownikom pojedynczego okablowania.
Ponad rok temu z bólem serca rozstawałem się z monitorami Ultimatum XLS („HFiM” 5/2017). Zrobiły na mnie tak dobre wrażenie, że długo nie mogłem się odnaleźć, słuchając innych kolumn. Teraz przyszła pora na XL6. Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a skończyło się na wielogodzinnej walce. Z założenia odsłuchy nie miały trwać długo. Oczywiście nie licząc dwustu godzin, wymaganych do prawidłowego wygrzania przetworników. Pamiętam, jak monitory XLS zagrały z Arcamem Solo Music. Podłączony później Einstein The Amp Ultimate zrobił, oczywiście, dużą różnicę, ale od samego początku zestawy brzmiały dobrze. Tego samego spodziewałem się po XL6. Pomyliłem się.
Samo szukanie odpowiedniego ustawienia zabrało mnóstwo czasu. Trochę w przód, trochę w prawo, w lewo, z powrotem… I tak przez kilka pierwszych dni. Z elektroniką zacząłem całkiem ambitnie. Jako źródło wykorzystałem duet Roksana z serii K3 – odtwarzacz CD w roli transportu oraz przetwornik c/a. Podłączyłem też dzielony wzmacniacz Vincenta – końcówkę mocy SP-331 oraz przedwzmacniacz SA-32.
Następnie skorzystałem z integry K3 Roksana. Pełnię szczęścia zapewnił mi jednak dopiero wzmacniacz Moon 600i V2. Żadnych dyskusji nie było przy kablach głośnikowych. Cammino SPK 14.4 EFT Reference już wcześniej udowodniły, że poradzą sobie w każdej konfiguracji. Wzmacniacz z przetwornikiem c/a spinała łączówka XLR Hijiri Million, a DAC z napędem – Van den Hul The MC – Silver IT Mk II. Elektronika stała na stoliku StandArt STO.
Pierwsze odsłuchy wypadły, oględnie mówiąc, słabo. Vincent nie raz udowadniał, że potrafi, ale z XL6 rzucił ręcznik. Skrzypce w kwintecie smyczkowym grały jak spod koca. Zero pożytku z supertweeterów. Lekarstwem miała się okazać integra K3 Roksana. Problem w tym, że… zrobiło się jeszcze gorzej. Brak rozdzielczości, bałagan na nienaturalnie przechylonej w prawo scenie i dudnienie basu. Byłem bliski kapitulacji. Na szczęście, doświadczenie z monitorami XLS dawało nadzieję, że skoro w „szóstkach” wykorzystano te same rozwiązania, to XL6 też w końcu zagrają!
Lekiem na całe zło okazał się zintegrowany wzmacniacz Moona. Nagle wszystko ożyło. Wreszcie mogłem czerpać przyjemność ze słuchania i – co najważniejsze – odzyskałem wiarę w Neata. XL6 pokazały niemal to samo, co XLS-y, tyle że w dopalonej wersji. Od pierwszej chwili uwagę zwracała ponadprzeciętna rozdzielczość. Każda ilość dźwiękowych drobiazgów pozostawała łatwa do identyfikacji, zarówno pod względem umieszczenia na scenie, jak i barwy.
Brzmienie było oderwanie od kolumn, które po prostu stały spokojnie wewnątrz narysowanej przez siebie sceny. Wewnątrz, bo muzyka dosłownie je otulała. Wysokość planu nie była może imponująca, ale uniknięto dzięki temu przerysowania. Szerokość sceny można było łatwo modelować i dopasować do własnych upodobań. Wystarczyło zmienić odległość pomiędzy kolumnami. Jednak – niezależnie od wybranej pozycji – scena pozostawała wyraźnie szersza, niż sugerowałby ten wymiar. Za to jej głębokość nie wydawała się nadzwyczajna, choć na pewno nie pozwoliła też odczuć dyskomfortu. Wystarczyło włożyć do transportu płytę z „Don Carlosem” Verdiego, aby już na początku opery zorientować się, że instrumentaliści pozostają ukryci gdzieś w kulisach, czyli tak, jak być powinno. Po prostu, XL6 z niczym w tej kwestii nie przesadzają.
W triu jazzowym dzieje się podobnie. W końcu muzycy, zajmując swoje miejsca na scenie, pozostają oddaleni od siebie zaledwie o kilka metrów, a nie o pół mili. Specjalnością Neata okazuje się jednak niesamowita góra pasma. Ostatni raz z tak wysublimowanym bogactwem wysokich tonów miałem do czynienia w czasie testowania monitorów XLS.
To prawdziwy hi-end i właściwie nie za bardzo jestem sobie w stanie wyobrazić cokolwiek lepszego pod tym względem. Wydaje się, że dodanie dwóch supertweeterów to strzał w dziesiątkę. Delikatność wybrzmień talerzy perkusji, dzwonków i wszystkiego, co jesteście sobie w stanie wyobrazić, jest nie do przecenienia. To samo dotyczy szczegółów artykulacji. Chciałoby się, aby równie wysoki poziom prezentowały średnica i bas. Tutaj jednak pojawia się małe „ale”.
Początkowo byłem zadowolony z efektu, jednak kolejne godziny odsłuchu dorzucały maleńkie ziarenka niepewności, czy aby na pewno czegoś nie brakuje. O ile do neutralności, czyli prawidłowego oddawania barw instrumentów, a zwłaszcza ludzkiego głosu, nie miałem żadnych zastrzeżeń, to coś niepokojącego się działo na samych początkach dźwięków. Dawało to wrażenie wyjątkowej miękkości, ale koszem artykulacji. Oczywiście, mówimy o hi-endzie, a więc o subtelnościach, ale nie sposób nie dostrzec ponadstandardowego spokoju, jaki zachowywały przetworniki. Czy to wada XL6, czy zaleta? Na to pytanie każdy powinien sobie odpowiedzieć w czasie indywidualnego odsłuchu. Swoją drogą, ciekawe, co by się stało, gdyby zastosować zalecany przez Neata bi-amping przy użyciu słusznej mocy monobloków. Nie ulega wątpliwości, że XL6 potrzebują prądu, więc może kolumny przeobraziłyby się we wzorzec precyzji artykulacji w całym paśmie? Tego się teraz nie dowiem, ale potencjalnym nabywcom poddaję tę kwestię pod rozwagę.
Bas, choć naturalnie brzmiący, zachowywał się zgodnie z etykietą brytyjskiego dżentelmena i podkreślał wrażenie zmiękczenia. Niby wszystko pozostawało na swoim miejscu w czasie, lecz odrobinę większa precyzja fazy ataku dźwięków zadziałałaby jak dosypanie do wykwintnego dania szczypty przyprawy. Wtedy mielibyśmy do czynienia z prawdziwą bajką. Jak wspomniałem, ogromną zaletą XL6 jest nienaganne oddawanie naturalnych barw. Na szczególne wyróżnienie zasługują wokale.
Nie pamiętam, ile razy słuchałem arii „Vissi d’arte” z „Toski” Pucciniego. Cudowny głos oraz interpretacja Renée Fleming w towarzystwie orkiestry Teatru Maryjskiego w Sankt Peersburgu pod batutą Walerija Giergijewa wyciskały z oczu łzy wzruszenia. XL6 pod tym względem osiągnęły prawdziwe mistrzostwo. Przy takiej dawce emocji nie było nawet mowy o narzekaniu na „zmiękczanie” brzmienia kwintetu z pizzicatem kontrabasów na czele. Muzyka wypełniała pokój i tylko to się liczyło.
Co ciekawe, miękkość ani trochę nie przeszkadzała w muzyce fortepianowej. Instrument ten nader często bywa przez realizatorów traktowany zbyt dosłownie. A tu nagle płyty, które jeszcze niedawno nieco mnie drażniły, odzyskiwały moją sympatię. Nie spodziewałem się, że XL6 tak bardzo mnie zaskoczą. Po teście XLS-ów myślałem, że ich odsłuch to czysta formalność.
W końcu, skoro to bliźniacze konstrukcje, to i dźwięk powinien być bliźniaczy, prawda? I choć oba modele mają ze sobą wiele wspólnego, to XL6 okazały się o wiele bardziej wymagające. Podłogówki Neata, jak rzadko które zestawy, wręcz domagają się inwestycji w wydajny wzmacniacz.
Na pytanie, czy XL6 są warte swojej ceny, odpowiadam twierdząco. Nie są to jednak kolumny dla każdego; mają swój charakter. Potrafią zachwycić, ale też – przy nieodpowiednio skompletowanym systemie – zirytować. Bez wątpienia osoby prezentujące XL6 w salonach sprzedaży muszą odrobić trudną lekcję doboru komponentów. Neaty kryją duży potencjał, ale żeby go uwolnić, trzeba się napracować.
Artur Rychlik
Hi-Fi i Muzyka 07-08/2018
Neat Ultimatum XL6
Przeczytaj także