bool(false)

EgglestonWorks Nico EVOlution

11.07.2024

min czytania

Udostępnij

Amerykańska firma EgglestonWorks jest o dwa lata młodsza od miesięcznika „Hi-Fi i Muzyka” – rozpoczęła działalność w 1997 roku. Bardzo możliwe, że to ostatni z wielkich nieobecnych na naszych łamach.

Debiut wytwórni z Memphis był spektakularny. Kolumny Andra od razu trafiły na okładkę „Stereophile’a”, a wkrótce potem inne branżowe magazyny uznały je za jedne z najlepszych na świecie. Fama dotarła do rynku profesjonalnego i Egglestony zaczęły trafiać do studiów nagraniowych, wśród nich prestiżowego Gateway Mastering Boba Ludwiga. Nie trzeba było długo czekać, by kolejni dźwiękowcy zaczęli wyposażać studia w niecodziennie wyglądające odsłuchy. W recenzjach przewijały się porównania z głośnikową pierwszą ligą – najczęściej z Wilson Audio. Nie chodziło jedynie o klasę brzmienia, ale również o nietypową formę; Jim Thompson – szef Egglestona – stwierdził kiedyś, że w całej historii firmy żadne jej kolumny nie przypominały standardowych kanciastych skrzynek. Wzornictwo, nawet jeśli kontrowersyjne, zostało podporządkowane nadrzędnemu celowi – głośniki miały grać, a nie wyglądać. Tyle podobieństw, ponieważ obie firmy różni chociażby podejście do materiałów, z których powstają obudowy. Wilson stosuje kompozyty. Eggleston pozostał wierny materiałom drewnopochodnym.
Nazwa EgglestonWorks przywodzi na myśl odlewnię metali i podobno jest to zamierzone. Firma jest niewielka – zatrudnia ośmiu pracowników, którzy ręcznie produkują 250 par głośników w ciągu roku. Nie zwiększa skali działalności, mimo że przed fabryką o powierzchni 3000 m² wywiesza flagi państw, w których ma przedstawiciela; obecnie jest ich blisko 40, w tym biało-czerwona. Podobnie jak choćby u Harbetha ważniejsze od wzrostu przedsiębiorstwa jest utrzymanie najwyższej jakości.
Aktualny katalog obejmuje osiem podłogówek i jeden monitor. Można powiedzieć, że firma się ceni. Najtańszy model to opisywany dziś Nico, w drugiej już wersji, najdroższy – Ivy Signature SE za około milion złotych.

Czysta, niczym nie zabezpieczona miedź.

Budowa

Najnowsze zestawy Egglestona rozpoznamy po aluminiowych płytach frontowych, do których mocuje się przetworniki. Mogą być srebrzyste albo anodowane na czarno – zależnie od koloru obudowy. Do wykończenia używa się tylko lakierów samochodowych. Paleta kolorów jest w zasadzie nieograniczona, choć tylko podstawowe wersje są dostępne od ręki. Ponoć najbardziej efektownie prezentuje się perła. Do redakcji trafił wariant czerwony, też ładny. Jakość powłoki jest bardzo dobra, bez załamań.
Monitory są sprzedawane w komplecie z solidnymi czteronóżkowymi stendami. Wyposażono je w regulowane kolce, a płyta górna idealnie wpasowuje się w wycięcie w spodzie obudowy; w związku z tym nie ma potrzeby przykręcania. Można natomiast przykleić niezasychającą masą typu UHU tack, dzięki której montaż będzie pewniejszy, a mikrowibracje zredukowane. To praktyka znana i polecana od lat 80. XX wieku. Wycięcie odsłania goły MDF. Perfekcjoniści mogą to uznać za niedoróbkę, ale pod monitor się przecież nie zagląda, a niewykończona powierzchnia i tak pozostanie zakryta.
Eggleston podkreśla, że wszystkie elementy i materiały Nico EVOlution pochodzą z obszaru o promieniu 15 mil wokół fabryki, choć nie dotyczy to przetworników (i aluminiowych frontów – przyp. red.). Głośniki produkuje Morel na podstawie dostarczonej specyfikacji. Dwudrożny układ wykorzystuje 25-mm jedwabną calową kopułkę z wydajnym magnesem i 16,5-cm stożek z polipropylenową membraną, wąskim resorem i dużą nakładką przeciwpyłową. Firma trzyma się zestawu jedwab/polipropylen w większości modeli, choć w drogich stosuje także beryl i włókno węglowe. Przetworniki można zasłonić maskownicami na cienkich, ale ciężkich ramkach ze stali. Trzymają się frontu na magnesach.
Zwrotnica Linkwitza-Rileya, czwartego rzędu, dzieli pasmo przy 2,3 kHz.

Z tyłu widać dużą połać włókna węglowego, w której zamontowano pojedyncze zaciski. To miedziane Cardasy, w których metal nie został niczym zabezpieczony, więc z czasem może śniedzieć. Normalny efekt, jakby ktoś pytał.
Pierwszej wersji Nico nie znamy, więc modyfikacje przytoczymy dla porządku. Obudowy są o 25% większe. Zmieniono też wylot bas-refleksu: z typowego okrągłego na szeroką szczelinę, która biegnie u podstawy przez całą szerokość tylnej ścianki. Podobno ma lepsze właściwości, a przynajmniej tak uważa Wayne Prather, konstruktor tego i innych modeli, doktor z Narodowego Centrum Akustyki Fizycznej Uniwersytetu Mississippi, zatrudniony w EW.
Kształt skrzynek pozostał ten sam. W zasadzie nie ma tu ścianek równoległych, są za to krzywizny, skosy i ścięcia. Proporcje sprawiają, że od frontu monitory wydają się małe i zgrabne, a faktycznie okazują się przysadziste i ciężkie, co wynika z ich głębokości.
Eggleston wykorzystuje czterowarstwowe płyty MDF-u i HDF-u scalane klejem na bazie poliestru i prasowane na zimno. Struktura jest tak sztywna i akustycznie martwa, że można ją porównać do współczesnych kompozytów. Płyty mają grubość od 25 do 38 mm, co również składa się na zaskakującą masę monitorów, podobnie jak porozmieszczane wewnątrz wzmocnienia. Obudowa wydaje się niezwykle solidna. Włożono w nią mnóstwo pracy, co po części uzasadnia cenę. Uważne oko dostrzeże pewne drobiazgi, które burzą efekt optycznej doskonałości, np. wyraźnie odznaczające się śruby mocujące woofer, ale Eggleston uznaje to za dowód ręcznej roboty. Przyznaje również, że charakterystyka przenoszenia nie jest w pełni liniowa, ponieważ na górze pasma następuje spadek. Jak widać, takie deklaracje nie zrażają dźwiękowców, którzy mogą być w tych kwestiach przeczuleni. Mnie również podobają się bardziej niż mowa-trawa, że oto „stworzyliśmy produkt doskonały pod każdym względem”. Tylko firma o naprawdę mocnej pozycji może sobie pozwolić na podobny dystans.

Monitor nie jest wysoki ani szeroki, za to głęboki.

Konfiguracja systemu

Nico EVOlution stały na firmowych stendach, te zaś – na kamiennych płytach o grubości 3 cm. Do zasilania wykorzystałem wzmacniacz McIntosh MA12000 oraz flagowce Accuphase’a: E-5000 i E-800. Sygnał z odtwarzaczy C.E.C. CD-5 i Accuphase DP-570 płynął przewodami Hijiri (HCI/HCS), a prąd oczyszczał filtr Ansae Power Tower. Elektronika rozgościła się na stoliku Base Audio 6.

Wrażenia odsłuchowe

Panie Thompson, ja Pana pytam: gdzie ten spadek? Bo ja taki spadek chętnie przygarnę. Może być na górze, może być na dole, a jak mnie Pan do siebie zaprosi, to i w środku.
Jeżeli tak gra monitor, to chcę posłuchać podłogówek. Jest sporo do nadrobienia, bo EgglestonWorks faktycznie był wielkim nieobecnym i nijak nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego o tych zestawach nie było dotąd głośno w Polsce. Opinie, że to „jedne z najlepszych głośników na świecie”, przestają mnie dziwić, a już zupełnie nie jestem zaskoczony, że wybierają je dźwiękowcy.
Od Nico EVOlution powiało high-endem. Do uzyskania tej nobilitacji pozostał jeszcze kawałek drogi, ale i tak dźwięk prezentuje wysoką klasę i rozwiewa wątpliwości co do renomy amerykańskiej wytwórni. Jasne, że znajdą się obszary, w których coś przeszkadza albo czegoś brakuje. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z produktem firmy przez wielkie „F”.
Nie ma też cienia wątpliwości, skąd ów produkt pochodzi. Jest tak amerykański jak Elvis, w dodatku wpasowuje się w stereotyp, niczym podwójny big mac popity dwulitrową colą. Amerykański w brzmieniu Nico EVOlution jest przede wszystkim rozmach. Patrzę na czerwone obudowy, słucham i nie mogę się nadziwić, jak taki efekt uzyskano z niewielkiej obudowy i przetworników, które w USA wstyd montować w samochodzie…

Zacząłem od symfoniki i chyba dobrze się stało, bo Szostakowicz dmuchnął szeroką falą, rozsuwając ściany, jak gdyby dźwięk pochodził z podłogówek za inne pieniądze. Nie chodzi nawet o bas czy dynamikę, bo okna nie zadrżały, ale o równowagę i naturalność. Szybko zrozumiałem, dlaczego dźwiękowcy wybierali te, a nie inne głośniki do studia. W prezentacji słychać koncertowy realizm, iluzję wizyty w filharmonii. Oczywiście, tam doświadczymy szerszej skali dynamiki, ale jak zaznaczyłem, nie w tym rzecz. Punktem wyjścia jest tutaj naturalność brzmienia instrumentów. Jeszcze bardziej interesujące, jak składają się w grupy i w zespół. Bezkontaktowo, jakby wszystkie grały osobno, a scalała je akustyka. Przejrzystość okazuje się wzorcowa, a prezentacja zachowuje swobodę i rozdzielczość nawet w dużych składach i – co już niebywałe – w tutti. Ile już słyszałem dużych podłogówek, które wpadają w hałas ożeniony z chaosem, a tu, za przeproszeniem, taki kurdupel dmucha koncertową kulminacją i nadal da się wyłowić uchem każdy instrument. Orkiestra jest wielka, a przynajmniej to złudzenie skonstruowano tak przekonująco, że zamyka dyskusje o dynamice. Ta jest po prostu rewelacyjna w kontekście wielkości skrzynek.
Najbardziej spektakularna pozostaje przestrzeń. Bez cienia wątpliwości stwierdzam, że czegoś takiego, za te pieniądze, nie słyszałem. Rozmiary to jedno, lokalizacja źródeł pozornych drugie, a pogłos – trzecie. Instrumenty poruszają powietrzem zamkniętym w pomieszczeniu niczym w bańce. Fala ma się gdzie rozpędzić, a orkiestra oddycha głęboko i swobodnie. Efekt podkreśla spójność zakresów pasma oraz brak zabarwień. Tak powinien grać głośnik do studia. Co mi przeszkadza? Góra w znakomitej większości pozostaje wzorcowa. Nie brak jej dźwięczności, blasku ani realistycznego różnicowania barw, w czym przypomina AMT. Nie pamiętam, kiedy słyszałem takie flety i perkusjonalia – chyba tylko na żywo. Aż tu czasem – ni stąd, ni z owąd – potrafi boleśnie zgrzytnąć, zupełnie nie a propos, głównie w dętych blaszanych. Incydent ten jednak można przełknąć, zwłaszcza że nie pojawia się często i zostaje od razu złagodzony lotną otwartością skrzypiec, jakiej trudno doświadczyć gdzie indziej.

Z maskownicą i bez.

 

Wysokie tony w składach rockowych są tak dźwięczne, że aż zdumiewające. Agresja pojawia się w górnych zakresach werbli, za to reszta zachowuje referencyjną rozdzielczość. A może tak po prostu ma być i właśnie słyszę wzorcową górę? Na to by wskazywała czytelność tekstu u wokalistów oraz szarpnięcia strun gitar. Nie tylko akustycznych czy solowych elektrycznych, ale także basowej. Artykulacja jest tak wyrazista, jakby instrument operował dwie oktawy wyżej. Pokazuje też nagrania z innej perspektywy, niż się spodziewamy. W kulminacjach Dream Theater oczekujemy przytłaczającej masy, potęgi zlanej w ścianę dźwięku. Tymczasem monitory utrzymują rozdzielczość, separację ścieżek i porządek – zupełnie jak w symfonicznym tutti. To specyficzne uczucie i za pierwszym razem poczujecie się zaskoczeni, że jest inaczej, niż się przyzwyczailiście. Eggleston znów zachowuje się jak wysokiej klasy monitor studyjny i właśnie za to szanują go dźwiękowcy. Nie mam wątpliwości, że chciałbym na nim pracować przy miksie czy masteringu. Zaoszczędziłbym też na słuchawkach, bo stają się zbędne. Z głośników studyjnych, z których korzystałem, te są chyba najlepsze, może pomijając Geithainy za 200 kzł. Tamte grały bardziej płynnie, zdumiewając niuansowaniem barw. Nico EVOlution są bardziej szczegółowe i dokładne. Serio.
Po gęstym materiale rockowym proste składy wydają się zabawą. I rzeczywiście tak jest. Głośnik zachowuje studyjną charakterystykę i estetykę. Czy wszystkim będzie to odpowiadać? Na pewno nie, ponieważ wielu odbiorców preferuje ciepło i przyjemną słuchalność. Eggleston natomiast pozostaje monitorowy. Gra przejrzyście i perfekcyjnie rozdziela ścieżki na osobne światy. Jest też do bólu dosłowny, zwłaszcza w górze pasma. Osobiście to lubię, ale ktoś inny może poszukiwać wygładzenia. Jeżeli jednak słuchacie analitycznie, to nie będziecie mieli wątpliwości, że to nawet nie tyle zestaw głośnikowy, co narzędzie pracy. Docenicie żelazną kontrolę, nie tylko basu, ale całego pasma. I nie jest to granie relaksujące, oj, nie jest. Raczej absorbujące, skupione na muzyce, wręcz wyczynowe. Może i przydałoby się trochę wytchnienia, ale kiedy sobie przypomnę swobodę i lekkość symfoniki, to wiem, że każda muzyka i każde nagranie pochodzi z innej bajki. Nico EVOlution ich nie uśrednia. Przeciwnie – uwypukla różnice. Trudno się pozbyć wrażenia, że amerykańskie monitory uwielbiają materiał… zbyt trudny dla podłogówek. Czują się w nim jak ryba w wodzie. Natomiast plumkanie, małe składy, facet sam jeden z gitarą i pani, co śpiewa i fortepiani, to rzadka faktura, więc zdarzy się, że zabrzmi… rzadko. Trochę żałuję, że nie miałem akurat dzielonego wzmacniacza Notte Sound Labs NLP-01/NPA-01, bo wydaje mi się, że wprowadziłby odpowiednie zagęszczenie. Spróbowałbym też zestawienia z lampą Air Tighta.

Skoro tak, to sięgnąłem po Prince’a z albumu „3121”. Często z głośników płynie magma, dźwięki zlane są w jednostajny hałas. Artysta zapisał tam absurdalnie gęsty aranż, nabity energią i informacjami. Dla elektroniki i głośników to koszmar, ponieważ bardzo dużo dzieje się w wąskich zakresach pasma. Szydło z worka wychodzi natychmiast i albo dociera do nas zabełtany koktajl bez smaku, albo różnorodność planów i ścieżek stymuluje mózg do przerobienia nadmiaru bodźców. Drugie zjawisko zdarza się rzadko i, co ciekawe, cena grających aparatów niewiele w tym przypadku zmienia. Dowiadujemy się za to, czy głośnik został prawidłowo zestrojony i przygotowany do przekazania ogromnej ilości informacji. Przydatność do pracy w studiu da się ocenić w 30 sekund i nawet nie trzeba się specjalnie wysilać. Dlatego zabierzcie „3121” na odsłuch Nico EVOlution. Bardzo szybko się zorientujecie, o co chodzi. Mnie ten Prince rozwalił. Taki natłok informacji, głośność i dynamika, a każdy dźwięk pozostał osobnym wydarzeniem. To tak, jakby metr od nas przejeżdżał pociąg, a słyszelibyśmy rozmowy pasażerów w środku.
Szczegółowość Egglestonów nie bierze jeńców. Jeżeli szukacie ciepłego, relaksującego grania, to poczujecie się, jakby ktoś was oblał lodowatą wodą. Obiektywizm prezentacji sprawia, że niektóre nagrania zadziałają na zmysły niczym sole trzeźwiące. Może też być agresywnie i twardo. Czy to dobrze, czy źle? Jeżeli ktoś chce, żeby każda płyta grała mu pięknie – to źle. W przypadku amerykańskiego monitora o brzmieniu decyduje bowiem jakość realizacji. Dlatego te koszmarne zabrzmią koszmarnie, a genialne – genialnie. Każdy błąd realizatora zostanie postawiony w ostrym świetle reflektorów. Ten mechanizm działa zresztą w dwie strony, ponieważ sprzęt, który poprawi kiepskie nagrania, będzie się starał zrobić to samo z wzorcowymi, a to już im zaszkodzi. W tym kontekście wspomniane zgrzyty w symfonice były całkowicie a propos, ponieważ dowiedzieliśmy się, że zarejestrowano je na płycie, może nawet świadomie. Czy zatem głośnik miał je zamaskować? Przytłaczająca większość tak zrobi, ten nie.

Szczelina bas-refleksu przy podstawie.

Konkluzja

Nico EVOlution są wybitne, nie mam co do tego cienia wątpliwości. W swoim rodzaju nie mają konkurencji. Wiem też, że nie jest to głośnik dla każdego. I dobrze, bo 250 par rocznie? Nie dla każdego wystarczy.

 

Maciej Stryjecki

Hi-Fi i Muzyka 04/2024

EgglestonWorks Nico EVOlution

Przeczytaj także

Vivid Audio Kaya S12

25.01.2025

Testy

Kolumny

Vivid Audio Kaya S12

PS Audio Aspen FR5

21.01.2025

Testy

Kolumny

PS Audio Aspen FR5

Rotel RAS-5000

18.01.2025

Testy

Wzmacniacze

Rotel RAS-5000

JBL Stage 250B

14.01.2025

Testy

Kolumny

JBL Stage 250B

Bowers & Wilkins Pi8

11.01.2025

Testy

Słuchawki

Bowers & Wilkins Pi8

DS Audio Master 3

08.01.2025

Testy

Wkładki gramofonowe

DS Audio Master 3

Marten Parker Trio

07.01.2025

Testy

Kolumny

Marten Parker Trio

PS Audio Aspen FR10

06.01.2025

Testy

Kolumny

PS Audio Aspen FR10