![](https://www.hi-fi.com.pl/wp-content/uploads/2024/10/044-047_HFM_9_2024-10-scaled.jpg)
30.12.2024
min czytania
Udostępnij
Zaraz jednak pojawia się obawa, czy aby gdzieś nie poczyniono oszczędności. Tymczasem nie, ponieważ w bezpośrednim porównaniu okazuje się, że GoldenEary w niczym nie ustępują propozycjom typowo audiofilskiej konkurencji. W dodatku są to nierzadko duże i efektowne meble. Opisywane dziś T66 mają aż 124 cm wysokości i wyglądają niemal identycznie jak zaprezentowane w 2016 Tritony Two+. To pierwszy model z nowej serii, w której – pomimo kilku modyfikacji – podstawowe założenia pozostawiono bez zmian.
Wysoką, smukłą skrzynkę sklejono z MDF-u o grubości 18-25 mm i wykończono lakierem na wysoki połysk. Nabywca może wybrać kolor czarny albo czerwony. Ten drugi wymaga niewielkiej dopłaty, ale ma piękny głęboki odcień. Aż miło popatrzeć. Front okazuje się tak wąski, że zamiast przetworników okrągłych Amerykanie wykorzystali podłużne. Skrzynie rozszerzają się do tyłu, natomiast wierzch opada. Oprócz bocznych, wszystkie ścianki zostały zaokrąglone, co efektownie wygląda, a przy okazji zapobiega niekontrolowanym odbiciom dźwięku. Nierównoległe powierzchnie redukują natomiast ryzyko powstawania fal stojących w środku obudowy. Stabilność mechaniczną i izolację od wibracji poprawiają wewnętrzne komory akustyczne oraz liczne wzmocnienia.
Nowością w linii T jest odlewana z aluminium podstawa. Wygląda zdecydowanie lepiej niż MDF w Tritonach i ma szerzej rozstawione punkty podparcia. Standardowo to stożki z łagodnym zakończeniem, które nie uszkodzą parkietu, ale można też wykorzystać dołączane kolce. Kolumny należy wypoziomować, co okazuje się bajecznie wygodne. Nie trzeba się gimnastykować, ponieważ do regulatorów dostaniemy się od góry.
Maskownice zamontowano na stałe, a szkoda, bo miło byłoby patrzeć na stadko przetworników. Metalowa siatka jest półokrągła i znacznie oddalona od przetworników. Przy okazji rozprasza fale. Jeżeli chodzi o boczne osłony, to w Tritonach można było je zdjąć. W T66 albo zostały zamocowane na stałe, albo za słabo się starałem. Pod nimi schowano membrany bierne w kształcie stadionu (20 x 30 cm), po jednej na stronę. Szeroki fałd wypukłego resora pozwala im się swobodnie wychylać. GoldenEar stosuje to rozwiązanie od początku działalności. Zapewne szkoda mu marnować potencjał układu półaktywnego na same tylko dwa średniej wielkości przetworniki.
Moduł niskotonowy zajmuje większą część obudowy, a jego komorę wytłumiono mieszanką waty i dakronu. Na przekrojowej grafice widać też wzmocnienia – kątowniki i listwy. Same przegrody również usztywniają całość. Wzmacniacz zamontowano tuż za gniazdami. Zasila dwa przetworniki 12,5 x 22,5 cm, czyli również w kształcie stadionu. Oba zmieściły się na wąskim froncie. Woofer GoldenEara ma membranę z kompozytu włókien szklanych i nomeksu, odlewany kosz i ogromny magnes.
Układ półaktywny oznacza, że wooferami steruje wbudowany wzmacniacz . Ten w T66 pracuje w klasie D i dysponuje mocą ciągłą 500 W i 1000 W w szczycie. Kolumny wymagają podłączenia do gniazdka w ścianie – sieciówki znajdują się w komplecie. Na płytce z terminalami widać złącze IEC oraz pokrętło, którym dobieramy natężenie niskich tonów do warunków pomieszczenia i własnych upodobań. Na środku skali przewidziano zapadkę, ale to tylko dla orientacji i nie należy jej traktować jako punktu wyjścia do eksperymentów. Zakres regulacji okazuje się bardzo szeroki, więc można grać subtelnie albo zatrząść wszystkim, co nie jest przymocowane na stałe.
Do podłączenia sygnału przewidziano podwójne terminale głośnikowe, spięte złoconymi zworkami, oraz niskopoziomowe wejście LFE dla sygnału z ewentualnego procesora AV. Wzmacniacz w sekcji subwoofera pracuje pod kontrolą DSP Analog Devices. Co do zasady: GoldenEar stosuje podobne rozwiązania od lat, ale DSP to nowość w serii T. Firma wykorzystuje zaawansowane technologie cyfrowe dla uzyskania jak najniższego poziomu zniekształceń, ochrony wzmacniacza oraz przetworników, a także zachowania spójności pasma.
Wyższa część kolumny mieści monitor zamknięty w osobnej obudowie, która dodatkowo usztywnia konstrukcję. Pracują w nim dwa 11,5-cm głośniki nisko-średniotonowe z odlewanymi ciśnieniowo koszami i dużymi magnesami. Membrany wykonano z materiału identycznego co woofery i dodatkowo wyposażono w korektor fazy Multi-Vaned. Pomiędzy stożkami zamontowano harmonijkę AMT, w firmowej terminologii określaną jako High-Velocity Folded Ribbon. Otaczający głośnik kołnierz wyłożono filcem.
Ulepszenia w porównaniu z linią Triton obejmują: metalową podstawę, przeprojektowaną zwrotnicę, zmienione okablowanie wewnętrzne, większy skok membran biernych, możliwość podłączenia w bi-wiringu, wygodniejsze poziomowanie, nowoczesny procesor cyfrowy i wreszcie opcjonalny czerwony lakier. Może nie są to zmiany dramatycznie, ale korzystne. Natomiast cena nie wzrosła tak mocno, jak u licznej konkurencji.
W teście T66 pracowały ze wzmacniaczem McIntosh MA12000 i odtwarzaczem C.E.C. CD5. Okablowanie HCI/HCS/Nagomi pochodziło z oferty Hijiri. Prąd filtrował Ansae Power Tower. Kolumny stały na kamiennych podstawach o grubości 3 cm, a elektronika – na meblu Base 6.
To nie są kolumny dla poszukiwaczy prawdy, idealnego zrównoważenia pasma czy studyjnej przejrzystości i precyzji. Nie starają się oddać koncertu w filharmonii w skali 1:1 ani naśladować atmosfery jazzowego klubu. Brzmienie instrumentów nie będzie wierną kopią natury, a lokalizacja źródeł – fotografią ze studia. Gdzie zatem zaprowadzą nas T66?
Tam, gdzie poprzednie Tritony. Nie mam nawet ochoty się zastanawiać, czy są lepsze, czy gorsze. Zresztą, chyba nie o to chodzi. Dość powiedzieć, że we wszystkich podstawowych kategoriach reprezentują poziom wystarczający, by ich nie wkładać do jednego worka ze sprzętem efekciarskim, którego jedynym zadaniem jest wtłoczyć odbiorcę w fotel, bez oglądania się na konsekwencje. Na to są zbyt dobre i grają po prostu zdrowo.
Gdybym je usłyszał na początku fascynacji sprzętem wysokiej jakości, nie pozbierałbym się z podłogi. Dostałbym wszystko, o czym marzyli posiadacze Altusów, a równocześnie dźwięk niezaprzeczalnie wysokiej jakości. Owszem, zrobiony, ale tak sprytnie, że strawny dla purystów. Właściwy poziom poprawności im zamknie usta, a cała reszta dostanie świetną zabawę.
T66 to duże kolumny, ale ich dźwięk jest… jeszcze większy. Ma wszystkie cegiełki, z których można zbudować całą ścianę.
Bas, jak nietrudno się domyślić, jest subwooferowy. Lekko spowolniony, nastawiony na moc i masowanie brzucha. Nie ściga się z wirtuozami kontrabasu. Nie ucina wybrzmień ani nie uderza błyskawicznym ciosem. Przeciwnie – jest miękki, masywny i monumentalny. Ale jak już postawi stopę, to rozgniecie nawet metalową kulkę. Ile go jest? To zależy – pokrętłem z tyłu wyregulujecie tak, jak lubicie. Owszem, osobny subwoofer z 10-calowym głośnikiem potrafi jeszcze więcej, ale T66 oferują coś pośrodku: potęgę przy bardziej muzykalnym charakterze. One rzeczywiście służą do słuchania muzyki, a nie tylko do oglądania filmów.
Na tym fundamencie powstał przekaz nasycony dynamiką. Subtelne kontrasty są oddawane z pewnym uproszczeniem, za to duże – z fantazją i rozmachem. T66 potrafią zagrać głośno, przesunąć masę powietrza, ale pomimo zaplanowanego efekciarstwa nie krzyczą ani nie ranią uszu. Podobnie hojność w zakresie góry nie prowadzi do przykrych ostrości ani metaliczności, choć to akurat mnie nie dziwi. Dobre przetworniki AMT słyną z rozdzielczości i umiejętności oddania szerszej palety barw niż kopułki, o tubach nie wspominając. Znakomita góra pomaga osiągnąć niezłą przejrzystość. Wprawdzie T66 nie eksponują drobiazgów z tła, ani nie otaczają ich czarnym tłem ciszy, ale i tak słychać wystarczająco dużo. Wiele kolumn w podobnej cenie jest mniej przejrzystych i nawet się nie zbliża do efektowności GoldenEarów. Skoro tak, to przejdźmy do kolejnej cegiełki – przestrzeni.
W teście Tritonów One.R okazało się, że to chyba najciekawsze zestawy do muzyki elektronicznej. Ten repertuar nie ma brzmieniowego wzorca i polega na malowaniu pejzaży i światów zrodzonych w wyobraźni kompozytora. T66 odtwarzają Jarre’a i Tomitę tak spektakularnie, że trudno po nich wpiąć w system inne głośniki. Ogromny dźwięk z fruwającymi ćwierkaniami i falami najprzeróżniejszych odgłosów tworzy trójwymiarową projekcję. Fabuła wciąga, a następujące po sobie sceny tworzą odrębne widowiska. Muzyka płynie szeroko. Pejzaże są rozległe, a barwy głębokie niczym czerwień lakieru na obudowach. Nasycona powietrzem scena oddycha. Brzmienie pozostaje masywne i gęste, ale nie ciężkie, ponieważ daje o sobie znać krystaliczna góra dobrego AMT. Średnicę również otacza gęstym sosem, a mimo to zachowuje klarowność i nie wpada w zaciemnienie. Bas? To nowa jakość u Jarre’a, choć muszę przyznać, że jeszcze lepszy i potężniejszy słyszałem z gigantycznych Kerrów K200. Jeżeli ktoś jest fanem muzyki elektronicznej, powinien jednak rozpocząć poszukiwania od GoldenEarów. A może i na nich zakończyć? Niewykluczone, ponieważ najdroższy model amerykańskich wieżowców to połowa ceny brytyjskich monitorów.
Niezbyt skomplikowany pop i rock brzmią na T66 normalnie. Bardziej przejrzyście i precyzyjnie niż cięższy materiał. Dostajemy mocny, choć teraz szybszy bas i wyrównane proporcje zakresów pasma. Tego się po prostu dobrze słucha, a kolumny nie dmuchują balonu, gdy nie potrzeba.
Na koniec jeszcze jedno. T66 idealnie się nadają do kina domowego w wydaniu dwukanałowym. Przeczuwałem to już w momencie, gdy usłyszałem od importera: „Są nowe GoldenEary. Czy chciałby pan opisać”? Jasne. Pamiętam, jak dobrze się bawiłem z Tritonami. Postanowiłem nawet wstrzymać się z obejrzeniem drugiej części „Diuny”, aż do mnie przyjadą. I wiecie, co?
Warto było zaczekać.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 09/2024
GoldenEar T66
Liczba dróg/głośników:
3/5
Obudowa:
z membraną bierną
Pasmo przenoszenia:
29 Hz – 25 kHz
Czułość:
91 dB (2,83 V, 1 m)
Impedancja:
4 omy
Rek. moc wzm.:
20-500 W
Terminale:
podwójne
Wymiary (w/s/g):
124/19/37,5 cm
Masa:
27 kg
Przeczytaj także