06.12.2019
min czytania
Udostępnij
Dynaudio to solidność, jakość i stabilność. Z jednej strony – konserwatyzm; z drugiej – nowoczesne rozwiązania. No i cena. Dynaudio nigdy nie było propozycją dla każdego i mimo wysokiej sprzedaży, nie celowało w rynek masowy. Klient duńskiej firmy zawsze się kojarzył z dojrzałym, zasobnym panem o wyrobionym guście. Co ciekawe, seria Emit wcale nie miała wywołać rewolucji, choć… całkowicie zaprzecza temu obrazowi.
O ile wierzyć importerowi, to albo księgowi Dynaudio zasłużyli na żółte papiery, albo prezes przystawił im pistolet do głowy. Produkcja Emitów jest ponoć nieopłacalna. Jeżeli zsumujemy ceny detaliczne głośników, elementów zwrotnicy i obudowę, wyjdzie nam kwota zbliżona do kosztu gotowych zestawów. A gdzie wynagrodzenia stolarzy i techników (zapewne niemałe, skoro Emity, podobnie jak reszta oferty, są produkowane w Danii), koszty transportu, marże dystrybutora i sklepów?
Duńczycy kiedyś sprzedawali przetworniki majsterkowiczom i ich tweetery uchodziły za jedne z najlepszych (i najdroższych) na świecie. Jeżeli teraz zechcecie kupić taki przetwornik (co jest o wiele trudniejsze), też zapłacicie jak za zboże. W każdym razie, porównując politykę cenową konkurencji, dojdziemy do wniosku, że interes niespecjalnie się kalkuluje. Czy ktoś tu upadł na głowę?
Otóż nie. Powodem pozornego braku logiki jest „program edukacji klientów”. Ci mniej zamożni – chodzi głównie o młodszych – mają poznać „jakość Dynaudio”. Kiedy w przyszłości już się dorobią, możliwe, że zatęsknią za brzmieniem Emitów i sięgną głębiej do portfela.
W każdej tego typu okazji tkwi jakiś haczyk. Cudów nie ma, więc tajemnica pewnie kryje się w deklaracji, że „cały wysiłek poszedł w dźwięk”. Czyli: że obudowy pewnie liche, w dodatku wykonane byle jak i z byle czego. Owszem, nie znajdziecie tutaj pięknych fornirów, wykorzystywanych w wyższych seriach. Ba, nawet ilość wykończeń przypomina ofertę Forda T (można wybrać każdy kolor, pod warunkiem, że będzie biały albo czarny).
Satynowy lakier wygląda jednak podejrzanie dobrze i został starannie położony. A same skrzynki? Nie odstają od znacznie droższych modeli. Sklejono je z 25-mm płyt MDF. Wewnątrz nie zastosowano dodatkowych wzmocnień, ale i tak są sztywne i sprawiają wrażenie masywnych. Po wykręceniu przetworników widać precyzję frezów i montażu. Nisko-średniotonowiec nie przylega bezpośrednio do wycięcia. Podłożona pod kosz gumowa uszczelka wygasza wibracje. Wewnętrzne wytłumienie zrealizowano za pomocą płatów pianki, a na tylnej ściance – dodatkowo wełny syntetycznej. Osoby, które liznęły temat konstrukcji kolumn, zauważą, że to robocizna z wyższej półki. Czyli: oszczędności na razie nie widać.
Niewykluczone, że Dynaudio zamawia płyty MDF do wszystkich modeli w tym samym miejscu i dołożenie gorszych, zamiast dodatkowego kontenera identycznych, mogłoby się po prostu nie opłacać. Podobnie z załogą fabryki. Jest przyzwyczajona do pewnych standardów i przestawienie się na bylejakość mogłoby, wbrew pozorom, wymagać wysiłku. Maszyny w stolarni też są te same. Można wprawdzie zlecić wykonanie serii Emit zewnętrznej firmie, ale to zawracanie głowy, choćby ze względu na konieczność kontrolowania podwykonawcy. No i przeczy „programowi edukacyjnemu”, bo spadek jakości może się wymknąć poza założone ramy. Jak widać, Dynaudio nie kombinuje bez sensu. Klient, płacąc mniej, dostaje równie dobry produkt, poświęcając jedynie efektowne słoje drewna. Ot, i cały paradoks Emita.
„Dwudziestki” są układem dwudrożnym, opartym na dwóch przetwornikach. Wysokotonowy ma 28-mm membranę z jedwabiu nasączonego silikonem. Cewkę napędza duży magnes, ukryty w izolującej puszce. Głośnik zaprojektowano tak, aby zapewniał dobrą odpowiedź impulsową. Obniżono jego rezonans własny, przez co jest bardziej odporny na podbarwienia w pobliżu dolnej granicy podziału pasma.
Niskie i średnie tony odtwarza 17-cm stożek z MSP (krzemian magnezu i polimery), z charakterystyczną okazałą nakładką przeciwpyłową. Dużą cewkę nawinięto aluminiowym drutem.
Oba przetworniki charakteryzują się wysoką wytrzymałością na obciążenie. Emity najlepiej ustawić na podstawkach, ale jeżeli już muszą pracować na półce, warto pamiętać o zachowaniu przynajmniej 30-40 cm luzu od ściany. Tunel bas-refleksu dmucha do tyłu. Pod nim znalazła się para gniazd. Są równie wysokiej jakości, co inne podzespoły: solidne, złocone i zalane plastikiem, który zabezpiecza przed przypadkowym zwarciem końcówek kabli. A propos tych ostatnich: można podłączyć albo gołe przewody, albo zakończone wtykami bananowymi. Widełki, niestety, odpadają.
Maskownice mocuje się po staremu – za pomocą wystających bolców, wchodzących w otwory we frontach. Szkoda jednak zakrywać tak piękny, audiofilski widok. Osoby mające jakie takie pojęcie na temat kolumn już po pierwszym spojrzeniu stwierdzą, że to wysoka półka.
Dynaudio nie tylko wyglądają, ale też zachowują się, jakby kosztowały ze dwa razy więcej. Mają dość wysokie wymagania wobec wzmacniacza. Oczywiście, można do nich podłączyć tani tranzystor, ale skrzydła rozwiną dopiero z mocnym, wydajnym piecem. Emit M20 kryją też w sobie zaskakujący potencjał brzmieniowy, jak najlepsze niepozorne konstrukcje, w rodzaju Totema Model One czy klasycznych Eposów sprzed 30 lat. Wskażą nawet różnice pomiędzy wzmacniaczami za 20 i 40 kzł. Zabrzmi to może niezbyt wiarygodnie, ale można do nich podłączać elektronikę w dowolnej cenie i cały czas będzie słychać postęp.
Mocny wzmacniacz się znalazł (McIntosh MA9000), mocna muzyka także (Dream Theater). Przekręciłem gałkę głośności na jakieś 50 %, włączyłem „start” w redakcyjnym odtwarzaczu CD Gamuta i… Nie, nie dałem się nabrać, bo sam wszystko podłączałem. Gdybym jednak przyszedł na gotowe, z zasłoniętymi oczami obstawiłbym, że grają duże podłogówki. Wyobraziłbym sobie zapewne skrzynki metrowej wysokości z dwoma basowymi głośnikami, po 20 cm każdy.
W dziedzinie dynamiki i basu Dynaudio osiągnęło chyba wszystko, co można wykrzesać z monitora. Bas jest potężny, schodzi głęboko i ma miłą dla ucha sprężystość. Może nie jest szybki jak błyskawica, za to odczuwa się jego energię. Dynamika w skali makro jest aż trudna do uwierzenia – kolumny bez wahania tworzą ścianę dźwięku i odnoszę wrażenie, że im głośniej grają, tym lepiej się czują. Do tego wiarygodnie oddają rytm i tempo nagrań. Zwłaszcza perkusja przyciąga uwagę; tak potężnej i jednocześnie precyzyjnej stopy za te pieniądze raczej nie znajdziecie. Przede wszystkim jednak, już od początku skali, Emity mają „walnięcie”. Nawet podłogówki w tej cenie rzadko dysponują podobną muskulaturą. Może znajdą się skrzynki grające głośniej, ale na pewno nie wyprowadzają tak kalorycznych i mocnych ciosów.
Jeżeli chodzi o barwę, wyraźnie odczuwa się oparcie w basie. Najniższy potrafi poruszyć powietrzem, warto jednak się przyjrzeć wyższemu i jego przejściu w niską średnicę. Zwykle ten fragment pasma, jeżeli został podkreślony, powoduje zmulenie dźwięku. Tymczasem Emity M20 mnie zaskoczyły. Pokazały go na tyle przekonująco, że trudno mi w zbliżonej cenie znaleźć głośniki równie zgrabnie łączące mięsistość i masę z przejrzystością i energią. Brzmienie jest gęste, soczyste i osadzone na solidnym fundamencie, a jednocześnie nie czujemy, że coś się zamazuje. Przeciwnie, słuchanie gitar basowych to przyjemność. Polecam koncertowe albumy Marcusa Millera; tam wręcz odczuwa się wibracje unoszące się w powietrzu.
W tym względzie budżetowe Emity M20 zachowują charakter zdecydowanie droższych modeli Dynaudio. Nie dają namiastki, tylko wprowadzają w świat dźwięku duńskiej firmy.
Podobnie obchodzą się z górą. Jest dość mocna (musi zrównoważyć wybuchowy dół), ale mimo to nie wychodzi na pierwszy plan; nie cyka ani nie szeleści. Po kilku taktach „Moonshadow” Cata Stevensa do głowy przychodzi myśl, że jest szlachetna. W dodatku jędrna, czysta i dźwięczna. Gitary brzmią realistycznie, słychać szarpnięcie struny, jej wibracje i delikatny pogłos. Nic w tym dziwnego, bo w torze pracuje jedwabna kopułka Dynaudio. Tej klasy przetwornik w monitorach za 3000 zł to wyjątkowa niespodzianka.
Brzmienie symfoniki jest naturalne i, choć mocno osadzone w niskich rejestrach, to nadal przejrzyste i swobodne. Nawet jeżeli dostrzeżemy w nim odrobinę efekciarstwa, to równoważy je dojrzałość i staranność przekazania faktury współbrzmień. Długo szukałem tu kompromisu, który uzasadniłby cenę Emitów M20, ale nie znalazłem. Podobnie jak nie znalazłem przeciwwskazań dla klasyki. Monitory Dynaudio nadają się nie tylko do rocka.
Wspomniane atrakcje przydadzą się bowiem także u Mahlera czy nawet Beethovena. Zwłaszcza że potężna dynamika i bas jak dzwon nie wiążą się w tym przypadku z łupaniem na oślep. Brzmienie nosi znamiona kultury i muzykalności z wyższego segmentu cenowego.
Miło się słucha, a kiedy do głosu dochodzi bęben wielki, na usta cisną się słowa powszechnie uważane za obraźliwe. Takie …cie z takiej skrzyneczki? Nie opowiadaj mi bajek, kolego, tylko pokaż, gdzie schowałeś subwoofer.
O Emitach 20 można by pisać długo. Aby jednak docenić ich klasę, wystarczy posłuchać przez kilka minut. W tej cenie i rozmiarach Dynaudio przedstawiło ofertę nie do odrzucenia. Monitory są po prostu rewelacyjne, a ich cena – okazyjna. Niewykluczone, że jeszcze za 15 lat będą towarem poszukiwanym na aukcjach. Problem w tym, że posiadacze raczej nie będą się ich pozbywać. Chyba że dorobią się sporych pieniędzy i za kolumny zechcą zapłacić wielokrotnie więcej. Jeżeli zdecydują się na Dynaudio, to „proces edukacji” zostanie uwieńczony sukcesem.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 09/2019
Dynaudio Emit M20
Przeczytaj także