07.10.2022
min czytania
Udostępnij
Pewna utytułowana specjalistka od masteringu, nagradzana statuetkami Grammy, powiedziała mi kiedyś, że mniej więcej co siedem lat przeciętny gust słuchaczy – a raczej ich wrażliwość na dźwięki – zmienia sięna tyle, że warto zaproponować nowy mastering znanych nagrań.
Wiem po sobie, że po kilku miesiącach słuchania nachodzi mnie myśl, że coś bym w brzmieniu poprawił. Niechby to nawet była drobna zmiana, byle zauważalna dla mnie. Chętnie powitałbym na przykład jeszcze więcej szczegółów i dokładniejszego ich wybrzmienia w przestrzeni. Alan Shaw myśli chyba podobnie, bo na pierwszy rzut ucha tym się właśnie różnią M40.2 40th Anniversary Edition od M40.3 XD. Tak również było w przypadku M40.2 i poprzedzających je M40.1. To zmiany kierowane do melomanów, którym w Harbethach brakowało dotąd góry i przez to wstrzymywali sięz zakupem. Kolejne wersje największego modelu brytyjskiego specjalisty wywodzą się z Monitora 40, który miał premierę w roku 1998. Po wymianie woofera, dziesięć lat później pod dostatnie strzechy trafił Monitor 40.1. Później przyszły M40.2 i M40.2 40th Anniversary Edition. Teraz testujemy piątą generację, nazwaną M40.3 XD.
Klasyczny projekt z trzema głośnikami na szerokim froncie.
Monitory 40.3 XD występują w czterech wersjach wykończenia precyzyjnie położonym fornirem. Do wyboru są: wiśnia, palisander, orzech i egzotyczny jesion. Do testów przyjechała wersja orzechowa, którą najbardziej lubięi pamiętam z serii 40th Anniversary. Głośniki ważą 38 kg każdy, więc do wyjęcia ich z solidnych kartonów i postawienia na stendach przydadzą się dwie pary rąk. Tym bardziej, że są to pękate skrzynie i trudno je samodzielnie obłapić, nawet jeśli na siłowni targa się trzy razy cięższą sztangę. Front zakrywa maskownica z delikatnego czarnego materiału. Producent zaznacza, że strojenie monitorów odbywało się z założonymi grillami i sugeruje, by ich nie zdejmować. Gdybyśmy jednak spróbowali, nie jest to łatwe, bo cienkie metalowe ramki siedzą głęboko w wąskich szczelinach. Najlepiej skorzystać z dwóch silnych magnesów. Taki system mocowania maskownic Harbeth nazywa Frameless Frame (ramka bez ramki). Przyznam, że w teście słuchałem M40.3 XD bez maskownic, bowiem tak mi się podoba ich fornir, że chciałem na niego patrzeć przez cały czas. Trzy przetworniki rozmieszczono na desce frontowej w pewnych odległościach od siebie. Alan Shaw nie przestrzega zasady, żeby maksymalnie zbliżyć centra akustyczne tweetera i średniotonowca, ale i tak uzyskał spójne pasmo. Głośnik wysokotonowy to miękki 25-mm Seas, chłodzony ferrofluidem. Alan Shaw zaleca, aby w czasie użytkowania tweeter znajdował sięna wysokości uszu słuchacza. Równocześnie zapewnia o dobrym rozpraszaniu wysokich tonów, więc sami zdecydujey, jakie ma to dla nas znaczenie. Za średnicę odpowiada 20-cm stożek produkowany przez Harbetha. Jego najważniejszym elementem jest membrana z Radialu 2. To druga generacja tworzywa, którego skład opracowali młodzi naukowcy pod kierunkiem Shawa, porównując parametry akustyczne przeróżnych mieszanek syntetyków. 30-cm woofer to również konstrukcja Harbetha. Polimerową membranę zawieszono na dość twardym, wypukłym resorze z gumy. Efektywność przetwarzania basu poprawia bas-refleks. Wyloty dwóch tuneli umieszczono z przodu, co powinno ułatwić ustawienie dużych głośników w pomieszczeniu. Zarówno przednią, jak i tylną ściankę obudowy przykręcono 28 wkrętami (po 14 na każdą). Nie poleca się ich dokręcać ani luzować. Ani tym bardziej demontować skrzyń, które po tym zabiegu mogą stracić szczególne własności akustyczne. Tego typu obudowy, opracowane jeszcze za czasów programu badawczego BBC, grają bowiem razem z głośnikami i współtworzą efekt brzmieniowy. Z tyłu zamontowano pojedyncze terminale WBT Nextgen Cu 0705. Solidne i złocone, umożliwiają instalację popularnych rodzajów końcówek. Każdy monitor nosi oznaczenie: lewy/prawy. Są parowane, a ich parametry Harbeth przechowuje w firmowym archiwum na wypadek, gdyby potrzebna była interwencja serwisowa. Dumnie brzmi napis: „Hand Made in England, Loved Everywhere”. To również świetne hasło reklamowe. O wnętrzu nie napiszemy zbyt wiele, bowiem zostaliśmy poproszeni, żeby nie rozkręcać obudowy. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak założyć, że konstrukcja niewiele się różni od modelu urodzinowego, którego zdjęcia zamieściliśmy w teście w „HFiM” 6/2018. Zmiany zaszły w zwrotnicy, którą Alan Shaw z wiedzą wspartą komputerem systematycznie doskonali. Dla posiadaczy M40.2 może to nie być wystarczający powód do zainteresowania się najnowszym modelem.
Pojedyncze terminale WBT Nextgen Cu 0705 wkręcono bezpośrednio w tylną ściankę.
Monitory 40.3 XD stanęły na stendach Hi-Fi Racks o wysokości 34 cm. Do odsłuchów testowych wolałbym model Harbeth Grand M40.1 (7300 zł za parę), na których głośniki grają najlepiej, ale przyjechał tańszy, oznaczony po prostu Harbeth M40.1 i kosztujący 4420 zł. Wykonano go z litego drewna dębowego, jak większość produktów tej brytyjskiej firmy. Stendy miały wkręcone firmowe kolce o wysokości 8 mm. Po ich posadowieniu na dodatkowych podkładkach tweeter znalazł się na wysokości około 100 cm. Dość wysoko, jak na popularne siedziska i moje uszy; aby spełnić zalecenie producenta, musiałbym siedzieć wyprostowany jak struna. Nie są to zatem głośniki do słuchania w pozycji półleżącej ani na niskich fotelach. Różnica w brzmieniu, kiedy obniżymy swoją pozycję względem kopułek wysokotonowych okazuje się jednak wyraźna w porównaniu z ustawieniem referencyjnym, więc warto zadbać, aby możliwie najbardziej się do niego zbliżyć.
30-cm woofer trzyma osiem wkrętów.
Przez większość testu monitory zasilał zintegrowany Marantz PM-10, ale nie mogłem sobie odmówić sprawdzenia lampy 300B. Podłączyłem więc końcówkę mocy single-ended Cary Audio CAD-300 SSE i ku mojemu zaskoczeniu sprawdziła się znakomicie, swobodnie poruszając membranami basowymi. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że z tą właśnie lampą M40.3 XD osiągnęły synergię, której się nie spodziewałem. Taki zestaw dostarczył mi jeszcze więcej przyjemności, niż z tranzystorem. W roli źródła zagrał Marantz SA-10, odtwarzający płyty CD i SACD, a także pliki Hi-Res z laptopa MacBook Pro. Odtwarzacz ze wzmacniaczem łączył XLR Kimber Kable KCAG. Użyte przewody głośnikowe to Monster Cable Sigma Retro Gold.
20-cm głośnik średniotonowy z membraną radialową.
Sprawdzanie możliwości brzmieniowych szczytowych monitorów Harbetha rozpocząłem od najdoskonalszego technicznie nagrania, jakim dysponowałem. W 2021 roku na podwójnym winylu 45 RPM oraz w formatach cyfrowych ukazał się album tria japońskiego pianisty Tsuioshi Yamamoto „Misty for Direct Cutting”. Tytuł nawiązuje do słynącego z jakości realizacji wcześniejszego krążka japońskiego tria, zatytułowanego po prostu „Misty”, a wydanego przez legendarną wytwórnię Three Blind Mice w 1974 roku na winylu, a później na CD i XRCD. Wyjątkowość nowej sesji polega na tym, że z okazji 100. rocznicy urodzin Errolla Garnera, autora tytułowego tematu, jego kompozycja oraz inne standardy zostały zarejestrowane ponownie przez trio Yamamoto w renomowanym tokijskim King Sekiguchidai Studio. Matryca do produkcji winylu została nacięta od razu w trakcie rejestracji (stąd „Direct Cutting” w tytule), a wersja cyfrowa była zapisywana w formacie DSD 11,2 MHz (DSD256) i w takiej „surowej” postaci jest dystrybuowana przez serwisy sprzedające pliki Hi-Res. Słuchałem takiego właśnie pliku DSD 4x. Można również nabyć wyprodukowaną z niego wersję CD-MQA lub zaopatrzyć się w plik Hi-Res skonwertowany do standardu PCM. Wersja cyfrowa ma tę przewagęnad wydaniem winylowym, że zawiera sześć utworów zamiast czterech. Jak brzmi winyl, jeszcze nie wiem, ale DSD 4x są rewelacyjne. To jedno z najlepszych technicznie nagrań, jakie można znaleźć. Jego jakość łatwo docenić dzięki Harbethom. Ciekawe, że pomimo dużych gabarytów monitory nie uderzają nadmiernym basem ani nie przytłaczają. Ujmują natomiast równowagą pasma, która daje efekt namacalnej wręcz naturalności i muzykalności. Jakbyśmy mieli muzyków na wyciągnięcie ręki, siedzieli z nimi w studiu i nie zastanawiali sięnad mikrofonami, okablowaniem i resztą technikaliów. Doceniłem dynamikę fortepianu i to, jak dokładnie został zdefiniowany w przestrzeni. Nie był ani zbyt duży, ani za mały, a wokół siebie miał tyle powietrza, ile dało mu średniej wielkości studio. Dźwięk wybrzmiewał krystalicznie czysto i błyszczał akordami wyłaniającymi się z zupełnej ciszy. Czytelny kontrabas nie schodził bardzo nisko, bo tak grał basista, a czynele nie brzęczały natarczywie; zostały raczej wtopione w tło. Sprawdzanie jakości basu kontynuowałem, słuchając „Wood II” Briana Bromberga. Solowa interpretacja tematu „Blue bossa” imponuje wirtuozerią, ale i pełnym brzmieniem kontrabasu. Harbethy nie kompresują najniższych tonów, pozwalając im wybrzmieć i przy okazji wstrząsnąć podstawą sofy. Każde szarpnięcie struny cechuje piękna barwa i bogactwo alikwotów, których w tych rejonach częstotliwości się nie spodziewałem. Wibrujące dźwięki organów Hammonda Barbary Dennerlein z płyty „Studio Konzert For Hedphones”, nagranych w Tonstudio Bauer w Ludwigsburgu, wypełniły cały pokój. Nie potrzebowałem słuchawek, by odkryć niuanse brzmienia tego wspaniałego instrumentu. Dzięki jego przemyślnej konstrukcji organistka z powodzeniem zastępuje basistę, zręcznie operując stopami na dodatkowej klawiaturze. Zaś w średnich rejestrach przyciąga uwagę melodyką i wirtuozerią. Harbethy łagodnie zaokrągliły każdy dźwięk, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. „Masterpiece” (XRCD) japońskiego gitarzysty Mario Suzuki okazało się bodaj najbardziej przejrzystym nagraniem w mojej kolekcji. Brzmienie gitar mógłbym porównać tym razem do krystalicznie czystej wody górskiego źródła albo wiejskiego, skandynawskiego powietrza, w którym krajobraz zyskuje wyjątkową kontrastowość. Warto przy tym zaznaczyć, że topowe Harbethy prezentują niuanse bez natarczywości. Nie pozwalają umknąć żadnemu szczegółowi, o ile jesteśmy w stanie wyostrzyć własną percepcję.
25-mm kopułka Seasa, chłodzona ferrofluidem.
Z przyjemnością słuchałem orkiestry Duke’a Ellingtona, który zawsze dbał, by w jego muzyce dużo siędziało. Polecam ścieżkę dźwiękową do filmu „Anatomia morderstwa” w reżyserii Otto Premingera z 1959 roku. Muzyka Ellingtona jest tak sugestywna, że buduje własną dramaturgię, nawet bez obrazu na ekranie. Słuchana w zremasterowanej wersji z plików 24/96 sprawia wrażenie, jakby została nagrana współcześnie. Każda solówka jest dokładnie zdefiniowana, a na scenie łatwo wyodrębnić sekcje instrumentów. Wydaje się, że można to zrobić z dokładnością do decymetra. Tak precyzyjnie kreślą przestrzeń brytyjskie monitory. Kiedy sięgnąłem po nagrania wokalistek, swoją rolę zaznaczyły przetworniki średniotonowe. Diana Krall z płyty „This Dream of You” śpiewała tak blisko mikrofonu, że usłyszałem, jak otwiera usta, zanim wyartykułowała pierwszą głoskę. Orkiestra wydała mi się wyraźniejsza, niż kiedy słuchałem na innych głośnikach. Ascetyczna aranżacja „Acoustic Album No. 8” Katie Meluy uwydatniła matową barwę jej głosu i umiejętność tworzenia kameralnego nastroju. Mimo skupienia uwagi na nastrojowej opowieści mogłem śledzić akompaniujące jej gitary i fortepian. Melancholijny wokal Melody Gardot z „Sunset In The Blue” ukoił mnie tak skutecznie, że gotów byłem porzucić spisywanie wrażeń i zanurzyć się w morzu dźwięków, kreowanych przez muzyków i realizatora Ala Schmitta. Duet Melody i portugalskiego wokalisty Antonio Zambujo w „C’est magnifique”, słuchany cicho nocną porą, przyniósł w tle wiele orkiestrowych szczegółów, miłą dla ucha gitarę akustyczną i niemal wyszeptane romantyczne zwierzenia. Ciekawostką był dla mnie nowy album grupy Korn – „Requiem”. Realizator zadbał, żeby w kaskadzie gitarowych riffów nie zaginął wokalista, a perkusja wyraźnie podkreślała rytm, co Harbethy dokładnie odmierzyły. Ściana dźwięków nie zawaliła się nawet przy dość dużej głośności. Nowoczesne r’n’b w wykonaniu Mary J. Blige z płyty „Good Morning Gorgeous” dało wgląd w miksturę rapowanych pokrzykiwań, generowanego elektronicznie basowo-perkusyjnego rytmu, gramofonowego skreczowania i wieloplanowych partii wokalistki-raperki. Ciekawe i rzadkie przeżycie. I okazuje się, że na M40.3 XD można słuchać każdej muzyki. Paul McCartney z mojej ulubionej, lockdownowej płyty „III” nie szokował już tak ostrą gitarą, podkreślaną jeszcze przez niektóre kolumny, a skupił się na aranżacji. Ileż to partii przeróżnych instrumentów musiał nałożyć na siebie sir Paul! Z kolei zrealizowany w legendarnym studiu Capitol Records jego album ze standardami – „Kisses On The Bottom” (z Dianą Krall przy fortepianie) – emanował łagodnością i równowagą wszystkich składników tego wyśmienitego dania. Nie dziwota – za konsolą siedział niezastąpiony Al Schmitt. Dobrze, że słynny inżynier dźwięku przed śmiercią zdołał wyedukować kolejne pokolenia realizatorów. Mam nadzieję, że jego szkoła i gust nie pójdą w zapomnienie. W otwierającym „Kind of Blue” Milesa Davisa utworze „So What” pierwsze dźwięki należą do kontrabasu i fortepianu. Wcześniej wydawało mi się, że są zbyt ciche, by usłyszeć niuanse akordów. Cykające w tle czynele również sprawiały wrażenie, jakby realizator zapomniał podciągnąć suwaki. Harbethy zrobiły z tym porządek, co pokazuje, że potrafią wyraźnie oddać nawet ciche dźwięki i nie wymagają przy tym zwiększania głośności. Chwila z elektroniką w wykonaniu duetu Yello ukazała wszechstronność zestawów głośnikowych i wyobraźnię Borisa Blanka w nakładaniu kolejnych warstw syntezatorów i elektronicznych efektów. Lepiej niż kiedykolwiek zabrzmiało basowe wypełnienie. Z takim dopaleniem muzyka z płyty „Point” zyskała moc i wigor. Pomruki Dietera Meiera, wokal czy melodeklamacje wybrzmiały nadspodziewanie soczyście. Solowy album pianisty Jana Lisieckiego „Night Music”, jak sam tytuł wskazuje, jest przeznaczony do wieczornych odsłuchów. Jest przy tym tak dobrze nagrany, że słychać oddech fortepianu i otaczającą go przestrzeń. Zachwyciła mnie również młoda kanadyjska wiolonczelistka Elinor Frey, grająca wczesne włoskie koncerty barokowe. Zależnie od kompozytora i utworu wybierała większą wiolonczelę, skonstruowaną współcześnie na wzór instrumentu Stradivariusa, albo mniejszy niemiecki instrument z epoki, grający wyżej. Przyjemnie było się wsłuchiwać, jak różnie brzmią te wiolonczele i z jakim pietyzmem Elinor gra swoje partie na tle orkiestry. To nagranie ostatecznie mnie przekonało, że Monitory 40.3 XD są uniwersalne i zyska z nimi każdy repertuar. O ile oczywiście został nagrany przynajmniej poprawnie. Bo jeśli muzycy lub inżynier dźwięku poszli na skróty, to Harbethy rzetelnie to pokażą.
Monitor 40.3 XD na podstawkach Hi-Fi Racks.
Można się zastanawiać, czy wybór brytyjskich monitorów jest trafniejszy od postawienia w pokoju wyrafinowanych kolumn podłogowych. Harbethy M40.3 XD nie są tanie, ale i tak kosztują znacznie mniej, niż trzeba by wydać na podłogówki tej samej klasy. Pozostaną też bliższe muzycznej prawdy. Absolutnie!
Harbeth M40.3 XD
Przeczytaj także