
17.09.2023
min czytania
Udostępnij
Jes Kerr jest z zawodu muzykiem sesyjnym i producentem muzycznym. To wyjątkowe kompetencje, zwłaszcza drugi fach, który polega na kreowaniu ostatecznego kształtu nagrań. Producent często odpowiada za brzmienie zespołu. Poświęca najwięcej czasu na szlifowanie albumów i piosenek. To on siedzi przy stołach mikserskich albo wydaje zalecenia dźwiękowcom. Na rynku fonograficznym, gdzie rządzą wielkie pieniądze, producent jest najważniejszą osobą w projekcie i jego mózgiem. Artysta jest twarzą i wykonawcą. Czasem oczywiście te role się łączą, jak choćby w przypadku Prince’a, który w branży zyskał status legendy nie jako wokalista i muzyk, ale właśnie jako producent. W dzisiejszym ujęciu producentem był także… Jan Sebastian Bach. Sam komponował swoje kantaty, przygotowywał zespół do ich wykonania, prowadził koncerty, a że zasiadał przy instrumencie? Prince też to robił, a dodatkowo rejestrował muzykę w studio; Bach zapisywał ją w partyturze. Gdyby za jego czasów istniały mikrofony, stoły mikserskie i obecne metody zapisu, zapewne zadbałby o to, jak ostatecznie ma brzmieć jego muzyka. Producentem swoich nagrań jest choćby Krystian Zimerman, a także wielu innych.
Kerr od lat miał także drugą pasję: kolekcjonował, restaurował i modyfikował kolumny, gromadząc ponoć imponującą kolekcję. Na bazie licznych doświadczeń odsłuchowych wybrał własną drogę – skoncentrował się na zestawach głośnikowych z linią transmisyjną i wstęgowym głośnikiem wysokotonowym. Obudowy powstają wyłącznie ze sklejki brzozy bałtyckiej; w recenzowanym dziś modelu K320 mk.3 ma ona grubość 18 i 24 mm. To materiał lepszy od MDF-u, ale też droższy i trudniejszy w obróbce. Ta odbywa się w większości ręcznie; wykonanie linii transmisyjnej to proces skomplikowany i czasochłonny. Wisienką na torcie jest wybór wykończeni. To forniry albo samochodowy lakier poliestrowy, szlifowany, do wyboru, na satynę albo wysoki połysk. Kolorystyka bazuje na palecie RAL i można zamówić jeden z 200 odcieni.
Skrzynie K320 mk.3 są dość wąskie, ale głębokie, ponieważ musiał się w nich zmieścić labirynt. Ma on ujście z przodu, tuż nad podłogą. Konstrukcja jest dwudrożna. Górę obsługuje 60-mm wstęga o masie 0,0027 g, przed montażem poddawana modyfikacjom. Kerr utrzymuje, że dla każdego modelu innym, ale jakie konkretnie zmiany wprowadza, pozostaje tajemnicą. Przetwornik nisko-średniotonowy ma 16,5-cm membranę z pulpy celulozowej z dodatkiem włókien drzewnych. Dzięki zastosowaniu linii transmisyjnej pasmo przenoszenia sięga na dole 24 Hz. Z tyłu zamontowano porządne pojedyncze zaciski, przyjmujące banany, widełki i gołe kable.
Parametry techniczne wskazują na wysoką kompatybilność i bezproblemową pracę nawet z tranzystorami o niskiej mocy. Tak jest rzeczywiście, ale… nie do końca. Jeżeli wystarczy Wam miłe dla ucha granie – zgoda. Linia transmisyjna ma jednak to do siebie, że wciąga waty jak gąbka, kiedy chcemy z niej wydusić dynamikę, tempo i energię basu. Od rzetelnych 100 W szkielet i faktura nagrań będą się klarować; odczuwalny puls i rytm poczujemy dostarczając jeszcze więcej prądu. Przy anemicznym napędzie labirynt będzie huczał i przeciągał wybrzmienia, pozostawiając za nimi specyficzny ogon. Ten nigdy nie zniknie, ale im obficiej nakarmimy woofer, tym będzie krótszy. Co ciekawe, będzie to miało także wpływ na barwę basu i średnicy, bo ta nie funkcjonuje przecież osobno.
McInosh MA12000 nie ma problemu z mocą. Niektórzy narzekają, że autoformery duszą jej wydajność, ale do tej pory tego nie zauważyłem, Kerry zaś mogły liczyć na solidne 350 W. W systemie pracował też odtwarzacz C.E.C. CD 5. Okablowanie pochodziło z oferty Hijiri, a prąd oczyszczał filtr Ansae Power Tower. Elektronika stała na meblu Base 6, a kolumny – na 3-cm granitowych płytach.
Spotkanie z Kerrami rozpocząłem od muzyki wokalnej – świątecznego albumu Take 6. Głośniki grają bliskim, bezpośrednim dźwiękiem, ocieplając średnicę i lekko powiększając źródła. Tworzy to wrażenie zbliżone do tzw. szkoły brytyjskiej, zgodnie z którą wysunięcie pierwszego planu do przodu odpowiada za złudzenie nadrealizmu. Efekt podkreśla prezentacja góry pasma, również delikatnie ocieplona, ale wyraźna, stawiająca na zrozumiałość tekstu. Producent zaznacza, że używa wstęgi, chociaż efekt przypomina dobrą aplikację AMT – brzmienie jest wyraziste, precyzyjne w dziedzinie czasu, a przy tym barwne. Szarpnięcia strun gitar zachowują wysoką rozdzielczość i osadzenie w niższym podzakresie, które pozwala uniknąć piskliwości i szorstkości, a wnosi głębię i mięsistość. Czasem odzywają się nawet nie tyle blisko, ale tak, jakby uderzały wprost w bębenki. Krystaliczna czystość, połączona z miękką i ciepłą łagodnością, podkreśla bezpośredniość, jak gdyby ta była jeszcze niewystarczająca.
Kluczowa pozostaje jednak bliskość – koncentracja na pierwszym planie jest dobitna, natomiast dalsze są przybliżane. Czytelność faktury i przejrzystość sprawiają, że niemal wchodzimy do studia czy na scenę, a na pewno siedzimy w miejscu, w którym można muzykom podać rękę. Następna obserwacja dotyczy ocieplenia i zaakcentowania średnicy, jakbyśmy dodali szczyptę lampowej przyprawy. Przypomina fantastyczne połączenie z początku ostatniej dekady XX wieku – Eposów ES 14 z Musicalem Fidelity A1. To świat zarezerwowany dla wzmacniaczy w klasie A. McIntosh MA12000 to mocny piec, ma też lekki dodatek ciepła, jednak w tym przypadku robotę robią Kerry. Muzyka w rodzaju Cata Stevensa i innych legend rocka z tamtych czasów idealnie wpisuje się w tę estetykę.
Współczesny pop pozwala szybciej wyciągnąć wnioski. Skoro Prince brzmi świetnie, to znaczy, że głośnik jest dobrze zestrojony. Ciepło, mięsistość i gęstość średnicy pchają wokale wprost do uszu. Instrumenty towarzyszące również wychodzą naprzód. Obraz jest aż nadprzejrzysty i ostry. Czujemy się jak w towarzystwie monitora bliskiego pola; gdzie tam bliskiego – bardzo bliskiego. Przeważnie jednak takie głośniki są małe, a Kerr dysponuje zdecydowanym, mocnym basem i ogólnie dźwiękiem masywnym, opartym na mocnym fundamencie. Koniecznie trzeba też wspomnieć o energii. Prezentację w całym pasmie cechujezdecydowany, szybki atak, sprężystość i napięcie. Uporządkowanie warstwy rytmicznej przez energię i precyzję uderzenia tworzy szkielet, który nie pozwala na poluzowanie organizacji całego ciała. Mocne granie ostatecznie rozwiewa wątpliwości: to świat wzmacniaczy w klasie A, ubrany w szaty studyjnego monitora bliskiego pola. Z wyjątkiem basu. Ten jest mocny i stanowi przeciwwagę dla zdecydowanych wysokich tonów, podanych bez zawahania. Kompozycja jest zgrabna, bo skoro tamte mają dodatek ciepła i mięsistości, to dół konsekwentnie podąża tym tropem. Linia transmisyjna oznacza zazwyczaj potęgę, głębię, ale też poluzowaną kontrolę. Nie najlepiej zrealizowane układy ćwierćfalowe pohukują. Ciągną za sobą wspomniany wcześniej ogon i zabarwienie. To ostatnie występuje u Kerra w ilości śladowej, huczenia nie zaobserwowałem w ogóle, ale ogon – już tak. Jeżeli oczekujecie od dołu przede wszystkim precyzji, tempa i kontroli, to nie ten adres. Linia transmisyjna zawsze nią pozostanie. Podobnie jak tuba, choć niektórzy producenci zaklinają się, że udało im się zniwelować „tubę w tubie”. Zupełnie niepotrzebnie, bo oba rozwiązania mają swoje zalety i części odbiorców po prostu się podobają. Koronnym przykładem linii transmisyjnej były w latach 90. kolumny TDL RTL 3. Pohukiwały, ale nie szczędziły innych zalet. Osiągnęły w Polsce spektakularny sukces komercyjny. To porównanie nie jest przypadkowe – do tamtych czasów przeniósł mnie właśnie charakter brzmienia Kerrów.
Wracając do mocnego grania, trzeba dodać, że wraz z potęgą, bezpośredniością i precyzją kolumny wnoszą do muzyki ciepło i ekspozycję średnicy. W bardziej kameralnych składach taka prezentacja jest efektowna i wciągająca. Tutaj łagodzi agresję, co fanom metalu niekoniecznie się spodoba. Obraz przestrzeni, zdominowany przybliżeniem akcji do słuchacza, wymusza również przybliżenie dalszych planów. Nie będzie więc holograficznej głębi, choć tu akurat jestem spokojny: studyjne realia są wyrysowane tak ostro, że czujemy się, jakbyśmy używali słuchawek. W symfonice ekspozycja średnicy, mięsistość i gęstość barwy w połączeniu z przejrzystością studyjnego monitora podkreśla ładunek emocjonalny. Instrumenty wydają się bardziej naturalne niż w naturze. To oczywiście słodkie kłamstwo, ale poza nim kolumny przekazują dużo informacji o technicznych aspektach nagrań. Bas ma „transmisyjny” ogonek, który działa jak dopalacz pogłosu, ale to też się może podobać, bo orkiestra brzmi, jakby oddychała głębiej. Na tym tle sola trąbek i fletów wręcz wyskakują, a wstęga dodaje i blasku, i dźwięczności, i głębokiego osadzenia.
Chyba udało mi się przeniknąć do głowy Jesa Kerra. Wydaje mi się, że wiem, co lubi i do jakiego brzmienia dąży w pracy producenta muzycznego. Adres okazuje się nieprzypadkowy – skorupka musiała nasiąknąć brytyjską szkołą i estetyką monitorów BBC. Jednak Kerrowi nie wszystko się w niej podoba. Nie dążył do neutralności i obiektywizmu, a priorytetem był realizm w innym ujęciu. Efektem jest głośnik, mało powiedzieć, że ciekawy. Realizacja stylu jest perfekcyjna, a do tego Kerr korzysta ze współczesnej technologii, co również słychać. Przyznam, że koncepcja mnie zainteresowała i chciałbym posłuchać monitorów. Na początek K300 – bo to taka sama konstrukcja, tyle że w mniejszej obudowie i z krótszą linią w środku. No i ogromnego K200 – z wielgachną kopułką średniotonową i wstęgą na górze. To może być niezła jazda.
Maciej StryjeckiObudowy są smukłe, ale głębokie. Linia transmisyjna musi się gdzieś zmieścić.
Gniazda.
Konkluzja
Hi-Fi i Muzyka 06/2023
Kerr Acoustic K320 mk.3
Przeczytaj także