
31.10.2014
min czytania
Udostępnij
Przez kilka następnych lat Kudos przedstawiał rozmaite projekty mebli hi-fi, jednak spotykały się one z umiarkowanym zainteresowaniem odbiorców. W rezultacie firma dryfowała na obrzeżach rynku, aż w końcu zapadła w letarg. W międzyczasie przejął ją produkujący kolumny Neat Acoustics, ale i on nie był w stanie tchnąć w Kudosa życia. Wreszcie w 2006 roku pojawił się wybawiciel nazwiskiem Derek Gilligan.
W Neat Acoustic Gilligan zajmował się projektowaniem głośników i po odejściu z firmy postanowił reaktywować Kudosa w zmienionej formule. Jako że miał też spore doświadczenie w dziedzinie realizacji dźwięku, a przy tym pochodzi z rodziny wykwalifikowanych stolarzy, zajął się tym, co potrafi najlepiej. Misją nowego Kudosa jest wytwarzanie zestawów głośnikowych, zdolnych dostarczyć maksymalną przyjemność ze słuchania muzyki. Pod tą dewizą może się podpisać 99 % producentów hi-fi, ale w przypadku Anglików nie jest to czcze gadanie. Derek Gilligan cel ten postanowił osiągnąć dzięki stosowaniu tradycyjnych rozwiązań, najwyższej jakości komponentów mieszczących się w założonym budżecie oraz unikanie przekombinowanych projektów. Przyjemności nie powinna także mącić cena, nominalnie może i nie najniższa, ale adekwatna do jakości użytych podzespołów. Obecnie w katalogu Kudosa znajdziemy trzy monitory wraz z podstawkami, wciąż noszącymi symbol S50, oraz sześć kolumn podłogowych. Jak na niewielką manufakturę to sporo. Podstawowy model wolnostojący X2 kosztuje 6000 zł, a najtańsze monitory z serii Cardea są o ponad 2000 zł droższe. Testowane podłogówki Cardea C20 pod względem ceny plasują się w środku stawki.
Na pierwszy rzut oka Cardee C20 są nudne jak popołudniowa herbatka z czerstwymi biszkoptami: dwa głośniki w prostopadłościennej obudowie. Zero udziwnień i wodotrysków. Kiedy jednak przyjrzeć się uważnej, można dostrzec niejeden audiofilski smaczek. Pod względem jakości wykonania C20 spełniają wszystkie kryteria hi-endu, rozumiane jako obsesyjna dbałość o szczegóły. Obudowy sklejono z płyt HDF o różnej grubości i wykończono naturalnym fornirem. Poza orzechem, widocznym w recenzowanej parze, można zamówić drewno różane, wiśnię i klon, a za dopłatą także lakier fortepianowy. Na fornir nałożono satynowy lakier, tak by zachować wyczuwalną fakturę drewna. Nieskazitelnej powierzchni nie szpecą gniazda maskownicy. Kilka śrub, mocujących kosze przetworników nisko-średniotonowych, zaopatrzono w większe główki, które idealnie pasują do otworów wydrążanych w ramkach maskownic. Na ich dnie przyklejono małe magnesy dociskające je do frontów. Proste i skuteczne rozwiązanie. Do skrzynek dołączono grube cokoły z HDF-u wzmocnionego stalową płytą. Należy w nie wkręcić kolce. Od początku działalności Kudos współpracuje z Seasem. Norweskie przetworniki znajdziemy także w Cardeach C20. Górę pasma przetwarza najdroższa miękka kopułka T29CF002 Crescendo z serii Excel, o średnicy 29 mm. Zamknięto ją w odizolowanej komorze, a do przedniej ścianki przymocowano sześcioma śrubami wpuszczanymi w nagwintowane tuleje.
Średnie i niskie tony powierzono 18-cm stożkowi z impregnowaną membraną papierową. Co prawda, usunięto z niego oznaczenia modelu, ale należy przypuszczać, że i on przybył z Norwegii, choćby na podstawie kształtu kosza, identycznego jak w „osiemnastce” z serii Excel. Derek Gilligan nie bez dumy informuje, że został on zaprojektowany specjalnie dla modelu C20. Średnio-niskotonowiec pracuje w dużej komorze wentylowanej bas-refleksem, którego wylot umieszczono w dnie obudowy. Rozchodzenie się fal dźwiękowych ułatwiają 2-cm dystanse, oddzielające skrzynię od cokołu. Wnętrze wyklejono półcentymetrowymi matami bitumicznymi i płatami gąbkowych absorberów. W połowie wysokości obudowy umieszczono wieniec z krzyżakiem spinającym boczne ścianki. Okablowanie wewnętrzne poprowadzono przewodami Chord Rumour 2 ze srebrzonej miedzi.
Jedną z zasad, którymi kieruje się Derek Gilligan, jest stosowanie prostych zwrotnic niskiego rzędu. W Cardeach C20 zamontowano pięcioelementowy filtr wykonany w oparciu o dwie cewki, dwa oporniki i pokaźny kondensator Clarity Cap. Zwrotnicę osadzono na niezależnej płytce, przykręconej do obudowy czterema śrubami. Z drugiej strony znajdują się pojedyncze terminale głośnikowe, ale na życzenie firma może wykonać kolumny przystosowane do bi-wiringu. Również ewentualna wymiana całego modułu na podwójny nie zajmie więcej niż 10 minut. Zaciski głośnikowe dostarczył znany producent gramofonów J.A. Michell, z którym swego czasu ściśle współpracował ProAc. W Cardeach C20 zastosowano topowe modele „Big Mother”. Reasumując: jeśli tak zbudowane kolumny kiepsko zagrają, to osobiście pojadę do Dereka Gilligana i zmuszę go do przestawienia się na hodowlę dżdżownic kalifornijskich.
Nieplanowana wycieczka za kanał La Manche tym razem mnie ominie. Kudosy zagrały tak, że kilka razy zbierałem szczękę z podłogi. W czasie rozgrzewki zwróciłem uwagę na gładkie, pastelowe brzmienie z wyraźnie zaznaczonym dołem. Bas był głęboki i stabilny, bardziej wyczuwalny w tle niż eksponujący swą obecność przy każdej okazji. Gdy ciut dokładniej wsłuchałem się w muzykę, dostrzegłem rewelacyjne wysokie tony. Otwarte, rozświetlone i bardzo detaliczne, ukazały bogactwo brzmienia skrzypiec i klawesynu. Natomiast pierwszą spektakularną cechą, jaką odnotowałem, była budowa sceny w „Dixit Dominus” Haendla. Choć nagranie wykonano na żywo w dużym sztokholmskim kościele Adolfa Frederika, rozmieszczenie muzyków przypominało starannie przygotowaną salę koncertową i pogłos dawał pojęcie o kubaturze świątyni. Owszem, byłem już świadkiem podobnych zjawisk, ale nie z kolumnami za 14 tysięcy.
Kilka kolejnych płyt potwierdziło to wrażenie, a ukoronowaniem tej części była obowiązkowa pozycja testów, czyli „Traveling Miles” Cassandry Wilson. Właściwie nie była to muzyka stereofoniczna; bliżej jej było do nagrań wielokanałowych, ze źródłami pozornymi zawieszonymi w przestrzeni bez widocznego związku z fizycznym ustawieniem kolumn. Nawet przypadkowe osoby, odporne na audiofilskie fanaberie, przysłuchując się temu nagraniu, były pod wrażeniem budowy sceny. Kolejne zaskoczenie przyniosła „Iberia” Izaaka Albeniza. Doskonale znana suita wprawiła mnie w zdumienie mikodynamiką. Nagranie obfituje w gwałtowne skoki głośności, ale w wydaniu Cardei C20 narastały one z szybkością ciosów Bruce’a Lee. I z podobną siłą. Należy przy tym podkreślić, że nawet w najbardziej ekspresyjnych momentach kolumny nie traciły panowania nad basem.
Ten zaś sprawdziłem na ścieżce dźwiękowej Ennio Morricone z filmu „La migliore offerta” („Koneser”). Choć muzyka jest wykonywana za pomocą klasycznego instrumentarium, zróżnicowanie niskich tonów, ich barwa i masa przypominają hollywoodzki soundtrack podlany elektronicznym sosem. Niepozorne Cardee C20 bez trudu sprostały temu wyzwaniu, a głębokość basu kontrastowała z kompaktowymi gabarytami kolumn. Ostatnim elementem wartym podkreślenia jest muzykalność. Cardee C20 sprawdziły się w każdym repertuarze – od „Wariacji Goldbergowskich”, przez kameralny jazz, po heavy metal. Najbardziej ryzykowna w tym zestawieniu mogła się wydawać muzyka elektroniczna, ale kilka fragmentów płyt Vangelisa rozwiało wątpliwości. Nagraniem, które zwieńczyło test, było „Oxygene” J.M. Jarre’a, zremasterowane przez Belgów w 2007 roku. Nad kolumnami, niczym kopuła, roztoczyła się ogromna scena, a brzmienie było soczyste i analogowe, wolne od cyfrowego nalotu. Straszący na ostatnim Audio Show plastikowy duet Yello dzięki Kudosom może Francuzowi czyścić buty, każdy z członków po jednym.
Kudosy C20 oferują sensacyjną jakość wykonania i niewiele jej ustępujące brzmienie. Biorąc pod uwagę powyższe fakty nie widzę dla nich godnego konkurenta w zbliżonej cenie. Szach, mat i pozamiatane.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 04/2014
Kudos Cardea C20
Przeczytaj także