
24.09.2012
min czytania
Udostępnij
W roku 1979 światło dzienne ujrzały kolumny z charakterystycznym, odwróconym układem przetworników. Wysokotonowa kopułka znalazła się pod wooferem i tak zostało do dziś.
Aktualny katalog jest bardzo rozbudowany. W pierwszej chwili widzimy tylko cztery serie: E, M, 79 i Pilastro. Schody zaczynają się, kiedy w którąś z nich wejdziemy, bo wówczas otwierają się kolejne zakładki. Na przykład w serii M mamy cztery podgrupy: M3, M6, Mv i M-cube. Wchodzimy w M6 i widzimy dziewięć modeli. W M3 jest ich aż 12. Ile zespołów głośnikowych obecnie produkuje Mission? W przybliżeniu… bardzo dużo.
M62i to większy z dwóch monitorów wchodzących w skład tej serii. Wygląda trochę jak głowa Obcego – ósmego pasażera. Nie dość, że obudowa łukowato zwęża się do tyłu, to jeszcze została mocno wygięta z przodu – po bokach i na górze. Szczególnie oryginalnie Missiony wyglądają w maskownicach, które zachodzą na front. Plastikowe kołki wchodzą we wkręty, którymi przymocowano woofer. Do wyboru mamy sześć wariantów wykończenia: jednolity srebrny oraz pięć rodzajów drewnopodobnej okleiny. Biorąc pod uwagę skomplikowany kształt skrzynek, przycięto ją bardzo precyzyjnie. Obudowy robią wrażenie nie tylko skomplikowanym kształtem, ale i masą. Wykonano je z grubych płyt wiórowych, a od spodu przykręcono polakierowany na czarno cokół. Jest na tyle szorstki, że nie radzę stawiać głośników na ładnych meblach.
Grubość przedniej ścianki sięga około 4 cm. Wewnątrz nie uświadczymy dodatkowych wzmocnień. Widać jedynie płaty sztucznej wełny, przylegające do bocznych ścianek i kryjącą się w oddali zwrotnicę. Przytwierdzono jądo plastikowego profilu z gniazdami. Podwójne terminale umieszczono pionowo, na dodatek w niewielkich odstępach, co powoduje, że montaż widełek i gołych kabli będzie niewygodny i ryzykowny. Jeśli nie dokręcimy końcówek wystarczająco mocno, mogą się poluzować i spowodować zwarcie. Tuż nad gniazdami znalazł się wylot bas-refleksu. Missiony potrafią zdrowo dmuchać, więc trzeba im zapewnić rozsądną odległość od tylnej ściany. 30 cm to minimum. Głośnik nisko-średniotonowy wyposażono w 12-cm wklęsłą membranę, metalowy kosz i magnes w ekranującej puszce. Góra to domena miękkiej kopułki z napędem neodymowym. Szkoda, że nie pomyślano o siateczce zabezpieczającej; w jednej z kolumn dostarczonych do testu kopułka była wciśnięta.
Missiony grają efektownie, ale nie przekraczają granicy dobrego smaku. Otrzymujemy bardzo dobrą dynamikę, głęboki bas i przejrzystą, ale nie jazgoczącą górę. W pierwszych chwilach uwaga koncentruje się na skrajach pasma, a gdy już się przyzwyczaimy do lekko wyeksponowanego basu, zaczynamy odkrywać inne zalety. Adaptacja nie trwa długo. Wrażenie robi obfitość i głębia niskich tonów. To poziom dobrych podłogówek w zbliżonej cenie. Nie ma się czemu dziwić, w końcu to spore skrzynki i woofery. Chociaż każdą konstrukcję można zepsuć. Pamiętam prezentację kolumn ESA z dziewięcioma basowymi głośnikami wielkości patelni, które nie potrafiły z siebie wydobyć nawet połowy tegobasu, który produkują Missiony. Oczywiście, tu mamy bas-refleks, a tam otwartą odgrodę, ale tak czy inaczej, dziewięć wielkich wooferów powinno pokazać głębię. Liczy się efekt, a nie rozwiązanie techniczne. Pogrubienie niskich tonów wiąże się z ich spowolnieniem. Reakcja kolumn na basowe uderzenia nie jest natychmiastowa, a wybrzmienia potrafią się rozlewać. Najłatwiej to wychwycić w dynamicznym i szybkim repertuarze, ale nawet na spokojniejszych krążkach słychać, że bas nie jest trzymany żelazną ręką. To jednak może się podobać, ze względu na wypełnienie. Dostajemy sporo gęstej materii o przyjemnym, papierowym zabarwieniu. W ogólnym rozrachunku M62i to przyjemne kolumny. Nie ocieplają średnicy, która okazuje się nawet trochę wycofana i przyciemniona, ale dźwięk jest osadzony na miękkiej podstawie i niesie sporo gładkości i naturalnego spokoju. Wysokie tony prezentują szczegóły bez oznak szorstkości i agresji. Przy niezłej przejrzystości pozostają dość gładkie i elegancko wykończone. Missiony lubią grać głośno. W średnich i niskich poziomach radzą sobie dobrze, ale dopiero gdy przekręcimy gałkę wzmacniacza mocniej w prawo, ożywiają się i dają z siebie wszystko. Co ciekawe, nawet gdy membrany skaczą jak szalone, dźwięk zawiera dużo naturalnego spokoju. Bez nerwów i oznak wysiłku. Oczywiście, efekt będzie również zależał od wzmacniacza, ale jeżeli będzie on odpowiednio wydajny, M62i oszczędzą nam jazgotu. Po prostu – lubią wysokie obroty i wcale ich to nie męczy. Dynamika w skali mikro jest słabsza, ale również nie daje wielkich powodów do narzekania. Przydałoby się więcej życia w środkowym zakresie. Wokale mogłyby być donioślejsze i bardziej ekspresyjne. Podobnie z przestrzenią: czwórka z minusem. Na pewno nie jest źle, ale do ideału jeszcze sporo brakuje. Niesamowitych doznań stereofonia nam nie zapewni.
Dla zwolenników spokojnego, naturalnego brzmienia opartego na mięsistym basie.
Tomasz Karasiński
Hi-Fi i Muzyka 11/2009
Mission M62i
Przeczytaj także